Po „Marszu Wolności” politycy PiS i przychylne im media próbują przedstawić go jako nieistotne politycznie wydarzenie. Trwa m.in. zwyczajowa licytacja dotycząca frekwencji. Media i policja podają liczbę kilkukrotnie mniejszą niż warszawski ratusz i organizatorzy. A poseł PiS Marek Wąsik przekonuje, że frekwencję opłacili podatnicy
Policja podała liczbę 12 tys. uczestników, co nie mogło być prawdą, bo sama Platforma posiadała listę ponad 12 tys. osób, które zarezerwowały miejsce w autobusach z całej Polski. Tłumaczył to na łamach OKO.press Piotr Pacewicz:
Tekst przeczytał Marek Wąsik, poseł PiS i zastępca koordynatora do spraw służb specjalnych Mariusza Kamińskiego. Przeczytał i nie do końca go zrozumiał.
Na liście zamieszczonej w tekście, który OKO.press udostępniła Platforma Obywatelska, widnieje 30 autokarów podpisanych „samorządowcy”. Poseł wyprowadził z tego wniosek, że za dojazd na „partyjny marsz PO” płacono ze „środków publicznych”. To poważna manipulacja.
Trzydzieści autokarów na partyjny marsz PO sfinansowały samorządy. To finansowanie Platformy ze środków publicznych.
Po pierwsze, „Marsz Wolności” był wydarzeniem tylko częściowo partyjnym. Owszem, organizowany był przez Platformę Obywatelską (osobą odpowiedzialną był samorządowiec Piotr Borys). Taki notabene jest wymóg prawny - każde zgłaszane zgromadzenie musi mieć odpowiedzialnego za nie organizatora.
Na marszu było jednak widać szeroki front opozycyjny - przedstawicieli PO, .Nowoczesnej i PSL, Komitetu Obrony Demokracji, ale także przedstawicieli partii Razem, Barbarę Nowacką reprezentującą Inicjatywę Polska, czy właśnie samorządowców - m.in.: przemawiających ze sceny głównej prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka, marszałka woj. świętokrzyskiego Adama Jarubasa, czy prezydent Łodzi Hannę Zdanowską.
To nie przypadek - jednym z głównych haseł marszu był właśnie sprzeciw wobec odbierania władzy samorządom i jej stopniowemu centralizowaniu, czyli hasła, które przedstawiciele władz lokalnych podnoszą już od dawna.
Dla samorządowców obecność na marszu mogła być wręcz potraktowana jako zawodowy obowiązek. Ustawa o samorządzie terytorialnym (art. 1, ust. 1, pkt. 17) mówi, że do zadań władz lokalnych należy: „wspieranie i upowszechnianie idei samorządowej, w tym tworzenie warunków do działania i rozwoju jednostek pomocniczych i wdrażania programów pobudzania aktywności obywatelskiej”.
Jeśli jednym z obowiązków samorządowców jest „wspieranie idei samorządowej” to trudno, żeby zabrakło ich na największym w kraju marszu przeciwko odbieraniu kompetencji władzom lokalnym.
Marsz poparły największe korporacje samorządowe (organizacje skupiające przedstawicieli władz lokalnych na szczeblu krajowym), m.in.: Związek Miast Polskich, Związek Gmin Wiejskich, czy Związek Powiatów Polskich, a także Samorządowy Komitet Protestacyjny, czyli ciało powołane przez przedstawicieli tych korporacji specjalnie po to, by walczyć z odbieraniem przez rząd PiS władzy samorządom.
Jak powiedzieli OKO.press członkowie tych korporacji, żadna ze wspomnianych deklaracji poparcia nie była dla nich wiążąca. Ostatecznie samorządowcy w każdej gminie sami decydowali, czy chcą wziąć udział w marszu. Wielu się na to zdecydowało i w wielu regionach postanowili oni zorganizować sobie wspólny transport. Stąd wspomniane 30 autokarów. Przejazd swoich przedstawicieli pokryły gminy, bo jechali oni na marsz jako przedstawiciele tych gmin, w zawodowych obowiązkach.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze