0:000:00

0:00

Kasacja Adama Bodnara dotyczy bocznego wątku w sprawie dotyczącej działalności 36-letniego Mateusza S. pseudonim Sitas, mieszkańca Wodzisławia Śląskiego, jednego ze współzałożycieli stowarzyszenia Duma i Nowoczesność (DiN).

To o członkach tego stowarzyszenia „Superwizjer” TVN zrobił głośny reportaż, w którym pokazano jak w 2017 roku obchodzą oni w lesie pod Wodzisławiem urodziny Adolfa Hitlera. Uczestnicy obchodów poprzebierali się w niemieckie mundury z okresu II wojny i chwalili Hitlera. Był tam też Sitas.

Już wcześniej interesowała się nim prokuratura. Ale sprawy przeciwko niemu zostały umorzone.

OKO.press prześledziło jedną sprawę, którą zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich. W wyniku jego kasacji, złożonej do Sądu Najwyższego, narodowiec może stanąć w końcu przed sądem.

Przeczytaj także:

Homofobiczne i rasistowskie naklejki

Problemy Mateusza S. to skutek pracy Wirginii Prejs, koordynatorki Zespołu ds. Ochrony Praw Człowieka w Departamencie Kontroli Skarg i Wniosków MSWiA. Na początku maja 2016 roku wysłała ona do komendanta wojewódzkiego policji w Katowicach pismo, w którym prosiła o podjęcie działań w związku ze sprzedażą naklejek na stronie internetowej Dumy i Nowoczesność. Pisała, że mają one homofobiczny, rasistowski i islamofobiczny charakter.

Prejs pisała m.in. o naklejkach „Prosiaczek przeciwko islamowi” z przekreślonym meczetem i kijem bejsbolowym oraz naklejce z krzyżem celtyckim (tzw. "white power", czyli symbol wyższości białej rasy nad innymi). Argumentowała, że mogą one propagować ustrój totalitarny i wzywać do nienawiści. Prosiła, by policja ustaliła czy działania DiN wyczerpują znamiona przestępstwa polegającego na rozpowszechnianiu treści nawołujących do totalitaryzmu i nienawiści na tle rasowym (art. 256 paragraf 2 kk) i wykroczenia polegającego na umieszczaniu w miejscu publicznym nieprzyzwoitych rysunków (art. 141 kw).

Komenda wojewódzka przekazała pismo Wirginii Prejs policji powiatowej z Wodzisławia Śląskiego. Ta zadziałała szybko. Na początku czerwca 2016 roku zażądała wydania naklejek. Zajęła ich ponad 3 tysiące. Przesłuchany wtedy Mateusz S. zeznał, że sprzedaje je jako cegiełki na rzecz stowarzyszenia Duma i Nowoczesność.

Po pół roku policja sprawę naklejek podzieliła na dwa oddzielne wątki. Naklejki, które podpadały pod przepisy o nawoływaniu do nienawiści na tle rasowym i wyznaniowym oraz pod propagowaniu totalitaryzmów, wydzieliła do sprawy karnej. Zaś homofobiczne - do sprawy o wykroczenie.

Pomogła jej ekspertyza treści naklejek, przeprowadzona przez Instytut Ekspertyz Kryminalistycznych Analityks z Poznania. Wykazała ona, że część z nich nawołuje do nienawiści na tle narodowościowym, ale też propaguje totalitaryzm. A część ma znamiona nieprzyzwoitego rysunku np. „Zakaz pedałowania."

Sąd: nie ma wykroczenia, bo internet to nie miejsce publiczne

W grudniu 2016 roku Mateuszowi S. przedstawiono zarzut popełnienia wykroczenia (z art. 141 kw). Nie przyznał się do winy. Podczas składania wyjaśnień jako miejsce pracy podał kopalnię w Czechach.

W styczniu 2017 roku policja z Wodzisławia Śląskiego wniosła do tamtejszego sądu o ukaranie Mateusza S. Zarzuciła mu, że od połowy maja do połowy czerwca 2016 roku, za pośrednictwem strony internetowej stowarzyszenia Duma i Nowoczesność, rozpowszechniał nieprzyzwoite naklejki z symbolami „Zakaz pedałowania. Homoseksualiści wszystkich krajów leczcie się”, „Stop pedofilom, chrońmy nasze dzieci”, „Dupa jest od srania, zakaz pedałowania”. Policja wniosła o ukaranie Mateusza S. w postępowaniu nakazowym, czyli bez rozprawy. Po miesiącu sędzia Olga Hibner wydała wyrok. Uznała Mateusza S. za winnego i nałożyła na niego grzywnę - 300 złotych. Ale obwiniony wniósł sprzeciw.

W takiej sytuacji sprawa powinna trafić na rozprawę. Ale sędzia Dawid Kopczyński, nowy referent sprawy, pod koniec kwietnia wydał orzeczenie o jej umorzeniu. W pisemnym uzasadnieniu napisał, że treści naklejek budzą kontrowersje, a nawet przez część odbiorców mogą być uznane za nieprzyzwoite. Ale w jego ocenie, ich dystrybucji nie można uznać za wykroczenie, bo nie odbywała się w miejscu publicznym. Argumentował, że zgodnie z doktryną prawniczą, internet miejscem publicznym nie jest (wszystkie treści dostępne w internecie stanowią jedynie zapis danych na komputerach, a twardy dysk komputera trudno uznać za miejsce publiczne).

Rzecznik praw obywatelskich: sieć jest miejscem publicznym

Orzeczenia wodzisławskiego sądu nikt nie zaskarżył. Pewnie wszyscy zapomnieliby o sprawie, gdyby nie biuro Rzecznika Praw Obywatelskich w Katowicach, które zainteresowało się nią po artykule w katowickiej „Gazecie Wyborczej”. W lipcu 2017 roku rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, złożył od orzeczenia kasację do Sądu Najwyższego.

Zarzucił sądowi rażące naruszenie prawa, polegające na błędnym przyjęciu, że internet nie jest miejscem publicznym. Uzasadniając kasację, rzecznik podkreślał, że poglądy prawników w tej sprawie są różne - część z nich uznaje, że sieć jest jednak miejscem publicznym. Rzecznik sądzi podobnie i powołuje się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2013 roku. Pisze, że z wykładni językowej wynika, że internet to ogólnoświatowa sieć komputerowa. Każdy może mieć do niej dostęp i zamieszczać w niej treści. Jest to więc miejsce publiczne.

Kasację RPO rozpozna w połowie kwietnia Sąd Najwyższy .

Poseł Winnicki: prokuratura prześladuje środowiska narodowe

Drugi wątek tej sprawy związany z naklejkami, które biegli uznali za mogące nawoływać do nienawiści na tle rasowym również zakończył się dla Mateusza S. korzystnie. Prokuratura go oskarżyła, a sąd wymierzył mu karę 2 tys. zł grzywny. S. się odwołał i poskarżył Robertowi Winnickiemu, liderowi Ruchu Narodowego. A ten skierował interpelację do ministra sprawiedliwości, w której podważył opinię biegłego i narzekał, że prześladuje się środowiska narodowe. Efekt? Prokuratura wycofała akt oskarżenia z sądu, przekazała sprawę do prokuratury w Gliwicach, a ta ją umorzyła.

Dopiero gdy "Superwizjer" TVN opublikował swój głośny materiał o obchodach urodzin Hitlera, prokuratura w trybie pilnym na nowo zajęła się narodowcami ze Śląska. Uczestnikom leśnej imprezy, w tym Mateuszowi S., postawiono zarzut publicznego propagowania nazistowskiego ustroju państwa. Śledztwo trwa.

Mateusz S. swoje stanowisko wyłożył w oświadczeniu dla „Gazety Wyborczej”: "Nie pochwalałem nigdy zbrodni i krzywd, jakie innym, a zwłaszcza Narodowi Polskiemu wyrządził przywódca III Rzeszy. Natomiast intryguje mnie atmosfera masowej spoistości, dynamika celebracji, majestatyczność ceremoniału i monumentalizm symboliki nieobecne na taką skalę w innym państwie. Dlatego jako rekonstruktor chciałem odtworzyć takie wydarzenie, aczkolwiek moje wystąpienie nie zawierało treści popierających jakikolwiek ustrój. Podkreślam, że od 20 lat działam dla Polski, czynnie uczestnicząc w obchodach rocznicowych, organizacjach niepodległościowych, czy w inicjatywach o charakterze pożytku publicznego” – napisał.

Wyjaśniał, że nowego śledztwa się nie boi, bo uważa, że las nie jest miejscem publicznym, a kodeks karny mówi, że propagowanie faszyzmu musi być w miejscu publicznym. A obchody w lesie były prywatną imprezą.

Zespół ds. Ochrony Praw Człowieka w MSWiA, który spowodował, że miał on dwie sprawy w prokuraturze, został rozwiązany przez byłego szefa tego resortu Mariusza Błaszczaka.

Udostępnij:

Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze