0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

„Europejska suwerenność” to termin, którym Macron określa bycie gigantem w świecie gigantów.

Suwerenność strategiczna oznacza brak zależności od Rosji w zakresie energii, od USA w zakresie bezpieczeństwa i od Chin w zakresie zysków korporacyjnych.

To silne europejskie polityki zagraniczne oraz bezpieczeństwa, żeby odstraszyć takich agresorów jak Władimir Putin, nawet jeśli Stany Zjednoczone w 2024 roku wybrałyby ponownie Donalda Trumpa na prezydenta.

To także brak całkowitej zależności od innych w kwestii mikroprocesorów, sztucznej inteligencji i platform cyfrowych. Krótko mówiąc, to bardzo długa droga od miejsca, w którym Europa znajduje się obecnie.

Artykuł Timothy Gartona Asha oprócz w OKO.press ukazał się także w „The Guardian”. Autor jest brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim. Świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, jest także autorem książek „Polska rewolucja: Solidarność” oraz „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów”.

Macron jest obecnie jedynym liczącym się przywódcą europejskim, który ma wizję, ambicję i doświadczenie, by zdecydowanie poprowadzić Unię w tym kierunku, ale stojące przed nim przeszkody są ogromne. Jedna z nich była bardzo widoczna podczas niedzielnych wyborów prezydenckich, podczas których zanotowano bardzo niską frekwencję, ale wysokie poparcie dla Marine Le Pen, jego nacjonalistycznej i antyimigranckiej przeciwniczki.

Przeczytaj także:

"My, Macron"

Mocne strony Macrona mają i swoje wady. Nigdy nie widziałem człowieka z większym zapałem, ambicją, energią i pewnością siebie. Często jednak może sprawiać wrażenie aroganckiego, ogarniętego manią wielkości – i dlatego źle nastawia do siebie wielu swoich rodaków i Europejczyków.

„My” Macrona zbyt często brzmi jak królewskie „my”, oznaczające „ja”. Cytując Ludwika XIV: „L'Europe, c'est moi” [Europa, to ja].

Wie jednak, że potrzebuje Niemiec. Jego pierwsza oficjalna wizyta po zaprzysiężeniu 14 maja będzie miała miejsce w Berlinie. Europie znów ma przewodzić francusko-niemiecka „para”. W kanclerzu Niemiec Olafie Scholzu znajdzie bardziej chętnego partnera niż w Angeli Merkel. Scholz już uczynił wzmocnienie Unii Europejskiej jednym z głównych punktów swojego programu.

Czym się różni Scholz od Zełenskiego

Suchy, powściągliwy Scholz przeżywa obecnie bardzo zły okres. Wydaje się, że nie potrafi znaleźć słów, tonu i zdecydowanego tempa działania, które są niezbędne w odpowiedzi na największą wojnę w Europie od 1945 roku. Pod tym względem jest on diametralnym przeciwieństwem prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.

Zełenski był raczej nieudolnym prezydentem w czasie pokoju, ale stał się znakomitym przywódcą w czasie wojny. Scholz zapowiadał się na pierwszorzędnego przywódcę w czasie pokoju. W pierwszych dniach wojny sprawiał wrażenie zdecydowanego, wprowadzając do języka angielskiego nowe niemieckie słowo: Zeitenwende (epokowy punkt zwrotny). Ale od tego czasu zawsze był w odwrocie w kwestii niemieckiego zaopatrzenia w energię z Rosji i dostaw broni do Ukrainy.

Spotkanie z Macronem jest dla niego okazją do dokonania europejskiego resetu. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie powinni zrobić razem, jest złożenie wspólnej wizyty u Zełenskiego w Kijowie.

My, nous, wir...

Jednak w dzisiejszej Unii Europejskiej, składającej się z 27 państw członkowskich, sama para francusko-niemiecka nie wystarczy. Europejskie „my” nie może być tylko kombinacją francuskiego nous i niemieckiego wir.

Na szczęście mają do dyspozycji wspaniałych kolegów. Premier Włoch Mario Draghi, w przeciwieństwie do Scholza, umiejętnie przeszedł od zarządzania gospodarką w czasie pokoju do ostrzejszego, odważniejszego stylu przywództwa, który jest niezbędny w czasie wojny.

Szefowie rządów, tacy jak Pedro Sánchez z Hiszpanii, Mark Rutte z Holandii i Kaja Kallas z Estonii, są poważnymi partnerami dla szerszego europejskiego „my”.

Europa zawsze funkcjonuje najlepiej, gdy istnieją koalicje chętnych do współpracy rządów krajowych, wspierane przez instytucje brukselskie. (Gdyby brytyjska Partia Konserwatywna zdobyła się wreszcie na przyzwoitość i odwagę, by pozbyć się Borisa Johnsona, UE mogłaby mieć strategicznego partnera po drugiej stronie kanału La Manche, przynajmniej w kwestiach takich jak bezpieczeństwo, energia i środowisko).

Antyliberalna polityka wstrząsa Europą

Problemem jest też najdłużej urzędujący szef rządu w UE Viktor Orbán. Dobra wiadomość jest taka, że węgierski mocarz wciąż traci poparcie w Europie Środkowej. W dniu wyborów we Francji Słowenia odrzuciła innego populistycznego sojusznika Orbána, Janeza Janšę.

A Orbán bardzo potrzebuje funduszy unijnych, które obecnie są wstrzymywane. Macron, Scholz i ich koledzy potrzebują więc odwagi i śmiałości, by powiedzieć mu dokładnie, gdzie może umieścić swoje groźby zawetowania dalszych sankcji wobec Rosji Władimira Putina.

Za problemem działań zbiorowych w Unii Europejskiej, przed którym stoi nowo wybrany prezydent Francji, kryje się głębsze wyzwanie, wyraźnie widoczne w jego własnym kraju. Nawet tam, gdzie polityka Unii Europejskiej jest już europejska, polityka jest nadal narodowa.

W mniejszym lub większym stopniu wszystkie zachodnie demokracje są wstrząsane przez nacjonalistyczną, antyliberalną i antycentryczną politykę, którą we Francji reprezentuje zarówno skrajna prawica Le Pen i polemista Éric Zemmour, jak i skrajnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon.

(W pierwszej turze wyborów prezydenckich we Francji ci trzej kandydaci uzyskali łącznie 52 proc. głosów). Jeśli zsumować 13,3 miliona osób, które w niedzielnej drugiej turze głosowały na Le Pen, 13,6 miliona, które wstrzymały się od głosu, oraz 2,2 miliona, które wrzuciły puste karty do głosowania (jako formę protestu), otrzymamy wynik o około jedną trzecią większy niż 18,8 miliona osób, które głosowały na Macrona.

W czerwcu Macrona czekają wybory parlamentarne i nie jest pewne, czy jego partia République En Marche zdoła zapewnić sobie większość. Według aktualnych sondaży we Włoszech prawicowo-populistyczne Fratelli d'Italia i Lega uzyskałyby łącznie około 38 proc. głosów, a zatem mogłyby potencjalnie utworzyć rząd po włoskich wyborach parlamentarnych.

Skutki globalizacji

To powszechne niezadowolenie z liberalnego centrum i „Europy” wynika z wielu przyczyn. Należą do nich długofalowe społeczne i kulturowe skutki skoncentrowanej formy globalizacji reprezentowanej przez UE.

  • Fakt, że po światowym kryzysie finansowym z 2008 roku bogaci stali się bogatsi, a biedni biedniejsi;
  • Późniejsze skutki gospodarcze pandemii Covid-19;
  • A obecnie wojna w Ukrainie, która doprowadziła do wzrostu cen energii, a tym samym kosztów życia.

Najgorsze dopiero przed nami. Jeśli polityka wewnętrzna w zaledwie kilku państwach członkowskich UE znów pójdzie w złym kierunku, realizacja europejskiego programu Macrona będzie jeszcze trudniejsza.

Patrząc na tego niezwykłego człowieka, zawsze przypomina mi się heroiczny obraz Jacques'a-Louisa Davida, przedstawiający Napoleona przemierzającego Alpy na białym rumaku, z jednym ramieniem wyciągniętym do góry i wskazującym drogę.

Rzeczywistość będzie przypominać raczej niezdyscyplinowaną wycieczkę grupową, wjeżdżającą powoli pod górę samochodami elektrycznymi – a autem jadącym na czele nie zawsze będzie Renault.

;
Na zdjęciu Timothy Garton Ash
Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze