0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zrzut ekranuZrzut ekranu

Na fladze Kiribati, niewielkiego państwa, którego 33 wyspy rozsiane są na powierzchni blisko 3,5 miliona kilometrów kwadratowych Oceanu Spokojnego, niebo rozświetlone jest na czerwono blaskiem zachodzącego słońca, na jego tle przelatuje złota fregata, w dole kłębią się zaś niebiesko-białe fale oceanu.

Flaga państwa Kiribati. Autor SKopp. Domena publiczna,

Jej projektant, brytyjski administrator Sir Arthur Grimble, jakby wiedziony fatalistyczną wizją, nie uwzględnił na niej natomiast lądu. Trudno oczywiście podejrzewać, by brytyjscy kolonialiści przewidzieli globalne zmiany klimatu na początku XX wieku, ale za sprawą podnoszącego się poziomu wód w przeciągu następnych dekad sztandar tego wyspiarskiego kraju może niewiele odbiegać od rzeczywistości.

Oczywiście całkowite zniknięcie Kiribati pod powierzchnią oceanu, podobnie jak innych leżących w jego najbliższym sąsiedztwie państw, nie zajdzie w przewidywalnej przyszłości. Nawet jeśli utrzyma się obecne tempo wzrostu temperatur, według pesymistycznych prognoz wody wokół atolu podniosą się do 2100 roku o około metr. To nieco mniej niż średnia wysokość lądu w tym kraju i zdecydowanie mniej niż jego najwyższy punkt, położony na wyspie Banaba i wynoszący 81 metrów.

Ale Kiribati wcale nie musi znaleźć się pod wodą, by przestać nadawać się do życia. To kraj, dla którego – jak i dla Tuvalu, Vanuatu, Wysp Marshalla, Tongi czy innych wyspiarskich państw Pacyfiku – całkowite zatonięcie byłoby jedynie symbolem ostatecznej utraty ojczyzny. Jeśli sprawdzą się obecne założenia, ludzie znikną stamtąd na długo przed lądem.

Przeczytaj także:

Wdziera się ocean

O ile w Europie konsekwencje zmian klimatu to fale upałów, pożary lasów, lokalne powodzie czy gwałtowne burze, na Kiribati oraz innych archipelagach Oceanu Spokojnego globalne ocieplenie oddziałuje na codzienne funkcjonowanie.

Maria Tiimon Chi-Fang z Pacific Calling Partnership, organizacji zajmującej się rzecznictwem na rzecz sprawiedliwości klimatycznej, opowiada o swoim ojczystym kraju: „Nigdy nie sadziliśmy ryżu czy zboża, nasza dieta, oprócz owoców morza, opiera się na warzywach gruntowych. W rolnictwie przeszkadza nam jednak podnoszący się poziom morza.

Nie chodzi tylko o zalewanie terenu, chociaż to też jest poważny kłopot, ale o to, że słona woda przedostaje się na powierzchnię, do naszych upraw i rezerwuarów wody gruntowej. To ogromny problem nie tylko na Kiribati, ale także na innych wyspach Pacyfiku”.

Cierpi rybołówstwo

Globalne ocieplenie utrudnia również rybołówstwo. Niektóre gatunki ryb przenoszą się w chłodniejsze wody, a jedzenie tych, które pozostały, z powodu blaknących raf koralowych niesie ze sobą ryzyko zatrucia ciguatoksynami.

Cieplejsza i wilgotniejsza atmosfera stanowi także idealne środowisko dla rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych. Częściej zdarzają się katastrofy naturalne, takie jak cyklony, wydłużają się również okresy bez opadów deszczu.

„W szczególności na południowych wyspach Kiribati, skąd pochodzę, susze są bardzo powszechne” – opowiada Maria. „Ludzie walczą o przetrwanie. Pamiętam, że w 2009 roku moją wyspę dotknęła długa susza, wielu ludzi było poważnie chorych. Moja przyjaciółka straciła wtedy dwójkę dzieci z powodu braku wody”.

Kurcząca się produkcja własnej żywności – owoców chlebowca, kokosów, taro czy bananów – i malejąca populacja ryb wymuszają poleganie na pomocy międzynarodowej oraz kosztownym imporcie. Zmiany klimatu nie tylko zagrażają przyszłości pacyficznych narodów, ale też czynią teraźniejszość znacznie trudniejszą.

Mapka wysp na Pacyfiku. Autorstwa Central Intelligence Agency – CIA World Factbook, Domena publiczna

Sadzą namorzyny

Społeczności wyspiarskich państw naturalnie nie obserwują tych procesów z założonymi rękami. Na wybrzeżach sadzone są namorzyny, ograniczające destrukcyjne działanie silnych pływów i fal. Za pieniądze z pomocy międzynarodowej wokół domów stawia się zapory i kupuje zbiorniki na deszczówkę, zaś uprawy przenosi się z wyprzedzeniem tam, gdzie zasolenie gleby jest mniejsze.

Na Tuvalu, położonym na południowy wschód od Kiribati, rząd zaproponował, by przenieść grunt z części atolu i podnieść przy jego pomocy stołeczną wyspę Fongafale o 10 metrów – pomysł upadł z powodu braku funduszy.

Z kolei na Vanuatu, leżącym 2 tys. kilometrów od wschodniego wybrzeża Australii, po uderzeniu cyklonu Pam w 2015 roku powrócił trend stawiania kwipehe – tradycyjnych struktur pokrytych bambusem, zbudowanych z wytrzymałych i elastycznych gałęzi, bardziej odpornych na uderzenia huraganu niż powszechne w większych miastach betonowe budowle.

Ekobójstwo i rezolucja ONZ

Wyspiarskie państwa łączą także siły, by wzmocnić swój głos na arenie międzynarodowej. W marcu ONZ przyjął rezolucję zgłoszoną przez delegację Vanuatu, która pozwalałaby zasięgać doradczej opinii Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w sprawach zobowiązań państw związanych ze zmianami klimatu i prawami człowieka.

Opinia taka nie byłaby wprawdzie prawnie wiążąca, mogłaby jednak stanowić podstawę dla dalszych procesów sądowych. Premier Ishmael Kalsakau określił tę decyzję jako „zwycięstwo o epickim wymiarze” dla sprawiedliwości klimatycznej.

Wcześniej, w 2019 roku, Vanuatu wraz z Malediwami zaapelowały do Międzynarodowego Trybunału Karnego, by wprowadzić do globalnej legislacji pojęcie ekobójstwa, czyli ciężkich zbrodni przeciwko środowisku naturalnemu, jednak ich wezwanie nie dało efektów.

Pacyficzne państwa przypomniały o swoim losie również w 2021 roku, kiedy to minister sprawiedliwości, komunikacji i spraw zagranicznych Tuvalu Simon Kofe nagrał przemówienie do osób zgromadzonych na konferencji COP26, stojąc po kolana w wodzie.

To wydarzenie tylko chwilowo zwróciło uwagę świata na atole Oceanu Spokojnego. „Byłam na konferencjach klimatycznych ONZ już osiem razy”, wylicza z rozgoryczeniem w głosie Maria. „Zawsze kończyły się rozczarowaniem. Jedziemy tam z naszymi problemami, z historią naszych narodów, z opowieścią o tym, jak zmagamy się z tą sytuacją. Ale dla bogatych państw, które produkują najwięcej emisji, jak Australia, Stany Zjednoczone czy Chiny – zmiany klimatu dotyczą nie ludzi, ale ekonomii”.

Niezależnie więc od tego, jak bardzo rządy z tego regionu próbują nagłośnić los swoich obywateli, przygotowują się także na scenariusz, w którym to nie wystarczy, by ich ojczyzny przetrwały.

Państwa bez kraju

Przy obecnym tempie zmian klimatycznych cztery państwa z regionu Pacyfiku: Kiribati, Tuvalu, Wyspy Marshalla i Nauru (a także położone na Oceanie Indyjskim Malediwy) w przeciągu najbliższych dekad staną się niezdatne do życia.

Taki scenariusz to dowód na fiasko starań w zapobieganiu najbardziej drastycznym efektom globalnego ocieplenia. Postawiłby też międzynarodową społeczność przed palącymi zagadnieniami legislacyjnymi. Powszechnie uznawana konwencja z Montevideo z 1933 roku zakłada bowiem, że jednym z czterech kryteriów określających istnienie państwa jest posiadanie własnego terytorium.

„Międzynarodowe prawo nigdy nie musiało mierzyć się z problemem rzeczywistego, funkcjonującego, suwerennego kraju, tracącego swoją populację i możliwe, że także ziemię” – przyznają autorzy raportu Banku Światowego, opublikowanego dwa lata temu. Państwa znikały za sprawą podboju, rewolucji czy rozpadu, ale ich miejsce na mapie zajmował po prostu inny podmiot.

Teraz międzynarodowa społeczność musi liczyć się z perspektywą, że powszechnie uznawane kraje zostaną przez zmiany klimatu pozbawione terenu, nad którym mogłyby sprawować faktyczną władzę.

Może kupić kawałek innego państwa?

Forum Wysp Pacyfiku, złożone z Australii i 17 państw Oceanii, w 2020 roku zaapelowało o gwarancję uznania w przyszłości stref morskich obecnie należących do narodów najbardziej zagrożonych globalnym ociepleniem.

Także wspomniany powyżej raport stwierdza, że międzynarodowe prawo przychyla się obecnie do rozwiązania, w którym państwowość wyspiarskich krajów Oceanu Spokojnego nie będzie kwestionowana. Rozważane są także alternatywy. Jedną z nich może być wykupienie skrawka terytorium z innego państwa, co jest o tyle problematyczne, że atole Pacyfiku nie są bogate (Tuvalu, Vanuatu i Wyspy Salomona są jednymi z 46 najsłabiej rozwiniętych krajów świata) i polegają w dużej mierze na pomocy zagranicznej.

Raport Banku Światowego sugeruje również symboliczne zachowanie suwerennego obszaru poprzez sztuczne wywyższenie części terenu i osadzenie tam parlamentu, gdzie raz czy dwa w roku odbywałyby się obrady rządu.

Sztuczne wyspy?

Pojawiają się także pomysły wymagające najnowocześniejszych technologii. Na przykład kilka lat temu chińskie firmy zaoferowały Tuvalu stworzenie od zera sztucznych wysp; inicjatywa ta została odrzucona na rzecz utrzymania bliskich relacji z Tajwanem. Z kolei firma Blue Frontiers zaproponowała Francuskiej Polinezji budowę samowystarczalnych dryfujących platform, mających być odpowiedzią na rosnący poziom mórz.

Jedna z futurystycznie brzmiących idei już jest wprowadzana w życie w Tuvalu: to Future Now, inicjatywa mająca na celu m.in. całkowite zdigitalizowanie państwa w taki sposób, by w cyfrowej rzeczywistości móc kontynuować działanie administracji, przeprowadzać wybory czy zarządzać zasobami w strefach morskich.

Przeniesione do chmury atole, odwzorowane przy pomocy zdjęć satelitarnych, fotografii oraz materiałów z dronów, mogłyby także umożliwić zachowanie własnej kultury i tradycji ludziom, którzy według obecnych prognoz na zawsze stracą swoją ojczyznę.

Uchodźcy klimatyczni

To, czy Tuvalu, Kiribati, Nauru czy Tonga przetrwają w wirtualnej rzeczywistości, czy zachowają swoją państwowość, czy też będą istnieć wyłącznie w teorii, to oczywiście zagadnienia dla prawa międzynarodowego, najbardziej ważki pozostaje jednak czynnik ludzki.

Społeczności, które w przeciągu najbliższych kilku dekad za sprawą podnoszącego się poziomu mórz i nasilających się cyklonów nie będą mogły mieszkać we własnych krajach, staną się bowiem uchodźcami klimatycznymi.

To perspektywa o tyle tragiczna, że taki status nie zapewnia im żadnej prawnej ochrony. Konwencja Genewska definiuje uchodźcę jako osobę przebywającą poza swoją ojczyzną, mającą uzasadnione obawy przed prześladowaniami ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne lub przynależność do pewnych grup społecznych.

I gwarantuje mu ochronę przed wydaleniem do miejsca, gdzie groziłoby mu niebezpieczeństwo. Przy obecnej legislacji na podobne zabezpieczenie nie mogą liczyć ludzie uciekający przed katastrofalnymi zmianami klimatu, nawet jeśli ich dotychczasowe kraje dosłownie nie nadawałyby się do życia.

Najbliższe lata mogą oczywiście przynieść uchodźcom klimatycznym zabezpieczenie prawne. Wskazuje na to m.in. werdykt Komitetu Praw Człowieka ONZ z 2020 roku, kiedy to mieszkaniec Kiribati wniósł skargę przeciw Nowej Zelandii, oskarżając ją o bezprawne odesłanie do ojczyzny, w której ze względu na globalne ocieplenie jego życie było zagrożone.

Komitet wprawdzie nie zgodził się z tymi zarzutami, zaznaczył jednak w werdykcie, że w przyszłości mogą zaistnieć sytuacje, w których uciekinierzy przed kryzysem klimatycznym byliby chronieni przed odesłaniem do swojego kraju.

Nowa Zelandia oferuje loterię... wizową

Na razie jednak mieszkańcy wyspiarskich państw na Pacyfiku zmuszeni są liczyć na gościnność najbliżej położonych sąsiadów. Nowa Zelandia oferuje loterię wizową na nieograniczony pobyt dla od 75 do 150 obywateli Kiribati, 75 do 150 obywateli Tuvalu, 250 do 500 obywateli Tongi oraz 250 do 500 obywateli Fidżi rocznie.

Jednak taki wyjazd wymaga m.in. opłaty równowartości ponad 800 dolarów i posiadania oferty pracy, która pozwalałaby na utrzymania się za granicą. To i tak o niebo bardziej humanitarne podejście niż to Australii, która łodzie z osobami poszukującymi azylu regularnie zawraca na otwartym morzu albo odsyła do ośrodków w Papui-Nowej Gwinei lub Nauru, gdzie latami oczekują na decyzję o swojej przyszłości.

Dopóki do międzynarodowego prawa nie zostanie wprowadzone pojęcie „uchodźcy klimatycznego”, na zmianę australijskiej polityki migracyjnej raczej nie ma co liczyć.

Co piąty wyjechał z Tuvalu

Mieszkańcy pacyficznych państw nie chcą na to czekać; wielu z nich już teraz próbuje wyjechać za granicę. Zagrożenie zmianami klimatycznymi nie jest oczywiście jedynym czynnikiem w takiej decyzji, bo położone tysiące kilometrów od stałego lądu wyspy nie oferują szerokich perspektyw czy dobrze płatnych prac.

W przypadku Tuvalu kraj opuściło około 20 proc. z wynoszącej 12 tysięcy obywateli populacji; wielu trafiło do Nowej Zelandii. Z Nauru wyjechał co dziesiąty mieszkaniec. W przypadku Kiribati poziom emigracji jest niższy, ale będzie się zwiększać wraz z pogarszaniem się sytuacji na atolach.

Maria Tiimon Chi-Fang, która sama przeniosła się do Australii kilkanaście lat temu, opowiada: „Ludzie rozmawiają o tym, co zrobią, jeśli Kiribati zatonie. Są zaniepokojeni zmianami klimatu. Ale większość tych, którzy wyjeżdżają, tak jak ja, chciałaby kiedyś wrócić. Nie mówię: to państwo kiedyś było moje, ale teraz przepadło. Kiribati zawsze będzie moim domem”.

Groby pod wodą

Dom ten zmienia się jednak na jej oczach. Przed wybuchem pandemii COVID-19 Maria wraz ze swoimi współpracownikami regularnie odwiedzała Kiribati oraz Tuvalu i obserwowała morze zajmujące kolejne połacie lądu. „W wiosce, gdzie dorastałam, jest cmentarz, gdzie pochowani zostali przodkowie moich rodziców. Przez rosnący poziom wód niektóre groby znajdują się teraz pod wodą”, mówi.

„Za każdym razem, gdy wracam do ojczyzny, widzę domy zniszczone przez podnoszący się poziom wody, sztormy oraz fale”.

To problem tym poważniejszy, że migrację wewnętrzną utrudniają obyczaje na Kiribati. „Mamy silną kulturę posiadania ziemi”, wyjaśnia Maria. „Każdy klan posiada własne grunty. Dla rodzin, których ziemia została zalana, to tragedia, bo nie mogą ot tak przenieść się gdzie indziej. Tracą wszystko”.

Trudno dokładnie określić, w jakim stopniu wzmożona częstotliwość cyklonów i susz, brak bezpieczeństwa żywnościowego czy świadomość podnoszącego się poziomu morza wpływa na mentalny stan mieszkańców atoli.

Zaburzenia lękowe i solastalgia

„To, co warto docenić w naszych ludziach, to ich odporność”, zaznacza Maria. „Można poznać, jak wpływają na nich zmiany klimatu, ale są bardzo silni”.

Niestety, w wielu społecznościach na Pacyfiku, podobnie jak w dużej części Azji, kwestie zdrowia psychicznego często są zamiatane pod dywan lub wręcz stygmatyzowane.

Tymczasem raport Światowej Organizacji Zdrowia z 2015 roku zaznacza, że osoby dotknięte efektami zmian klimatu – a za takie trzeba uznać mieszkańców Oceanii – są bardziej narażone na występowanie zaburzeń lękowych, depresji, zespołu stresu pourazowego czy solastalgii, czyli tęsknoty w reakcji na przeobrażające się środowisko naturalne.

Nie widać natomiast symptomów rezygnacji, że walka już jest przegrana. Kiribati – a także Tuvalu, Tonga i wszystkie inne kraje oraz terytoria stowarzyszone, których istnieniu najbardziej zagraża globalne ocieplenie – wciąż przypominają międzynarodowej społeczności, że ich los wcale nie jest przesądzony.

Nie chodzi o pieniądze, ale o emisję

„Nie chodzi nam o pieniądze”, zaznacza Maria. „Jeśli otrzymamy pomoc finansową, to oczywiście wykorzystamy ją. Ale najważniejszą rzeczą, jaką może zrobić społeczność międzynarodowa, jest ograniczenie emisji”.

Stąd też kraje Pacyfiku starają się przecierać szlak dla innych w kwestiach zielonej transformacji. Na przykład Vanuatu, które już teraz absorbuje więcej gazów cieplarnianych, niż emituje, zobowiązało się do 100 proc. przejścia na energię elektryczną ze źródeł odnawialnych do 2030 roku.

Gdy pytam Marię Tiimon Chi-Fang, czy przygotowuje się na scenariusz, w którym znikną atole, na których się wychowała, przeprasza, że nie potrafi odpowiedzieć wprost.

„Według naukowców moja ojczyzna nie będzie nadawać się do życia do 2050 roku, ale nie chcę tego doświadczać. Nie chcę mówić, że Kiribati wkrótce zniknie”. Zamiast tego planuje wyjazd do Kiribati i Tuvalu, pierwszy od czasów pandemii.

Wraz ze współpracownikami z Pacific Calling Partnership będzie prowadzić warsztaty wśród lokalnej młodzieży na temat rzecznictwa klimatycznego. Być może wychowa kolejne pokolenie ludzi, którzy będą walczyć o przetrwanie wyspiarskich narodów, zarówno na szczeblu regionalnym, jak i globalnym. To lepsze, niż bezczynnie czekanie na ocean.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Jakub Mirowski
Jakub Mirowski

magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.

Komentarze