Kobiety boleć nie będzie, bo jest znieczulenie! Można oddać do adopcji! Skoro jeszcze nie umarło, niech się rodzi żywe! Zadziwiające, z jaką łatwością politycy i środowiska antyaborcyjne dysponują życiem i cierpieniem zarówno dzieci, jak i ich rodziców
To, co przytrafiło się pani Anicie, a potem ginekolożce, która przerwała jej ciążę, idealnie oddaje sytuację kobiet w Polsce. To obraz państwa polskiego i jego stosunku do kobiet. Dokładnie tak traktowane są w Polsce kobiety w ciąży i lekarki, które przerywają legalnie ciąże, zamiast korzystać z dogodnych pretekstów, by tego nie przeprowadzać. Szczegółowo historię Anity opisała Paula Nodzyńska w „Gazecie Wyborczej”. Na naszych łamach o dezinformacji w tej sprawie pisała Dominika Sitnicka:
I nie, nie bagatelizuję traumatycznej historii pani Anity, która doznała wyjątkowego okrucieństwa. Chcę jedynie pokazać, że to mechanizmy stare jak III Rzeczpospolita. A ich źródła tkwią w prawdziwej, czystej, zinternalizowanej mizoginii, pogardzie dla kobiet i ich doświadczeń związanych z ciążą, porodem i posiadaniem dziecka.
Z takim właśnie traktowaniem spotykamy się na co dzień na porodówkach i u lekarzy. Lista jest długa. Zaczynam od najłagodniejszych objawów tej antyaborcyjnej choroby, które spotykają niemal każdą osobę w ciąży, dalej jest gorzej:
1. Obrzydliwe komentarze w gabinetach, gdy prosimy o dodatkowe badania m.in. testy PAPP-a (nieinwazyjne badanie, które wykrywa wady genetyczne płodu) – „Jak pani wyjdzie choroba, to się pani wyskrobie?” (na tle powszechnego wmawiania kobietom, że aborcja to zawsze dramat, a płód to święte życie, więc nie można lekkomyślnie itd., taki komentarz brzmi dość lekkomyślnie, prawda?).
2. Niechęć do kierowania na badania. Powód? Jak wyżej — bo jeszcze się wyskrobie, przyjdą jej do głowy niecne myśli.
3. Nieujawnianie rzeczywistego stanu zdrowia płodu. Dla lekarza najgorzej wydać diagnozę o zagrożeniu ciąży, bo aborcja w Polsce jest wtedy legalna, więc trzeba będzie wydać zaświadczeniem, podpisać się pod aborcją, wydać zgodę na coś takiego. Trzeba zgodzić się na aborcję!! A nie po prostu, po męsku i po lekarsku, odesłać kobitę z kwitkiem. Jak mówiła „Gazecie Wyborczej” pani Anita, lekarze tygodniami mówili sprzeczne rzeczy dotyczące stanu zdrowia płodu. Raz wada była poważna, innym razem nie. Jeżeli rzeczywiście lekarz nie jest pewien diagnozy (to oczywiście może się zdarzyć i nie być winą lekarza), powinien powiedzieć: jest poważne zagrożenie dużą wadą, nie wiemy, jak będzie, gdy się urodzi — więc to już pani decyzja.
Jedną z najokrutniejszych tortur dla osoby w ciąży (dla jej partnera zresztą też) jest moment, gdy wizja zdrowego dziecka, zderza się z tym, co widzą przy urodzeniu.
Albo raczej, co widzi personel, który nagle cichnie, przestaje szczebiotać i dopingować przyszłą mamę. Milknie i odwraca wzrok.
(Warto przypomnieć, że za bagatelizowanie i ukrywanie diagnoz, niewyjawianie ich powagi można i należy pozwać szpital).
Zadziwiająco brzmią w tym kontekście wykrzykiwane z pewnością siebie śmiałe tezy polityków, takie jak:
4. Wydłużanie terminów i przeciąganie decyzji, żeby było już za późno (tu Julia Przyłębska zrobiła psikusa prawicy — usuwając przesłankę embriopatologiczną, usunęła też limit dopuszczalności aborcji. Zakładam, że ustawy mogła nie czytać w ogóle, stąd fatalna pomyłka. Trzeba czytać, co się podpisuje).
5. Przeinaczanie prawa na niekorzyść kobiet — przez lata (tak, przez lata) lekarze byli przekonani, że zagrożenie zdrowia kobiety musi być „poważne” oraz że zgodę na aborcję musi wyrazić dwóch niezależnych lekarzy. Oba założenia są nieprawdziwe — w prawie niczego takiego nie ma. Pamiętacie też te czasy, gdy zdrowie psychiczne nie było zdrowiem i przesłanką do aborcji? Tak, to było zaledwie 2-3 lata temu. I nadal tak bywa.
6. Wmawianie kobietom, że są w szoku, zbyt emocjonalne i trzeba przeczekać burzę hormonów. I podjąć decyzję za kobietę. To, co przydarzyło się pani Anicie, było ekstremalne — jak opowiadała, lekarze zamknęli ją (jak mówią: „izolowali ją") w szpitalu psychiatrycznym. Żeby było jasne — otoczenie osoby w dramatycznej sytuacji zdrowotnej opieką psychologiczną powinno być standardem. Ale nie zamykanie w szpitalu.
7. Przekonanie, że decyzję o aborcji podejmuje lekarz. Nie, lekarz wystawia zaświadczenie, że aborcja może być wykonana zgodnie z prawem. Decyzję ma podjąć kobieta.
8. Brak listy chorób, które mogą zagrozić życiu i zdrowiu kobiety w ciąży — a to oznacza arbitralność decyzji lekarskich. Jest w prawie odpowiedzialność za złą diagnozę, ale kto by tam wyciągał konsekwencje?
W przypadku Izabeli z Pszczyny akurat konsekwencje zostały wyciągnięte, jednak pani Izabeli, jej rodzinie i dzieciom to już ulgi nie przeniesie. Pani Izabela nie żyje.
Po publikacji tego tekstu nadeszły głosy ze strony ekspertek, że zamknięta lista chorób także nie rozwiązuje problemu, bo każdy przypadek jest inny. Dla jednej osoby choroba i jej symptomy mogą być niegroźne, w przypadku innej mogą być zagrożeniem jej zdrowia i życia. Ważne jest zatem, by przypadek każdej osoby oceniać indywidualnie. I bez uprzedzeń leczyć, używając wszystkich dostępnych środków.
9. Odmawianie wykonania aborcji ze względu na klauzulę sumienia. Nagminne. Jeżeli spojrzymy na mapę Polski i województwa, zobaczymy białe plamy, gdzie aborcji się nie wykonuje. Czy w tych województwach kobiety nie chcą przerywać ciąży? A może nie uprawiają seksu? Regiony Polski mogą się rzecz jasna różnić. Trudno jednak uwierzyć, że 60 proc. Polek przerywających ciążę mieszka w woj. mazowieckim i dolnośląskim (dane MZ za rok 2023), a w podkarpackim i warmińsko-mazurskim – 0 proc.
W tym akurat Polska nie jest jedyna. W kwietniu publikowaliśmy wyniki międzynarodowego śledztwa, w którym OKO.press brało udział. Wynika z niego, że kobiety muszą wyjeżdżać po aborcję nie tylko z Polski, ale i z innych krajów, o bardziej liberalnym prawie. Wyniki śledztwa znajdziecie tutaj:
10. Oderwanie kobiety od jej ciąży — traktowanie kobiety i płodu jakby były dwoma niezależnymi ciałami, szczególnie po 24 tygodniu ciąży. Po tym tygodniu okazuje się, że ważny jest tylko płód, kobieta to dołączona do niego maszyna do podtrzymania życia.
Tymczasem ciąża dotyczy – uwaga! także po 24 tygodniu – ciała kobiety. To my, a nie zewnętrzny respirator, utrzymujemy płód przy życiu. I na dodatek, co może być szokiem, nadal jesteśmy ludźmi. I pacjentkami. Choroba płodu to także choroba kobiety. I zagrożenie jej życia.
Z „oderwania„ płodu od ciała kobiety i przesuwania uwagi z kobiety na płód wynika też teza wielu lekarzy, że po 24 tygodniu już nie ma aborcji, jest tylko „urodzenie dziecka”. Skoro tak, to dlaczego nie indukuje się urodzeń każdej kobiecie w ciąży powyżej 24 tygodnia? Jednak jest do czegoś potrzebna.
11. Hejt wobec kobiet, ale i lekarek i lekarzy, którzy wykonują legalne aborcje. To przykład dr. Gizeli Jagielskiej — jednej z niewielu lekarek, która mówi o tym głośno. Większość woli się nie przyznawać, co zresztą po tym, co stało się w Oleśnicy, szczególnie nie dziwi. Dr Jagielska jasno i wyraźnie stwierdza, że wstrzykiwanie chlorku potasu, jeżeli tego życzy sobie pacjentka, jest dopuszczalne. Pytała o to nawet konsultanta krajowego w dziedzinie perinatologii, prof. Mirosława Wielgosia (o czym mówiła „Gazecie Wyborczej” w listopadzie 2024 r.). Gdyby było inaczej, prof. Wielgoś by natychmiast zaprzeczył. A jednak milczał i milczy do dzisiaj.
To teraz warto przyjrzeć się wydarzeniom w szpitalu dr Jagielskiej, w Oleśnicy z 16 kwietnia 2025. Do placówki wdarł się Grzegorz Braun z kolegami. Zablokował lekarkę w sekretariacie i uniemożliwił jej pracę. Siedzi w gabinecie dyrektorki szpitala, Agnieszki Cholewińskiej, wraz z jakimiś mężczyznami, którzy nagrywają. Braun przepytuje dyrektorkę i żąda dokumentacji. Cholewińska stara się trzymać fason, mówiąc, że nie będzie niczego komentować. W końcu jednak daje się wciągnąć w rozmowę, udziela np. informacji o powodach większości aborcji w szpitalu w Oleśnicy.
W pewnym momencie Braun zaczyna perorować: Pani Cholewińska zaświadcza, że albo jest osobą niepoczytalną, albo w stanie poczytalności decyduje się na aprobowanie łamania prawa.
Dyr. Cholewińska mówi: To jest pana opinia.
Braun: Nie mówię do pani. To ostatnie zakrawa na farsę — otóż europoseł siedzi w gabinecie dyrektorki szpitala, oskarżając ją o przestępstwo i „nie mówi do niej".
W kolejnej scenie policja długo dyskutuje z europosłem, zamiast natychmiast wyprowadzić go ze szpitala. Obok stoją mężczyźni z zasłoniętymi twarzami, policjanci spokojnie wysłuchują modlitwy oraz kolejnych wykładów Brauna na temat aborcji.
Czy do podobnej sytuacji mógłby dojść, gdyby, dajmy na to, do szpitala lekarza, który odmawia legalnej aborcji, wpadły posłanki Lewicy i zablokowały lekarza w gabinecie, gdy on właśnie miał zacząć obchód? Następnie posłanki te, z koleżankami i kamerkami, zasiadłyby w gabinecie dyrektora szpitala i zażądały dokumentacji medycznej, na co on słabym głosem by przystał?
A to wszystko w atmosferze oskarżeń o morderstwo lub niepoczytalność. Następnie, blokując wyjście lekarzowi, posłanki stanęłyby na środku korytarza i zaczęły skandować hasła Strajku Kobiet? Wyobrażacie sobie coś takiego?
Nie, nic takiego by się nie wydarzyło. Posłanki zostałyby natychmiast „zdjęte" przez policję. Może nie zatrzymane, ale wyprowadzone.
Dlaczego?
Dlatego, że dyrektor szpitala to mężczyzna, który broni „życia„ i spieszy do zajęć ratujących „życie”, a kobiety, które go zaatakowały, są po prostu nawiedzonymi feministkami, aferzystkami.
Co innego, gdy mężczyzna znany jak nikt w Polsce z mowy nienawiści wbiega do szpitala, gdzie leżą chorzy i uniemożliwia pracę lekarce-kobiecie. Policjanci dyskutują, myślą, co tu zrobić, debatują, przebąkują o toczącej się sprawie. Dopiero następnego dnia politycy rządzącej partii przyznają niechętnie, że reakcja policji mogła być bardziej stanowcza. No mogła, ale nie była.
W tym samym czasie na Kanale Zero dziennikarz Robert Mazurek w trybie orędzia, przez 20 minut, porównuje procedurę medyczną rekomendowaną przez WHO do procedur doktora Mengele, opowiada o receptomatach, które załatwią nam aborcję w sekundę. Oraz, co już trochę oklepane, drżącym głosem namawia do adopcji, oddania dziecka. Oglądają go setki tysięcy!
Te wszystkie „nieprzyjemności„, jak urodzenie dziecka z gwałtu nazwał Sławomir Mentzen, dotykają głównie lub wyłącznie kobiety. Z powodu starej jak świat mizoginii, im możemy to zrobić — możemy je zwodzić, traktować jak dzieci, hejtować lub „aresztować”, gdy wykonują swoją pracę.
Gdyby jeszcze faktycznie komuś chodziło o życie. Ale nie. Od aktywistek aborcyjnych słyszę:
gdybyś tylko wiedziała, kto do nas dzwoni po pigułki...
Bo aborcję robią kobiety niezależnie od światopoglądu. Robią ją kobiety, które były lub są przeciwko niej. Pomagają im w tym ojcowie, bracia, partnerzy konserwatyści. Bo ich sytuacja jest wyjątkowa, bo ten jeden raz, bo płód jest chory i przecież nie może się męczyć, a ty sobie kochanie nie marnuj życia, bo urodzisz jeszcze kiedyś zdrowe dziecko.
Dlaczego ci konserwatywni mężczyźni i kobiety nagle zmieniają zdanie, gdy chodzi o ich własne życie? Bo uświadamiają sobie, będąc dopiero w tej sytuacji, że:
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze