0:000:00

0:00

Wizyta wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a choć pozornie udana i dostarczająca przyjemnych dla oka i ucha zdjęć oraz deklaracji, ujawniła prawdziwy charakter relacji polsko-amerykańskich. Chodzi w nich o interesy. Niestety, głównie amerykańskie interesy.

Pence pojawił się w Polsce w zastępstwie Donalda Trumpa, który zamiast wizyty w Polsce wybrał relaks na polu golfowym. Oprócz symbolicznego wymiaru upamiętnienia 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej w Warszawie liczono, że wiceprezydent wypełni treścią slogan mówiący, że sojusz polsko-amerykański jest „silniejszy niż kiedykolwiek”. Tymczasem, strona polska nie uzyskawszy dla siebie żadnych konkretów, musiała przełknąć gorzką pigułkę w sprawie podatku cyfrowego.

„Stany Zjednoczone wyrażają głęboką wdzięczność z powodu odrzucenie przez was propozycji podatku od usług cyfrowych, który utrudniły wymianę handlową pomiędzy naszymi krajami” - powiedział Pence na konferencji prasowej.

To bez wątpienia policzek sugerujący, że decyzje dotyczące polskiej polityki zapadają nie w Warszawie, lecz Waszyngtonie. Tym bardziej że mowa o inicjatywie, o której Mateusz Morawiecki mówił z dużym entuzjazmem.

Przeczytaj także:

GAFA płaci tyle co nic

Czym jest podatek cyfrowy? To mechanizm, zgodnie z którym cyfrowi giganci jak Google, Apple, Facebook czy Amazon płaciliby podatki tam, gdzie rzeczywiście wypracowują swój zysk. Dziś globalne korporacje rozliczają się z fiskusem w kraju, w którym siedzibę ma ich europejski oddział. Zwykle jest to Irlandia, gdzie mogą liczyć na wyjątkowo preferencyjne stawki podatkowe. Największymi graczami na rynku są wspomniane amerykańskie korporacje, skrótowo określane akronimem GAFA.

W praktyce więc, gdy polski przedsiębiorca wykupuje na Facebooku reklamę skierowaną do odbiorców na terenie Polski, to stosowną umowę zawiera z irlandzkim oddziałem Facebooka, który księguje wpłatę i odprowadza podatek od zysku.

Szacuje się, że w latach 2012-2017 wartość reklam sprzedanych przez Facebooka w Polsce osiągnęła niemal 1,5 miliarda złotych. W samym tylko 2017 roku było to blisko 600 milionów.

Tymczasem - jak zwróciła uwagę minister cyfryzacji Jadwiga Emilewicz - w tamtym roku spółka nie zapłaciła w Polsce ani grosza podatku dochodowego.

Irlandzki raj drenuje Europę

Na problem nierównego traktowania firm z tradycyjnych gałęzi gospodarki i sektora cyfrowego oraz unikania opodatkowania przez te drugie od dłuższego czasu zwracają uwagę eksperci i politycy. Według danych Komisji Europejskiej tradycyjne firmy międzynarodowe płacą średnio 23,2 proc. podatku, a firmy cyfrowe zaledwie 9,5 proc. Za sprawą różnych mechanizmów i tricków podatkowych największym graczom udaje się jednak zejść znacząco poniżej tego poziomu.

Na tym tle dochodzi do wręcz absurdalnych sytuacji.

W 2014 roku rzeczywista stawka podatkowa, jaką Apple zapłacił w Irlandii, wyniosła 0,005 proc.

Gdy Komisja Europejska zobowiązała Apple do zapłaty 13 miliardów euro zaległych podatków, rząd w Dublinie… odwołał się od tej decyzji, zaciekle broniąc swojego statusu raju podatkowego. Do dziś irlandzki rząd wydał na procesy, które mają wstrzymać zapłatę kary na rzecz Irlandii, przeszło 7 milionów euro.

Polska za unijnym podatkiem cyfrowym

Dlatego europejscy politycy od dłuższego czasu debatują, jak skutecznie przystosować prawo podatkowe do cyfrowej rzeczywistości. W marcu 2018 roku Komisja Europejska przygotowała projekt dyrektywy dotyczącej podatku od usług cyfrowych. Polski rząd przez cały czas popierał ten pomysł. W marcu tego roku premier Mateusz Morawiecki mówił:

„Przede wszystkim jesteśmy jednym z głównych państw członkowskich, które za każdym razem, na każdym posiedzeniu Rady Europejskiej – i teraz za kilka dni, gdy będę w Brukseli, na pewno też będę o tym mówić: dość z rajami podatkowymi, wprowadźmy opodatkowanie również gigantów cyfrowych”.

W maju tego roku w czasie konferencji, która odbyła się w brukselskiej siedzibie Stałego Przedstawicielstwa RP przy UE, podkreślał, że „Polska wspiera dodatkowe wpływy do unijnego budżetu, w tym nowe inicjatywy, o których często wspominają ostatnio prezydent Macron i kanclerz Merkel, jak podatek cyfrowy. To następna forma walki z rajami podatkowymi”.

Nasz własny cyberpodatek

Co więcej, premier nie tylko opowiadał się za rozwiązaniami na poziomie unijnym, ale także – wzorem innych krajów europejskiej jak Francja, Włochy, czy Czechy – wyraził gotowość do samodzielnego wprowadzenia stosownego podatku. Tak mówił jeszcze kilka miesięcy temu:

„Jeśli chodzi o wprowadzenie podatku cyfrowego, chcemy to zrobić razem z wszystkimi państwami UE, ale jeżeli nie będzie konsensusu, to państwa członkowskie będą musiały podejmować te decyzje samodzielnie”.

W końcu: „Jeżeli ktoś w naszym pięknym kraju sprzedaje swoje produkty, usługi, to niech płaci od tego podatki, a nie rozlicza się minimalną, czasami mikroskopijną stawką”, twierdził Morawiecki.

Wpływy z nowego podatku w wysokości miliarda złotych, jak ogłosił Morawiecki, miały zostać przeznaczone na pokrycie kosztów „piątki Kaczyńskiego”.

W maju Ministerstwo Finansów oficjalnie potwierdziło, że równolegle do prac na międzynarodowych forach OECD i UE, rozpoczęto prace nad polskim podatkiem cyfrowym, którego punktem wyjścia miał być projekt unijnej dyrektywy. Jednocześnie w oficjalnych dokumentach ostrożniej szacowano wysokość wpływów z nowej daniny. W opublikowanej w kwietniu aktualizacji programu konwergencji przedstawionej przez rząd Komisji Europejskiej wypływy z tytułu podatku cyfrowego w 2020 roku oszacowano na 217,5 miliona złotych. Z kolei na początku lipca wiceminister finansów Leszek Skiba mówił o 0,5 miliarda złotych.

Amerykanie są "wdzięczni"

Nagle wczoraj z ust wiceprezydenta USA dowiedzieliśmy się, że Amerykanie i prezydent Trump są „wdzięczni” za odrzucenie przez Polskę propozycji podatku cyfrowego. Co więcej, Waszyngton „pochwala nasze przywództwo w tej sprawie”. Słowa wypowiedziane na przed spotkaniem z prezydentem Andrzejem Dudą, Pence powtórzył również na późniejszej konferencji prasowej, mówiąc:

„Stany Zjednoczone wyrażają głęboką wdzięczność z powodu odrzucenie przez was propozycji podatku od usług cyfrowych, który utrudniły wymianę handlową pomiędzy naszymi krajami”.

Administracja Trumpa co prawda wysyłała już sygnały, że nie podobają jej się plany opodatkowania gigantów z Doliny Krzemowej. „Dlaczego uderzać w amerykańskie firmy internetowe dokuczliwym podatkiem cyfrowym, który na dodatek jest trudny w egzekucji?" - pytał podczas majowej wizyty w Polsce Kevin Hassett, ówczesny szef Rady Doradców Ekonomicznych Trumpa.

O tym, że Amerykanie nie patyczkują się, jeśli idzie o obronę interesów swoich firm, mogliśmy przekonać się także z listu ambasador USA Georgette Mosbacher w sprawie Ubera.

Waszyngton pokazuje Warszawie miejsce w szeregu

Jednak ogłoszenie decyzji o wycofaniu się rządu z projektu legislacyjnego przez amerykańskiego wiceprezydenta, a nie polskiego premiera lub ministra, to bez wątpienia policzek sugerujący, że decyzje dotyczące polskiej polityki zapadają nie w Warszawie, lecz Waszyngtonie. Tym bardziej że mowa o inicjatywie, o której Mateusz Morawiecki mówił z tak dużym entuzjazmem.

Niewiele lepiej byłoby, jeśli decyzja o wycofaniu się z podatku cyfrowego jeszcze nie zapadła, a słowa Pence'a były formą nacisku na rząd – oznaczałoby to bowiem, że Waszyngton uważa, że może sobie na tak brutalną formę perswazji pozwolić.

W obydwu wypadkach nie ma wątpliwości, że deklaracja Pence’a była zimnym prysznicem i wskazaniem rządowi miejsca w szeregu, jakie dla Polski przewidziała administracja Donalda Trumpa.

Udostępnij:

Adam Traczyk

Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.

Komentarze