0:00
0:00

0:00

Śledztwo

Anarchistyczny gang Olsena. Historia "zamachu", który był argumentem PiS za ustawą antyterrorystyczną

  • Mariusz Jałoszewski

Proces anarchistów zacznie się pod koniec maja w warszawskim sądzie rejonowym. Obrońca jednego z nich domaga się zbadania, czy ich działania inspirowała ABW, by dostarczyć PiS-owi argumentów za przyjęciem ustawy antyterrorystycznej. W Sejmie trwały wówczas prace nad tą ustawą. Ostatecznie została przyjęta, dając służbom szerokie uprawnienia do inwigilacji Polaków.

Gdy rok temu anarchiści zostali zatrzymani przez policję, media pisały o "udaremnionym zamachu bombowym". Portal TVP Info donosił: „Funkcjonariusze wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw namierzyli grupę mężczyzn, która planowała dokonać zamachu na jednostkę policji w Warszawie. Zatrzymano kilku podejrzanych i zabezpieczono ładunki pirotechniczne.

ABW sprawdza, czy planowany zamach nie ma związku z terroryzmem”.

Mariusz Mrozek, rzecznik prasowy stołecznej policji, od relacji o tym jak funkcjonariusze zapobiegli „zamachowi”, płynnie przechodził do problemów związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa uczestnikom zbliżającego się wówczas szczytu NATO i Światowych Dni Młodzieży.

„Wiedza, którą uda nam się posiąść z odpowiednim wyprzedzeniem, pozwala na tak dużą skuteczność, na przeciwdziałanie tego typu aktom, które nie są dalekie od tego, żeby nazywać je aktami terroru” - mówił.

Kilka dni później minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak nagrodził warszawskich policjantów (którzy - jak to przedstawiano - „udaremnili atak bombowy na radiowozy”) i wrocławskich funkcjonariuszy (zatrzymali mężczyznę, który kilka dni przed akcją anarchistów chciał zdetonować ładunek własnej roboty w miejskim autobusie). Przekonywał, że te dwa wydarzenia pokazują, iż policja musi dysponować „odpowiednimi narzędziami, żeby zapewnić bezpieczeństwo obywateli naszego kraju". I są dowodem na to, jak bardzo potrzebna jest ustawa antyterrorystyczna.

„Myślę, że po tych wydarzeniach wszyscy ci, którzy krytykują ustawę antyterrorystyczną, powinni zamilknąć” - mówił.

OKO.press poznało akta sprawy anarchistów i zeznania, które złożyli w prokuraturze.

Przeczytaj także:

Zasadzka na "zamachowców"

Był maj 2016 roku. Policjanci z elitarnego wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw Komendy Stołecznej Policji otrzymali informacje, że w nocy z 22 na 23 maja anarchiści planują atak na komisariat policji w warszawskiej dzielnicy Włochy. Jak mówił później komendant główny policji nadinsp. Jarosław Szymczyk, sygnały te docierały "różnymi kanałami, z różnych stron".

Anarchiści mieli podłożyć ładunki wybuchowe pod radiowozami na parkingu. Funkcjonariusze pojechali więc do komisariatu zrobić zasadzkę. Po północy koło budynku zaczęły się kręcić trzy osoby. Po godzinie pierwszej obok parkingu przeszedł, rozglądając się, mężczyzna w kapturze. Godzinę później znów się pojawił. W końcu, około trzeciej nad ranem, trzech mężczyzn weszło na teren parkingu. Z notatki policji wynika, że byli w kominiarkach; mieli pakunek. Jeden został na czatach, dwóch wczołgało się pod radiowóz i zaczęło rozkładać pakunek. Wtedy zatrzymali ich czekający w ukryciu policjanci.

Na miejsce ściągnięto pirotechników, ewakuowano lokatorów z sąsiednich budynków. Śledztwo wszczęła prokuratura okręgowa, ale z uwagi na rangę sprawy, szybko przejął je mazowiecki oddział Prokuratury Krajowej.

Zatrzymanym postawiono zarzut sprowadzenia niebezpieczeństwa eksplozji materiałów wybuchowych, co mogło zagrozić życiu lub zdrowiu wielu osób i mienia. Dodatkowo zarzucono im nielegalne wytworzenie materiałów wybuchowych.

Przy takiej kwalifikacji groziłoby im do 8 lat więzienia.

Zatrzymanymi okazali się: 17-letni wówczas Tadeusz K. spod Warszawy, 25-letni Michał B. z Warszawy i 31-letni Oskar K. ze Szczecina. Sąd wyraził zgodę na ich aresztowanie.

Tadeusz K.: zbuntowany nastolatek

Początkowo anarchiści odmawiali składania wyjaśnień. Po trzech tygodniach w celi wyjaśnienia złożył najmłodszy - Tadeusz K.

Pochodzi z rodziny inteligenckiej. To uczeń znanego warszawskiego liceum społecznego. Urodził się w Szwecji. Najpierw mieszkał z matką, która często zmieniała miejsce zamieszkania za granicą i w Polsce. Dlatego K. uczył się aż w kilkunastu szkołach. Od kilku lat mieszka z ojcem. Wyznał, że ma trudne relacje z matką. Mówił, że napisał dwie książki, robił koncerty dla uchodźców, chodził na pikiety antyfaszystowskie. Interesuje się dziennikarstwem, socjologią, polityką. Chce studiować w Anglii. Prokurator odnotował, że był wcześniej karany za próbę wymuszenia.

Maj 2016 roku. Zatrzymanie Tadeusza K. Fot. Materiały policji

W lutym 2016 roku zaczął bywać w tzw. Radykalnych Ogródkach Działkowych przy ulicy Bartyckiej. Grupa kilkunastu anarchistów zamieszkała tam w opuszczonych domkach, na terenach, które przejął deweloper. Uprawiali warzywa. Chcieli tak zaprotestować przeciwko wielkiemu biznesowi, który przejmuje kolejne zielone tereny dotąd służące mieszkańcom. Planowali założyć ogrody socjalne, by ratować „ostatnie zielone miejsce na Czerniakowie”.

O ogródkach Tadeusz K. dowiedział się w swoim liceum. Poznał w nim też Michała B. – drugiego zatrzymanego, który prowadził w jego szkole zajęcia dodatkowe z science fiction. W ogródkach poznał Oskara K. – trzeciego z zatrzymanych.

Akcja a' la gang Olsena

Licealista wyjaśnił prokuratorom, jak doszło do akcji. Jak mówił - przeczytał na Facebooku, że 7 maja pod aresztem śledczym w Poznaniu, zatrzymano kilka osób, m.in. Piotra Ikonowicza (chciały zamanifestować solidarność z anarchistą, który zaczął odsiadkę za naruszenie nietykalności policjanta podczas akcji blokowania eksmisji lokatorów, kilka lat temu).

Informacją z Facebooka nastolatek podzielił się z Oskarem K.

Mówił śledczym: „Oskar powiedział, że może warto, by coś spłonęło. Chodziło tylko o to, by coś spłonęło, bez krzywdy”. Przyznał, że to on wpadł na pomysł podłożenia butelek z benzyną pod radiowóz.
Ładunek, który anarchiści chcieli umieścić pod policyjnym radiowozem. Fot. materiały policji

Aby omówić akcję umówili się na squocie Przychodnia. Tadeusz K. na spotkanie zaprosił jeszcze swojego nauczyciela od science fiction - Michała B. Uczestniczył w nim jeszcze jeden mężczyzna,, nazywany „Andrzejem” - którego rola w sprawie do dziś nie jest jasna. Przed akcją licealista widywał go na działkach.

Podczas spotkania wybrali miejsce zamachu (komisariat) oraz materiał (benzynę). Ustalili, że „Andrzej” kupi materiały do sporządzenia ładunku, a później - po akcji - odbierze wszystkich spod komisariatu swoim srebrnym bmw.

Kolejne spotkania odbywały się na działkach. Tam też uczestnicy akcji przygotowali ładunek. Do kartonu włożyli dwie plastikowe butelki z benzyną. Pomiędzy butelkami umieścili mały plastikowy pojemnik z niewielką ilością benzyny. Do pojemnika przymocowali nasączony benzyną sznurek. Z drugiej strony „lont” był przymocowany do świeczki. Wymyślili, że zapalą świeczkę, a gdy ta po 20-30 minutach się wypali, podpali „lont”. Od niego miała zapalić się benzyna w pojemniku, a później - w większych butelkach.

Tadeusz K. twierdził, że pomysł na taki zapalnik podsunął im mężczyzna - „Pawiel”, którego widywał wcześniej na squocie i który uczestniczył w części pierwszego spotkania "spiskowców".

Dzień przed akcją Oskar chciał się wycofać, ale pozostali byli niezadowoleni; przekonali go by został. W dniu akcji Tadeusz K. przewiózł ładunki w torbie, autobusem. - Bezkrytycznie przyjąłem pomysł Oskara. Uważam, że było to głupie. Chcę skończyć szkołę i głupie wybryki - zapewniał później, podczas przesłuchania.

Oskar K.: niepogodzony z niesprawiedliwością miejski ogrodnik

Potem zeznawał 31-letni Oskar K. Ma wykształcenie średnie. Pracował dorywczo na budowach i w ogrodnictwie. Wyznał śledczym, że w przeszłości miał depresję. Do Warszawy przyjechał kilka lat temu ze Szczecina, gdzie pracował w sklepie ojca. W stolicy poznał dziewczynę. To ze względu na nią chciał się wycofać z akcji - zdał sobie sprawę, ile ma do stracenia. To on i jego dziewczyna byli inicjatorami zasiedlenia działek przy Bartyckiej. Prowadził tam warsztaty z rolnictwa miejskiego. Uprawiali dynie, cukinie, pomidory, fasolę, groszek.

Maj 2016. Zatrzymanie anarchistów. Fot. Materiały policji

Oskar K. nie przyznał się do planowania zamachu na życie wielu osób. Mówił, że nikomu nie chcieli zrobić krzywdy. Dlatego wybrali na akcję komisariat na odludziu i porę nocną. Potwierdził, że w naradach brał udział „Andrzej”, ale nie kojarzył osoby, o której licealista mówił „Pawiel”. W czasie samej akcji stał na czatach. Mówił prokuratorom, że po zatrzymaniu policja użyła wobec niego paralizatora, potem policjanci mieli go kopać w krocze i szczuć psem.

Tłumacząc powód akcji Oskar K. mówił, że ma złe doświadczenia z policją. Wiele razy był zatrzymywany, gdy blokował eksmisje lokatorów. Zniszczenie radiowozów miało być znakiem protestu przeciwko agresywnym zachowaniom policji. „Ale nie chodziło o zemstę. Mam poglądy zbieżne z anarchistami, socjalistami” – mówił.

Michał B.: rozgniewany nauczyciel

25-letni Michał B. zeznał, że jest antropologiem, zna dwa języki obce, pracuje dorywczo, udziela korepetycji. W przeszłości korzystał z porad psychologicznych z powodów emocjonalnych. Tak jak pozostali, nie przyznał się do zamachu. Tłumaczył, że chodziło tylko o podpalenie samochodów. Miał to być wyraz gniewu, reakcja na brutalność policji. Słyszał kiedyś, że stoi pusty komisariat na uboczu, bez kamer, bez zabudowań mieszkalnych – więc wybrali go na miejsce swojej akcji.

B. zeznał, że w ogóle nie chcieli wybuchu. Przed akcją zrobili dwa testy na działce. Benzyna z przepalonych plastikowych butelek wylała się i zrobiło się ognisko. Liczyli, że płonące paliwo spali opony i błotniki samochodów. Potwierdził, że w planowaniu akcji brał jeszcze udział „Andrzej”, którego nie zna.

Przyznał, że to co zrobił, było głupie.

Zatrzymanie anarchistów. Fot. materiały policji

Tak jak Oskar K., Michał B. mówił, że po zatrzymaniu policjanci użyli wobec niego paralizatora. Mieli go kopać i bić pałkami, bo się rzucał. Potem mieli go wrzucić do furgonetki i znowu razić paralizatorem w krocze. Mówił, że słyszał jak dowódca pytał pozostałych policjantów, kto strzelał z „ostrej” (amunicji), bo mieli tego nie robić.

Prowokacja służb?

We wrześniu ubiegłego roku sąd wypuścił anarchistów z aresztu. Rodziny i znajomi wpłacili za nich 20 tys. zł kaucji. Wcześniej przed decyzją sądu adwokat Oskara K. – mecenas Bogumił Zygmont napisał wniosek do prokuratury, że działania anarchistów mogły być wynikiem „oddziaływania służb ochrony państwa”. Jego wniosek mógł zaważyć o decyzji sądu o areszcie. Obrońca jako dowód dołączył artykuł z „Gazety Wyborczej” z lutego 2016 roku „Jak agenci ABW werbują antyfaszystów”.

Obrońca chciał przesłuchania naczelnika wydziału antyterrorystycznego Komendy Stołecznej Policji - by ujawnił, skąd funkcjonariusze mieli informację o akcji anarchistów. Chciał też, by do sprawy dołączyć teczki ABW i policji, założone na antyfaszystów z Radykalnych Ogródków Działkowych - jeśli takie istnieją. „Obrona chce wykazać, że funkcjonariusze ABW podjęli działania mające na celu inwigilację środowiska tzw. Radykalnych Ogródków Działkowych, związanych z ruchem alternatywnym i antyfaszystowskim. Co miało związek i wpływ na prace legislacyjne nad tzw. ustawą antyterrorystyczną” - pisał mecenas Zygmont.

Prokuratura jego wniosek uznała za niezasadny. "Rzekoma inwigilacja nie ma znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy. Oni nie byli prowokowani lub inspirowani przez osoby trzecie. Mówili, że to ich decyzja. Poza tym dowody z zeznań ABW oraz dokumenty ich i Komendy Głównej Policji - są objęte ochroną prawną. Jej łamanie na tym etapie jest niezasadne" - uzasadniała prokurator Anna Uszyńska.

Ulotka Anarchistycznego Czarnego Krzyża ws. planowanej pikiety pod sądem, w trakcie rozprawy przeciwko anarchistom. Fot. screen ack.most.org.pl.

Nie zamach bombowy lecz próba podpalenia

Ładunki, które anarchiści mieli podłożyć pod radiowozami, zbadał biegły sądowy. Przeprowadzono też eksperyment by zobaczyć, co się stanie po podpaleniu lontu. Benzyna wylała się po przepaleniu plastikowych butelek i spaliła. Nie było eksplozji. Biegły uznał więc, że nie był to ładunek wybuchowy i nie było zagrożenia, ani dla ludzi, ani dla okolicznych budynków. Stwierdził też, że nie wybuchłyby samochody.

W styczniu 2017 roku prokuratura zmieniła zarzuty stawiane anarchistom na usiłowanie zniszczenia 2 radiowozów o wartości po 22 tys. zł każdy. Po zmianie zarzutów wszyscy się przyznali.

Tadeusz po wyjściu z aresztu zajął się pomocą biednym dzieciom. Chce dobrowolnie poddać się karze. Kurator napisał o nim: "Myślę, że jego aktywność społeczna była inspirowana działalnością szkoły. Szukał akceptacji w grupie rówieśniczej przez aktywność społeczną. Ma swoje ideały, których bronił w niewłaściwej formie".

Oskar po wyjściu z aresztu został pomocnikiem kucharza w restauracji wegańskiej.

Policja nie ustaliła kim są „Andrzej” i "Pawiel". Ich udział w akcji wyłączono do odrębnego postępowania. Ale zaraz potem mazowiecki oddział Prokuratury Krajowej umorzył to śledztwo, z powodu nie wykrycia sprawców. "Nie oznacza to jednak całkowitego zakończenia postępowania. Jeżeli zostaną ustaleni sprawcy tego przestępstwa, postępowanie zostanie podjęte" - zapewnia Arkadiusz Jaraszek z biura prasowego Prokuratury Krajowej.

Stołeczna prokuratura sprawdzała za to, czy policja pobiła anarchistów po zatrzymaniu. W styczniu odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie skargi Oskara i Tadeusza. Nadal jest badana zasadność skargi Michała B. Śledztwo toczy się w kierunku ewentualnego „fizycznego i psychicznego znęcania się”.

Pierwsza rozprawa w procesie anarchistów przed stołecznym sądem rejonowym 31 maja.

;
Na zdjęciu Mariusz Jałoszewski
Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze