0:000:00

0:00

Prawa autorskie: obfotoobfoto

Kacper Kubiak jest fotografem i aktywistą, od lat organizuje marsze równości, jest prezesem zielonogórskiego Instytutu Równości. To między innymi dzięki jego pracy Zielona Góra w kontrze do "stref wolnych od LGBT" ogłosiła się miastem ludzi otwartych i kochających.

Przeczytaj także:

Teraz Instytut Równości ruszył z inicjatywą tworzenia "Atlasu Miłości" rozsyłając gminom i sejmikom wojewódzkim "Deklarację solidarności z osobami LGBT+". To odpowiedź na Atlas Nienawiści, który mapował gminy zadeklarowane jako "strefy wolne od LGBT".

Podczas ogólnopolskich protestów Kubiak pomagał jednoczyć oddolne inicjatywy w Zielonej Górze.

Chociaż lokalna policja chętnie z nim współpracowała, korzystała z jego wiedzy i dziękowała po protestach, 18 grudnia usłyszał pięć zarzutów. Wszystkie dotyczą organizowania nielegalnych protestów.

Rozmawiamy o tym, kto i dlaczego mógł je postawić oraz co w czasie strajków dzieje się w Zielonej Górze, mieście, w którym nawet policja sprzyja protestującym.

Marta K. Nowak: Organizowałeś protesty?

Kacper Kubiak: Nie, raczej nadzorowałem ich przebieg. Inicjatywy wychodziły oddolnie, ja tylko pomagałem je ujednolicać i dbałem o to, żeby policja była o wszystkim poinformowana. Bardzo mi za to zresztą dziękowali - woleli protest, który gdzieś się zaczyna i kończy, a nie nieskoordynowane manifestacje różnych oderwanych grup.

To chaos. Formalnie łamiemy prawo, nieformalnie policja nam dziękuje. Jeden z wyższych rangą funkcjonariuszy policji powiedział mi nawet, że jak się to wszystko skończy, powinienem dostać szczególne podziękowania.

To trochę dziwne uczucie. Jednego dnia po proteście policjant ściska mi rękę i dziękuje, że pomagam to wszystko spiąć, a potem telefon z wezwaniem na przesłuchanie.

Kiedy rozmawialiśmy pod koniec sierpnia, mówiłeś: "Zielona Góra, to nie Warszawa. Tu policjant pyta: o której ten marsz? To dobrze, córka zdąży". Relacje się popsuły?

Nie, nadal są dobre. Jestem przekonany, że zarzuty nie wyszły od zielonogórskiej policji. Podczas przesłuchania dano mi do zrozumienia, że stoi za tym "góra". Czuć było, że policjantom jest przykro, że w tym uczestniczą.

Kiedy tłumaczyłem, że udostępnianie protestu na facebooku nie jest złamaniem prawa, jeden powiedział: wiem, sam udostępniałem.

Podczas strajków współpraca z policją była jak zawsze dobra. Czuło się, że mamy ich wsparcie, chociaż nie mogą tego oficjalnie pokazać. Nie było żadnej agresji. Funkcjonariusze dzwonili do mnie z pytaniem: co się dzisiaj dzieje, nigdy: co tam organizujesz.

Dogadywałem z nimi różne wydarzenia, a oni dawali eskortę, pozwalali iść środkiem ulicy, nie zatrzymywali nas ani nie blokowali. Nie bali się iść z nami w tłumie. Ani razu nie widziałem funkcjonariusza w stroju bojowym, tylko zwykły mundur.

Często na koniec protestów im dziękowaliśmy, oni klaskali. Tym którzy nie znają zielonogórskiego kontekstu, trudno to było zrozumieć.

To skąd tych 5 zarzutów? Co działo się w związku ze strajkiem w Zielonej Górze?

Mam pięć zarzutów, bo dotyczą pięciu różnych wydarzeń, ale powód jest ten sam: artykuł 52 kodeksu wykroczeń: naruszanie przepisów o zgromadzeniach. Chodzi konkretnie o paragraf 2, punkt 2, czyli "kto organizuje zgromadzenie bez wymaganego zawiadomienia lub przewodniczy takiemu zgromadzeniu lub zgromadzeniu zakazanemu podlega karze ograniczenia wolności lub grzywny".

Teraz zarzuty mogą pójść do sądu albo zostać umorzone, to zależy od policji. Liczę, że nikt nie będzie tego absurdu dalej ciągnął.

Do organizowania żadnego z tych pięciu wydarzeń się nie przyznaję. Na jedno zresztą ledwo zdążyłem, bo dowiedziałem się o nim godzinę przed. Podczas przesłuchaniu musiałem tłumaczyć, że bycie wśród organizatorów facebookowego wydarzenia, to nie to samo co organizowanie.

W 2020 zorganizowałem ok. 25 protestów. Trochę się na tym znam i ludzie mnie kojarzą, więc zwracali się do mnie po pomoc, dodawali na facebooku, żeby zwiększyć zasięgi. Ja też chętnie podawałem swój kontakt, żeby odpowiadać na pytania, dostawać informacje, gdyby coś się działo.

Chciałem, żeby było bezpiecznie, żeby ludzie nie rozpraszali się po mieście. Odradzałem na przykład protest pod domem biskupa, bo okazało się, że go tam nie ma, a poza tym mieszka daleko od miasta, więc protest wieczorem byłby ryzykowny.

Nie byłem jednak jedyną osobą, która pomagała przy wydarzeniach. Niektóre koordynowały też inne instytucje, nawet radni miasta zrobili swoją blokadę. Byłem tam i

pamiętam, jak pomyślałem: o jak fajnie, w końcu mogę sobie być po prostu uczestnikiem, nie muszę w niczym pomagać. A potem się okazało, że to właśnie mnie wezwano jako organizatora. Ktoś musiał zrobić słaby research.

To dlaczego akurat ty?

Nie wiem. Widać wyraźnie, że nie sprawdzili, co tak naprawdę robiłem, liczyło się tylko moje nazwisko wśród organizatorów.

Oczywiście wiedziałem, na co się piszę, angażując się w protesty, ale czułem się bezpieczny, bo robiliśmy to razem. Przy wydarzeniach na facebooku specjalnie deklarowało się 40 organizatorów, żeby tę odpowiedzialność rozłożyć.

Kiedy dostałem wezwanie, znajomi mówili: o, to pewnie zaraz zadzwonią też do mnie. Minęły dwa tygodnie i nic, tylko ja.

Mam wrażenie, że chodziło tylko o to, żeby mnie przestraszyć. Instytut Równości działa na różnych polach, jesteśmy widoczni, Ordo Iuris pisze o nas w raportach. Mamy korzystne warunki polityczne, blisko do Niemiec, możemy sobie pozwolić na więcej.

Może znaczenie miała też tamta deklaracja rady miasta? Za apelem, który mówił, że Zielona Góra jest miastem otwartym zagłosowali wtedy nawet radni PiS - w ten sposób chronili radnego Jacka Budzińskiego, który udostępnił homofobiczny wpis na facebooku.

My na tym poparciu zyskaliśmy, ale im się pewnie oberwało.

Radni też protestowali przeciwko wyrokowi TK?

Tak, radni z klubu Zielona Razem. Zrobili nawet własne logo z napisem "męskie wsparcie". Cały klub wystąpił też z inicjatywą apelu wsparcia dla protestów. To był czwarty dzień protestów, a nasza zielonogórska rada już uchwaliła poparcie dla strajku.

Zielona Góra była już otwarta na parady równości. Jak zareagowała na temat aborcji? Zauważyłeś coś szczególnego?

Postulaty LGBT i te dotyczące praw kobiet ciekawie się zazębiły. Nie tylko w Zielonej Górze, ale w całej Polsce. Sądząc po zasięgach Instytutu Równości na faceboooku, wiele osób otworzyło się na problemy osób LGBT.

Być może osoby z liberalnego centrum - te mówiące: "jestem tolerancyjny, ale niech się tak nie obnoszą" nagle poczuło, jak to jest, kiedy państwo wchodzi ci w życie z butami, po ulicach jeżdżą propagandowe samochody, a z telewizji sączy się oficjalna mowa nienawiści.

Jest dużo analogii, ludzie angażujący się w obronę jednej represjonowanej grupy w końcu zrozumieli inne.

Co dalej ze strajkami?

Mam nadzieję, że ten potencjał się nie zmarnuje. Widać, że ludzie tylko czekali na impuls. Po wyroku obywatele sami wyszli z inicjatywą, dopiero później konkretne osoby i organizacje zaczęły to spajać. Ludzie czekali na impuls, tak jak w Stanach - wielu osobom pomnik Krzysztofa Kolumba przeszkadzał, ale potrzebowali konkretnych wydarzeń, żeby go obalić.

U nas wybuch tego uśpionego wkurwu widać teraz w masowych apostazjach, najmniejszym w historii poparciu dla Kościoła. Coraz więcej ludzi się angażuje. Nagle pojawiają się osoby, które mówią: "jeszcze miesiąc temu nie wiedziałem, kto jest premierem, a teraz wyszedłem na ulicę i poczułem, że chcę się zaangażować, że to nie może tak dłużej wyglądać". Dla aktywisty to wzruszający moment.

Do następnych wyborów zostały trzy lata. To daje dużo czasu na pracę, ale jest też ryzyko, że za 3 lat nikt już o tym masowym zrywie nie będzie pamiętał. Myślę jednak, że ta energia nie wygaśnie zbyt szybko, bo PiS czy osoby takie, jak Kaja Godek nie przestaną dorzucać do pieca.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze