Ambasador USA w Sejmie ostrzegała przed atakiem na wolność mediów. To istotne, bo administracja Trumpa potrafi patrzeć przez palce nawet na zabijanie dziennikarzy przez sojuszników. W Polsce jednak zdecydowanie powstrzymywała PiS przed atakami na media – zwłaszcza należące do amerykańskich właścicieli. I najwyraźniej nie ma zamiaru odpuszczać
21 listopada ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher odwiedziła Sejm. Przysłuchiwała się obradom i spotkała się z członkami Zespołu Parlamentarnego Polska - Stany Zjednoczone.
Mówiła tam m.in. o zniesieniu wiz dla Polaków – sprawie powracającej w stosunkach polsko-amerykańskich od dziesięcioleci. Ale wypowiedziała się też o wolności mediów w Polsce. Spotkanie nie było jawne, a wypowiedź Mosbacher znamy tylko z relacji uczestników.
Posłowie opozycji relacjonowali, że ambasador „ostrzegła” przed zamachem na wolność mediów i twierdziła, że może to zepsuć doskonałe stosunki polsko-amerykańskie. „Ostrzegam, bo jestem szczera” – cytował ją na Twitterze poseł PO Marcin Święcicki. „Pyta, czy w Sejmie jest przygotowywana jakaś ustawa w tej sprawie” – uzupełniała posłanka PO Agnieszka Pomaska.
Wypowiedź Mosbacher zaniepokoiła prorządowy portal wPolityce.pl, który uznał ją za próbę „strofowania” rządu. Portal zapytał polityków PiS i Kukiz’15 o wypowiedź ambasador. „W tej wypowiedzi nie było oceny stanu wolności mediów w Polsce” – uspokajał polityk Porozumienia Zbigniew Gryglas.
„Pani ambasador otrzymała odpowiedź, że w Polsce nie ma prac nad takimi projektami. Pani poseł Joanna Lichocka przytoczyła również, jak z tą wolnością mediów było dawniej” – mówiła portalowi posłanka PiS Małgorzata Wypych, przewodnicząca Zespołu Parlamentarnego Polska-Stany Zjednoczone.
Słowom Mosbacher wygłoszonym na zamkniętym spotkaniu media poświęciły wiele uwagi. Szczegółowo omówiła je m.in. „Gazeta Wyborcza” i RMF24. Nie bez powodu – Amerykanie odegrali już bowiem wcześniej sporą rolę w paraliżowaniu pomysłów PiS na korzystne dla partii rządzącej zmiany na rynku mediów w Polsce.
Przypomnijmy fakty: w grudniu 2017 Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła 1,5 mln złotych kary na TVN, uzasadniając to „propagowaniem działań sprzecznych z prawem”. Chodziło o relacje tej stacji z protestów przed Sejmem w grudniu 2016 r.. Demonstracje wywołało wykluczenie z obrad przez marszałka Marka Kuchcińskiego z PiS posła PO Michała Szczerby. W efekcie opozycja blokowała trybunę sejmową, a PiS przeniósł głosowania do Sali Kolumnowej. Podstawą ukarania TVN była „ekspertyza” (tego słowa nie sposób nie wziąć w cudzysłów) dr Hanny Karp, medioznawczyni z uczelni o. Rydzyka. Dr Karp relacjonowanie protestów uznała za „agitację”. Pierwsi ujawniliśmy wówczas treść tego dokumentu w tekście: „OKO.press ujawnia utajnioną analizę dr Karp z uczelni Rydzyka".
TVN należało wówczas do amerykańskiego koncernu Scripps Networks (który w marcu 2018 roku sprzedał ją innej amerykańskiej firmie, Discovery).
Amerykanie zareagowali natychmiast na karę nałożoną przez PiS. Tym bardziej, że wcześniej nakazano TVN-owi zwrot 110 mln zł niedopłaconego zdaniem władz skarbowych podatku. Powszechnie spekulowano, że chodzi o zmuszenie Amerykanów do sprzedaży całości lub części TVN – zwłaszcza kanału TVN24 – kapitałowi związanemu z PiS.
O sprawie pisały media na całym świecie, a „Washington Post” w komentarzu redakcyjnym porównał nawet Jarosława Kaczyńskiego do Władimira Putina, który podobnymi metodami zdominował w Rosji rynek medialny. Ostre oświadczenie wydał Departament Stanu USA, krytykując PiS za „podkopywanie wolności mediów w Polsce”. Protestowały władze Unii Europejskiej.
W styczniu 2018 roku Jarosława Kaczyńskiego w biurze PiS na Nowogrodzkiej odwiedził ówczesny sekretarz stanu USA Rex Tillerson. Nie wiadomo, czy poruszył sprawę TVN. Przyznał to jednak pośrednio sam Kaczyński, mówiąc po spotkaniu, że „sprawy praworządności były wspomniane wyłącznie w kontekście spraw inwestycji i pewności prawa”. Tuż przed wizytą Tillersona kara nałożona na TVN została cofnięta.
Równocześnie jednak media związane z PiS — zwłaszcza media braci Karnowskich — namawiały rządzących do „uporządkowania” spraw mediów w Polsce. Mówiono o „repolonizacji” oraz „dekoncentracji”. W praktyce oznaczałoby to zmuszenie zagranicznych właścicieli do sprzedaży części lub całości swoich mediów w Polsce. Sprawą zajmowała się posłanka Joanna Lichocka z PiS, eks-dziennikarka. W lipcu 2018 roku mówiła na spotkaniu z wyborcami, że będzie to „ciężki bój”. „Nie tylko totalna targowica, ale też te media, np. niemiecko-szwajcarskiego koncernu, będą trąbić na cały świat, że to jest próba zamachu na ich wolność i niezależność” — ubolewała.
We wrześniu 2018 Lichocka twierdziła, że przepisy odpowiedniej ustawy są gotowe, lecz czekają na polityczną decyzję, ponieważ ruch przeciwko zagranicznym właścicielom mediów „oznacza kolejny duży konflikt”.
W kontekście tej ustawy politycy PiS mówili jednak przede wszystkim o mediach „niemieckich” czy „niemiecko-szwajcarskich”, a nie amerykańskich. W praktyce sprawa najprawdopodobniej została odłożona przez władze PiS na czas po wygranych wyborach 2019 roku, kiedy — być może — rząd będzie mógł sobie pozwolić na otwarcie nowego frontu w międzynarodowym konflikcie.
USA Donalda Trumpa to jedyny międzynarodowy sojusznik rządu PiS, skłóconego z Unią Europejską. Wypowiedź ambasador USA Georgette Mosbacher to jednoznaczne ostrzeżenie dla rządzących: zostawcie wolne media w spokoju. Już zwłaszcza te, które należą do Amerykanów.
To tym bardziej ważne, że sam Trump nieustannie atakuje media. Nazywa je „fake news media”, krytykuje poszczególne programy i dziennikarzy. Jego administracja usunęła niedawno z konferencji prasowej korespondenta CNN Jima Acostę. Odebrała mu identyfikator uprawniający do wstępu do Białego Domu.
2 października 2018 w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule został zamordowany dziennikarz (i współpracownik „The Washington Post” Jamal Khashoggi). Trump przez wiele tygodni powstrzymywał się przed skrytykowaniem księcia następcy tronu tego kraju – Mohammada bin Salmana – ewidentnie będącego zleceniodawcą morderstwa.
W listopadzie oświadczył wprost, że dla USA ważniejszy jest sojusz z Arabią Saudyjską — i pieniądze za sprzedaż broni do tego kraju — od rozliczenia winnych zamordowania niezależnego dziennikarza.
Z punktu widzenia polskiej opozycji istotne jest jednak stanowisko administracji Trumpa, a mniej — jej pobudki. Mniej jest więc ważne, czy USA bronią wolnych mediów w Polsce dlatego, że atak na nie godzi w amerykańskie firmy, czy ze względu na pryncypia, czy wreszcie z jednego i drugiego powodu. Ważny jest komunikat: zamach na wolność mediów oznacza naruszenie sojuszu z USA. A na to słaby i izolowany na świecie rząd PiS nie może sobie pozwolić.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze