„Być może dzięki temu, że Antarktyka jest najbardziej niedostępna, będzie się bronić najdłużej. Ale jeśli nasz system myślenia, w globalnej skali, nie zmieni się w kierunku zrównoważonego rozwoju, to jednak obawiam się najgorszego” – mówi polska badaczka i polarniczka
O przyszłości Antarktyki i prowadzonych tam badań naukowych rozmawiamy z dr Joanną Plenzler, geografką-hydrolożką, doktorką Nauki o Ziemi oraz polarniczką, która trzykrotnie odbyła wyprawy do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego, w tym dwie całoroczne (jedną w roli kierowniczki). Obecnie dr Plenzler jest badaczką Zakładu Biologii Antarktyki, Instytutu Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk.
Damian Nowicki, OKO.press: Obawia się Pani o Antarktykę?
Joanna Plenzler: W jakim sensie?
Na przykład w kontekście zmian klimatycznych. Nie wpływają one na prowadzone tam badania?
Tak jak na całym świecie, zmiany klimatyczne dotykają również region Antarktyki, ale to nie są zjawiska, które dzieją się z dnia na dzień i w ekstremalnym wymiarze,
Dodatkowo Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego leży w najcieplejszym rejonie Antarktyki, gdzie średnia roczna temperatura wynosi w tej chwili około półtora stopnia poniżej zera. Latem temperatury sięgają nawet plus 10, więc można powiedzieć, że jak na warunki polarne umiejscowienie naszej stacji jest przyjazne do życia (śmiech). Ocieplanie się klimatu paradoksalnie będzie ułatwiać pracę. A najbardziej utrudnia nam funkcjonowanie silny wiatr.
Jednak znikanie lodowców czy w ogóle lądolodu prowadzi chyba ku gorszemu?
Ogólnie zmiany klimatu i postępujące za nimi zmiany środowiska są procesami naturalnymi i trudno rozpatrywać je w kategorii dobry i zły. Obserwowane współcześnie ocieplenie klimatu zostało wywołane przez działalność ludzi i powoduje zmniejszanie się zasięgu i objętości lodowców. W ciągu ostatnich 10 lat lodowiec położony najbliżej stacji cofnął się o około 300 metrów, odsłaniając duży obszar stałego lądu oraz tworząc nową zatokę. Inne lodowce też się cofają w szybszym lub wolniejszym tempie. W skali całego regionu to jest ogromny obszar. Jeśli ten proces będzie dalej postępować, nie będziemy mieć wyspy z kopułą lodową, tylko archipelag. Jest to jednak proces, który zajmie kilka tysięcy lat.
Nowy obszar lądu to też nowa przestrzeń dla mchów, porostów, a także zwierząt, takich jak np. uchatki antarktyczne, które odpoczywają na stałym lądzie lub ptaków, które mogą ją wykorzystać do zakładania gniazd. Ze względu na bardzo specyficzną w polarnej skali łagodność klimatu archipelagu Szetlandów Południowych kolonie mają tutaj m.in. pingwiny, wydrzyki czy kormorany.
Na przestrzeni milionów lat zasięg lodowców ulegał zmianie. Teraz uważnie to obserwujemy, bo skoro wiemy, że zmiany klimatyczne są spowodowane przez człowieka, to mogą się dziać szybciej i przyspieszać np. wymieranie gatunków, które nie będą miały czasu na adaptację.
Zacząłem od alarmistycznego pytania, ponieważ ogólny konsensus naukowy jest taki, że trzeba zmusić ludzi do działania i uzmysłowić, jak realne jest to zagrożenie. W mediach często przytaczany jest przykład, że kiedy lodowce się roztopią, dojdzie do apokalipsy. Pani nie wydaje się przerażona.
Nie do końca, ponieważ mam dużą świadomość działania procesów naturalnych. Szacunki podają, że temperatura, która stopniowo rosła w Antarktyce od lat 90. do 2020 roku, przyczyniła się do wzrostu poziomu morza od 0,5 – 1,0 cm. Na większości obszaru Antarktyki temperatury są tak niskie, że nawet jeśli wzrastają, to cały czas są poniżej zera, więc lodowiec jeszcze nie topnieje.
Oczywiście, jeśli cała Antarktyda stopnieje, poziom morza podniesie się o ponad 50 m, co jest potężnym zagrożeniem. Tylko że ten lądolód tworzył się przez ponad 30 milionów lat, więc będzie odpowiednio długo topniał. W Antarktyce najwięcej lodu ubywa w okolicy lodowca szelfowego, który jest zakotwiczony na stałym lądzie. To właśnie tam dochodzi do zjawisk, o których czytamy w gazetach, jak odrywanie się olbrzymich gór lodowych.
Jeżeli chodzi o udział topnienia lodowców we wzroście poziomu morza, to większy jest udział lądolodu na Grenlandii. Topnienie lądolodu Grenlandii w latach 1972-2018 przyczyniło się do wzrostu poziomu morza o ok. 1,3 cm, z czego ok. 0,7 cm tylko w latach 2010-2018. Topnienie lądolodu Grenlandii przyspiesza w ostatnich latach. Natomiast według raportu Intergovernmental Panel on Climate Change w 2018 roku poziom morza był 15-25 cm wyższy niż w 1900 roku oraz 7-15 cm wyższy niż w 1971 roku. Oprócz topnienia lądolodów i lodowców górskich do wzrostu poziomu morza przyczynia się też wzrost objętości wody morskiej wywołany jej wyższą temperaturą.
Jestem przeciwniczką zastraszania ludzi, ale zgadzam się, że trzeba uświadomić ludziom zagrożenie wynikające ze zmian klimatu i zanieczyszczenia środowiska, żeby zmotywować ich do działania.
To właśnie teraz jest czas na przygotowanie się i wprowadzanie systemowych zmian.
Skoro lód uwalnia nowe tereny, to skorzystać z tego mogą nie tylko ptaki czy porosty, ale także ludzie. Zgodnie z ustaleniami Protokołu o Ochronie Środowiska Naturalnego z 1998 roku rejon Antarktyki traktowany jest jako olbrzymi rezerwat przyrody, gdzie obowiązuje zakaz wydobywania surowców. Jednakże po upływie pół wieku, czyli w 2048 roku, który wcale nie jest tak daleko od nas, te zasady mogą się zmienić. Pod lodami obu biegunów znajdują się bogate złoża surowców naturalnych. Czy naukowcy nie obawiają się, że bez odpowiednich regulacji Antarktyka zacznie być eksploatowana przemysłowo?
Aby doszło do modyfikacji protokołu, zgodę musi wyrazić 75 proc. państw, które mają prawo głosu, a więc tych, które mają swoje stacje badawcze albo prowadzą badania w Antarktyce (Polska jest jednym z 29 państw posiadających prawo do uczestnictwa w procesie podejmowania decyzji dotyczących Antarktyki – dop. red.). Jeśli taka większość państw będzie dążyć do wydobycia surowców, zapis może zostać zmieniony.
Patrząc jednak z perspektywy zmian klimatu, to za te, powiedzmy, 25 lat owszem, będzie odrobinę cieplej, ale lód nie zniknie, a warunki będą wciąż zbyt trudne na jakiekolwiek górnicze aktywności. Żeby dostać się do wolnych od lodowca wybrzeży kontynentu, gdzie potencjalnie można by coś wydobywać, trzeba przepłynąć przez morze, na którym przez cały rok obecny jest lód morski. Przez większą część roku morze jest zamarznięte, a przez pozostałą część lód utrudnia żeglugę. Obecność lodu uniemożliwia też wybudowanie portu u wybrzeży Antarktydy czy antarktycznych wysp. Do tego wszystkiego dochodzi geografia: ponieważ Antarktyka jest daleko od pozostałych kontynentów, dodatkowo rosną koszty transportu.
Nie znam się na możliwościach współczesnego sprzętu górniczego, ale wydaje mi się, że wszystko rozbije się o czysto ekonomiczne kalkulacje. Pojawia się też pytanie, czy za te 20 lat w ogóle będziemy potrzebować surowców z Antarktyki. Może zostaną wymyślone technologie, które sprawią, że w ogóle przestaną nas interesować węglowodory czy metale?
No właśnie, co się kryje pod lodem? Czy „stare bogactwa”, od których się odchodzi, czyli ropa, gaz itp., czy może złoża przyszłości, np. wodór?
O wodorze nic mi nie wiadomo, ale w rejonie Antarktyki znajdują się m.in. złoża niklu, chromu, kobaltu, złota, srebra czy miedzi.
Czyli dzisiaj najbardziej pożądanych surowców. Na przykład miedź jest podstawowym składnikiem ładowarek, chipów, akumulatorów itp.
Jeśli chodzi o ropę naftową i gaz ziemny, to prawdopodobnie ich złoża występują w Antarktyce, jednakże – póki co – nie przeprowadzono odwiertów, które by to potwierdziły. Zapis w Protokole o Ochronie Środowiska wstrzymujący wydobycie surowców oznacza również, że nie poszukuje się surowców w skali przemysłowej.
Zastanawiam się, czy i tak nie znajdą się kupcy na antarktyczne surowce. Nie zdziwiłby mnie też argument, że technologie niskoemisyjne wciąż są zbyt drogie na globalną skalę, więc musimy się ratować tradycyjnymi paliwami. A skoro lód i tak stopniał, to złoża się marnują.
Ludzka chciwość jest ogromna. Obawiam się, że jeśli to będzie opłacalne, pojawią ruchy w tym kierunku. Jednak kopuły lodowe są naprawdę bardzo grube. Średnia grubość lodu na Szetlandach Południowych to kilkaset metrów, a na kontynencie ok. 2 km, więc tak czysto ekonomicznie patrząc, wydaje mi się, że potencjalne wydobycie z okolic wybrzeży byłoby jedyną możliwością. Co, jak powiedziałam, będzie potężnym wyzwaniem. Już dzisiaj wiercenie rdzeni lodowych na potrzeby naukowe sprawia wiele problemów technicznych.
Czy przedstawiciele różnych gałęzi przemysłu powoli zaczynają już węszyć wokół obu biegunów?
Bardziej dotyczy to Arktyki niż Antarktyki. Nie wiem dokładnie, jakie są regulacje prawne względem samego Oceanu Arktycznego, ale złoża m.in. na północy Rosji i Kanady są eksploatowane już od dawna. Wiele cennych złóż jest także na Grenlandii. Norwegowie wydobywają ropę naftową na Morzu Barentsa. Rząd norweski zdecydował się rozpocząć wydobycie w tym rejonie mimo ogromnych protestów organizacji ekologicznych.
Działalność górnicza nie tylko bezpośrednio niszczy przyrodę, ale powoduje też zanieczyszczenie wody i powietrza. Ekolodzy mocno podkreślają, że chodzi tu nie tylko ochronę przyrody, ale w równym stopniu o ochronę środowiska.
Zanieczyszczenia wprowadzone do wody i powietrza nawet w pozornie odległej Arktyce, trafiają też do naszych organizmów, zatruwając je i powodując choroby.
Jednak dalekie Południe jest w lepszej sytuacji niż Północ, ponieważ póki co jest mniej atrakcyjne komercyjnie. Jest zimniejsze, tamtejsze surowce są trudniej dostępne, a sytuacja prawna na szczęście mocno reguluje zasady funkcjonowania. Przynajmniej jeszcze przez następne 24 lata.
Polska Stacja Antarktyczna jest jedną z 29 całorocznych stacji badawczych w tym regionie. Czy każda stacja specjalizuje się w jakiejś dziedzinie?
Każdy kraj ma swoją politykę badawczą, a każda stacja bada to, co może i co jest dostępne. Wszystko zależy od położenia. Polska baza stoi w miejscu, gdzie jest duża różnorodność biologiczna, więc siłą rzeczy pojawia się możliwość badania np. populacji pingwinów. Tam, gdzie nie występują większe ślady życia, wykonuje się obserwacje klimatyczne i meteorologiczne oraz geofizyczne na przykład pomiary promieniowania atmosfery.
Polską Stacją Antarktyczną im. Henryka Arctowskiego zarządza Instytut Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk. Rolą osób, które są tam zatrudnione na rok, jest przede wszystkim utrzymanie stacji w takim stanie, żeby umożliwić naukowcom prowadzenie badań. Nie ma tutaj jednego nurtu badawczego, są bardzo różne projekty, które dotyczą mikrobiologii, ekologii, geologii, glacjologii itd. Polska stacja przyjmuje też do współpracy naukowców z innych krajów m.in. z Chile, Brazylii i Turcji.
Jak w ogóle doszło do tego, że Polska, która nie była nigdy zamorskim imperium, już w 1977 roku zbudowała całoroczną stację badawczą na Antarktyce?
Polska ma nawet dwie własne stacje badawcze w Antarktyce. Przed powstaniem stacji Arctowskiego, 23 stycznia 1959 roku ZSRR przekazał Polsce stację polarną „Oazis”. Podczas pierwszej polskiej wyprawy naukowej na Antarktykę nadano jej obecną nazwę na cześć geofizyka i meteorologa Antoniego Bolesława Dobrowolskiego. Do stacji im. Dobrowolskiego odbyło się tylko kilka wypraw, a w latach 1979-2021 stacja została zakonserwowana i nie była użytkowana. Dzisiaj jest pod opieką Instytutu Geofizyki PAN, a na przełomie 2021/ 2022 roku odbyła się tam wyprawa inwentaryzacyjna, która miała przygotować stację do ponownego użytku, ale tylko sezonowego.
Stacja Arctowskiego była zakładana w czasach, kiedy Polska miała swoją flotę rybacką na Oceanie Południowym i była zapleczem naukowym dla działalności przemysłowej rybołówstwa. Działalność stacji w tych pierwszych latach koncentrowała się głównie na naukach biologicznych. Warto zaznaczyć, że polscy naukowcy od samego początku byli zaangażowani w prowadzenie badań naukowych w Antarktyce. Henryk Arctowski i Antoni Dobrowolski w latach 1897-99 byli uczestnikami pierwszej naukowej wyprawy, która przezimowała w Antarktyce.
Wracając do prowadzonych w polskiej stacji badań: czy wraz z postępującym ociepleniem klimatu, flory i fauny w tym rejonie będzie coraz więcej, a naukowcy będą coraz chętniej tam przyjeżdżać?
Odrębny, niepokojąco aktualny temat w obrębie wpływu człowieka na środowisko to nie tylko ocieplenie, ale zanieczyszczenie.
Póki co w glebie czy powietrzu nie ma go dużo, ale w wodzie morskiej niestety już tak, a na plażach w rejonie Szetlandów Południowych znajdujemy coraz więcej śmieci. Pojawiały się już wcześniej, na przykład elementy statków, kawałki lin bądź sieci rybackich, ale faktem jest, że znajdujemy je coraz częściej. To daje do myślenia – jak bardzo oceany muszą być zaśmiecone, skoro te elementy dopływają aż do Antarktyki. Badania pod tym kątem są już prowadzone i myślę, że będzie ich więcej.
Pytam o przyszłość, ponieważ w zeszłym roku Ministerstwo Edukacji i Nauki wsparło stację kwotą 42 milionów zł, a o stacji zrobiło się głośno, gdy w internecie pojawiły się newsy, że do „pracy na końcu świata” są poszukiwani kucharze oraz informatycy
Mam wrażenie, że co roku po ogłoszeniu rekrutacji na te stanowiska jest taki moment, że robi się o tym głośno, ponieważ są to jednak nietypowe warunki pracy; w tej chwili jest też otwarta rekrutacja na kolejną wyprawę. Za działanie stacji odpowiedzialna jest mała grupa, zazwyczaj 8-10 osób, która spędza w bazie cały rok. Latem jest trochę więcej ludzi do obsługi stacji oraz grupy naukowców. Podstawowa załoga to informatyk, elektronik, energetyk, mechanik, kucharz, lekarz lub ratownik medyczny, sternik łodzi motorowodnej oraz kilka osób odpowiedzialnych za monitoring środowiska przyrodniczego. Po prostu personel, który dba o podstawowe funkcjonowanie stacji, aby badacze mogli przyjeżdżać i w dogodnych warunkach prowadzić prace naukowe.
Te 42 miliony zostały przekazane na budowę nowego budynku głównego i gruntowną modernizację infrastruktury stacji, w ramach której postawiono już m.in. nowe hale – garażową i magazynową – nową instalację wodno-kanalizacyjną, hybrydowy system energetyczny bazujący na dieslu i fotowoltaice oraz nowoczesną, biologiczną oczyszczalnię ścieków. Czy tak zaawansowany rozwój sugeruje jakieś daleko idące plany Polski na Antarktyce?
Ta modernizacja była już niezbędna, ponieważ stara infrastruktura się zużyła. Polska Stacja Arktyczna działa nieprzerwanie blisko pół wieku, a ostatnia większa modernizacja budynku głównego miała miejsce w drugiej połowie lat 90. Zarówno budynki oraz sprzęt intensywnie zużywają się w wymagających warunkach i powiedziałabym, że był to ostatni moment, aby zapewnić bezproblemowe działanie stacji. Z kolei jak już coś zmieniać, to najlepiej na taką skalę, aby przetrwało kolejne dekady. Zresztą zamknięcie stacji również wiązałoby się z niemałymi kosztami.
Co do daleko idących planów to myślę, że chodzi o wątek wpływu człowieka na środowisko. Z jednej strony chcemy mieć na Antarktyce stacje badawcze, żeby zdobywać wiedzę o tym rejonie, ale już sama obecność człowieka powoduje zanieczyszczenie. Nawet jeśli jest ono niewielkie, należy je albo zniwelować, albo chociaż zminimalizować. O tym mówi też Protokół o Ochronie Środowiska Antarktycznego – negatywny wpływ obecności człowieka powinien być jak najmniejszy. Stąd właśnie pomysł ekologicznej oczyszczalni ścieków i zastosowanie energooszczędnej architektury oraz instalacja fotowoltaiki.
Czy wszystkie badania w polskiej stacji są fundowane przez państwo? Co z komercyjnymi projektami?
W Traktacie Antarktycznym jest zapis, że badania mają być czysto naukowe, a nie przemysłowe, jeżeli jakiś miliarder postanowi wydać prywatne pieniądze na badania naukowe, które potem zostaną opublikowane, to też jest to możliwe. Wszystko zależy od celu projektu. Ale o komercyjnych badaniach w polskiej stacji nie słyszałam.
Odbyła Pani trzy wyprawy do Polskiej Stacji Antarktycznej, w tym dwie całoroczne. Jak wygląda życie w takiej placówce, jak się zaaklimatyzować w rzeczywistości całkowicie zależnej od natury?
To się odbywa dość szybko. Zazwyczaj przyjeżdża się na początku lata, które jest bardzo intensywnym okresem, gdy jest dużo pracy, więc człowiek nie ma czasu zastanawiać się nad aklimatyzacją, tylko robi, co trzeba. Ja byłam związana z monitoringiem środowiska przyrodniczego, więc pogoda bardzo dyktowała mój rytm funkcjonowania.
Ogólnie warunki meteorologiczne wpływają na większość zadań, a w przypadku prac terenowych całkowicie. Jeżeli warunki były bardzo sprzyjające, to czasem byłam „w polu” od rana do wieczora, także w weekendy. Z kolei czas wolny i odpoczynek trzeba sobie zorganizować, gdy nie ma pogody. Możliwość pracy w takim miejscu wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami, ale z drugiej strony człowiek nie jedzie w tak wyjątkowe miejsce, aby z niego nie korzystać i siedzieć w pokoju.
Oprócz pogody rytm dnia regulowany jest przez wspólne posiłki. Latem działa otwarta kuchnia, gdzie kucharz przygotowuje grupowe śniadanie, a potem ludzie rozchodzą się do swoich obowiązków.
Charakter pracy i przebieg dnia zależą też bardzo do konkretnego stanowiska pracy. Osoby zajmujące się monitoringiem środowiska dużo pracują w terenie, a kiedy nie ma sprzyjającej pogody, zajmują się usystematyzowaniem i archiwizacją zebranych danych. Osoby związane ze stanowiskami technicznymi pracują głównie na terenie stacji, gdzie zawsze jest coś do zrobienia lub naprawienia. Załoga stacji nie jest liczna, więc pomagamy sobie nawzajem w swoich obowiązkach.
A zimą? Gdy praca odbywa się w kilku pomieszczeniach? Jak to wygląda od strony zdrowia psychicznego?
Wbrew pozorom zimą też mamy sporo pracy na zewnątrz i ogólnie sporo zajęć, choć to prawda, że jest to czas dużo bardziej monotonny niż okres lata. Wyzwaniem dla zdrowia psychicznego może być długi czas przebywania w izolacji, tęsknota za bliskimi. Każdy przeżywa to trochę inaczej. W takich momentach warto sobie przypominać, co było motywacją do wyjazdu, bo przecież każdy jedzie tam z własnej chęci i woli.
W moim osobistym odczuciu pobyt w takim wyjątkowym miejscu ma więcej pozytywnego niż negatywnego wpływu na zdrowie psychiczne.
Praca w stacji narzuca człowiekowi wyzwania i ograniczenia, ale jednocześnie daje możliwość robienia rzeczy, do których na co dzień nie mamy dostępu. Uświadomienie sobie tego, docenienie i wykorzystanie tej szansy, wydaje mi się bardzo pomocne.
Przed każdą wyprawą odbywają się szkolenia z psychologiem, więc człowiek wie, czego może się spodziewać i że może przyjść kryzys bądź zmęczenie.
No tak, ale gdy ma się gorszy moment, w Krakowie czy Warszawie można gdzieś wyjść, spotkać się z bliską osobą czy poszukać pomocy. Na końcu świata jest to chyba utrudnione.
Dużym plusem jest to, że w obrębie stacji każda osoba ma swój pokój i przestrzeń prywatną, ale jest też przestrzeń wspólna, gdzie można razem spędzać czas. Bardzo ważnym czynnikiem jest grupa, a ja na szczęście miałam za każdym razem bardzo wspierającą się grupę. Nie zawsze było różowo i zdarzały się spięcia czy kłótnie, ale zawsze dochodziło do pojednania, a nasza mała społeczność stawała się bardziej zżyta. Jeśli wszyscy wykazują dobrą wolę i mają świadomość tej zależności od siebie, jest łatwiej.
Bardzo ważna jest też umiejętność znajdowania sobie zajęcia, które jest odskocznią od codzienności. Ludzie dzielą się swoimi pasjami, na przykład w czasie mojego pierwszego zimowania jedna z koleżanek prowadziła dla chętnych lekcje języka rosyjskiego. Na stacji jest też siłownia i sporo osób spędza tam czas, trenując razem lub samodzielnie. Jest też możliwość chodzenia na spacery lub jeżdżenia na nartach.
Na stacji jest internet satelitarny, mamy więc możliwość codziennego kontaktu z bliskimi.
Czy nie obawia się pani o przyszłość stacji i Antarktyki?
Jest we mnie taka ogólna obawa o całość środowiska przyrodniczego, w kontekście zwykłej ludzkiej chciwości.
Niestety, mam wrażenie, że ludzkość idzie w takim kierunku, że w końcu zniszczymy naszą planetę. Być może dzięki temu, że Antarktyka jest najbardziej niedostępna, będzie się najdłużej bronić. Jednak jeśli nasz system myślenia, w globalnej skali, nie zmieni się w kierunku zrównoważonego rozwoju, to obawiam się najgorszego.
A jeżeli chodzi o samą stację im. Henryka Arctowskiego, to biorąc pod uwagę, ile jest osób zafascynowanych rejonami polarnymi i badaniami tam prowadzonymi oraz zaangażowanych w ochronę tej części Antarktyki, to pozytywnie patrzę w najbliższą przyszłość.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Dziennikarz i reportażysta freelancer, najściślej związany z "Gazetą Wyborczą" oraz "Tygodnikiem Powszechnym". Absolwent filozofii i filmoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu w Warszawie. Nominowany do nagrody Grand Press 2022 w kategorii wywiad. Najbardziej poruszają go systemowe problemy, które krzywdzą bezbronnych ludzi. Pracuje nad debiutancką książką o nadużyciach w polskim środowisku akademickim, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.
Dziennikarz i reportażysta freelancer, najściślej związany z "Gazetą Wyborczą" oraz "Tygodnikiem Powszechnym". Absolwent filozofii i filmoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu w Warszawie. Nominowany do nagrody Grand Press 2022 w kategorii wywiad. Najbardziej poruszają go systemowe problemy, które krzywdzą bezbronnych ludzi. Pracuje nad debiutancką książką o nadużyciach w polskim środowisku akademickim, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.
Komentarze