Litera A: "Może powinniśmy być uczestnikami debaty politycznej, jak skutecznie karać mężczyzn, którzy porzucają kobiety z dziećmi?" Litera W: "Straciłem wolność na rzecz alkoholu. Gdy odzyskałem, staram się ją szanować dla siebie i dla innych" Prof. Osiatyński o Kościele katolickim, aborcji, cenzurze; o potrzebie patriotyzmu i konieczności dialogu. O PiS
Dziś (29 kwietnia 2018) mija rok od śmierci prof. Wiktora Osiatyńskiego, słynnego konstytucjonalisty, prawnika, obrońcy praw człowieka, feministy, pisarza i - jak sam podkreślał - niepijącego alkoholika. My zawdzięczamy Mu pomysł Archiwum Osiatyńskiego (sam myślał o nazwie Księga Bezprawia), a także przyjaźń i rady, jakimi obdarzał OKO.press. Polecamy Państwu kilka tekstów Profesora i tekstów o Nim. Ku rozwadze, pocieszeniu, mobilizacji i lepszemu zrozumieniu tego, co przeżywamy dziś w Polsce.
Dołącz do zbiórki na Archiwum Osiatyńskiego https://pomagam.pl/archiwum
Nikt przy zdrowych zmysłach nie może chcieć kontynuowania sytuacji z czasów PRL-u, gdy aborcja była zastępczym środkiem antykoncepcyjnym. Jednak faktem jest również to, że problematyka prawna aborcji w Polsce ma złą historię. Uchwała aborcyjna Trybunału Konstytucyjnego, podjęta zbyt pospiesznie, bez należnej debaty, jako swoisty dar przed wizytą Papieża, naderwała autorytet Trybunału. Przyjęcie przez Sejm rygorystycznej ustawy również nie było poprzedzone rzetelną, pełną debatą. Nikt dziś nie przypomina, że dopełnieniem ustawy aborcyjnej miało być wychowanie seksualne równoważące kategoryczność zapisów. Koncesje na rzecz planowania rodziny i edukacji seksualnej nie zostały zrealizowane. (...) Każda partia, która chce penalizacji aborcji, będzie wiarygodna jedynie wtedy, gdy będzie mówiła nie tylko o karach dla lekarzy i kobiet, lecz również o wprowadzeniu jakichś mechanizmów odpowiedzialności mężczyzn za akt seksualny i za poczęcie.
Może powinniśmy być świadkami i uczestnikami debaty politycznej, jak skutecznie karać mężczyzn, którzy porzucają kobiety z dziećmi?
Facet robi dziecko i znika, zaś kobieta - jeśli dokona aborcji, bo boi się nowej sytuacji, jednoosobowej odpowiedzialności - jest napiętnowana, a lekarz może iść do więzienia. To w gruncie rzeczy nie różni się zbytnio od tej formy dominacji nad kobietami, jaka panuje w krajach muzułmańskich.
Dopóki nie będzie równej odpowiedzialności obu płci za poczęcie, póty dostępność aborcji ma logiczne uzasadnienie. Kobieta bowiem ponosi naturalne konsekwencje aktu seksualnego, mądre prawo powinno nałożyć i skutecznie egzekwować sztuczne konsekwencje wobec mężczyzn.
Co było najgorsze? Poczucie pogardy do siebie. Poczucie, że jestem śmieciem. Budziłem się codziennie rano z uczuciami lęku, złości, samotności, winy i wstydu. I strachu, że to wszystko się wyda. Z takimi uczuciami trudno żyć. Tak się czujesz na kacu. Ukojenie dawała dopiero seta albo piwo. I kiedy zacząłem się leczyć i pierwszy raz obudziłem się inaczej, to był znak, że coś się zmienia. Chwała Bogu od blisko 27 lat budzę się inaczej. Nie zawsze jestem szczęśliwy, bywam depresyjny, często jestem smutny, ale to część normalnego życia.
Ponieważ w innych dziedzinach mam pewne osiągnięcia przyznając się do nałogu mogę przełamać stereotyp, że alkoholik to śmieć, że musi wszystko stracić, kończyć w rynsztoku, upaść na dno. A ja uważam, że należy to dno podnosić. Z drugiej strony
chcę dać do zrozumienia ludziom, którzy też są profesorami, twórcami, a nawet ministrami, że mogą być alkoholikami. I jeszcze przekazuję dobrą wiadomość, że można być alkoholikiem i żyć pogodnie i skutecznie.
Dziś żyjemy nadal z antysemityzmem utajonym, niekiedy ujawniającym się. I tak będzie zawsze, dopóki nie znajdą się wielcy przywódcy, którzy podejmą wysiłek, by przekuć naród plemienny w naród obywatelski.
Autorytety moralne i umysłowe zastąpione zostały „autorytetami” medialnymi i celebrytami. Tak naprawdę pozostały więc autorytety instytucjonalne, dlatego tak ważna jest ich obrona. Ochrona Trybunału Konstytucyjnego i niezawisłych sądów.
Napiszę banał: obecnej konstytucji, obowiązującej od 1997 roku, bez Tadeusza Mazowieckiego by nie było. (...) Bez postawy Tadeusza Mazowieckiego - opierającego się na przekonaniu, że trzeba brać pod uwagę zdanie każdego, przekonywać i dążyć do porozumienia - byłoby to chyba nie do pomyślenia. To dzięki niemu w preambule konstytucji znalazło się sformułowanie: "my, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga, będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł...". (...) Jednak - nic za darmo. Zakładano, że część elektoratu UW poczuje się takim kompromisem dotknięta i po prostu odwróci się od Unii. Odrzucenie konstytucji takiego ryzyka nie pociągało. Mazowiecki był świadom tej ceny - zorganizował spotkanie członków Komisji Konstytucyjnej delegowanych tam przez UW z konstytucjonalistami, by przekonać wątpiących, że trzeba i warto tę cenę zapłacić.
Ani wcześniej, ani później nie widziałem w polskiej polityce, by dla dobra wspólnego przywódca partyjny i partia poświęciły bezpośredni interes polityczny.
Przypomnę jeszcze tylko, że niewiele wcześniej członkowie Komisji Konstytucyjnej delegowani przez PSL i Unię Pracy zażądali sporych koncesji dotyczących praw socjalnych, warunkując głosowanie "za" przyjęciem konstytucji od wpisania do niej m.in. prawa do bezpłatnej edukacji (włącznie ze szkolnictwem wyższym) czy uznania za podstawę gospodarki rolnej rodzinnego gospodarstwa rolnego. I te koncesje przeszły. Czy można się dziwić, że byłem poruszony postępowaniem Mazowieckiego? Zobaczyłem przecież, co to znaczy odważnie zaryzykować, poświęcić coś własnego na rzecz sprawy wyższej.
Od cenzury obyczajowej tylko krok do cenzury politycznej, bo między tym, co obyczajowe, a tym, co polityczne, jest bardzo cienka granica.
Czy np. parada równości jest wypowiedzią obyczajową, czy polityczną, zwłaszcza w sytuacji, gdy biorą w niej udział grupy, które czują się dyskryminowane politycznie lub prawnie, za to nie dochodzi do obyczajowych ekscesów? Może jednym i drugim. A może tylko drugim. Jakiekolwiek ograniczenia dostępu do mediów, kontrolowanie prasy (niech polega to tylko na wycofywaniu reklam instytucji zależnych od państwa z krytycznych wobec rządu tytułów) to naruszanie wolności słowa. (...) Zamach na wolność prasy jest zamachem na jeden z elementów liberalnej demokracji.
Mam w sobie bardzo dużo bólu, który przeżywam nieustannie i z którym nauczyłem się sobie radzić. Wczoraj powiedziałem moim przyjaciołom, że od czasu choroby jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, ponieważ doznaję dużo miłości i troski, opieki i czułości ze strony osób bliższych i dalszych. I to jest prawda, nawet jeśli brzmi paradoksalnie.
Brak debaty publicznej i politycznej grozi ubezwłasnowolnieniem społeczeństwa i jego ogłupieniem.
Dlatego chciałbym, by w Polsce powstawały i umacniały się jakieś niepolityczne i niepoddane regułom rynku ośrodki debaty publicznej. Wrócilibyśmy wówczas do podstaw demokracji, gdy pozapolityczne i pozarynkowe autorytety także mogły wpływać na bieg spraw publicznych. (...) Może w takiej debacie nie uda się dojść do prawdy, może jest bezsilna i bezradna wobec interesów politycznych oraz rynkowych, ale z całą pewnością pomaga żyć świadomie, nawet tym, którzy w niej nie biorą udziału, bo taka debata ogranicza polityków i upodmiatawia społeczeństwo.
Wybory to tylko jeden, wcale nie najważniejszy element demokracji. Istotą bowiem demokracji jest to, że decyzje dotyczące powszechnych reguł i zachowań oraz podziału tych dóbr, których nie ma pod dostatkiem, podejmowane są w procesie politycznym. W takiej debacie dąży się do przedstawienia różnego rodzaju racji, interesów i poglądów, a jej rezultatem jest kompromis.
Kompromis, debata publiczna i zdolność wysłuchania wszystkich - przeciwników i zwolenników - to sedno demokracji.
Aby to osiągnąć, bezwzględnie potrzebne są warunki brzegowe zapewniane nie przez sam wolny wybór posłów do parlamentu, ale przez prawa polityczne i wolności obywatelskie: wolność słowa, stowarzyszeń, zgromadzeń. To są sposoby wyrażania naszych poglądów i opinii - tak organizują się obywatele wokół konkretnych interesów, to gwarancja naszego udziału w debacie publicznej.
Czy dialog, przekonywanie ludzi po drugiej stronie, którzy przecież już są przekonani i nie dadzą się przekonać, ma jakikolwiek sens? Odpowiedź wydaje się oczywista: nawet jeśli dialog z drugą stroną jest trudny i wydaje się, że próby przekonywania kogoś nie mają sensu, to koniecznie trzeba go prowadzić. Ponieważ tamta strona to ok. 20 proc., ta strona to też 20 proc. Pośrodku jest jednak 60 proc. Polaków, którzy nie bardzo wiedzą, co myśleć, i szukają argumentów. A jeżeli będą oni słyszeć argumenty tylko jednej strony, a my nie będziemy z nimi polemizować, to w końcu powoli zaczną się przekonywać do tych argumentów, które są głośniej i częściej powtarzane. Katastrofa smoleńska jest tego najlepszym przykładem. Na początku w zamach wierzyło zaledwie kilka procent, ale gdy jedna strona zamilkła, zajmując się skądinąd bardzo poważnymi badaniami nad przyczynami katastrofy, to druga powołała spektakularny zespół w parlamencie. Mało kto wiedział, że to zespół bez żadnych uprawnień, bez fachowych kompetencji, ale był to w końcu zespół parlamentarny. Dostał on chętne ucho nastawionych na sensację mediów, toteż ludzie słuchali o zamachu, aż się nasłuchali i coraz więcej ludzi zaczęło weń wierzyć. W każdym razie nastąpiła istotna zmiana. Kilka procent wzrosło do kilkudziesięciu.
Na tle bzdury smoleńskiej bardzo dobrze widać bierność intelektualną liberałów. Mianowicie kiedyś, gdy tylko 5 proc. ludzi wierzyło w zamach, liberalne centrum uznało, że zamach jest nonsensem, którym nie ma co się tym zajmować. I się nie zajmowali. Raport Millera przemknął, nie było dyskusji, spotkań, konferencji. Druga strona robiła dyskusje, spotkania, wiece, i w efekcie dzisiaj 36 proc. wierzy w zamach.
Jeżeli zostawi się świadomość społeczną na pastwę tylko jednej strony, to trudno się dziwić, że to ona zdobędzie umysły obywateli.
Jestem feministą, ponieważ wiem, iż nierówność i dyskryminacja płci są tak powszechne, że niemal niedostrzegalne.
Jestem feministą, ponieważ wiem, że nawet sam język, jakim posługujemy się do opisu rzeczywistości, dyskryminuje kobiety. Jestem feministą, ponieważ wiem, że w większości kultur współczesnego świata małżeństwo sprowadza się do tego, iż kobieta wobec wybranego mężczyzny wyrzeka się tych środków ochrony przed przemocą i gwałtem, jakie przysługują jej wobec obcych ludzi. Jestem feministą, ponieważ chciałbym żyć w świecie bez wojen, a nawet bez wojennych zabawek. Jestem feministą, ponieważ jestem przeciw wszelkim rodzajom przemocy, w tym także ekonomicznej, toteż uważam, że kobiety powinny mieć równą mężczyznom zapłatę i emeryturę za to, co robią, w tym także za prowadzenie domu i wychowywanie dzieci. Jestem feministą, ponieważ uważam, że ze względu na swoją naturę biologiczną, kobiety lepiej czują, co ludziom, ziemi i środowisku jest naprawdę potrzebne. Toteż jest mi żal, iż o losach społeczeństw i świata decydują głównie mężczyźni. Jestem feministą, ponieważ marzy mi się świat ludzi prawdziwie równych, bez względu na płeć, rasę, wyznanie, orientację seksualną lub jakąkolwiek inną przyczynę. Jestem feministą, ponieważ wiem, że
nierówność płci czyni mnie samego gorszym i odziera także mnie z godności.
Wierzę zatem, że jeśli będziemy się traktować z równym szacunkiem, to będzie lepiej nie tylko kobietom, ale także mężczyznom. Jestem feministą, ponieważ z własnego doświadczenia wiem, jak trudno mężczyznom zrozumieć potrzeby kobiet. Wiem także, iż spostrzeżenie nierówności i dyskryminacji płci wymaga zmiany samego siebie, a do tego zazwyczaj nie wystarczą jedynie fakty, lecz potrzebny jest głośny krzyk i protest, który zazwyczaj wydaje się radykalny tym, którzy nie zdają sobie sprawy z własnych uprzedzeń.
Zbyt łatwo zrezygnowaliśmy z religii i religijności jako podstawowych narzędzi do tworzenia więzi międzyludzkich, zostawiając to pole fundamentalistom.
Za łatwo oddaliśmy tożsamość i cechy tożsamości nacjonalistom albo małym grupom kibolskim, które uzyskały bardzo silne poparcie polityczne, a także kościelne.
Za łatwo potępiliśmy romantyzm, nie szukając więzi między romantyzmem a pozytywizmem, i zapomnieliśmy, że w Polsce takiej, jaką ona jest, najważniejsza zawsze pozostanie sfera ducha.
Liberalne elity zrezygnowały z tworzenia wspólnoty i zapomniały o ludzkiej potrzebie godności, rozumianej inaczej niż wzrost gospodarczy czy udział w wyborach. I tak otworzyły drogę do nacjonalizmu.
Polska podąża w kierunku klubu tych państw, które amerykański politolog Fareed Zakaria określił mianem demokracji nieliberalnych. Tam władza pochodzi z wyboru, ale nie szanuje i nie przestrzega ograniczeń, nie respektuje praw obywatelskich ani praw mniejszości. W Polsce oglądamy tworzenie porozumienia wokół emocjonalnych haseł, takich jak patriotyzm, wiara, religia, katolicyzm, rodzina, ojczyzna. Nie mam nic przeciwko żadnemu z tych pojęć, lecz jeśli stają się one główną osią projektu politycznego, to obawiam się, że taki projekt ma wiele wspólnego z innymi znanymi z historii formami rządzenia opartymi na tego typu wartościach. To przypomina późny frankizm. Generał Franco budował hiszpańskie państwo na podobnych wartościach, a w końcówce rządów miał nawet legitymację pochodzącą z wyborów. (...) To było państwo oparte na zastraszaniu, gwałcące prawa człowieka. W Polsce rządzonej przez PiS pojawiają się sygnały, że obóz zwycięski może wejść na podobną drogę.
Sama ordynacja większościowa nie wystarczy do naprawienia naszego życia publicznego. Potrzebna jest nam także jawność życia publicznego, kontrola instytucji publicznych przez ciała społeczne.
W każdej gminie powinna istnieć instytucja obywatelska monitorująca wszystkie procesy decyzyjne prowadzące do wydawania pieniędzy publicznych.
Powinny działać biura pomocy prawnej, które służyłyby radą obywatelom, po to, aby się mogli przeciwstawiać decyzjom administracji. Powinny istnieć media publiczne zdolne do kontrolowania władzy. (...) W rezultacie władzy nikt porządnie nie kontroluje, bo partie opozycyjne z natury rzeczy są zawsze nastawione przeciw władzy i dlatego ich krytyka jest bardziej polityczna niż merytoryczna.
W wyniku mętnych procedur Kościół odzyskiwał nieruchomości i często sprzedawał je natychmiast z ogromnym zyskiem. To był rozbój w biały dzień, który rozbudza stereotypowy obraz chciwego księdza, zajadającego kapłony.
Chodziłem do kościoła, bo był taki moment, że potrzebowałem posłuszeństwa. Dzisiaj moje oddalenie od Kościoła jest świadomym wyborem, a nie lenistwem czy niechęcią.
Kościół katolicki odpycha mnie umiłowaniem władzy, brakiem pokory, pychą, chciwością, chęcią kontroli, obrzydliwym stosunkiem do kobiet, do ludzkiej wolności.
Kościół roztrwonił wielkie zaufanie. Roztrwonił to przez stosunek do mniejszości, połajanki. Ofiary pedofilii, które zwracały się do instytucji kościelnych, były traktowane z pogwałceniem wszelkich możliwych praw. Kościół nic nie powiedział w sprawie drapieżnej reprywatyzacji, niczego na temat swojej pięknej tradycji stosunku do własności prywatnej. Jest słabo słyszalny w sprawie przemocy i krzywdy.
W demokracjach mówi się o konieczności rozdziału Kościoła od państwa. Tymczasem w Polsce trzeba dziś już mówić o konieczności rozdziału państwa od Radia Maryja i Telewizji Trwam. Aparat państwowy nie może sobie wybrać jednej rozgłośni prywatnej lub społecznej, za to o bardzo określonym charakterze, jako swojej tuby i miejsca głównych informacji rządowych. Do tego służą media publiczne. To, że premier i ministrowie jeżdżą do radia Maryja i stamtąd ogłaszają swoje programy, uważam za skandaliczne naruszenie zasady równości udziału mediów w życiu publicznym i bezstronności samego państwa.
Kościół katolicki bardzo szybko zaczął odcinać kupony od swojego zaangażowania politycznego i wielkiego udziału w przemianach demokratycznych. Ale jeszcze szybciej wystraszył się nowoczesności i zmian, wielokrotnie bywał nietolerancyjny.
Zaborczość ekonomiczna i narzucenie fundamentalizmu moralnego przez Kościół są dziś w Polsce bezdyskusyjne. Ta patriarchalna instytucja oparta na mężczyznach – w dodatku niepłodnych – znalazła w konserwatywnym, antyfeministycznym i nietolerancyjnym PiS wyjątkowego sprzymierzeńca.
Zdumiewa mnie stosunek do tej katastrofy. Podzielam ból i rozpacz, uważam, że należało temu dać wyraz i wszyscy to zrobiliśmy. Natomiast zupełnie nie akceptuję tego, że przeszliśmy w opisywaniu tej katastrofy w rozważanie bohaterstwa ofiar, ich poświęcenia, męczeńskiej śmierci, zrównywania katastrofy z mordem katyńskim.
A to był po prostu tragiczny wypadek. Mitologizując go, zgubiliśmy zupełnie problem odpowiedzialności.
Widziałbym w tym nawet próbę ucieczki od postawienia jasno problemu odpowiedzialności. (...) To, że tylu ludzi zginęło, to wystarczający dramat. Nie trzeba go jeszcze podnosić do rangi metafizycznej.
Są trzy formy unikania odpowiedzialności: szukanie współwinnych, zaprzeczanie: "to nie ja" i litowanie się nad sobą. I tak w stosunku do tego wypadku zachowujemy się jako społeczeństwo.
Osoby, które zginęły w katastrofie w Smoleńsku, osierocone przez nich rodziny, są ofiarami decyzji pilota, a nie atmosfery. Albo "historii", jak to w tytule sugerowała jedna z gazet. Są ofiarami w sensie wiktymologicznym, jako ofiary przestępstwa, ale nie w sensie religijnym (sacrificio) jak często sugerowano podczas uroczystości żałobnych. Nie ofiarami spisków, ale błędu pilota.
Pozbawienie prawa do wyrażenia swojej tożsamości seksualnej, uderza w istotny element godność człowieka.
Niedopuszczenie do debaty [o prawach osób LGBTQ] może wynikać tylko ze strachu, nie znam innego powodu. Parady [równości] mają głęboki sens konstytucyjny, bo mniejszości, które nie mają dostępu do parlamentu, w ten sposób wyrażają swoje opinie. Są słyszane i widziane. Gdyby nie było parad, to byśmy tutaj nie dyskutowali.
Politycy powinni zacząć rewolucję moralną od siebie - od własnych postaw i poglądów. Od własnych, to nie znaczy, że jeden polityk będzie rozliczał moralnie i zmieniał drugiego, ale każdy sam siebie lub swoich współpracowników. A każda państwowa rewolucja moralna wcześniej czy później staje się tak samo niemoralna jak to, z czym walczy. Dlatego, że w jej ramach można bezkarnie używać i nadużywać środków przymusu.
Czy wolno brać udział w nielegalnej demonstracji? Nie wolno, ale czasem trzeba.
Trzeba iść, trzeba złamać zakaz. Może trzeba też będzie ponieść tego konsekwencje, nawet w postaci spraw karnych - Wiktor Osiatyński do Roberta Biedronia w 2005 roku kiedy zakazano Parady Równości.
W stałej walce o poparcie wyborców opozycja wysuwa same zarzuty i coraz rzadziej przyznaje, że rząd zrobił coś dobrze. W każdym związku, w którym jedna strona mówi, że druga stale robi coś źle, ta pierwsza też traci wiarygodność, nawet gdyby miała rację. Zresztą nikt nigdy nie ma w pełni racji, toteż opozycja przestaje być wiarygodnym sędzią, który by mówił, co rząd robi dobrze, co źle. Tym większa rola instytucji strażniczych społeczeństwa obywatelskiego, które mogą być wiarygodne.
Najważniejszym i najbardziej aktualnym problemem wydaje mi się dziś poczucie odpowiedzialności. Odpowiedzialności za własne czyny i za własny los. właśnie ta wolność wyboru i towarzysząca jej odpowiedzialność stanowią istotę człowieczeństwa.
W kwestii 40-procentowych gwarancji w zarządach dla kobiet, też jestem „za”. (...) Jednym z moich argumentów był przykład monopolu na rynku. Czy jeśli w danym państwie jakaś firma ma monopol na pewne usługi, rozbija się go ustawą antymonopolową. Ale w świecie polityki, który jest zmonopolizowany przez jedną płeć, nie ma takiego prawa. W doborze kandydatów na listach monopol mają mężczyźni. Dlaczego? Bo grali razem w piłkę, karty, byli w wojsku. Faceci zadają się z facetami. Więc
skoro monopol rynkowy rozbija się ustawowo, dlaczego monopolu jednej płci w polityce czy biznesie nie zmienić w ten sam sposób?
Rezygnując z patriotyzmu czy nawet bojąc się jego przejawów, elity otworzyły drogę do destruktywnego nacjonalizmu najpierw na obrzeżach systemu demokratycznego, a później w jego centrum poprzez podobne przekonania liderów zwycięskiej partii. Nie mam tu na myśli wymuszania prawem postaw i obyczajów czy łamania sumień, gdyż jest to domeną rządów totalitarnych i marzeniem autorytarnych. Przede wszystkim chodzi o to, by nie zaniedbywać działań i debaty w tej sferze, bo tu właśnie rodzą się pierwsze zagrożenia dla demokracji. Autorytety społeczne i polityczne powinny mieć potrzebę i odwagę zabierania głosu w tej sprawie i nadawania patriotyzmowi przyjaznych, a jednocześnie atrakcyjnych dla ludzi treści i form. (...) Odrzucenie, a nawet tylko zignorowanie tego twórczego patriotyzmu przez liberalne elity utorowało drogę nacjonalistycznej prawicy, która zagospodarowała te patriotyczne uczucia.
Odrodzenie patriotyzmu w łagodnej postaci, tak by nie był skierowany przeciw sąsiednim krajom lub mniejszościom narodowym oraz uchodźcom, jest jednym z najtrudniejszych zadań dla dzisiejszych demokratów.
Może warto się w tym oprzeć na przyjaznej, krzewiącej współpracę wersji historii - narodowej, europejskiej i światowej? Jej nawet nie trzeba tworzyć od zera, trzeba tylko się z nią przebić przez coraz głośniejszy wrzask nacjonalistów i ksenofobów. Wierzę, że stanowcza łagodność i przyjazne nastawienie mogą w tym pomóc.
W Polsce wielu polityków uważa, że ich definicja patriotyzmu jest jedynie słuszna i właściwa. Tymczasem, co dla państwa i demokracji ważniejsze, można być przyzwoitym obywatelem i wcale nie być patriotą. Patriotyzm to postawa społeczna i osobista, zbiór zasad, także moralnych. W każdym narodzie są autorytety moralne przypominające o tych zasadach. Warto ich słuchać, ale nie ma takiego obowiązku. Zaś obywatelstwo to poszanowanie dla pewnych reguł, dla prawa i wolności, które pozwalają funkcjonować razem ludziom o różnych poglądach i hierarchiach wartości.
Wierzę, że warto ludziom pomagać. Wszystko jedno – z wiarą w ludzi czy bez niej. Wielokrotnie się na ludziach zawiodłem. Ale moje zaangażowanie wynikało nie tyle z wiary, ile z postanowienia, że skoro mnie ktoś pomógł, to i ja chcę pomagać innym. Niezależnie od tego, czy ci, którym pomagam, są dobrzy, czy źli. I czy przyjmą pomoc, czy nie. Sama wiara w ludzi jest potrzebna wtedy, kiedy ktoś chce kontrolować rezultaty swoich działań. A ja uważam, że człowiek może i ma prawo mnie zawieść.
Robię, co mogę, żeby pomóc. Jeżeli na 10 razy 9 się nie uda, ale uda się raz, to jest to ogromne poczucie radości i satysfakcji.
Pokora to nie jest myśleć o sobie źle, tylko myśleć o sobie rzadziej.
Dziś przydałoby się więcej pozytywizmu. Zbawieniem ludzkości, prawdą historyczną, a nawet godłem państwowym powinny zajmować się inne autorytety. Politycy powinni zajmować się tym, gdzie posadzić drzewo i co zrobić, by każdy miał bliżej do czystego śmietnika. Polityk nie jest panem, ale sługą, na co zgadza się dobrowolnie. Toteż powinien służyć, zajmować się tym, żeby ludzie mogli żyć, nawet nie lepiej, ale przede wszystkim łatwiej.
W zasadzie politycy nie mówią o niczym istotnym, choć na pozór mówią bardzo dużo. Natomiast prawie w ogóle nie dostrzegam politycznej debaty publicznej, a przecież taka debata stanowi istotę demokracji. Naszych polityków interesuje krótki horyzont czasowy. Już nawet nie chodzi im o następne wybory, lecz o to, by dobrze wypaść w kolejnym sondażu opinii publicznej. Nie zależy im na niczym poza doraźnymi sukcesami. I to tylko własnymi, bo o sukcesach kraju, społeczeństwa, całej transformacji niemal w ogóle nie mówią. Zwłaszcza gdy mieliby uznać sukces swoich poprzedników.
Polska klasa polityczna jest inteligentna, ale głównie w trosce o własne interesy. Nie jest rozliczana z obietnic ani z tego, co naprawdę zrobiła. Marzą mi się niezależne instytucje, które na bieżąco rozliczałyby obietnice wyborcze partii i polityków sprawujących władzę. W dobrze rządzonym państwie każda partia poważnie traktująca wyborców powinna publicznie rozliczać swoich posłów i radnych z ich obietnic. Ale tego nikt u nas nie robi. Zadania tego nie może już spełnić opozycja, która przez totalną krytykę utraciła wiarygodność. Niestety, nie mamy opinii publicznej, toteż polska klasa polityczna może zajmować się wyłącznie swoją władzą, a nie reformami. Albo zabiegać o realizację swoich bezpośrednich interesów. Przykro to mówić, lecz moim zdaniem polscy politycy są bardzo egoistyczni. Dbają o siebie lub o swoich kolegów, oligarchów. Na nic innego nie mają chęci.
Populizm to najprawdopodobniej w ogóle największy wynalazek polityczny. Jeśli jestem dyktatorem, to przesyłam poddanym komunikat: bójcie się mnie albo wam zrobię krzywdę. A gdy jestem przywódcą populistycznym, to mówię: bójcie się ICH, a ja was przed nimi obronię. To może być Żyd, Cygan, to może być chory na AIDS, to może być uchodźca, to może być każdy. (...) W każdym razie to populizm podsyca ważne dla ludu marzenie o tym, żeby na jego czele stanął jakiś wspaniały, cudowny przywódca.
Dziś wielu Polaków uważa, że procedury demokratyczne ich zawiodły, nie sprawdziły się. Wielu sparzyło się na demokratycznie wybranych politykach.
W naturze ludu leży oczekiwanie na cud, na wodza, który uporządkuje, rozprawi się z zagrożeniami - z masonami, z Żydami, a może z nacjonalistami, bo etykiety nie mają tu większego znaczenia. Tylko wódz dokona cudownej przemiany.
Prawa człowieka nie są magicznym kluczem, który otwiera wszystkie drzwi do sprawiedliwości i szczęścia, są to przede wszystkim zasady moralne, niejedyne zresztą, które powinny obowiązywać w demokratycznym państwie prawa.
Prawa człowieka to wielki wymysł zachodni, podobnie jak cały indywidualizm, na którym są oparte. Są kultury i tradycje, które ochronę fundamentalnej godności ludzkiej opierają na innych podstawach – na przykład na długu, jaki mamy wobec naszej grupy, społeczeństwa, narodu – i które niekoniecznie są „gorsze” od zachodniej tradycji. Ale nie znaczy to, by prawa człowieka miały charakter prowincjonalny czy relatywny. Są uniwersalne – jednak pod warunkiem, że uznamy je za minimum, a nie maksimum naszych aspiracji, i że potrafimy dostrzec zarówno owo niepodważalne minimum, narzucające ograniczenia na działania państwa i grup, także firm prywatnych, względem jednostek, jak i to wszystko, co wykracza poza minimum praw człowieka, a co stanowi o specyfice rozmaitych podejść do gwarantowania ludzkiej godności.
Relacja rodzice - dziecko jest podobna do tej, jaka występuje pomiędzy jednostka a państwem. W obu przypadkach mamy do czynienia z władzą, która dysponuje środkami przymusu i od której postawy zależy otrzymanie większości dóbr i realizacja praw i wolności. W dodatku jest to sytuacja przymusowa, której się nie wybiera i z której często nie można uciec. Jeden i drugi rodzaj władzy może być nadużywany.
Uważam więc, że do władzy rodzicielskiej należy stosować podobne ograniczenia i tworzyć podobne gwarancje poszanowania praw, jak w przypadku władzy państwa.
A ponieważ obecne przepisy, które dotyczą władzy wychowawczej, są sformułowane dość ogólnie, uważam, że należałoby np. w kodeksie rodzinnym wyraźnie napisać, że niedopuszczalne są kary, które naruszają nietykalność cielesną dziecka lub jego godność. Powinno się też stworzyć sprawnie działające procedury ochrony tych praw. Np. byłbym za tym, aby każdy dorosły miał nie - jak dziś - możliwość, ale prawny obowiązek donieść o znanym sobie przypadku krzywdzenia dziecka. To konieczne choćby dla zmiany naszej mentalności, wedle której dziecko jest własnością rodziców, a władza rodzicielska jest rzeczą świętą.
Nie mamy deficytu praw obywatelskich ponieważ te, które mamy, są w porządku. Brak natomiast woli i chęci aby stosować te przepisy. Mamy deficyt dochodzenia tych praw, deficyt środków, deficyt instytucji i deficyt ruchów społecznych, które by te prawa wymuszały. Więc nie jest to rzecz samych przepisów a tego w jaki sposób są one wykorzystywane i jaki jest nacisk społeczny dot. ich egzekwowania.
Politycy i państwo nie robią nic, by ułatwić i umocnić dostęp obywateli do prawa. Istotną cechą demokracji są równe szanse jednostki w sporze z państwem. Zwłaszcza w państwie prawa, a nie permanentnej rewolucji. Po 1989 roku polska transformacja wyszła z sytuacji quasi-rewolucyjnej. Lecz dziś, w państwie demokratycznym, w dalszym ciągu skuteczne są jedynie quasi-rewolucyjne środki nacisku na państwo: strajki, demonstracje, strategia Leppera. I to działa, bo obywatele spierający się z państwem nie mają innej drogi. (...) Jedyną alternatywą dla rewolucji jest prawo. Jednak obywatele nie mają ani takiej siły, ani pieniędzy i wiedzy, by w sporach z państwem korzystać z prawa. Dostęp do prawa polega między innymi na tym, by obywatele mogli skorzystać z apolitycznego organu władzy (czyli sądu) w sporze z politycznymi organami władzy (czyli władzą wykonawczą i ustawodawczą). Zadaniem państwa jest stworzenie im takiej możliwości. Politycy jednak ani myślą im w tym pomóc, nie wspierają tworzenia instytucji gotowych bronić obywateli przed państwem.
Równości płci to jest w moim przekonaniu bodaj najważniejszy problem współczesnego świata.
Jeśli między cywilizacją liberalną a światem fundamentalizmu istnieje jakiś rzeczywisty konflikt, to prócz sporu o ropę dotyczy on właśnie równości kobiet i mężczyzn.
Większość prawomocnie wybrana jest do rządzenia, a nie do zmiany reguł gry. Jesienią 2015 roku w Polsce wygrała demokracja. Większość prawomocnie wybrana jest wybrana do rządzenia, a nie do zmiany reguł gry. Nie może naruszać autonomii i niezależności sądów, a prezydent nie może ułaskawiać ludzi skazanych prawomocnym wyrokiem sądu według własnego widzimisię. Zasadą demokracji jest to, że ci, którzy przegrali, mogą wpływać na społeczeństwo, żeby w następnych wyborach wygrać. Temu służy wolność słowa, wolność mediów i niezależne instytucje. Naruszenie tej zasady stanowi zamach na demokrację.
Jak więc zbudować społeczeństwo obywatelskie? Wziąć się do roboty. Na każdym piętrze w bloku mieszkalnym, na podwórku, w szkole, na ulicy. Nie mówić za dużo o polityce ani o tym, co dzieli. Dzieli wielka polityka i wielkie symbole. W podtrzymywaniu konfliktu interes mają nie zwykli ludzie, tylko politycy i media, bo konflikt lepiej się sprzedaje. Jeśli chcemy zbudować nowe społeczeństwo obywatelskie, to wyznawcy liberalno-demokratycznych wartości muszą włączyć do swego grona tych, którzy nie byli beneficjentami transformacji. Zmiany trzeba przeprowadzać od dołu, od tej strony, o którą liberalno-demokratyczne państwo nie dbało. (...) Tylko określając nowe płaszczyzny współdecydowania i wolności, i dzieląc się nimi, możemy posklejać tę pękniętą Polskę.
Wszyscy wiemy, że demokratyczne państwo prawne ostaje się tylko wtedy, gdy mocne jest społeczeństwo obywatelskie.
Zatarła się u nas granica między przestępstwem a świństwem, zaś w środowisku sędziowskim utarł się zwyczaj, że tylko udowodnione przestępstwo jest podstawą do wykluczenia z korporacji. Dopóki jednak świństwa nie będą eliminowane z życia publicznego - czy to z polityki, czy z wymiaru sprawiedliwości - dopóty będziemy żyć w świńskim kraju.
Tolerancja i permisywizm to dwie różne sprawy. Tolerancja zakłada, że daję komuś prawo do jego zachowań, zakładając, że nie są przestępcze albo niemoralne. Permisywizm to niezdolność do przeciwstawienia się zachowaniom, które łamią normy i reguły, puszczanie bez kary rażących wykroczeń przeciwko obyczajności lub prawu. (...) Paradoksalnie - Polacy bywają nietolerancyjni i jednocześnie permisywni. Wynika to z podwójnych standardów, z wieloletniego nawyku obchodzenia prawa. Choć z drugiej strony wierzymy magicznie, że jeśli jakieś prawo zostanie uchwalone, załatwia to wszystkie kłopoty. Po trzecie - w Polsce nie istnieje egzekucja prawa. Za to dobrze ma się myślenie, że jakoś to będzie.
Żeby być tolerancyjnym, trzeba coś zmienić w sobie. Jesteśmy dużo bardziej nastawieni na zmianę świata czy innych ludzi - co oczywiście też nam się nie udaje - niż na pracę nad sobą. Żeby zacząć coś tolerować, trzeba zastanawiać się, pomyśleć, czy jakieś zachowania, jakaś postawa naprawdę mi zagrażają, czy naprawdę podkopują moją pozycję. (...) Tolerancja jest cechą społecznie wartościową, bo zmniejsza ilość napięć, redukuje nienawiść, żądzę krwi, odwetu, represji, poniżenia. Daje poczucie bezpieczeństwa, tworzy lepszą wspólnotę, bardziej barwną, bogatszą. Dlatego tak ciekawe są społeczeństwa wielokulturowe. Nietolerancja nie dotyka tylko ludzi nietolerowanych, ale głównie nietolerujących. Jestem nietolerancyjny, gdyż boję się i nienawidzę. To uczucia, które zatruwają mnie samego. Tolerancja oczyszcza własną duszę, umysł, postawę.
Zastanawiało mnie, skąd w partiach prawicy bierze się taka niechęć do Unii Europejskiej. Dziś obawiam się, że znam odpowiedź. W Unii nie ma miejsca na system autorytarny, dyktaturę moralną, która powołując się na wiarę i religię, w gruncie rzeczy łamie jej zasady i przykazania. Partie prawicy zdają sobie sprawę, że unijne standardy tego nie dopuszczają.
Każda władza jest ograniczona. Władza nie jest nieograniczona a w związku z tym ludziom przysługują pewne prawa, których władza nie może naruszyć. To jest ius w odróżnieniu od lex. Czyli nie prawo, które moim zachowaniem rządzi, ale prawa zwane podmiotowymi, które mi przysługują i których nosicielem jest jednostka. Istnieją pewne procedury, które stoją na straży tych praw. Istnieją też pewne roszczenia czy żądania, które ja mogę mieć wobec władzy. Dotyczą one m.in. ochrony prawnej, bezpieczeństwa fizycznego i społecznego. I tego, że należy mi się możliwość współudziału w podejmowaniu publicznych decyzji.
Każda władza zmierza do poszerzenia swojego zakresu wpływów. Obecna władza czyni to, rozmontowując instytucje służące ochronie prawnej. Jak powiedział John Acton: każda władza deprawuje a władza absolutna deprawuje w sposób absolutny. W związku z tym, to co jest naprawdę najważniejsze, to nie jest tylko idea prawa. To nie jest nawet tylko konstytucja. To jest istnienie bardzo szczegółowych, drobiazgowych mechanizmów obronnych, które stoją na straży i uniemożliwiają władzy nadmierne nadużycie i komasację swojej władzy. Władza nie ważyła się tych mechanizmów zabezpieczających przed łamaniem praw proceduralnych rozbierać, dopóty wierzyła w konstytucję, dopóki konstytucja miała ochronę, dopóki istniały silne trybunały konstytucyjne. W tej chwili władza uważa, że może to robić i czyni to, chociaż myślę, że jest to bardzo krótkowzroczne.
Wolność mnie pociągała, może dlatego, że jej nie mieliśmy. Ale naprawdę mnie zafascynowała, gdy spotkałem ludzi z Zachodu i zobaczyłem, że oni swej wolności nie doceniają.
A potem sam straciłem wolność na rzecz alkoholu. Gdy odzyskałem, staram się ją szanować dla siebie i dla innych.
Państwo ma wiele środków wpływania na obywateli, a wolność zgromadzeń potrzebna jest przede wszystkim tym, którzy nie mają dostępu do oczu i uszu wyborców. A czym słabszy jest ten dostęp, tym silniejsza powinna być gwarancja możliwości wypowiedzi w sferze publicznej. Zgromadzenia i demonstracje są potrzebne przede wszystkim tym mniejszościom - społecznym i kulturowym - które nie mają innych możliwości, by trafić do współobywateli.
Nasza przyszłość rozstrzygnie się jednak tutaj, w naszych głowach i postawach. Dlatego tak ważne jest to, by zrozumieć argumenty, racje i przekonania ludzi, do których odwołuje się prawica. Krytykować można przywódców, ale nie popierających ich ludzi, którzy często po prostu się boją. Bo za takimi postawami przeważnie kryje się strach przed nieznanym, przed czymś obcym. Można ośmieszyć polityków, lecz nie można ośmieszyć strachu. Należy go zrozumieć i przyjąć, a dopiero wtedy można coś robić.
Wybór cytatów z wypowiedzi Wiktora Osiatyńskiego opublikowanych w „Gazecie Wyborczej” oraz wydań internetowych innych mediów, audycji radiowych i nagrań wideo. Opracowała Aleksandra Gieczys-Jurszo.
Dołącz do zbiórki na Archiwum Osiatyńskiego https://pomagam.pl/archiwum
Archiwum Osiatyńskiego to obywatelskie centrum dokumentacji i analiz, monitorujące i komentujące naruszanie praworządności i praw człowieka w Polsce po wyborach 2015 roku, a także działania w obronie demokracji. Od grudnia 2017 roku zebraliśmy ponad 500 dokumentów (wiele unikatowych) i ponad 100 analiz wybitnych prawników.
Porządkujemy fakty w kilku kalendariach:zamachu na TK, oporu społeczeństwa obywatelskiego, represji politycznych, sporów z UE, reformy sądowniczej PiS.
Do Rady Programowej Archiwum należą najwybitniejsi prawnicy i prawniczki w Polsce, profesorowie prawa, adwokaci, obrońcy praw człowieka.
Wydawcą Archiwum jest Fundacja Kontroli Obywatelskiej, która wydaje również OKO.press.
Pomysłodawcą Archiwum był prof. Wiktor Osiatyński (1945-2017), sam używał nazwy "Księga Bezprawia".
Wiktor Osiatyński (1945-2017) najlepiej znany był jako konstytucjonalista i obrońca praw człowieka. Profesor Wiktor Osiatyński był również pisarzem, działaczem społecznym, feministą, zwalczającym alkoholizm niepijącym alkoholikiem oraz jednym ze współautorów Konstytucji RP z 1997 roku. Jego publicystyka była oparta na żelaznej logice. Jego audycje radiowe były pełne pasji i serdeczności. Wybitny, uwielbiany pedagog. Wychował pokolenia prawników i działaczy na rzecz praw człowieka. Doktor habilitowany prawa, doktor socjologii, profesor, wieloletni pracownik Komitetu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Był profesorem Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie (Central European University). Wykładał również w Stanach Zjednoczonych, m.in. na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, na Uniwersytecie Stanforda oraz na Uniwersytecie Harvarda. W latach 90. był szefem Centrum Badań nad Konstytucjonalizmem w Europie Wschodniej w Chicago. Był też doradcą komisji konstytucyjnych Senatu i Zgromadzenia Narodowego podczas prac nad tekstem Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej uchwalonej w 1997 roku, za co został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2011 roku Wiktor Osiatyński został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w kształtowaniu zasad demokratycznego państwa prawa i działalność na rzecz umacniania społeczeństwa obywatelskiego”. Był również laureatem nagrody Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica (2016) za działalność na rzecz praw człowieka, Nagrody za Odważne Myślenie im. Barbary Skargi (2016), Nagrody im. Jerzego Zimowskiego (2011). Współpracował z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, w której był inicjatorem powstania i członkiem rady Programu Spraw Precedensowych, zasiadał w radzie Fundacji im. Bronisława Geremka, jako zagorzały feminista zakładał Partię Kobiet, a jako niepijący od kilkudziesięciu lat alkoholik zainicjował powstanie w Fundacji Batorego programu Komisji Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu. Wydał kilkadziesiąt książek na temat filozofii politycznej, konstytucjonalizmu, praw człowieka, historii i doktryn politycznych Stanów Zjednoczonych oraz alkoholizmu.
Wiktor Osiatyński (1945-2017) najlepiej znany był jako konstytucjonalista i obrońca praw człowieka. Profesor Wiktor Osiatyński był również pisarzem, działaczem społecznym, feministą, zwalczającym alkoholizm niepijącym alkoholikiem oraz jednym ze współautorów Konstytucji RP z 1997 roku. Jego publicystyka była oparta na żelaznej logice. Jego audycje radiowe były pełne pasji i serdeczności. Wybitny, uwielbiany pedagog. Wychował pokolenia prawników i działaczy na rzecz praw człowieka. Doktor habilitowany prawa, doktor socjologii, profesor, wieloletni pracownik Komitetu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Był profesorem Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie (Central European University). Wykładał również w Stanach Zjednoczonych, m.in. na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, na Uniwersytecie Stanforda oraz na Uniwersytecie Harvarda. W latach 90. był szefem Centrum Badań nad Konstytucjonalizmem w Europie Wschodniej w Chicago. Był też doradcą komisji konstytucyjnych Senatu i Zgromadzenia Narodowego podczas prac nad tekstem Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej uchwalonej w 1997 roku, za co został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2011 roku Wiktor Osiatyński został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w kształtowaniu zasad demokratycznego państwa prawa i działalność na rzecz umacniania społeczeństwa obywatelskiego”. Był również laureatem nagrody Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica (2016) za działalność na rzecz praw człowieka, Nagrody za Odważne Myślenie im. Barbary Skargi (2016), Nagrody im. Jerzego Zimowskiego (2011). Współpracował z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, w której był inicjatorem powstania i członkiem rady Programu Spraw Precedensowych, zasiadał w radzie Fundacji im. Bronisława Geremka, jako zagorzały feminista zakładał Partię Kobiet, a jako niepijący od kilkudziesięciu lat alkoholik zainicjował powstanie w Fundacji Batorego programu Komisji Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu. Wydał kilkadziesiąt książek na temat filozofii politycznej, konstytucjonalizmu, praw człowieka, historii i doktryn politycznych Stanów Zjednoczonych oraz alkoholizmu.
Komentarze