0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Commuters walk past the Atocha rail station during a massive power cut affecting the entire Iberian peninsula and the south of France, in Madrid on April 28, 2025. A "massive" power cut late on April 28, 2025 morning affected the whole of the Iberian peninsula and part of France, according to Portuguese electricity network operator REN. (Photo by OSCAR DEL POZO / AFP)Commuters walk past ...

W poniedziałek 28 kwietnia na Półwysepie Iberyjskim zgasło światło. Dwa zdarzenia polegające na utracie generacji energii elektrycznej wywołały o godzinie 12:33 awarię łańcuchową i nastąpiło kompletne odcięcie od prądu [eng. blackout, hiszp. apagón – przyp. red.].

Hiszpania pogrążyła się w ciemności. Sieć elektryczna Hiszpanii kontynentalnej — czyli tej części kraju, która jest geograficznie połączona z resztą kontynentu — uległa całkowitemu załamaniu. Hiszpania pociągnęła za sobą Portugalię i cały Półwysep Iberyjski stał się sceną tego „zera elektrycznego”.

Sytuacja nie dotknęła jedynie Balearów ani Wysp Kanaryjskich, czyli hiszpańskich archipelagów — te są odizolowane i mają własne sieci energetyczne. Reszta Europy również uniknęła tej bezprecedensowej sytuacji, ponieważ sieć francuska została automatycznie odłączona od hiszpańskiej po wykryciu anomalii.

Przeczytaj także:

Wybacz, padło u nas światło. U was też?

Pracuję jako dziennikarz w Madrycie. W poniedziałek o 12:33 byłem w swojej redakcji, na wideokonferencji. W tym samym momencie zgasły światła w biurze i straciliśmy połączenie z internetem. Usłyszeliśmy też charakterystyczny dźwięk, jaki wydają bezpieczniki, gdy „wyskoczą” — choć tak naprawdę to się nie wydarzyło.

Szybko napisałem wiadomość przez Signal do dziennikarza, z którym byłem na łączach — również mieszkającego w Hiszpanii: „Wybacz, padło nam światło w redakcji”. Jeszcze tego nie wiedzieliśmy, co naprawdę się stało.

Siedziba infoLibre.es, redakcji, w której pracuję, znajduje się w centrum Madrytu. Wyszedłem na ulicę z kilkoma kolegami z pracy. Rozmawialiśmy z właścicielem baru naprzeciwko:

— Czy u was też nie ma prądu?

— Nie.

— No to chyba cała ulica padła.

I to okazało się nieprawdą. Ludzie przechodzili ulicą w całkowicie normalny sposób. Jeden chłopak biegł, uprawiał jogging. Jakiś starszy pan kłócił się z parkomatem, próbując zapłacić. To wtedy zorientowaliśmy się, że transmisja danych w komórkach też przestała działać. Brak prądu spowodował problemy z funkcjonowaniem anten i przekaźników, a linie były przeciążone, bo wszyscy próbowali dzwonić i łączyć się ze sobą, wszyscy jednocześnie.

W rzeczywistości nie tylko transmisja danych przez komórki przestała działać. Trudno było też uzyskać zasięg lub połączenie. Choć z trudem, początkowo dało się jeszcze coś wysłać i odebrać — zaczęliśmy otrzymywać na raty wiadomości na WhatsApp od rodziny, przyjaciół i kolegów z zawodu z innych części kraju. Wiadomości były podobne: Czy u was też wszystko padło?, Czy to apagón?, Co się stało?.

Sytuacja rozwijała się błyskawicznie. W ciągu 10 minut już wiedzieliśmy — a przynajmniej wszystko na to wskazywało — że mamy do czynienia z ogólnokrajową awarią. O 12:43 napisała do mnie moja przyjaciółka, Blanca. Pracuje na terenie przemysłowym, gdzie szybko zauważono, że nic nie działa:

— Czy wam też padło światło?

— Tak, wygląda na to, że w całej Hiszpanii. Nawet w Portugalii.

Jak dojechać na lotnisko

Gdy sytuacja stała się jasna, nasza redaktor naczelna, Virginia Pérez Alonso, szybko wysłała dziennikarzy do różnych punktów miasta, by relacjonowali, co się tam dzieje. Na stację Atocha (to największy dworzec w Madrycie) przez stację Moncloa, czyli obok siedziby rządu, do metra, szpitali, sklepów, siedziby Red Eléctrica de España…

Mnie przypadło w udziale lotnisko Barajas. I chociaż na co dzień zajmuję się dziennikarstwem śledczym i analizą danych — to znaczy, że siedzę przy Mac-u, analizuję bazy danych, rejestry i inne źródła, rzadko wychodzę z redakcji, a jeśli już, to raczej na spotkania z informatorami — to musiałem ruszyć w teren.

Pierwszym wyzwaniem było dotrzeć na lotnisko. Pociągi odpadały. Wiedzieliśmy już, że apagón zatrzymał madryckie metro i pociągi w całej Hiszpanii. Tysiące osób utknęło i musiało być ewakuowanych — w madryckim metrze poszło szybko, ale w pociągach dalekobieżnych niektóre ewakuacje trwały aż do nocy.

Poszedłem na najbliższy postój taksówek. Przede mną w kolejce około 15 osób. Po kilku minutach kolejne 15 osób ustawiło się za mną, a żadna taksówka się nie pojawiała. Próbowałem zamówić ją zamówić przez Ubera i inne aplikacje. Żadna nie dawała znaku życia.

Szybko uznałem, że czekanie nie ma sensu i zacząłem iść przez centrum Madrytu w kierunku lotniska. Nie planowałem dojść pieszo — lotnisko znajduje się na obrzeżach: 16 kilometrów i 3 godziny 37 minut marszu od redakcji — ale przynajmniej się zbliżałem, a marsz pozwalał zobaczyć, co się dzieje na ulicach.

Idąc, zauważyłem pierwsze skutki awarii: światła drogowe nie działały, ulice były zakorkowane, autobusy przepełnione, a wszystkie przejeżdżające taksówki były zajęte. Po ok. 15 minutach zobaczyłem jedną stojącą w korku, gdzie pasażerowie właśnie płacili. Dobiegłem, zapytałem — faktycznie, panowie rezygnowali z dalszej jazdy, bo ruch się nie posuwał. To była moja szansa. Taksówkarz zgodził się mnie zabrać. Miałem szczęście.

Pierwsze pytanie: „Masz gotówkę?”. Większość terminali płatniczych nie działała. Przypadkiem — bo nigdy nie noszę gotówki — dzień wcześniej wypłaciłem 40 euro. Przejazd na lotnisko ma stałą stawkę: 33 euro. Virginia dała mi też dodatkowe 50 euro na powrót. Przed 14:00 byłem więc w drodze — choć „w drodze” to spore uproszczenie: wyjechanie z Madrytu było bardzo trudne.

W tym czasie zadzwonił do mnie nasz wicenaczelny, Nacho Calle. Spytał, czy udało mi się złapać taksówkę i powiedział, że nasz kolega Dani Lara — ekspert ds. energii — nie może znaleźć żadnej, by dotrzeć do siedziby Red Eléctrica de España, operatora hiszpańskiej sieci elektroenergetycznej. Próbowaliśmy się z nim skontaktować, by mój kierowca mógł go zabrać po drodze. Niestety — sieć nie pozwalała wysłać żadnych wiadomości (też tych z WhatAppa), ani zadzwonić.

Nie udało mi się skontaktować z Danim, a moja taksówka oddalała się już od centrum Madrytu. W miarę jak jechaliśmy dalej, ruch na drogach robił się coraz spokojniejszy. Dotarłem do terminalu 4 — najnowszego i największego na lotnisku Barajas. Taksówkarz wyjaśnił mi, że samochodów było bardzo mało: „Mniej niż połowa tego, co normalnie”.

Wielu pasażerów miało trudności z dotarciem na lotnisko. W środku panował względny spokój. Lotnisko działało, jak informowano przez megafony, dzięki własnym generatorom prądu. Loty wciąż się odbywały — prawie wszystkie z opóźnieniem, ale jednak. Niektóre odwołano, ale nie z winy samego lotniska. Głównie dlatego, że załogi nie zdążyły dotrzeć na czas do Barajas z powodu awarii prądu i problemów z ruchem w Madrycie i innych miastach Hiszpanii.

Na lotnisku taśmy do przewozu bagażu działały z trudem. Tak samo jak „rękawy” prowadzące do samolotów. W efekcie opóźniały się nie tylko odloty — pasażerowie, którzy właśnie przylecieli, musieli długo czekać, aż dało się podpiąć rękaw lub podstawić schody.

Dla mnie dotarcie do Barajas miało jeszcze jeden plus: mogłem na własne oczy zobaczyć, co się dzieje, porozmawiać z pracownikami i pasażerami, napisać relację, ale też — wreszcie — miałem w miarę stabilny internet mobilny. Dzięki temu mogłem zacząć przeglądać informacje w sieci, sprawdzać oficjalne komunikaty, śledzić media społecznościowe, a nawet zadzwonić.

Jak zapłacić za podróż

Wtedy zacząłem rozumieć, co się tak naprawdę wydarzyło. Przyczyny wciąż nie były znane — zresztą do dziś nie są — ale o 12:33 doszło do dwóch awarii systemu generacji prądu, przez co zapotrzebowanie na energię w Hiszpanii kontynentalnej gwałtownie spadło: z 25 184 MW do 14 185. To nie wystarczało, by kraj mógł normalnie funkcjonować — poza nielicznymi wyjątkami wszystko pogrążyło się w ciemności.

Sprawdziłem, co działo się na lotnisku. Pasażerowie, którzy mieli odlecieć, z trudem docierali na lotnisko, ale stanowiska odprawy działały w miarę normalnie.

Tymczasem w strefie przylotów sytuacja była bardziej nietypowa. Sala odbioru bagażu rejestrowanego była przepełniona ludźmi, a taśmy z trudem wydawały walizki. Ci, którym udało się odebrać bagaż i opuścić terminal, ustawiali się w kolejkach do bankomatów, by zdobyć gotówkę, albo do taksówek i autobusów — jedynych środków transportu umożliwiających opuszczenie lotniska pasażerom bez własnego auta — ponieważ metro i stacja kolejowa zostały zamknięte.

Jak wysłać tekst do redakcji

Po rozmowach z kilkoma z tych osób usiadłem na podłodze lotniska i zacząłem pisać reportaż na laptopie. W międzyczasie bezskutecznie próbowałem skontaktować się z kolegami. W końcu udało mi się porozmawiać z zajmującą się marketingiem pisma Nereą Burgos, która pracuje dla nas zdalnie z Berlina. Oznaczało to więc, że awaria jej nie dotknęła. Powiedziała mi, że

zadzwoniono do niej z redakcji i planowano podyktować tekst — jak to robili reporterzy w czasach wojny — aby opublikować go na stronie głównej, ale teraz minęło już kilka godzin, i nie miała wieści od nikogo innego.

Postanowiliśmy więc opublikować mój tekst o sytuacji na lotnisku bez standardowego procesu redakcyjnego i korekty, ponieważ nie było możliwości skontaktowania się z nikim, kto mógłby to zrobić — a Nerea nie jest dziennikarką. Podała mi też dane dostępowe do systemu depesz agencji EFE. Pracę w infoLibre zacząłem 23 kwietnia, więc nie zdążyłem jeszcze nawet przejść szkolenia z obsługi systemu do publikowania treści na naszej stronie. Mimo to udało mi się opublikować reportaż i kilka depesz z EFE. Nerea z Berlina edytowała stronę główną i udostępniała nasze materiały w mediach społecznościowych.

Nie wiedzieliśmy, czy czytelnicy Hiszpanii mają dostęp do internetu, by móc przeczytać nasze materiały.

Jak wydostać się z lotniska

O 17:15, dostałem wiadomość od Daniego. Udało mu się dotrzeć do siedziby Red Eléctrica, gdzie również działał prąd dzięki generatorom. Na miejscu przygotowano sieć Wi-Fi dla dziennikarzy, którym udało się tam dotrzeć. Dani napisał, że jest bardzo blisko lotniska, mają przestrzeń do pracy i że dojeżdża tam autobus. Postanowiłem do niego dołączyć, żeby móc gdzieś pracować i mu pomóc — tym bardziej, że nikt inny z redakcji nie mógł jeszcze pracować.

Zapytałem Daniego, czy coś jadł. Odpowiedział, że nie. Ja tak samo. Spróbowałem coś kupić na lotnisku. Mission impossible: McDonald’s był zamknięty, w innej hiszpańskiej sieci fast foodów była kolejka, której nie miałem zamiaru stać, to samo w barze przed kontrolą bezpieczeństwa. W sklepie ze snackami paczka ciastek kosztowała osiem euro i terminal płatniczy nie działał. Zrezygnowałem całkowicie — cena była wygórowana, nawet jak na czas kryzysu, a gotówka mogła mi się jeszcze przydać na taksówkę powrotną do Madrytu.

Wyszedłem z lotniska. Kolejki do taksówek i autobusów były znacznie dłuższe niż kilka godzin wcześniej, gdy dopiero badałem sytuację. Dziewczyny, które mają zaraz wsiąść do taksówki, powiedziały mi, że czekały ponad dwie godziny. Zrezygnowałem z tej opcji.

Kolejki do autobusów do centrum Madrytu były kilometrowe. Pracownicy lotniska godzinami czekali, by wrócić do domu, albo decydowali się iść pieszo wiele kilometrów.

Jak zdobyć informacje

Sytuacja miała jednak różne oblicza. Ci, którym się poszczęściło i mieszkali blisko pracy, nie mieli tak wielkich problemów — a w wielu miastach ludzie wyszli na ulice i place, żeby się spotykać, tańczyć, pić. Jakby właśnie trwały lokalne fiesty.

Na szczęście siedziba Red Eléctrica znajdowała się w przeciwnym kierunku niż centrum Madrytu, więc nie było tam aż tylu chętnych. Po około półgodzinnym oczekiwaniu przyjechał autobus i udało mi się do niego wsiąść. Dotarłem na miejsce i mogliśmy opowiedzieć sobie z Danim, jak wyglądał nasz dzień.

W Red Eléctrica przez cały dzień pojawiali się wyżsi rangą przedstawiciele firmy, członkowie rządu, a nawet agenci CNI — hiszpańskich służb wywiadowczych — oraz sam premier Pedro Sánchez.

Z Danim podzieliliśmy się pracą: on relacjonował wszystko, co mówiła firma zarządzająca siecią energetyczną. Ja publikowałem inne newsy i wspólnie aktualizowaliśmy stronę główną i profile w mediach społecznościowych. Kilka godzin później niektórzy nasi koledzy zaczęli odzyskiwać dostęp do internetu w telefonach.

Połączenie nie było wystarczająco dobre, by wrzucić ich materiały do systemu i opublikować na stronie, więc wysyłali je nam, a my publikowaliśmy je i aktualizowaliśmy stronę główną. Było już po 20:30, gdy strona główna zaczęła coraz bardziej przypominać tę z normalnego dnia — nie tematycznie, ale jeśli chodzi o liczbę i aktualizację artykułów.

Jakiś czas później dowiedziliśmy się, że w Madrycie zaczyna wracać światło. Od popołudnia w niektórych częściach Hiszpanii stopniowo przywracano zasilanie — regionami i bardzo nierównomiernie. Nawet w obrębie jednego miasta mogły minąć godziny, zanim prąd pojawił się w poszczególnych dzielnicach. Po 22:00 sytuacja w Madrycie zaczyna się normować.

Wtedy kolega z radia Cadena SER, który od dłuższego czasu bez skutku próbował złapać taksówkę albo Ubera, powiedział nam, że jego redakcji udało się wysłać po niego kierowcę. Duże stacje radiowe, jak SER, mogły dalej działać dzięki własnym generatorom, więc praca wyglądała tam nieco normalniej niż gdzie indziej.

W ciągu dnia ludzie masowo sięgali po zakurzone stare radia tranzystorowe albo próbowali kupić nowe, żeby mieć dostęp do informacji.

Nawet w centrum miast można było zobaczyć samochody z włączonymi silnikami i głośnikami na pełen regulator — tak, żeby każdy mógł posłuchać radia i dowiedzieć się, co się dzieje.

Jak wrócić do domu

Kolega zaproponował, żebyśmy wrócili do Madrytu razem z nim. W tym czasie nasza redaktorka naczelna też odzyskała dostęp do mobilnego internetu i potwierdziła, że niektórzy dziennikarze z redakcji mają już prąd w domach, więc zaczynają działać. Postanowiliśmy więc wrócić. Wciąż jednak nie mieliśmy pełnego zasięgu i nie mogliśmy znaleźć taksówkarza, którego wysłano po naszego kolegę.

W końcu inna taksówka — wioząca inżyniera do pracy w Red Eléctrica — wzięła nas z powrotem. Po kilku przystankach, o 23:38, wysiadłem na stacji Atocha, blisko mojego mieszkania. W okolicy kręciło się sporo ludzi, którzy utknęli w Madrycie i nie byli w stanie wrócić do swoich miast — zamierzali spędzić noc na dworcu. Taksówkarz, który nas przywiózł, ruszył do Lizbony, by odebrać mężczyznę, który nie mógł wrócić do Madrytu.

O tej porze prądu nie było jeszcze na całym Półwyspie Iberyjskim, ale sytuacja stopniowo się poprawiała. Mimo to dla wielu — tych, którzy musieli spać na Atocha, mężczyzny uwięzionego w Lizbonie czy samego taksówkarza — noc jeszce potrwa.

We wtorek Hiszpania powoli wracała do normalności. Co nie znaczy, że apagón nie miał dalekosiężnych skutków. Najpoważniejszy i najtragiczniejszy: ofiary śmiertelne. W mediach pojawiały się liczby – od 5 do 10 osób zmarłych. Wciąż trwa ustalanie przyczyn zgonów i związku z apagonem.

To samo dotyczy przyczyn samej awarii. Światło wróciło, ale nadal nie wiadomo dokładnie, co dokładnie się stało.

Tłum. Krzysztof Katkowski

;
Sergio Sangiao

Dziennikarz śledczy specjalizujący się w dostępie do informacji i analizie danych. Obecnie pracuje w InfoLibre, wcześniej był redaktorem naczelnym zespołu ds. danych i śledztw w niezależnym serwisie informacyjnym Maldita.es oraz członek zespołu Publicó, gdzie był inicjatorem i liderem projektu „Exporting Abortion”, w którym uczestniczyło także OKO.press

Komentarze