0:00
0:00

0:00

Pomimo utrzymania transparentności przekazu przez władze Francji wielu Francuzów uważa, że nie mówi się im całej prawdy. Krążące po portalach społecznościowych informacje o ludziach masowo umierających w domach i nie objętych statystykami są odbierane najczęściej jako dowód na spisek wokół choroby, koronawirusa i pandemii. Czym mniej precyzyjne są informacje wychodzące z kręgów rządowych, tym więcej adeptów spiskowej historii dziejów dopatruje się kłamstwa władzy. Dlatego przekaz musi być dydaktyczny, precyzyjny i dokładny - pisze dla OKO.press Jacek Kubiak* z Rennes we Francji.

Przeczytaj także:

Francuzi, tak jak i pozostali Europejczycy, zmagają się z COVID-19 zaciskając zęby. Mimo legend, nie są chyba mniej subordynowani lub bardziej krnąbrni niż inne narody. Od 17 marca żyją w izolacji domowej (franc. confinement) ogłoszonej przez prezydenta Macrona w orędziu telewizyjnym.

W chwili publikacji tej relacji we Francji stwierdzono 25 tys. 233 chorych i 1331 zgonów z powodu COVID-119 (na podstawie https://www.worldometers.info/coronavirus/)

W orędziu Macron powiedział Francuzom, że Francja prowadzi wojnę. Z niewidzialnym, ale potężnym przeciwnikiem. Te słowa powtarzają zarówno premier rządu, jak i minister zdrowia czy główny inspektor sanitarny Francji Jérôme Salomon, który co wieczór ma w telewizji około półgodzinny briefing i zdaje relację ze stanu epidemii na świecie, w Europie i w samej Francji.

A dane te są ciągle zatrważające. Epidemia rozprzestrzenia się na kolejne regiony Francji pomimo zamknięcia ludzi w domach.

Władze: to nie wszystkie zakażenia, tylko te wykryte

Władze sanitarne nie ukrywają przed Francuzami, że podają do ogólnej wiadomości liczby, które nie odzwierciedlają rzeczywistości. To, co można brać za liczbę chorych, w rzeczywistości jest liczbą przypadków wykrytych przy pomocy testu PCR, a nie testuje się przecież całej populacji tylko jej mały wycinek - tych, którzy wykazują objawy.

Liczba chorych, a tym bardziej liczba zakażonych nosicieli wirusa, którzy nie maja objawów, jest więc o wiele większa. Podobnie jest z oficjalną liczbą osób zmarłych na COVID-19.

Dotyczy ona bowiem tylko osób zmarłych w szpitalach z potwierdzonym pozytywnym wynikiem testu PCR.

Osoby umierające we własnych domach, czy w domach opieki dla osób starszych nie wchodzą do tych statystyk. A jest ich sporo, choć nie wiadomo ile.

Po prostu nie ma pewności na co ci ludzie zmarli i liczby ich dotyczące zasilą tylko ogólne statystyki śmiertelności we Francji.

Dopiero w przyszłości będzie można oszacować ile z tych osób zmarło na COVID-19 na podstawie wzrostu poziomu śmiertelności w stosunku do lat poprzednich.

Co ważne, profesor Salomon zawsze o tym mówi i podkreśla, że podawane przez niego dokładne liczby dotyczą tylko osób hospitalizowanych, przebywających na oddziałach intensywnej terapii i ozdrowieńców opuszczających szpitale.

Błąd Macrona

Decyzja prezydenta Macrona o przeprowadzeniu pierwszej tury wyborów lokalnych 15 marca została bardzo negatywnie przyjęta przez Francuzów. Widać to było w postaci niskiej, jak na Francję, frekwencji - zagłosowało bowiem tylko 44 proc. uprawnionych.

Pod wpływem krytyki Macron bardzo szybko wycofał się z przeprowadzenia drugiej tury. Tym bardziej, że dwa dni po tych wyborach kazał wszystkim Francuzom zostać w domach pod karą surowych mandatów.

800 zarażonych na spotkaniu religijnym

Wszyscy Francuzi, poza tymi, którzy wykonują niezbędne dla funkcjonowania państwa zawody, zostali odizolowani w swoich domach. Już wcześniej, 12 marca, zamknięte zostały szkoły i wyższe uczelnie, a od 14 marca bary, restauracje, kawiarnie, teatry, kina i zakazano spotkań religijnych wszelkich wyznań.

Ważnym impulsem było wcześniejsze zakażenie ok. 800 uczestników takiego spotkania w Miluzie na wschodzie kraju, które miało miejsce od 17 do 24 lutego.

Zresztą do tej pory region tzw. Wielkiego Wschodu (Grand Est) obejmujący Alzację, Szampanię, Ardeny i Lotaryngię jest najbardziej ze wszystkich dotknięty epidemią. Tam też jest najwięcej przypadków śmiertelnych i najbardziej przepełnione są szpitale.

Poza tym regionem najważniejsze ogniska choroby występują w Ile-de-France, czyli w okolicach Paryża i w samym Paryżu, w regionie PACA na południu kraju, w okolicach Montpellier, na Korsyce i w departamencie Alpes-Maritimes (też na południu), w południowej Bretanii. Ostatnio liczba hospitalizowanych wzrasta szybko także w Akwitanii na południowym zachodzie.

Oczywiście izolacja ludzi w domach nie mogła być totalna. Część z Francuzów musi nadal pracować.

Nota bene, Francuzi doceniają teraz rolę kasjerek w sklepach żywnościowych i w ogóle pracowników tych sklepów, listonoszy i pocztowców, osoby wywożące śmieci, pracowników banków, no i oczywiście pracowników służby zdrowia, od pielęgniarek i salowych, przez położne, lekarzy pierwszego kontaktu i lekarzy pracujących w szpitalach.

Co wieczór, o godzinie 20:00 wielkie rzesze uwiezionych w domach Francuzów otwiera okna, wychodzi na balkony i przez kilka minut bije brawo w podziękowaniu dla służby zdrowia za poświęcenie i oddanie w pracy w trakcie epidemii. Ten gest jest powszechny w dużych miastach. Niesamowicie brzmią w ciemnościach głośne dźwięki klaskania rozchodzące się po zupełnie pustych ulicach.

A trzeba nadmieniać, że francuska ochrona zdrowia boryka się od lat z licznymi problemami. Reforma szpitalnictwa wprowadzana przez byłą minister zdrowia Agnes Buzyn była bardzo ostro krytykowana przez pracowników służby zdrowia jeszcze na krótko przed epidemią.

Związki zawodowe organizowały protesty i strajki domagając się zwiększania środków na niedofinansowaną ochronę zdrowia. Teraz nikt o tym nie myśli i mimo kłopotów wszyscy szykują się na nadejście szczytu zachorowań.

Studenci 4 i 5 roku medycyny i położnictwa dostali do wypełnienia ankiety z przydziałami do poszczególnych szpitali w razie ich przepełnienia, a szczególnie, w razie braku odpowiedniej liczby lekarzy i pielęgniarek.

Bo przecież właśnie personel medyczny pracujący przy chorych na COVID-19 sam jest najbardziej narażony na zakażenie wirusem SARS-CoV-2. Bardzo wielu z tych ludzi nadal pracuje mimo zakażenia stosując bariery dla rozprzestrzeniania wirusa w postaci maseczek i stosowania środków higieny.

Przed trzema dniami zmarł pierwszy lekarz, który jako wolontariusz pracował przy chorych na COVID-19, a od tej pory zmarło już czterech następnych - między innymi ginekolog zakażony przez jedną z pacjentek nieświadomą zakażenia.

Szerokim echem we Francji odbiła się informacja o rzekomym antywirusowym działaniu leku na malarię - hydroksychlorochiny. Choć już w trakcie epidemii w Wuhan Chińczycy donosili, że lek ten pomaga w leczeniu COVID-19, to we Francji informację tę rozpropagował lekarz z Marsylii, profesor Didier Raoult.

Francuzi rzucili się do aptek, by wykupić leki zawierające hydroksychlorochinę, jak też dokonali oblężenia szpitala, w którym pracuje profesor Raoult. Nie bardzo zresztą wiadomo w jakim celu, bo przecież lek ten miałby być w użyciu tylko dla pacjentów z ostrymi objawami niewydolności oddechowej.

Problem w tym, że leczenie tym środkiem jest w fazie eksperymentalnej i w żadnym wypadku nie powinno stosować się go w samoleczeniu, a tym bardziej w prewencji. Nie wiadomo dokładnie jak działa hydroksychlorochina na organizm ludzki. Najprawdopodobniej, wcale nie działa ona bowiem na samego wirusa i proces zakażenia, a poprawia poziom utlenienia komórek organizmu i stąd działanie wspomagające leczenie ciężkich przypadków COVID-19, w których występuje ostre niedotlenienie.

Głównym celem izolacji ludności w domach jest zredukowanie liczby zakażeń tak, aby osłabić szczyt zachorowań i przesunąć go jak najbardziej w czasie, po to, by wystąpił on już po szczycie zachorowań na grypę.

To bowiem pozwoliłoby choć w części zaabsorbować pacjentów chorych na COVID-19 przez szpitale i uniknąć najgorszego, czyli konieczności selekcji chorych wytypowanych do reanimacji przy całkowitym zajęciu wszystkich respiratorów.

Pociąg wywozi chorych na południe

Aby uniknąć takiego spiętrzenia transportuje się część chorych z rejonów najbardziej dotkniętych epidemią (głównie Grand Est) do innych, mniej dotkniętych chorobą. W środę 25 marca ruszył ze wschodu na zachód, do Angers, Nantes, Le Mans i La Roche-sur-Yon, specjalnie przygotowany na to pociąg TGV z chorymi poddanymi reanimacji, oczywiście również podczas przejazdu.

To pierwszy tego typu transport chorych na świecie. Przedtem, helikopterami przewieziono chorych z Miluzy do Szwajcarii, Niemiec i Luksemburga, a z Korsyki do Marsylii.

Francuzi śledzą z domów tę sytuację w telewizorach i w Internecie. Sami na początku niezbyt chętnie poddali się izolacji. W pierwszych dniach confinement stacje telewizyjne pokazywały licznych spacerowiczów na nadmorskich plażach i w miejscach, gdzie można było się spotkać w gronie przyjaciół, gdy zamknięte były bary i kawiarnie.

Szczególnie oblężona była Promenada Anglików (Promenade des Anglais) w Nicei i nabrzeża kanału St. Martin w Paryżu. Władze musiały zaostrzyć warunki izolacji i kary za nieprzestrzeganie rygorów.

Francuzi mogą wychodzić z domów w wyjątkowych sytuacjach (praca, zakupy spożywcze, apteka, lekarz, opieka nad chorym, wyprowadzenie psa), ale tylko ze specjalną przepustką. Wprowadzono bardzo sprytny system przepustek.

Mianowicie każdy wystawia sobie sam taki dokument, z tym że musi tam być wypisana z góry data, a ostatnio także godzina wyjścia i dokładny jego cel, zgodny z wytycznymi. Za brak przepustki albo przy jej nieważności, grozi mandat do 135 euro. Przy recydywie opłata znacznie wzrasta.

*Jacek Kubiak jest genetykiem, profesorem we francuskim CNRS (Centre National de la Recherche Scientifique). Mieszka we Francji od 30 lat.

;

Komentarze