Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski pozazdrościł abp. Jędraszewskiemu i wymyślił własny "ekologizm": oskarżył organizacje ekologiczne i prozwierzęce o "robienie bóstwa z przyrody", bo krytykują przemysłową hodowlę zwierząt i chcą obłożenia mięsa specjalnym podatkiem
"Człowiek ma prawo korzystać z przyrody. Oczywiście trzeba to robić z głową i jej poszanowaniem, stąd nasze liczne działania prośrodowiskowe, jak ochrona gleby czy zrównoważone rolnictwo" - mówił Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa.
"Nie może być jednak zgody, aby z przyrody zrobić bóstwo" – dodał szef resortu.
Powyższe słowa padły podczas spotkania ministra Ardanowskiego z przedstawicielami branży mleczarskiej w siedzibie Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich.
27 lutego 2020 r. odbywało się tam po raz 21. sympozjum „Aktualna sytuacja w sektorze i na rynku mleczarskim”.
Zdanie min. Ardanowskiego robi wrażenie bon motu, ale nadawałoby się raczej do wyśmiania, jak udawany cytat z Fredry:
"Nie masz, nie masz naszej zgody,
Żeby bóstwo mieć z przyrody!".
„Nagle teraz ekoaktywiści przedstawiają rolnictwo jako działalność szkodliwą, bo niszczy ziemię i zadaje cierpienie zwierzętom” - oskarżał minister. Mówił, że organizacje ekologiczne chcą „ograniczenia hodowli, wprowadzenia ogromnych podatków na mięso, czy ograniczenia mleczarstwa, bo może krowy nie chcą być dojone".
Dlatego mleczarze i inni powinni się przeciwstawić głoszeniu takim postulatom. „Musimy wspólnie bronić interesów rolnictwa” - apelował minister.
Tyle że postulaty tzw. podatku mięsnego czy ograniczenia hodowli nie mają nic wspólnego z "robieniem z przyrody bóstwa" - wynikają ze świadomości zmian klimatu i sprzeciwu względem przemysłowego traktowania zwierząt.
Ta - być może - świadomie przesadzona krytyka ministra trafia więc w próżnię i kreuje chochoła podobnego do „ekologizmu”, przed którym ostrzegają niektórzy hierarchowie i duchowni polskiego Kościoła katolickiego.
Nie może być jednak zgody, aby z przyrody zrobić bóstwo.
Opodatkowania mięsa w krajach UE chce część Zielonych i Socjaldemokratów w Parlamencie Europejskim.
Więc nie są to tylko, jak mówi minister Ardanowski, jacyś "ekoaktywiści", ale też politycy.
Inspiracja pochodzi od organizacji pozarządowej TAPP (True Animal Protein Price; pol. Prawdziwa Cena Białka Zwierzęcego). To w wyniku jej lobbingu 5 lutego 2020 r. w siedzibie Europarlamentu zorganizowano debatę na ten temat.
Ponieważ hodowla zwierząt i produkcja mięsa w znacznym stopniu odpowiadają za emisję gazów cieplarnianych, to - argumentowała TAPP - trzeba te branże opodatkować, by ten biznes był mniej opłacalny.
Organizacja szacuje, że w perspektywie 10 lat spożycie drobiu spadłoby w Unii o 30 proc., wieprzowiny o 57 proc. i wołowiny o 67 proc. Dlaczego?
Bo gdyby propozycje TAPP weszły w życie, to ceny mięso w UE uległyby niemal podwojeniu i, de facto, stałoby się ono produktem luksusowym.
Przykładowo - wyliczał to „Forbes” - w Polsce za kilogram wołowiny zapłacilibyśmy o 20 zł więcej niż obecnie, za wieprzowinę o 15 zł a za drób o ok. 7 zł więcej.
Jak się można było spodziewać, te propozycje wywołały silne kontrowersje. Przykładowo, odpowiedź polskiego Centrum Informacyjnego Rządu (CIR) była kategoryczna -"Nie ma zgody Polski na nowy podatek do mięsa" - ale również wręcz opryskliwa:
„Takie propozycje przypominają inne pomysły, które przez lata wskazywano brukselskim urzędnikom, jak nazwanie ślimaka rybą, marchewki owocem czy ustalanie oczekiwanej krzywizny bananów. [...] Nie ma żadnego sensu w kreowaniu nowego podatku, którego podstawy są raczej ideologiczne".
Zresztą, póki co, pomysł nie ma szans powodzenia w UE.
„Obecna Komisja Europejska takiego podatku nie rozważa i nie zamierza proponować. A przypomnijmy, że to wyłącznie KE ma prawo inicjatywy prawodawczej w Unii (choć może być do tego politycznie popychana m.in. przez europarlament)” – pisał w „Wyborczej” Tomasz Bielecki.
Warto jednak tu przypomnieć, że idea opodatkowania mięsa nie jest ekologiczną fanaberią. Podobny pomysł jest rozważany w Niemczech. Miałaby to być podwyżka wysokości 40 eurocentów za kilogram mięsa. Z tych pieniędzy miałyby być finansowane lepsze warunki hodowli zwierząt, byłby to więc swoisty podatek na dobrostan zwierząt.
Nie wiadomo, czy - jak mówił z przekąsem minister Ardanowski - „krowy nie chcą być dojone". Wiadomo za to, że przemysłowa hodowla jest dla nich źródłem cierpień. W sposób szczególny odnosi się to do cieląt, które organizacja prozwierzęca Compassion Polska brutalnie, choć trafnie, nazwała „produktami ubocznym procesu produkcji mleka".
Bo by krowa dawała mleko, trzeba wpierw ją zapłodnić. W przemysłowej hodowli szybko odbiera się jej cielaka, którego czeka przykry los, o którym minister Ardanowski pewnie woli już milczeć.
Compassion Polska w 2019 r. opublikowała raport będący wynikiem śledztwa na pięciu fermach w Polsce (pisaliśmy o nim tu). Okazało się, że cielaki są izolowane, zamyka się je samotnie w plastikowych budkach albo drewnianych kojcach. „Niektóre większe cielęta nie mogły się wyprostować w budkach i przyjąć naturalnej pozycji ciała” – czytamy w raporcie.
Izolacja uniemożliwia im również kontakty społeczne, jakie zwierzęta mogą rozwijać w normalnych stadach. Cielaki bywały też głodne bo karmiono je zbyt rozcieńczonym mlekiem, a do tego rzadko (widziano cielaki ssące z głodu smoczki przymocowane do pustych wiader).
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze