USA liderem w liczbie zakażeń koronawirusem: prawie 86 tys. przypadków. A jeszcze nie tak dawno prezydent Trump bagatelizował zagrożenie, mówiąc, że w Stanach jest zaledwie kilka przypadków, ale zaraz będzie zero - korespondencja z Waszyngtonu
Jan Nowak jest Amerykaninem polskiego pochodzenia. W Waszyngtonie mieszka od 10 lat. Pracuje w sektorze PR. Dla OKO.press relacjonuje, jak Amerykanie reagują na epidemię koronawirusa. A jest naprawdę źle. USA od nocy z czwartku na piątek polskiego czasu wyprzedziły Chiny i stały się liderem pod względem liczby zakażonych: jest ich 85,749. Zmarły 1304 osoby.
Dziś mija jedenasty dzień mojej telepracy. Za oknem wiosna. W parkach i wzdłuż ulic kwitną magnolie, żonkile, forsycje. Zakwitły też słynne japońskie wiśnie w parku nad Potomakiem, zawsze tłumnie odwiedzanym w tej porze roku. Niedobrze. W sobotę, 21 marca ludzie jak gdyby nigdy nic ruszyli do parku. W efekcie policja i gwardia narodowa musiały zamknąć kilka głównych ulic w centrum Waszyngtonu, żeby utrudnić dostęp do japońskich drzewek.
Burmistrz Waszyngtonu wydała wprawdzie polecenie zabraniające zgromadzeń powyżej 10 osób, ale ludzie dalej spacerują, chodzą po zakupy. Wiele biur i obiektów kulturalnych jest zamkniętych, ale ulice wcale nie są opustoszałe.
„New York Times” publikuje codziennie czerwone kółeczka oznaczające zakażonych wirusem w Stanach Zjednoczonych. Kółka te robią się coraz większe i większe. W Waszyngtonie właśnie ogłoszono, że zamyka się jedną czwartą z tutejszych stacji metra. Powód: „Musimy oszczędzać środki do dezynfekcji”.
W telewizji i w mediach społecznościowych co chwilę konferencje prasowe i specjalne oświadczenia. Od prezydenta Trumpa i władz federalnych, poprzez gubernatorów i przedstawicieli władz stanowych, po burmistrzów i władze lokalne.
Najpierw jeden stan ogłasza stan wyjątkowy, potem drugi ogłasza zamknięcie restauracji i szkół. Niektóre stany ogłaszają zakazy wyjścia z domu. Wszędzie inne terminy, inne informacje. I co tu się dziwić, że niektórzy Amerykanie całkowicie bagatelizują epidemię.
Prezydent Trump oznajmia z Białego Domu, że reagowanie na globalną pandemię jest obowiązkiem rządów stanowych, a rząd federalny jest tylko po to, żeby wspierać. Niebywałe!
Tymczasem na Twitterze pojawiają się apele poszczególnych gubernatorów proszących obywateli, że jeśli mają maski lub rękawiczki, żeby przekazali je na potrzeby szpitali. Okazuje się więc, że odpowiedzialność za zahamowanie epidemii spada na zwykłych ludzi.
Zakażeni w Ameryce są już członkowie Kongresu. Paradoksalnie jeden z nich to Rand Paul, jedyny senator, który sprzeciwił się w głosowaniu przyjęcia ustawy umożliwiającej uruchomienie natychmiastowych funduszy na walkę z koronawirusem.
Trwają poważne rozmowy jak Kongres ma dalej funkcjonować, bo z grona 100 senatorów kilku objętych jest kwarantanną.
Kongres po długich negocjacjach przyjął w końcu wart prawie 2 bln dolarów pakiet ratunkowy dla gospodarki. 500 mld dolarów ma pójść na pomoc dla branż, które znalazły się w trudnej sytuacji, 350 mld na pożyczki dla małych firm, 250 mld na pomoc dla bezrobotnych, 100 mld dla szpitali.
Każdy z Amerykanów zarabiających poniżej 75 tys. dolarów rocznie dostanie też jednorazową pomoc w wysokości 1200 dolarów plus dodatkowe 500 dolarów na każde dziecko. Izba Reprezentantów będzie głosować nad pakietem w piątek.
Po tym jak gubernatorzy nakazali zamknięcie się restauracjom i barom (można wyłącznie oferować jedzenie na wynos), mnóstwo ludzi zostało zwolnionych z pracy. W Internecie trwa akcja, żeby zamawiać jedzenie w swoich lokalnych restauracjach, aby utrzymać małe biznesy. Nawet politycy wrzucają zdjęcia z zamówień. Ale czy to wystarczy? Niektórzy właściciele przyznają wprost, że w normalnych czasach prawie połowa ich zarobków pochodziła ze sprzedaży alkoholi, a więc sprzedaż jedzenia na wynos z pewnością nie pokryje ich strat.
W minionym tygodniu prawie 3,3 mln osób złożyło wniosek o zasiłek dla bezrobotnych. To największy tygodniowy wzrost od pół wieku, tj. od czasu, gdy rząd zbiera takie statystyki.
Tylko w jednym stanie - New Jersey – wnioski złożyło 150 tys. osób. Rok temu w tym samym tygodniu wniosków było 9467. Oznacza to wzrost o 1546 proc.
Powstaje coraz więcej punktów, gdzie można wykonać test na koronawirusa. W poniedziałek 23 marca pierwszy taki punkt otworzył się w Waszyngtonie. Na badanie trzeba mieć skierowanie od lekarza. Mój ubezpieczyciel, któremu płacę 300 dolarów miesięcznie, pokrywa koszty takiego badania. Udostępnił też darmowe wideo-konsultacje z lekarzem. Jednak w ubiegłym tygodniu w internecie można było przeczytać mnóstwo historii o tym, że pacjenci nie zakwalifikowali się na badanie.
W piątek 27 marca w USA było już prawie 86 000 osób zakażonych koronawirusem. A przecież jeszcze nie tak dawno prezydent Trump bagatelizował zagrożenie, mówiąc, że w Stanach jest zaledwie kilka przypadków, ale zaraz będzie zero. Do wczoraj - jak podaje „New York Times” - w samym tylko stanie Nowy Jork zmarło 325 osób.
W zeszłym tygodniu na pytanie dziennikarza na temat słabego tempa przekazywania testów do szpitali i lokalnych ośrodków zdrowia, Trump odpowiedział stanowczo, że nie bierze za to żadnej odpowiedzialności. W innym przypadku, gdy dziennikarz poinformował prezydenta, że senator Mitt Romney (były kandydat na prezydenta USA i jedyny republikański senator, który głosował za usunięciem Trumpa ze stanowiska) poddaje się kwarantannie po styczności z zarażonym senatorem Paulem, prezydent odpowiedział: „Tak? Ach, to szkoda”.
Czuję się jakbym znajdował się na pokładzie statku bez kapitana. Władze stanowe i lokalne starają się jakoś wiosłować, ale na razie statek kręci się w kółko, a liczba chorych z każdym dniem rośnie szybciej.
Media podają, że coraz więcej zakażeń pojawia się w służbach mundurowych. W samym Waszyngtonie zarażonych jest już dwóch policjantów i ośmiu strażaków. W Nowym Jorku ponad 200 policjantów.
A w tym czasie, 5 km od mojego okna, prezydent Trump siedzi w Białym Domu i właśnie pisze tweety informując, że „lęk nie może być gorszy od wirusa” i że „trzeba myśleć o ekonomii”. A za chwilę tą samą drogą promuje książki napisane przez swoich politycznych zwolenników.
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Komentarze