0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Żuchowicz / Agencja GazetaDawid Żuchowicz / Ag...

Ogłoszenie składu komisji zbiegło się w czasie ze skierowaniem do konsultacji ustawy powołującej Polski Fundusz Audiowizualny. Będzie on dysponował kwotą 100 milionów złotych rocznie na wsparcie produkcji filmowej - niezależnie od PISF. Władze PFA mianowane będą przez MKiDN. Inicjatywa rodzi obawę, że fundusz może stać się być boczną furtką do finansowania kina bliskiego rządzącej partii – słusznego ideologicznie, ale nie mającego ze względów artystycznych szans na pieniądze z PISF.

W roku 2017 „dobra zmiana” zyskuje coraz więcej narzędzi na oddziaływanie na polskie kino.Kto jest wśród nowych ekspertów PISF? W większości ludzie o znaczącym filmowym dorobku jako reżyserzy, operatorzy czy krytycy. Także wśród ludzi „dobrej zmiany” można wskazać dobrych ekspertów.

Krzysztof Kłopotowski ma kontrowersyjne poglądy, ale też wielką wiedzę na temat kina. Styl i treści obecne w publicystyce Rafała A. Ziemkiewicza mogą się nie podobać - uprzejmie rzecz ujmując - ale jako pisarz udowodnił, że ma talent do opowiadania historii i jest w stanie wyłowić dobry scenariusz. Pełnił już zresztą funkcję eksperta w PISF i nie był oceniany źle.

Przeczytaj także:

Krótka ławka prawicy

W roli liderów komisji obsadzono jednak kilka zdumiewających osób. A to właśnie liderzy odgrywają kluczową rolę – komisje kierują wybrane projekty do drugiego etapu konkursu, gdzie nad faktycznym przyznaniem środków głosują wszyscy liderzy komisji z pierwszego etapu w danej kategorii (np. produkcja fabuły).

Szefem jednej z komisji przyznających dotacje na produkcje pełnometrażowych filmów fabularnych został reżyser Mirosław Krzyszkowski, który nie ma na koncie żadnej pełnometrażowej fabuły. Zrobił za to cztery dokumenty. Jeden o świętej, kanonizowanej za to, że nie usunęła zagrażającej życiu ciąży; trzy o II wojnie światowej. Wśród nich fabularyzowany, pełnometrażowy dokument o rotmistrzu Pileckim, pokazywany w zeszłym roku w kinach i powszechnie uznany za klapę.

Innym szefem komisji ds. produkcji fabuły został Rafał Wieczyński, aktor dziecięcy, który później zrobił dwa dokumenty i dwie fabuły - jeden o ks. Popiełuszce, na podstawie którego nakręcił także serial telewizyjny. Na tle pozostałych szefów komisji – Janusza Zaorskiego, Krzysztofa Zanussiego, czy Doroty Kędzierzawskiej – to bardzo skromny dorobek. Wieczyński i Krzyszkowski to nie jest nawet filmowa trzecia liga.

Podobnie sytuacja wygląda w dokumencie, gdzie szefem komisji został Paweł Nowacki - człowiek mający w dorobku tylko dwa dokumenty o ofiarach katastrofy smoleńskiej.

Wśród szefów komisji decydujących o środkach na dokument wyraźnie nadreprezentowani są twórcy zajmujący się tematyką religijną i militarno-patriotyczną (Jerzy Lubach, Paweł Woldan, założyciel „Frondy” Grzegorz Górny), z osiągnięciami w nagrodach na Międzynarodowym Katolickim Festiwalu Filmowym w Niepokalanowie. Szefem jednej z komisji przyznającej stypendia scenariuszowe został Maciej Pawlicki, producent i współscenarzysta „Smoleńska” – filmu zgodnie ocenionego przez krytykę jako jedna z najgorszych produkcji 2016 roku.

Wszystkie te wybory wydają się być dokonane po ideologicznej linii. Pokazują też, że ławka ludzi „dobrej zmiany” w kinie jest naprawdę krótka. Co prawda, w systemie PISF każdy producent sam decyduje do jakiej komisji chce aplikować. Możliwe, że podobnie jak w zeszłym roku do „dobrozmianowych” komisji aplikacje będą nieliczne. Tym nie mniej ich szefowie w drugim etapie konkursu będą mieli wpływ na to, kto dostanie w Polsce publiczne środki na kino.

O co chodzi w PFA?

Jak z kolei działać ma Polski Fundusz Audiowizualny? Z kwoty 100 milionów finansowane będą zwroty kosztów poniesionych na produkcję filmową w Polsce - do 25 proc. wydatków. W uzasadnieniu projektu możemy przeczytać, że ma on na celu ściągnięcie do polski dużych produkcji filmowych z zagranicy i tworzenie zachęt do inwestycji w branżę.

Mimo sukcesów artystycznych i frekwencyjnych branża audiowizualna znajduje się zdaniem rządu w stagnacji. Grozi jej pochwycenie w „pułapkę średniego rozwoju”. Diagnozę tę podziela Tomasz Dąbrowski z Film Comission Poland – instytucji zajmującej się promocją polskiej branży audiowizualnej za granicą i ściąganiem do polski filmowych projektów i pieniędzy. „Z moich rozmów z wieloma przedstawicielami branży wynika, że wielu z nich ma za mało pracy. Ich potencjał twórczy i techniczny po prostu się marnuje.” – mówi. System produkcji, jaki rozwinął się w ciągu ostatniej dekady obowiązywania ustawy o kinematografii nie jest w stanie wchłonąć wszystkich mocy przerobowych w zakresie produkcji filmowej.

Podobne do PFA systemy zachęt dla branży istnieją w większości krajów Unii Europejskiej. Niekoniecznie przybierają one formę bezpośrednich zwrotów kosztów dla producentów. Popularniejsze są rozwiązania pozwalające odliczyć koszty poniesione na produkcję filmową od podstawy opodatkowania (tax shelter), czy zwroty części kosztów produkcji przez odliczenie należnego podatku dochodowego (tax credit). System analogiczny do tego, jaki proponuje MKiDN istnieje na Węgrzech i w Czechach.

Dąbrowski twierdzi, że zagraniczni producenci są zainteresowani Polską, kraj jest mało wyeksploatowany pod względem lokacji, usługi branży są na wysokim poziomie i relatywnie niedrogie. „Moglibyśmy powalczyć o to, by kręcone były u nas duże projekty nie tylko z Hollywood, Bollywood, czy Chin, ale także innych dużych krajów europejskich. Szczególnie Francja i Niemcy coraz częściej interesują się naszym rynkiem” – dodaje.

Producenci zagraniczni są jednak przyzwyczajeni do systemu publicznego wsparcia w postaci odpowiednich instrumentów finansowych na tyle, że bardzo niechętnie lokują produkcję tam, gdzie ich nie ma. „Gdy dowiadują się, że nie ma u nas żadnych zachęt, rozmowa na ogół się kończy. Jadą wtedy do na Węgry, do Czech albo Rumunii i tam realizują swoje projekty, a polscy producenci utyskują”.

Czy tego potrzebuje kino

Trzeba jednak pamiętać, że fakt, iż w Polsce powstawać będą hollywoodzkie produkcje, niekoniecznie znaczy, że będzie się to przekładało na jakość polskiego kina. W wielu przypadkach Polska dostarczy tylko lokacji, cateringu i części niższego personelu technicznego.

Wiele amerykańskich produkcji kręconych jest na Islandii. Lokalni filmowcy, z którymi miałem okazję rozmawiać, narzekają, że obecność Hollywood prowadzi do swoistego wewnętrznego drenażu branży – Hollywood podbiera najlepszych fachowców technicznych, winduje też ceny usług ponad to, co islandzkie produkcje są w stanie zapłacić.

Oczywiście, Polska jest o wiele większym rynkiem od Islandii i takie ryzyko jest odpowiednio mniejsze, trzeba jednak je brać pod uwagę. Warto się zastanowić, w jakim stopniu priorytetem w wydawaniu środków publicznych na kino nie powinno być wspieranie polskiej produkcji, opowiadającej ważne dla nas historie – czy części tych 100 milionów, jakimi ma rocznie dysponować PFA, nie warto przekazać do PISF?

Sobieski w Hollywood

Systemy zachęt mają z założenia mieć nieselektywny charakter – tzn. kryterium wsparcia nie jest jakość artystyczna. To określenie nie pojawia się też w projekcie ustawy. Pojawia się za to inne – „dziedzictwa narodowego”. Co budzi obawy o to, że system zachęt w ramach PFA wcale taki nieselektywny nie będzie. Może za to służyć do finansowania prawicowej propagandy. Do tej pory PiS definiował bowiem „dziedzictwo narodowe” jako wyłącznie to, bliskie jego politycznej wizji.

Przygotowujący projekt minister Sellin deklarował wcześniej , że marzy się mu kino hollywoodzkie kino, opowiadające polskie historie, z Melem Gibsonem w roli Sobieskiego. Czy PFA spełni to marzenie?

Jest to mocno wątpliwe. 100 milionów złotych – cały budżet PFA na rok – to około 25 milionów dolarów. To ułamek budżetu jednej wielkiej, hollywoodzkiej produkcji. System zachęt może przyciągnąć amerykańskie ekipy, ale z ich własnymi scenariuszami i historiami – różnica będzie taka, że nakręcą je nie w Czechach, a np. na Dolnym Śląsku. Na to, by po angielsku opowiadać polskie historie za te sumy skusi się raczej trzecia liga, gotowa wcielać się w Chrobrego, czy Inkę w produkcjach, które mają nikłe szanse na podbicie światowych rynków.

Warto zapłacić tę cenę

Z drugiej strony nie można też ukrywać, że polska branża potrzebuje jakiegoś systemu zachęt dla inwestorów. Jesteśmy jednym z ostatnich pozbawionych go państw w regionie, a branża potrzebuje go dla dalszego rozwoju. Projekt ministra Sellina wychodzi naprzeciw postulatom od dawna zgłaszanym przez środowisko. Rozwiązania, jakie proponuje są racjonalne – choć klimat polityczny w jakim są wprowadzane skłania do nieufności.

Możliwość wspierania bliskiego władzy kina środkami z PFA może zdjąć też polityczny ciężar z PISF. Jeśli ceną za odpolitycznienie PISF ma być publiczne wsparcie dla kilku złych filmów o „żołnierzach wyklętych” - być może warto ją zapłacić.

;

Udostępnij:

Jakub Majmurek

Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.

Komentarze