Skok na PISF wpisuje się w program kulturowej kontrrewolucji, którą widzimy nie tylko w Polsce czy na Węgrzech. Władzom idzie o to, by jednocześnie wziąć społeczeństwo za mordę i dmuchać w narodowy balon. Autorytarne systemy zawsze tak działają. I do tego potrzebne im są odpowiednie filmy - mówi OKO.press Agnieszka Holland
W poniedziałek 9 października 2017 Rada Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej zaopiniuje decyzję ministra kultury Piotra Glińskiego o odwołaniu dyrektor PISF Magdaleny Sroki, podobno pod zarzutem "naruszenia prawa", choć jej pięcioletnia kadencja upływa dopiero w 2020 roku. Naruszeniem prawa miałby być list przygotowany przez jedną z pracownic PISF do stowarzyszenia amerykańskich studiów filmowych.
Już w 2016 roku Gliński wymienił szefów komisji konkursowych, do których filmowcy zgłaszają projekty. Wybrańcy ministra to m.in.: Maciej Pawlicki (producent i współscenarzysta "Smoleńska"), Rafał Wieczyński (reżyser filmu "Popiełuszko"), Paweł Nowacki (autor dokumentów o katastrofie smoleńskiej).
To jednak nie wystarczyło, by kontrolować środki Instytutu. Decydujący głos o przyznaniu pieniędzy ma bowiem szefowa PISF.
Może nie zgodzić się z decyzją komisji i środki odebrać lub przyznać na projekt, który uzna za wartościowy. Agnieszka Odorowicz, poprzednia dyrektor, zdecydowała np. o przyznaniu 6 mln zł na "Miasto 44" Jana Komasy, choć film odrzucili eksperci PISF. Miał blisko dwumilionową widownię.
O komentarz do całej sytuacji z PISF poprosiliśmy Agnieszkę Holland, wybitną reżyserkę, od 2013 roku przewodniczącą Europejskiej Akademii Filmowej, twórczynię takich filmów jak: "Aktorzy prowincjonalni", "Europa, Europa", "Plac Waszyngtona", "W ciemności", "Kopia mistrza", a także seriali, w tym czterech odcinków "House of cards" (na zdjęciu - na planie filmu "Pokot", za który dostała Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinare 2017).
Agnieszka Holland: Władze zasadzały się na Magdalenę Srokę od zwycięskich wyborów i teraz na zasadzie na ciebie bęc, widocznie przyszedł ten moment.
Pretekstem ma być list wysłany przez pracownicę PISF, który widziałam, ale nie chcę go w ogóle komentować. Pracownica została zresztą zwolniona i oczywiście tu nie chodzi o żaden list, ale o złamanie niezależności PISF.
Odwołanie Sroki jest złamaniem ustawy o kinematografii, która precyzyjnie opisuje, kiedy można to zrobić.
OKO.press: Art. 16 ustawy o kinematografii z 2005 roku. "Minister może odwołać Dyrektora po zasięgnięciu opinii Rady Programowej przed upływem kadencji w przypadku:
Magdalenie Sroce próbowano wręczyć wypowiedzenie ministra jeszcze przed posiedzeniem Rady Programowej, co też jest niezgodne z ustawą, więc na razie wycofano wypowiedzenie. Rada musi wydać opinię, choć nie jest ona wiążąca dla ministra. Ale obawiam się, że decyzja zapadła.
OKO.press: Rada składa się z 11 członków. "Tworzą ją przedstawiciele twórców, producentów filmowych, związków zawodowych, kin, dystrybutorów, nadawców, operatorów telewizji kablowych i platform cyfrowych.Kadencja obecnej Rady Instytutu upływa w listopadzie 2017, jej członkami są: Jacek Bromski (przewodniczący), Edward Miszczak (wice), Maciej Strzembosz (sekretarz), Tomasz Jagiełło, Jerzy Kapuściński, Dominique Lesage, Aleksander Myszka, Włodzimierz Niderhaus, Małgorzata Szumowska, Anna Wydra oraz Rafał Wieczyński, który zastąpił zmarłego w sierpniu 2017 Janusza Głowackiego.
Magdalena, która wygrała konkurs w 2015 roku na pięcioletnią kadencję, dzielnie walczyła o polskie kino, choć sytuacja polityczna nie ułatwiała jej pracy. Jak zawsze w takich sytuacjach, różni ludzie zaczęli być lojalni wobec różnych panów.
Ale Sroka robiła wszystko, żeby obronić niezależność i różnorodność polskiego kina i to jej zapamiętamy. Dwa lata jej pracy zaowocowały wieloma pięknymi filmami.
Zwolnienie przed końcem pięcioletniej kadencji jest sprzeczne z ustawą i zapewne zakończy się wyrokiem sądu, ale - jak słyszałam -
minister Gliński powiedział, że woli zapłacić karę niż tolerować takie porządki w PISF. Ma chłop gest, zwłaszcza, że nie ze swoich będzie płacił.
Jak raz naruszy się ustawę, i to tak jawnie, to można będzie dalej sterować Instytutem i wkrótce się okaże, że PISF już nie ma.
To byłaby ogromna strata, bo to jeden z największych sukcesów instytucjonalnych Polski pokomunistycznej.
Zadecydowała o tym mądra ustawa o kinematografii wynegocjowana przez środowisko filmowe, z dużym udziałem Jacka Bromskiego. Przyjęto proste rozwiązanie: produkcja filmowa finansowana jest z odpisów od dochodów wszystkich tych, którzy zarabiają na treściach audiowizualnych - produkują je, sprzedają, dystrybuują, zarabiają na reklamach. Z tych środków PISF daje granty na filmy, a także na promocję kina, edukację, festiwale.
OKO.press: W 2016 roku na wszystkie Programy Operacyjne PiSF przeznaczył 168,9 mln zł, w tym:
Na ten budżet złożyły się wpłaty od telewizji cyfrowych (36,2 proc. budżetu), nadawców telewizyjnych (35,9 proc.), telewizji kablowych (17,8 proc.), kin (9,6 proc,) i dystrybutorów (0,5 proc.).
Ustawa została uchwalona w czerwcu 2005 w Sejmie zdominowanym przez SLD. PiS głosował za, Platforma Obywatelska była przeciw, bo - jak to oni mówili - produkcja filmowa nie powinna być finansowana z kieszeni podatnika.
Ustawa stworzyła wspaniały ekosystem, który przez 10 lat wyciągnął polskie kino z samego dna na pozycję jednej z najbardziej prężnych kinematografii w Europie.
W 2005 roku polskie filmy - powstało ich 24 - miały widownię poniżej miliona. W 2016 roku widzów było ponad 13 mln, a filmów powstało 49. Z tego pięć miało ponad milionową widownię.
Jako przewodnicząca Europejskiej Akademii Filmowej najlepiej wiem, jak mocna stała się pozycja polskiego kina, ile naszych filmów jest co roku nominowanych i nagradzanych w Europie. Nie mówiąc już o Oskarze dla "Idy".
Z tej success story skorzystało całe pokolenie filmowców, których talent rozkwitał w warunkach niezakłóconej wolności i coraz lepszego kontaktu z widownią.
Na razie środowisko filmowe jest zjednoczone i zdeterminowane, ludzie mają nadzieję, że wartości, jakie tworzymy są tak ewidentne, że obronią się same. Czeka nas jednak działanie pod presją i próba charakterów.
Paradoksalnie, taka sytuacja może niektórych twórców wzmocnić, bo skłania do stawiania sobie zasadniczych pytań: kim jestem jako artysta czy artystka i po co uprawiam sztukę.
Rzecz w tym, że Polsce, jak we wszystkich krajach postkomunistycznych, produkcja filmowa jest w ogromnym stopniu uzależniona od mecenatu państwa, środki prywatne czy zagraniczne są małe. Dlatego tak niebezpieczne stają się próby manipulacji sztuką filmową przez polityków.
Ograniczanie wolności zawsze rodzi także postawy konformistyczne, bo jak pisał Gałczyński "gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła, natomiast trzęsa się portki pętakom".
Moje i Krzysztofa Kieślowskiego pokolenie odebrało bolesną lekcję w PRL. Mieliśmy jednak trochę szczęścia i w latach 70. udawało się zachować dużą solidarność środowiska i całkiem skutecznie walczyć o wolność twórczą pomimo cenzury.
Potem przyszło 25 lat wyrwy w sztuce filmowej. W latach 80. stan wojenny w PRL zmroził wszystko, po 1989 roku ślepa wiara w rynek sprawiła, że kino zaorano, tak jak PGR. Kino artystyczne prawie umarło.
Boję się, że młode pokolenie może wpaść teraz w podobną czarną dziurę.
Jest masa zdolnych artystów, jak choćby nagrodzeni w Gdyni 2017 Piotr Domalewski, Kuba Czekaj, Agnieszka Smoczyńska – uważana w USA za jedną z najciekawszych młodych reżyserek na świecie, Jagoda Szelc (też nagroda w Gdyni za debiut i scenariusz), Janek Komasa, a także Michał Marczak i Łukasz Ronduda, których filmy podbijają zagraniczne festiwale.
W wielkiej formie są twórcy średniego pokolenia: Małgorzata Szumowska, Wojciech Smarzowski, Andrzej Jakimowski, Borys Lankosz, Anna Jadowska, Kasia Adamik, Leszek Dawid, Bartosz Konopka, Anna Kazejak - wszyscy oni właśnie robią lub ostatnio zrobili ciekawe filmy. Pracuje coraz więcej kobiet z charakterem. Naprawdę jest dobrze i z roku na rok coraz lepiej.
Boję się, że im wszystkim grozi taki zestrzał w locie.
Dzięki mądrej trosce PISF kino stało się w Polsce żywą kulturą, czyli czymś szalenie ważnym dla społeczeństwa. A przy tym przekaz polityczny jest dość nieśmiały.
Ludzie władzy rzucają się na "Idę" czy "Pokot", ale to nie są filmy polityczne,
choć są wolne w tym sensie, że mierzą się z ezgystencjalną sytuacją człowieka, osadzoną w polskich realiach, ale uniwersalną. Szukają też nowych form wyrazu, sądząc po nagrodach - skutecznie.
Filmy stricte polityczne w tej dekadzie nie powstały. I może szkoda, może rzeczywistość wymagała mocniejszego przekazu?
Ale nie chcę być jak Gliński i mówić, o czym trzeba robić filmy.
Pazur pokazał Andrzej Jakimowski w "Pewnego razu w listopadzie" - opowieści o bezdomnej z Marszem Niepodległości w tle. Wojtek Smarzowski robi film o pedofilii w kościele, ale tak naprawdę - szerzej - o tym, co to znaczy być dzisiaj księdzem.
Słyszałam plotki, że "Ksiądz" to była kropla, jedna z dwóch, które przelały czarę i dlatego nastąpił atak. Mój "Pokot" to była druga kropla. Ale może wasz portal nie powinien powtarzać plotek.
Nie chcę robić wrażenia, że namawiam kolegów do bohaterstwa. Mnie jest łatwiej mówić i pracować jak chcę. Właśnie w Nowym Orleanie kręcę dwa pierwsze odcinki (z ośmiu), jako tzw. reżyser formatujący i współproducentka, nowego serialu dla stacji Hulu, tej która zrobiła "Opowieści podręcznej". Rzecz jest o pierwszej wyprawie na Marsa, według pomysłu Beau Willimona, twórcy "House of cards". Akcja toczy się w bliskiej przyszłości, za 15 lat, takie delikatne science fiction. W głównej roli Sean Penn.
Ale gdziekolwiek jestem czuję się patriotką polska kina, szczególnie po śmierci Andrzeja Wajdy odczuwam osobistą odpowiedzialność. Zwłaszcza, że czekają nas ciężkie czasy.
Skok na PISF wpisuje się w program kulturowej kontrrewolucji, którą widzimy nie tylko w Polsce czy na Węgrzech. Władzom idzie o to, by jednocześnie wziąć społeczeństwo za mordę i dmuchać w narodowy balon tej naszej wyjątkowości bez najmniejszej skazy. To zresztą nie jest nic nowego, autorytarne systemy zawsze tak działają. I do tego potrzebne im są odpowiednie filmy.
Jak zawsze w takich czasach pojawia się groźba normalizacji, czyli przystosowania, rezygnacji, utraty nadziei. Starać się żyć tak jak się da, nie wychylając się zanadto. Niektórzy są nawet w stanie polubić takie życie.
Przeżyłam to w Czechosłowacji po upadku praskiej wiosny w 1969 roku, podsumowałam w miniserialu "Gorejący krzew" (2013). Może warto go zobaczyć dzisiaj jako przestrogę dla Polski?
PS. W grudniu 2016 podczas kampanii OKO.press Agnieszka Holland w nagranym dla nas filmie mówiła: „Żyjemy w kraju, w którym rządząca ekipa używa kłamstwa jako głównego narzędzia uprawiania polityki”.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze