0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zdjęcie: Kim HansenZdjęcie: Kim Hansen

Ministerstwo Energii zaprezentowało 23 listopada 2018 dokument "Polityka energetyczna Polski do 2040 roku" - długofalowy plan rozwoju polskiej energetyki. O założeniach energetyki wiatrowej pisaliśmy w tekście "Don Kichot polskiej energetyki. Szarża ministra Tchórzewskiego na wiatraki". Ministerstwo postanowiło, że należy zrezygnować z wiatraków na lądzie - istniejące farmy wiatrowe i te zakładane w najbliższym czasie, będą działały do swojej naturalnej śmierci. W zamian plan zakłada rozwój farm wiatrowych na morzu.

Za, a nawet przeciw

Przedstawiciele rządu mają spory problem z uzasadnieniem decyzji o rezygnacji z wiatraków na lądzie.

28 listopada wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski powiedział:

„Chcemy rozwijać tę drugą nogę nie po to, żeby zlikwidować pierwszą. Zależy nam na stworzeniu synergii powiązań w polskiej energetyce. Gdybyśmy zakładali amputację czegoś, co dobrze funkcjonuje na rynku, to byłoby nieracjonalne z punktu widzenia opłacalności rozwijającej się gospodarki”.

Wiceminister twierdzi więc, że elektrownie wiatrowe na lądzie funkcjonują dobrze. Ma rację - produkcja energii wiatrowej od 2006 roku corocznie wzrasta.

Tymczasem inny wiceminister energii Tomasz Dąbrowski w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej”, mówi coś zupełnie innego. Potwierdza, że rząd zamierza zrezygnować z wiatraków na lądzie. Tłumaczy to kosztami – gdy nie ma wiatru, wiatraki, potrzebują uzupełnienia energii, zwykle w postaci gazu. A te na morzu działają dłużej, więc gazu potrzeba mniej. Dąbrowski zwraca też uwagę, że wiatraki na lądzie są nieakceptowane przez nasze społeczeństwo.

Ten sam wątek podjął 5 grudnia w TOK FM prof. Waldemar Paruch, pełnomocnik premiera ds. utworzenia Centrum Analiz Strategicznych. Stwierdził, że "nie można rządzić w państwie demokratycznym, wbrew oczekiwaniom społecznym", a Polacy wiatraków na lądzie nie chcą.

Polacy lubią wiatraki. Choć przeciwko nim protestują

To prawda, że konflikty wokół budowy wiatraków wybuchają dość często. Maria Bednarek-Szczepańska z PAN po przeanalizowaniu lokalnej prasy natrafiła na ślady tych konfliktów w 102 gminach. Jednocześnie z badań wykonanych w 2011 roku wynikało, że

poparcie społeczne dla rozwoju energetyki wiatrowej jest w Polsce bardzo wysokie - sięga aż 82 proc.

I – co najważniejsze – mimo lokalnych konfliktów, farmy wiatrowe powstają, a liczba wiatraków w Polsce regularnie rośnie. Z roku na rok wzrasta moc farm wiatrowych, ilość wyprodukowanej w nich energii oraz udział energii wiatrowej w miksie energetycznym.

Jeśli rządowe plany się ziszczą, trend ten wkrótce zostanie zahamowany, by w pewnym momencie całkowicie wygasnąć.

A jak wygląda budowanie "drugiej nogi" na morzu?

Rząd nie wie, ale powie

Od dawna wiadomo, że w Polsce są dobre warunki do rozwijania tej technologii.

„Silne wiatry, niebyt głębokie wody, mało tras żeglugowych, obszar niezbyt wartościowy ekologicznie - w sam raz na spełnienie dyrektyw unijnych" - pisał "Głos Pomorza" w 2012 roku. Podkreślano jednak, że prądu z farm na Bałtyku nie da się uzyskać z dnia na dzień. W wersji optymistycznej miał on popłynąć najwcześniej po 8 latach.

W tym samym 2012 roku Polenergia - spółka należąca do Kulczyk Holding - zajęła się przygotowaniem projektu inwestycyjnego farmy wiatrowej Bałtyk Środkowy III.

Polenergia jest pierwszą spółką, która otrzymała zezwolenie środowiskowe dla planowanej inwestycji, najpewniej będzie pierwszym polskim inwestorem, który postawi wiatraki na morzu. Farma o mocy 600 MW ma zacząć produkować energię w 2022 roku. Ministerstwo energii chyba nie zauważyło tej inwestycji. W myśl rządowych planów w 2025 roku na Bałtyku nie będzie jeszcze żadnej elektrowni wiatrowej.

Ministerstwo energii twierdzi, że elektrownie wiatrowe na morzu w 2040 roku osiągną moc 10,3 GW. To realne plany. W sierpniu portal wysokienapiecie.pl pisał, że inwestorzy planują wybudowanie farm wiatrowych na Bałtyku o łącznej mocy 12 GW. Farmy powstaną w co najmniej 9 miejscach.

Wspomniane 10,3 GW będzie stanowić 14 proc. mocy całego systemu. Ma to być druga siła, zaraz po elektrowniach słonecznych – 20,2 GW.

Na morzu też problemy

"Przeniesienie" farm na morze nie wyeliminuje wszystkich protestów przeciwko wiatrakom. Decyzje o wybudowaniu farm mogą nie spodobać się rybakom.

Stan Nowy Jork do 2030 roku planuje wybudować morskie farmy wiatrowe o łącznej mocy 2,4 GW. Tamtejsi rybacy oceniają wartość ich połowów na 15-17 mln dolarów rocznie. Czują się zagrożeni budową wiatraków na morzu i zapowiadają protesty.

Niektóre z polskich farm mają powstać na terenie tzw. Ławicy Słupskiej. W trakcie instalacji farm nie będzie można prowadzić połowów – oznacza to wyłączenie tego terenu z eksploatacji na kilka lat. Rybacy już się organizują i zastanawiają nad formami sprzeciwu.

Procedura budowy morskiej farmy wiatrowej jest długa. Trzeba zdobyć pozwolenie na budowę sztucznych wysp, postawienia na nich instalacji. Następnie uzyskać pozwolenie środowiskowe. Zgody na budowę farm wydają regionalne dyrekcje ochrony środowiska. W Polsce wydano na razie dwie takie decyzje: dla farm Polenergii - Bałtyk Środkowy II i III, obie o mocy 600 MW.

Sama budowa jest dużym przedsięwzięciem – wiatraki mogą mieć nawet 275 metrów wysokości nad powierzchnią morza (Pałac Kultury i Nauki z iglicą ma 237 metrów). Muszą być postawione co najmniej 12 mil morskich (ponad 22 km) od brzegu. Należy też zadbać o przyłączenie farmy do sieci energetycznej. Są to olbrzymie projekty w porównaniu do farm działających dziś na lądzie. 14 lądowych farm PGE dysponuje dziś mocą 543 MW, a więc mniej niż jedna planowana farma morska Polenergii.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze