0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Adam Stepien / Agencja GazetaAdam Stepien / Agenc...

W niedzielę (1 września 2019) miała się rozpocząć długo wyczekiwana wizyta prezydenta Donalda Trumpa w Polsce. Spekulowano, że podczas tej podróży Trump ogłosi zniesienie wiz do USA dla Polaków, co byłoby wizerunkowym zwycięstwem dla rządu Prawa i Sprawiedliwości.

W czwartek wieczorem jednak wizytę odwołano. Oficjalnym powodem był zbliżający się do Florydy huragan Dorian. Decyzja Trumpa wywołała niepokój wśród polskiej prawicy. Naczelny amerykanista prorządowych mediów Artur Wróblewski z Uczelni Łazarskiego w rozmowach z wPolityce.pl i "Do Rzeczy" uspokajał, że decyzja ta jest całkiem zrozumiała biorąc pod uwagę przyszłoroczne wybory i zagrożenie wynikające ze zbliżającego się do wybrzeży USA huraganu Dorian. Zapewnił też, że nie jest ona wynikiem „zorganizowanej akcji przeciwko Polsce”.

Sobotni materiał w głównym wydaniu "Wiadomości" TVP z kolei tłumaczył nieobecność amerykańskiego prezydenta koniecznością osobistego doglądania przygotowań do uderzenia żywiołu. Wygodnie przemilczano fakt, że Trump przygotowań tych musiał doglądać grając w golfa.

Niepokój ten jest zrozumiały, bo polska prawica w dobrych relacjach z polskim rządem upatruje poparcia Trumpa dla zmian wprowadzanych przez PiS otaczając wręcz prezydenta USA kultem.

Okładka ostatniego tygodnika "Sieci" zestawia Trumpa z Jarosławem Kaczyńskim nazywając ich „mężami stanu pod obstrzałem”. „Wygrali wbrew kastom, rozkręcili gospodarki, wzmacniają państwa” – głosi podtytuł.

Większość Polek i Polaków jest innego zdania. Parę dni temu IPSOS na zlecenie OKO.press przeprowadził sondaż na temat oceny prezydenta USA. Określenia negatywne (zagrożenie dla świata i fałszywy przyjaciel Polski) wybrało więcej osób (52 proc.) niż pozytywne (35 proc.).

Przeczytaj także:

Nic dziwnego, nawet pobieżne przyjrzenie się prezydenturze Trumpa dwa i pół roku od zaprzysiężenia ujawnia wiele plam na wyidealizowanym portrecie, jaki malują politycy i publicyści prawicy.

Amerykański Pionkio...

Prezydent USA często mija się z prawdą. Jest to w zasadzie tak powszechne, że zliczanie i obalanie nieprawd wygłaszanych przez Trumpa urosło niemal do rangi sportu narodowego – przynajmniej wśród liberalnych mediów. Prym w tej dyscyplinie wiedzie "Washington Post", który wielokrotnie przyznawał prezydentowi Pinokia. Dziennik wyliczył, że 1 sierpnia 2019 roku Donald Trump popełnił swoje dwunastotysięczne kłamliwe lub wprowadzające w błąd stwierdzenie od czasu, gdy objął fotel prezydenta w styczniu 2016 roku. Od początku roku do końca lipca było ich w sumie 4 254. To średnio ponad 607 takich stwierdzeń na miesiąc lub 20 dziennie.

Swego rodzaju rekordem były trzy dni w kwietniu.

Między 25 a 27 kwietnia, w wywiadach i twitterowych tyradach, podczas przemówień i konferencji prasowych Trump popełnił aż 171 kłamliwych lub wprowadzających w błąd stwierdzeń.

To więcej niż w ciągu miesiąca przez pierwsze pięć miesięcy jego prezydentury. W tym samym czasie, 26 kwietnia, Trump dopuścił się swego dzisięciotysięcznego kłamliwego lub wprowadzającego w błąd stwierdzenia.

Waszyngtoński dziennik stworzył całą bazę danych dotyczących nieprawd prezydenta, podzieloną na rożne kategorie tematyczne oraz miejsca i okoliczności, w jakich fałszywe stwierdzenia padły. Wynika z niej, że 18 proc. z tych kłamliwych i wprowadzających błąd twierdzeń pochodzi prezydenckich tyrad na Twitterze, ulubionym narzędziu Trumpa do uprawiania polityki i komunikacji z wyborcami, a 22 proc. z wieców, na których prezydent również się dobrze czuje.

...rasista...

Jeśli chodzi o grupy tematyczne, to wśród nieprawd dominują kwestie związane z imigracją, a w tej kategorii prym wiedzie budowa muru na granicy z Meksykiem. Trump z uporem godnym lepszej sprawy powtarza, że budowa obiecanego muru trwa, choć jak na razie nic takiego nie ma miejsca.

Polityka imigracyjna prezydenta jest zresztą powodem ostrych konfliktów z Demokratami. W przeszłości Trump dwukrotnie doprowadził do government shutdown, domagając się funduszy na obiecywany mur.

Latem ubiegłego roku na Trumpa spadły gromy za odbieranie dzieci złapanym przez służby graniczne nieudokumentowanym rodzinom, a w tym roku doszła krytyka za przetrzymywanie zatrzymanych w przepełnionych ośrodkach bez dostępu do tak podstawowych środków czystości jak szczoteczka do zębów.

Na tę krytykę Trump odpowiedział personalnymi atakami. W połowie lipca napisał na Twitterze, że skoro zasiadające w Kongresie „progresywne demokratki” krytykują USA, to niech „wracają, skąd przybyły”. Prezydencką tyradę odebrano jako rasistowską, bo Trumpowi chodziło o Aleksandrię Ocasio-Cortez, Ilhan Omar, Ayannę Pressley i Rashidę Tlaib. Wszystkie są obywatelkami USA – i trzy z nich, z wyjątkiem pochodzącej z Somalii Omar, urodziły się w Stanach – nie mają więc gdzie wracać.

W podobnym stylu (i też na Twitterze) Trump zaatakował Afroamerykanina, kongresmena Elijah Cummingsa, stwierdzając, że reprezentowana przez niego część Baltimore, w której mieszkają głównie Afroamerykanie, jest „odrażającym syfem, w którym roi się od szczurów i gryzoni”.

W tej samej tyradzie stwierdził też, że to „bardzo niebezpieczne i ohydne miejsce” gdzie „żaden człowiek nie chciałby mieszkać”. Ironia tych słów polega na tym, że same w sobie nie są nieprawdą: w niektórych domach w okręgu Cummingsa faktycznie są myszy, ale część z tych budynków należy do firmy związanej z zięciem prezydenta Jaredem Kushnerem. O tym Trump już nie wspomniał.

Prezydencka obrona przez atak dała również przedsmak tego, jak paskudna może być kampania w 2020 roku. Podczas jednego z lipcowych wieców prezydent kłamliwie oskarżył Ilhan Omar o sympatyzowanie z Al-Kaidą. W odpowiedzi na to zebrany tłum zaczął skandować „Send her back” – „odesłać ją”, hasło przypominające wymierzone w Hillary Clinton „Lock her up” czyli „zamknąć ją” – co spotkało się z wymownym brakiem reakcji ze strony prezydenta (choć później, również wbrew faktom twierdził, że szybko skandowanie przerwał).

...kiepski lider...

Druga najczęściej powtarzana przez Trumpa nieprawda dotyczy stanu gospodarki USA. Prezydent twierdzi, że ma się lepiej niż kiedykolwiek. Faktem jest, że Stany cieszą się najniższym bezrobociem od pół wieku (w maju wynosiło ono 3,6 procent, w czerwcu i lipcu 3,7) i rosnącym zatrudnieniem (w lipcu przybyło 164 tysiące dodatkowych stanowisk pracy) – to dane amerykańskiego Departamentu Pracy. Za tymi dobrze wyglądającymi statystykami kryje się mniej optymistyczny obraz stagnacji płac i rekordowo wysokie – wynoszące 13,5 biliona (!) dolarów – zadłużenia gospodarstw domowych. Szczególnie niepokojącym trendem jest rosnąca liczba niespłacanych kredytów, zwłaszcza studenckich oraz samochodowych.

To jeden z pierwszych sygnałów, że lata tłuste mogą się kończyć.

Wzrost gospodarczy spada – szacunki za drugi kwartał pokazują, że obniżył się on w porównaniu do pierwszych trzech miesięcy tego roku z 3,1 proc. PKB do 2 proc. Spowolnienie to jest po części spowodowane rozpoczętą przez Trumpa wojną handlową z Chinami. (Ciekawostka: Trump wielokrotnie zawyżał poziom deficytu handlowego z Pekinem, korzystając przy tym z tego jako jednego z argumentów na rzecz wprowadzenia barier handlowych). W styczniu zeszłego roku amerykańska administracja nałożyła cła na produkowane w Chinach panele słoneczne i pralki.

W marcu 2018 roku Trump przechwalał się, że „wojny handlowe są dobre i bardzo łatwe do wygrania”. W międzyczasie musiał jednak zmienić zdanie. „Nigdy nie mówiłem, że z Chinami będzie łatwo” – powiedział w sierpniu 2019.

Nie jest to zaskakujące, bo pod koniec sierpnia chińskie ministerstwo finansów ogłosiło cła odwetowe w wysokości 75 miliardów dolarów na pięć tysięcy amerykańskich produktów. Wcześniej Chiny też zdecydowały się zwiesić import amerykańskich dóbr rolniczych, uderzając w jedną z najważniejszych grup zwolenników Trumpa – farmerów.

Rośnie z kolei – i to szybciej niż zakładano – deficyt budżetowy. Pod koniec obecnego roku budżetowego, czyli 30 września, wyniesie według szacunków Biura Budżetowego Kongresu 960 miliardów dolarów, o 64 miliardy więcej niż prognozowano jeszcze w maju. Na ten wynik złożyły się efekty obniżki podatków z 2017 roku (które Trump, znowu wbrew faktom, określił największymi w historii), spowolnienie gospodarcze oraz cła.

Niepewność związana z wojną handlową z Chinami odbija się również na amerykańskiej giełdzie – w sierpniu doszło na niej do kilku ostrych spadków głównych indeksów a najbardziej niepewne miesiące, wrzesień i październik, dopiero przed nami. Kolejnym sygnałem zwiastującym gorsze czasy jest również fakt, że krótkoterminowe obligacje amerykańskie stały się bardziej dochodowe niż długoterminowe.

...słaby negocjator...

Wojna handlowa z Chinami jest tylko jednym z przykładów braku sukcesów w polityce zagranicznej.

Od czasu kampanii prezydenckiej w 2015 roku Trump podkreślał, jak marni jego poprzednicy byli na polu polityki zagranicznej. Do rangi symbolu urosło tzw. porozumienie nuklearne z Iranem, które podpisał Barak Obama. W ramach tego porozumienia – którego sygnatariuszami były nie tylko Iran i USA, ale też państwa Unii Europejskiej i Rosja – Iran w zamian za zniesienie części sankcji zobowiązywał się do zatrzymania swojego programu nuklearnego. Trump przekonywał, że wynegocjowałby lepszy układ i po objęciu władzy złamał porozumienie z powrotem nakładając zniesione przez Obamę sankcje, by zmusić Teheran do powrotu do stołu negocjacyjnego.

Przykładem zdolności negocjacyjnych Trumpa miało być porozumienie z Koreą Północną. Proces ten, zapoczątkowany w 2018 roku dwustronnym szczytem w Singapurze, w 2019 roku nie rokuje jednak najlepiej. Lutowy szczyt w Hanoi zakończył się przedwczesnym wyjazdem Kima i brakiem jakichkolwiek ustaleń.

Kim co prawda spotkał się z Trumpem w strefie zdemilitaryzowanej na półwyspie koreańskim, ale pod koniec sierpnia "New York Times" doniósł, że Korea Północna w mijającym miesiącu dokonała przynajmniej siedmiu prób rakiet balistycznych krótkiego zasięgu.

Brakuje również sukcesów w sporze z Iranem. Pomimo presji ze strony USA wszystko wskazuje na to, że Teheran nie zamierza renegocjować umowy podpisanej z Obamą. W swojej konfrontacji Trump nie może liczyć na poparcie ze strony dotychczasowych europejskich partnerów, którzy starają się uratować to, co się da z naruszonej przez USA umowy. Gdy za lipcowy incydent w Zatoce Perskiej – chodzi o atak na dwa brytyjskie tankowce – USA obarczały odpowiedzialnością Iran, niemiecki minister spraw zagranicznych oficjalnie zakwestionował to wyjaśnienie. Żadne z europejskich państw nie zdecydowało się wesprzeć USA w patrolowaniu akwenu. W połowie sierpnia, kilka godzin po tym, jak Waszyngton poprosił Gibraltar o zajęcie irańskiego tankowca, który zdaniem władz amerykańskich naruszał nałożone na Teheran sankcje, okręt bez przeszkód odpłynął. Symbolem postępującego ignorowania USA pod rządami Trumpa był też fakt, że na obrady G7 we Francji na zaproszenie Emanuela Macrona przyjechał minister spraw zagranicznych Iranu Mohammad Dżawad Zafir, o czym nie poinformowano wcześniej prezydenta Stanów Zjednoczonych.

...niszczyciel środowiska...

Podczas tego samego szczytu G7, gdy bezprecedensowe pożary trawiły puszczę amazońską, Trump był nieobecny na sesji poświęconej kryzysowi klimatycznemu. Doradcy amerykańskiego prezydenta tłumaczyli tę zauważalną nieobecność konfliktem w kalendarzu spotkań prezydenta, jednak nie jest tajemnicą, że na kwestie katastrofy klimatycznej i ochrony środowiska Trump ma poglądy dość oryginalne.

Według lokatora białego domu zmiany klimatu zostały wymyślone przez Chiny, aby uderzyć amerykańską gospodarkę (ciężko komentować). Stwierdził też, że produkujące energię elektryczną turbiny wiatrowe powodują raka (bzdura). Sugerował, że podnoszenie się średniej rocznej temperatury ziemi to nieprawda, bo czasami bywa zimo (jak wyżej).

Trump nie byłby sobą, gdyby między te kurioza nie włożył komplementów (wprowadzających w błąd) wobec samego siebie.

Przypisuje sobie sukcesy związane z redukcją emisji gazów cieplarnianych, choć za jego kadencji te emisje wzrosły.

Twierdzi też, że za jego prezydentury Amerykanie cieszą się najczystszym powietrzem i najczystszą wodą w historii – jest to akurat prawdą, ale to efekt dekad wysiłków na rzecz redukcji zanieczyszczeń.

Większość tych wypowiedzi byłaby niegroźnymi bzdurami, gdyby za nimi nie szły czyny. Pod wodzą Trumpa amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) – której szefem jest Andrew R. Wheeler, były lobbysta przemysłu węglowego – głównie zajmuje się rozluźnianiem lub unieważnianiem regulacji wdrożonych przez poprzedników. Według wyliczeń "New York Times" - EPA wycofała się lub jest w trakcie wycofywania się z 85 regulacji dotyczących redukcji emisji gazów cieplarnianych oraz zanieczyszczeń wód, powietrza i gleby. Najświeższy pomysł to pozwolenie firmom gazowym i naftowym, by nadzorowały zapobieganie wyciekom metanu, gazu cieplarnianego 80 razy szkodliwszego niż dwutlenek węgla.

...a być może także przestępca.

Jednym z oczywistych kłamstw Trumpa było to, że ukończone w marcu tego roku śledztwo specjalnego prokuratora Roberta Muellera w sprawie tzw. Russiagate oraz raport będący efektem śledztwa całkowicie oczyściły go z zarzutów. Miało to też dowodzić, że cała historia to polityczne „polowanie na czarownice” i zmowa Demokratów z „tajnym państwem.”

Raport zawiera całą listę przypadków kontaktów ludzi z otoczenia Trumpa, które budziły bardzo poważne wątpliwości – części z tych osób postawiono zarzuty – oraz wymienia dziesięć przypadków, w których prezydent usiłował utrudnić działanie wymiaru sprawiedliwości. Do manipulacji nie doszło, bo podwładni Trumpa odmawiali wykonania jego poleceń.

Co jednak najważniejsze i co stwierdzono w dokumencie wprost, raport nie oczyszcza prezydenta, a podstawową przeszkodą w postawieniu prezydentowi zarzutów była zasada Departamentu Sprawiedliwości, zgodnie z którą urzędującego prezydenta nie można postawić w stan oskarżenia.

Nie jest to też koniec problemów Trumpa wynikających ze śledztwa Muellera. Wciąż trwają dochodzenia kilku komisji kontrolowanych przez Demokratów Izby Reprezentantów, w tym jedno dotyczące możliwych obcych wpływów na prezydenta. Na jesieni Demokraci planują również przesłuchania byłego prawnika Białego Domu Dona McGahna i jego zastępczyni Annie Donaldson – będą one związane z możliwym utrudnianiem śledztwa. Do tego dochodzi kilkadziesiąt ciągnących się od miesięcy dochodzeń federalnych, stanowych i lokalnych – od korupcji podczas organizacji inauguracji Trumpa przez łamanie reguł finansowania kampanii wyborczych po zatrudnianie nieudokumentowanych imigrantów przez Trump Organization – w których orbicie zainteresowania znajduje się Trump.

;
Na zdjęciu Jan Smoleński
Jan Smoleński

Doktor nauk o polityce, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich, absolwent nowojorskiej New School for Social Research i Central European University (gdy uczelnia jeszcze mieściła się w Budapeszcie).

Komentarze