0:000:00

0:00

Prawa autorskie: unknownunknown

Na archipelagu Svalbard w Norwegii o tej porze roku powinno być średnio 6-7 ℃. Tymczasem w ostatnią sobotę lipca 2020 w miasteczku Longyearbyen na Spitsbergenie (największej wyspie archipelagu) termometry w najcieplejszym momencie pokazały 21,7 ℃, pobijając rekord sprzed ponad 40 lat o 0,4 stopnia. „Lipiec jest, jak na tamtejsze warunki, naprawdę upalny” - mówi w rozmowie z OKO.press glacjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, dr Jakub Małecki*.

Rozmawiamy o tym, co fale gorąca oznaczają dla arktycznych lodowców i - pośrednio - dla nas wszystkich.

Przeczytaj także:

Katarzyna Kojzar, OKO.press: Jaka jest teraz temperatura na Svalbardzie?

Dr Jakub Małecki: Wciąż dość wysoka, około 10-12 stopni w głównym miasteczku Longyearbyen. Prognozy mówią, że fala ciepła będzie wygasać. Temperatury w kolejnych dniach wciąż będą powyżej średniej, czyli ponad 10 stopni. Ale mają być już bliższe normie niż to, co działo się w ostatnich dniach, kiedy termometry momentami pokazywały ponad 21 stopni.

To bardzo duże odchylenie od normy?

Od soboty 25 lipca do wtorku 28 lipca temperatury maksymalne w Longyearbyen przekraczały 20-21 stopni, a temperatury średnie oscylowały wokół 17 stopni. Tymczasem średnia temperatura lipca dla tego konkretnego fragmentu Svalbardu, to około 6-7 stopni. Odchylenie przekroczyło więc kilkanaście stopni Celsjusza.

Lipiec jest, jak na tamtejsze warunki, naprawdę upalny, a ostatnie dni były zdecydowanie rekordowe. Jeżdżę na Svalbard już od 13 lat i nigdy nie doświadczyłem tak wysokich temperatur, a spędzam tam część każdego lata.

To, co się działo w ostatnio, nie ma precedensu. Była co prawda fala ciepła w 1979 roku, kiedy temperatura maksymalna była zbliżona do tej rekordowej. Natomiast obecna fala jest rozciągnięta w czasie, trwa już piąty dzień.

Ta poprzednia fala ciepła, sprzed ponad 40 lat, może być argumentem dla negacjonistów klimatycznych - skąd wiemy, że chodzi o ocieplanie się klimatu, skoro już w 1979 roku zdarzył się taki epizod.

Trudno jest przypisywać do pojedynczych wydarzeń jednego konkretnego winowajcę. To znaczy, kiedy zdarza się rekordowa temperatura w jakimś miejscu, nie możemy bezsprzecznie i z automatu stwierdzić, że to jest wina człowieka, bo nawet w stabilnym klimacie co jakiś czas padałyby rekordy. Przypisanie tej jednej konkretnej fali do antropogenicznego ocieplenia klimatu, do zanieczyszczania przez ludzi atmosfery dwutlenkiem węgla, wydaje mi się jednak w tym momencie przedwczesne i wymagałoby dogłębnej analizy. Klimat to nie tylko CO2, to też cała cyrkulacja powietrza, która na Svalbardzie zmieniała się dawniej także bez udziału człowieka. Jednak patrząc na wieloletnie trendy temperatury, wraz z ocieplającym się klimatem spodziewamy się coraz częstszych i silniejszych fal ciepła. Prawdopodobnie, w mojej ocenie, jest silny związek między ociepleniem globalnym, a tym, co teraz dzieje się na Svalbardzie, ale dziś nie jestem w stanie powiedzieć tego ze stuprocentową pewnością. Ani nawet z 90-procentową. Trzeba uważać z takimi stwierdzeniami.

Co się dzieje na Svalbardzie, gdy temperatury są tak wysokie?

To, co prawdopodobnie najbardziej rzuca się w oczy podczas fal ciepłego powietrza, to ogromny wzrost poziomu wody w rzekach. Dzieje się tak dlatego, że na 60 proc. powierzchni Svalbardu znajdują się grube na setki metrów lodowce. Kiedy przychodzi fala ciepła, produkowana jest dodatkowa ilość wody roztopowej, która zasila te rzeki i w pewnych sytuacjach może powodować lokalne powodzie. Oczywiście nie mieszka tam zbyt wiele osób, więc nie jest to pierwszy problem, o który się martwimy. Ale dla ludzi, którzy się tam znajdują, przekraczanie jakiejkolwiek rzeki w takim momencie może okazać się niemożliwe - na Svalbardzie nie ma mostów i trzeba te rzeki przekraczać, skacząc po kamieniach lub zakładając wędkarskie kalosze.

Gdy wody jest bardzo dużo, człowiek nie jest w stanie wejść do rzeki, bo może porwać go prąd. To jest najważniejsza widoczna gołym okiem różnica, ale oprócz tego wytapia się tez lód podziemny i mogą osuwać się stoki.

Jednak wielu mieszkańców pewnie cieszy się z takiej pogody, mogą się opalać na plaży i to jest całkowicie zrozumiałe. Gdybym był teraz na Svalbardzie, też korzystałbym z tego wyjątkowego ciepła. Mój relaks byłby jednak zmącony faktem, że tak ekstremalna temperatura jest dla lodowców zabójcza.

Laik może zobaczyć postępujące już zmiany na lodowcach?

Tak, zmiany widoczne są gołym okiem. Także dla laików, którzy przyjeżdżają okazjonalnie na Svalbard i odwiedzają te same lodowce po kilku latach, widzą je wyraźnie. Ja z racji zawodu mam w tej kwestii wyostrzone spojrzenie, zmiany są tym bardziej uderzające. Każdy lodowiec zachowuje się nieco inaczej, niektóre wycofują dość powoli, ale inne bardzo szybko, w tempie kilkudziesięciu lub więcej metrów rocznie.

Zmiany najlepiej pokazują porównania starych historycznych zdjęć sprzed 100 lat i tych współczesnych, na których krajobraz jest czasem nie do poznania. Trzeba jednak pamiętać, że lodowce na Svalbardzie osiągnęły swoje największe rozmiary na przełomie XIX i XX wieku - wtedy były najgrubsze, najzdrowsze. Było to związane z tzw. Małą Epoką Lodową. Był to naturalny proces ochłodzenia się klimatu, głównie wokół Północnego Atlantyku, który zaczął się w XIV wieku, a skończył w połowie XIX wieku, bez udziału ludzi. Nawet gdybyśmy nie mieli tak silnego ocieplenia klimatu, jakie mamy teraz, gdybyśmy nie mieli tego zastrzyku CO2, spowodowanego przez człowieka, lodowce i tak by się wycofały na pewną odległość względem ich zasięgu sprzed ponad 100 lat.

Tylko w wolniejszym tempie.

Absolutnie tak. Apelowałbym więc, żeby z pewną dozą ostrożności podochodzić do porównań między bardzo starymi zdjęciami a współczesnymi. Nawet bez człowieka recesja w wielu przypadkach by i tak zaszła. Jestem przekonany, że na zdecydowanie mniejszą skalę, ale jednak. Powinniśmy mieć w pamięci, że w ogólnym zaniku lodowców górskich w XX wieku pewną rolę odegrał czynnik naturalny, który odpowiada za jakiś procent ogólnej recesji.

Czy tym zanikiem lodowców powinniśmy się tym przejmować tutaj, w Polsce?

Arktyka, czyli obszar otaczający Biegun Północny, jest kuźnią klimatu dla całej naszej półkuli. To, co dzieje się w Arktyce - szybki zanik kry, lodu morskiego na Oceanie Arktycznym, chudnięcie lądolodu grenlandzkiego, mniejszych lodowców i czap lodowych, to wszystko w nas uderza. Im Arktyka bardziej się ogrzeje, a ogrzewa się w tej chwili zdecydowanie szybciej niż reszta świata, tym bardziej ociepli się też nasza półkula.

Dlaczego?

Kra, pokrywająca Ocean Arktyczny, uniemożliwia energii słonecznej podgrzewanie oceanu, bo prawie całe światło odbija się od niej jak od lustra. Natomiast jeśli usuwamy ten lód morski, usuwamy po kawałku to lustro, więc coraz więcej energii słonecznej pada na ocean, a on pochłania gigantyczne ilości ciepła. A jak nagrzewa się ocean, nagrzewa się też atmosfera. Z tego powodu Arktyka ociepla się szybciej niż reszta świata - ten efekt ocieplenia jest potęgowany przez zanik lodu morskiego, nagrzewanie się oceanu i podgrzewanie atmosfery. To, rykoszetem, trafia też nas w Polsce.

Problemem będzie też podniesienie się poziomu mórz - w tym Bałtyku.

Arktyka jest, oprócz Antarktyki, największym magazynem lodu na lądach - nie mówię już o morskiej krze, a o lądolodach i lodowcach. Tego lodu w Arktyce jest mnóstwo, a kiedy topnieje, produkuje wodę roztopową. Ta woda musi gdzieś trafić. Trafia, oczywiście, do oceanu. Wody w oceanie robi się więcej i więcej, poziom morza się podnosi i również podnosi się poziom Bałtyku.

Badacze prognozują, że do końca XXI wieku średni globalny poziom morza podniesie się o kilkadziesiąt dodatkowych centymetrów, a w przypadku Bałtyku będzie to zbliżona wartość.

Gdy poziom morza się podnosi, fale sztormowe wdzierają się coraz głębiej w ląd, podtapiane są nisko położone obszary, niszczona jest infrastruktura brzegowa. W tym sensie topnienie lodu uderzy w każdy zakątek świata.

A jakie są prognozy dla lodowców? Biorąc pod uwagę najbardziej pesymistyczny scenariusz, „biznes jak zwykle”.

Trzeba zaznaczyć, że ten scenariusz „biznes jak zwykle”, czyli tzw. RCP8.5, jest scenariuszem hiperpesymistycznym, najgorszym z najgorszych. Zakłada, że do końca wieku emisje CO2 będą drastycznie rosnąć. Według takiego scenariusza symulacje klimatyczne i glacjologiczne sugerują, że z całej populacji lodowców górskich i polarnych - wykluczam tutaj lądolody Grenlandii i Antarktydy, bo te są traktowane w glacjologii osobno, ze względu na swoje gigantyczne obszary - na Ziemi zostanie jakieś 2/3 obecnej objętości lodowców.

Mało.

Mało, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że ta strata 1/3 nie jest aż tak zła. Rzecz jednak w tym, że straty lodu nie byłyby rozłożone równomiernie na świecie. Najmniejszy odsetek dzisiejszej objętości lodu straciłyby słabo zaludnione obszary polarne, gdzie lodowce są największe i bardzo grube.

Natomiast w strefach klimatycznych zamieszkałych przez ludzi - międzyzwrotnikowej i umiarkowanej - zdecydowana większość lodu miałaby zniknąć. W Alpach zostałoby go kilka-kilkanaście procent, podobnie na Kaukazie, podobnie w Skandynawii.

W najwyższych górach świata, w Himalajach, w Karakorum, zmiany według tego scenariusza wskazują na zanik mniej więcej 2/3 współczesnego lodu. Miałoby to złe skutki, ponieważ lodowce spełniają bardzo ważną funkcję hydrologiczną.

Zasilają gigantyczne rzeki w wodę, na potrzeby rolnictwa, przemysłu czy po prostu do spożycia. Jeśli ograniczymy ilość tego lodu do końca wieku, setki milionów ludzi mogą odczuć to w postaci niedoborów wody.

Jakub Małecki – glacjolog, doktor nauk o Ziemi. Pracuje jako adiunkt na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracę naukową prowadzi głównie na Spitsbergenie w arktycznym archipelagu Svalbard. Jest autorem bloga i strony facebookowej Glacjoblogia.

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze