Wśród przeciwników szczepień dominuje pogląd bliski darwinizmowi społecznemu. Przyznają, że wirus istnieje, ale skoro zabija osoby starsze i schorowane, to nie życzą sobie żadnych ograniczeń dla tej reszty, która jest mniej zagrożona. Prof. Michał Bilewicz analizuje antyszczepionkowców
Dominika Sitnicka, OKO.press: Ostatnio podczas protestu pod Sejmem antyszczepionkowcy pojawili się z banerem „Szczepienie czyni wolnym”. To nie pierwszy raz, gdy te środowiska odwołują się do takich symboli i historycznych porównań. Skąd w ogóle ten pomysł? Co się dzieje w głowach ludzi, którzy nieprzymusowe, ratujące życia szczepienia porównują do Zagłady, a w najlepszym razie do segregacji rasowej?
Prof. Michał Bilewicz*: W naszych czasach ludzie, którzy mają jakąś określoną, polityczną agendę, czy jakieś cele polityczne, bardzo często żeby zmobilizować poparcie dla nich w społeczeństwie albo je uzasadnić, odwołują się do analogii historycznej. Porównania z Holokaustem są nadal bardzo perswazyjne, przekonujące. Jak pokazują badania Djouarii Ghilani z Wolnego Uniwersytetu w Brukseli, użycie tych analogii staje się w ostatnich latach coraz bardziej powszechne, a ludzie najchętniej opierają się na analogiach dotyczących wydarzeń bliskich historycznie, geograficznie i kulturowo.
Analogie historyczne pozwalają definiować role, określać kto jest kim, ułatwiają podejmowanie decyzji. Jeżeli ta grupa nawiązuje do Holokaustu, to w jasny sposób przedstawia siebie jako ofiarę, a tych nakładających obostrzenia, czy proponujących program szczepień jako nazistów. Nawiązanie do ludobójstwa oznacza też, że konieczne są nadzwyczajne środki, włącznie z użyciem przemocy – bo przecież czego się nie robi, by uniknąć zagłady?
Tym skojarzeniem posługują się zresztą postaci różnych stron sporu. Pamiętamy pewnie Sylwię Spurek, która opublikowała grafikę przedstawiającą krowy w pasiakach. Jest słynna książka Charlesa Pattersona "Wieczna Treblinka", odwołująca się do słów Izaaka Bashevisa Singera, który użył tych słów w odniesieniu do losu zwierząt. W 2010 Paweł Althamer z grupą artystów ubrani w pasiaki dołączyli do blokady Marszu Niepodległości.
Prawica też wielokrotnie wykorzystywała to skojarzenie. Wojciech Korkuć użył dokładnie tego samego motywu bramy obozowej do Auschwitz, gdzie umieścił napis "Reparationen machen frei", co miało sugerować, że dzisiejsze Niemcy są w tej samej roli, co historyczni sprawcy tej zbrodni, czyli III Rzesza. I w przypadku ruchów antyszczepionkowych również chodzi o sugestię, że odpowiadający za ochronę zdrowia są tak naprawdę spadkobiercami nazistów.
Mówimy cały czas o tym, dlaczego działacze polityczni wykorzystują takie analogie, ale niezaszczepieni to ponad 30 proc. populacji. Czy naprawdę miliony ludzi w tym kraju czują się jak pod nazistowską okupacją?
Metafor okupacyjnych używają aktywiści ruchu antyszczepionkowego, którzy w ten sposób próbują wypłynąć i ugruntować swoją pozycję w tym dość szerokim i bardzo zróżnicowanym wachlarzu przekonań osób sceptycznie nastawionych do szczepień. To jest niejednorodne środowisko. W niektórych krajach takie postawy biorą się z przekonań raczej lewicowych, w innych - prawicowych.
W Polsce z antyszczepionkowo nastawionymi wyborcami próbuje się skomunikować przede wszystkim skrajna prawica.
Z jednej strony na poziomie nacjonalizmu, z drugiej - ekstremalnego libertarianizmu reprezentowanego przez środowiska Janusz Korwin-Mikkego. Ale w tej szerokiej grupie nie wszyscy mają takie poglądy jak Konfederacja. Sceptycyzm antyszczepionkowy jest przecież powszechny w środowiskach kontrkulturowych, zafascynowanych ezoteryką czy medycyną alternatywną. Dlatego politycy szukają innego języka, innych środków wyrazu. Odwoływanie się do statusu ofiary i metafor z czasów III Rzeszy, niemieckiej okupacji, to tak naprawdę odwoływanie się do ludzkich emocji, a nie poglądów. Do czegoś, co łączy ponad poglądami politycznymi.
To co właściwie łączy te osoby?
Jest pewna cecha wspólna, którą obserwujemy w badaniach. Nazywamy to orientacją na dominację społeczną. To taki bardzo hierarchiczny światopogląd, który opiera się na rodzaju darwinizmu społecznego. Silny przeżywa, a słaby przegrywa. Przekonanie o tym, że świat to dżungla, w której o wszystkim ma decydować prawo siły. Że wyrównywanie szans, czy jakiekolwiek strategie równościowe, strategie egalitarne są skazane na niepowodzenie, a do tego są niezdrowe, niezgodne z ludzką naturą.
Czyli duża część społeczeństwa uważa, że ten wirus rzeczywiście istnieje, ale skoro zabija osoby starsze i schorowane, to nie ma sensu nakładać jakichkolwiek ograniczeń na całą resztę, która sobie z nim poradzi?
Tak. Może nie zawsze to jest dosłownie wyrażone, ale ten światopogląd sprowadza się do przekonania, że zdrowi mają przeżyć. W marcu 2020 roku Zdzisław Krasnodębski powiedział, że skoro ten wirus jest groźny dla osób powyżej 60. roku życia, to nasze społeczeństwa się trochę odmłodzą. Tłumaczono się później, że to nie jest jego osobisty pogląd, że chciał jedynie przytoczyć pojawiające się opinie. Nadal jednak takie słowa są uderzające w ustach polityka głównego nurtu.
W tym sposobie myślenia kryje się zresztą paradoks.
Ta grupa deklaruje przywiązanie do świętości życia, którą kojarzymy z chrześcijańskim personalizmem, a jednocześnie wyznaje tak odległy od tego światopogląd, że przetrwać mają zdrowi i silni.
W badaniach obserwujemy jeszcze jedną niepokojącą rzecz: ta orientacja na dominację jest bardzo silnie negatywnie związana z ugodowością. Ugodowość to bardzo podstawowa cecha osobowości człowieka, to gotowość do dostosowania swoich zachowań i przekonań do normy społecznej, zsynchronizowania się z innymi ludźmi. Ludzie o niskim poziomie ugodowości nie są w stanie ustąpić w sytuacji jakiegokolwiek konfliktu, zachowują się samolubnie i są zawsze pewni swoich racji. I brak tej ugodowości objawia się między innymi agresywnymi reakcjami antyszczepionkowców na zwracanie im uwagi.
Sam byłem świadkiem takiej sytuacji w Biedronce. Starsza pani, która obsługiwała kasę, zwróciła uwagę trzem młodym mężczyznom, żeby nałożyli maski. I oni zareagowali wobec niej bardzo agresywnie. Zaczęli krzyczeć, awanturować się i mówić o wolności. Nie uszanowali nawet faktu, że ta osoba była od nich ponad dwa razy starsza i choćby z tego powodu nie powinni się do niej zwracać w ten sposób, jeśli chcą mieścić się w uznanych normach poprawnego zachowania.
Ale takich sytuacji widzimy w codziennym życiu coraz więcej. Doprowadza do nich właśnie ta wybuchowa mieszanka przekonania o własnej słuszności i niskiego poziomu ugodowości. Przecież ludzie potrafią się rzucić na policjanta przez dyskusję o maseczce. Myślę, że politycy coraz bardziej będą się wycofywać, widząc tę determinację i mając świadomość, że to jest niemało głosów.
Ale wycofywać się z czego? Ja mam wrażenie, że to rozgrzanie emocji wokół szczepień, maseczek, obostrzeń, nie jest za bardzo oddolne, tylko w dużym stopniu sterowane i podsycane przez samych polityków.
Wszystkie teorie spiskowe są generowane przez konkretne osoby. One nie powstają całkiem spontanicznie, ale trafiają na bardziej, lub mniej podatny grunt. I w przypadku epidemii koronawirusa mamy do czynienia z takim gruntem.
Badania pokazują, że w sytuacji, w której ludzie tracą kontrolę nad własnym życiem, kiedy to życie staje się chaotyczne, kiedy nie można zaplanować przyszłości, bo nie wiadomo, jak będzie wyglądało jutro, to chętniej wierzą, łapią się na teorie spiskowe.
Z takim zalewem teorii mamy właśnie do czynienia.
I rzeczywiście są politycy, którzy byli antyszczepionkowcami, ale są też tacy, którzy po prostu wskakują na tę falę. Na przykład poseł Artur Dziambor z Konfederacji, który wystąpił niedawno pod tym szyldem...
A sam raczej się zaszczepił.
Tak. I bardzo ciężko przeszedł chorobę COVID-19. W 2019 roku na jednym ze spotkań wyborczych w bardzo zdecydowany sposób poparł ideę szczepień powszechnych. Powiedział, że wie o istnieniu ruchów antyszczepionkowych, jego przedstawiciele byli zresztą obecni na listach Konfederacji, ale on jako dziecko lekarzy jest przekonany, że należy ufać opinii naukowców, którzy potwierdzają skuteczność i wagę tych szczepień.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że to dotyczyło obowiązkowych szczepień dzieci, a nie nowych szczepionek przeciwko COVID-19 i że te sytuacje są nieporównywalne. Ale tu też mamy przecież do czynienia z naukowym konsensusem podważanym przez głośną mniejszość. Moim zdaniem to jest dowód na to, że polityk dostosowuje się do emocji i odczuć wyborców. Po prostu zobaczył, że potencjał dla przekonań antyszczepionkowych populacji jest znacznie większy niż w 2019 roku.
Rozmawiamy o Arturze Dziamborze, o Konfederacji, ale co z PiS-em? Oni też widzą ten potencjał antyszczepionkowy i zamiast wchodzić z tymi ludźmi w dialog, przekonywać ich do pewnych rozwiązań, utwierdzają ich w tych przekonaniach. Czy do tych trzydziestu paru niezaszczepionych procent można jakoś dotrzeć? Czy są już okopani w swoich stanowiskach?
Można do nich dotrzeć. Jest coraz więcej prac, które wskazują na różne potencjalne mechanizmy, którymi można oddziaływać na tych ludzi. Po pierwsze to jest efektywne zakomunikowanie tego, że faktycznie ta choroba jest bardzo niebezpieczna i śmiertelna i, że zagrożenie nie dotyczy innych ludzi, tylko dotyczy mnie. To percepcja ryzyka. Dosłownie kilka tygodni temu ukazały się belgijskie badania, które pokazują, że jeżeli ktoś czuje, że to jest ryzyko, które nie dotyczy innych ludzi, tylko dotyczy mnie i sprawia, że rzeczywiście mogę zginąć, umrzeć na COVID, to wtedy zaczynam już poważnie myśleć, że ta szczepionka może być sposobem na uchronienie mnie.
Mam wrażenie, że media trąbią o tym ryzyku bez ustanku. I wtedy czytamy poirytowane komentarze: przestańcie straszyć. To w jaki sposób mamy niby coś takiego komunikować?
To rzeczywiście trudne, ponieważ ludzie mają bardzo silne mechanizmy wyparcia. Dariusz Doliński i Wojciech Kulesza z Uniwersytetu SWPS mówią, że istnieje coś takiego jak nierealistyczny optymizm koronawirusowy. Ludzie dowiadują się, że ponad 600 osób dziennie umiera na COVID-19 i myślą sobie, że rzeczywiście mamy poważny problem, ale on nie dotyczy akurat ich. Przebicie się przez ten głęboki mechanizm wypierania ryzyka jest bardzo trudne. Ta komunikacja musiałaby pokazywać ludziom osoby z ich najbliższego otoczenia, podobnych do nich. Ale taki model perswazji jak na razie nie okazuje się za bardzo skuteczny.
Drugi model, który proponują posłowie i posłanki Lewicy, to obowiązkowe szczepienia. Tu oczywiście mamy pewność, że wprowadzenie takiego obowiązku doprowadziłoby do protestów tej najbardziej zradykalizowanej części ruchu antyszczepionkowego. Ale mam wrażenie, że tu cel jest inny. To działanie Lewicy jest bardzo efektowne, ponieważ wiadomo, że lewicowa propozycja nie zostanie zaakceptowana przez te formacje, które wśród swojego elektoratu mają znacznie więcej osób sceptycznych wobec szczepień. Mówimy tu oczywiście przede wszystkim o PiS i Konfederacji, ale także o Polsce 2050, a nawet KO. Te partie tego po prostu nie poprą.
Skuteczność obowiązku szczepień jest zresztą podważana przez naukowców. Jak pokazują badania niemieckich psychologów Cornelii Betch i Roberta Böhma taki obowiązek zmniejsza potem chęć przyjęcia szczepienia na kolejną chorobę.
Ludzie generalnie nie lubią obowiązków.
Ale myślę, że działanie Lewicy może być skuteczne. Moim zdaniem próbują oni zastosować technikę nazywaną w psychologii perswazji "drzwiami w twarz". Polega ona na tym, że proponujemy bardzo radykalne rozwiązanie po to, żeby pozwolić drugiej stronie zgodzić się później na rozwiązanie drugie, łagodniejsze. W ten sposób przesuwa się pole dyskursu. Politolodzy nazywają to przesuwającym się „oknem Overtona”. Ale to oczywiście wymagałoby odwagi partii głównego nurtu do skonfrontowania się z tymi propozycjami.
Czyli straszymy obowiązkowymi szczepieniami, żeby wprowadzić paszporty covidowe?
Tak. I tu właśnie zaczynają się te działania, które uważam za najbardziej skuteczne, czyli powiązanie szczepień z różnego rodzaju przywilejami. Bo to jest strategia, która jest najlepiej dostosowana do orientacji na dominację społeczną, czyli do tej cechy myślenia osób, którą widzimy wśród antyszczepionkowców. I tutaj jest największy potencjał, czyli stworzenie sytuacji, w których te osoby są pozbawione jakiś ważnych przywilejów. Mają problem z uczestnictwem w życiu publicznym, z korzystaniem z usług publicznych, z posłaniem dzieci do przedszkola, czy pójściem do restauracji. Kiedy ich życie staje się rzeczywiście trudne, to mogą nawet nie do końca wierzyć w szczepionkę, mieć jakieś wątpliwości, ale zaszczepią siebie i swoje dzieci, żeby normalnie funkcjonować. I nie czuć się gorszymi od innych ludzi, co jest dla nich bardzo ważne. Tutaj też jest ryzyko, że ludzie będą fałszować certyfikaty szczepień, ale to jest niestety ryzyko, które zawsze istnieje. Z tym trzeba po prostu walczyć metodami policyjnymi.
Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość mówi: nie, nie możemy, bo w Polakach jest gen sprzeciwu. Wyjdą na ulice palić opony, zablokują kraj i jeszcze się pozarażają. I z jednej strony śmiejemy się z tej wymówki, a z drugiej pamiętamy, co działo się tu w ostatnich miesiącach. Szczepienia nie są obowiązkowe, nie ma właściwie żadnych ograniczeń dla osób niezaszczepionych, a i tak napadano na lekarzy, podpalano punkty szczepionkowe, były wielotysięczne manifestacje, stalkowanie ministra zdrowia. To może coś w tym jest?
Osoby, które rzeczywiście są gotowe dopuszczać się bezpośredniej przemocy to niewielka część tego środowiska. Już teraz zachowują się agresywnie, bo, jak wiemy, mają niski poziom ugodowości. Ale to są te ekstrema, którym władza nie powinna dawać się szantażować. Ci mniej zradykalizowani sceptycy pewnie będą demonstrować, ale jakoś nie zauważyłem, żeby ten rząd uginał się pod presją ulicy. A mieliśmy naprawdę potężne demonstracje po wyroku TK zaostrzającym prawo aborcyjne, czy w sprawie niezależności sądów. Tu nie chodzi o demonstracje, tylko lęk przed utratą elektoratu.
*Michał Bilewicz, psycholog społeczny, socjolog, publicysta, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW
Polityka społeczna
Zdrowie
Konfederacja
Prawo i Sprawiedliwość
antyszczepionkowcy
koronawirus
Michał Bilewicz
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze