W Niemczech państwo musi zapewnić każdemu przyzwoity poziom utrzymania. Korzystają z tego zarówno Niemcy, jak i uchodźcy oraz cudzoziemcy. Pełnymi garściami korzystają z tego prawa Polacy, pobierając od niemieckiego państwa pomoc socjalną. W 2017 roku było to 88 tysięcy osób. Najwięcej spośród obywateli UE
Pod koniec stycznia burzę w niemieckich mediach społecznościowych wywołał siedmiominutowy reportaż przygotowany przez "Spiegel TV" o poligamicznej rodzinie syryjskich uchodźców. 32-letni Ahmed, jego dwie żony, ich sześcioro dzieci i siódme w drodze, mieszkają w gminie Pinneberg niedaleko Hamburga.
Dwa lata temu uciekli z Aleppo – przemytnicy przewieźli ich przez Turcję do Grecji. Tam skończyły się pieniądze, młodsza żona w ciąży została w obozie w Grecji, Ahmed ze starszą, pierwszą żoną i dziećmi dotarł do Niemiec. Zostali uznani za uchodźców, dostali trzyletnią ochronę, to oznacza, że po 3 latach powinni wrócić do Syrii.
Jeśli jednak w Syrii nadal będzie trwała wojna, będą mogli starać się o przedłużenie pobytu w Niemczech. Ahmed na podstawie prawa do łączenia rodzin sprowadził z Grecji drugą żonę, którą poślubił, gdy miała 13 lub 14 lat. Ona sama w programie twierdzi, że nikt jej do tego małżeństwa nie zmuszał.
„Wielożeństwo jest w Niemczech zakazane, jednak często tolerowane” – napisał "Die Welt", opisując przypadek Ahmeda. Pinneberg jest jedyną gminą w Niemczech, która oficjalnie pozwala mężczyznom z krajów muzułmańskich sprowadzić drugą żonę. W tej chwili mieszkają tam dwie takie rodziny.
W lutym 2018 w całym landzie Szlezwig Holsztein, w którym mieści się gmina Pinneberg, na prawie 10 000 zarejestrowanych uchodźców, czyli kilka tysięcy rodzin, dwie są poligamiczne. Jak tłumaczy rzecznik urzędu gminy Oliver Carstens: „Dla nas decydujące jest tylko rodzicielstwo, a nie czy rodzina jest poligamiczna. Chyba wszyscy się z tym zgodzą, że dzieci w obcym kraju potrzebują matki”.
"Die Welt" pisze, że zgodnie z prawem do azylu zagwarantowanym przez Konwencję Genewską nie można nikogo odesłać do kraju, w którym grozi mu niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, nie można oficjalnie tolerować zakazanego w Niemczech wielożeństwa. Więc gminy stosują różne sztuczki, by jakoś lawirować pomiędzy wykluczającymi się przepisami.
Uznają na przykład, że legalna jest tylko jedna żona, a druga jest kochanką. Mężczyzna musi wybrać, która jaką będzie miała rolę. Aby zachować pozory, władze nalegają, żeby żona-żona i żona-kochanka nie mieszkały razem. Ta druga z dziećmi dostaje więc mieszkanie.
Wielożeństwo należy do realiów muzułmańskich imigrantów w Niemczech. Znawcy tematu liczą, że w Berlinie ok. 20-30 procent mężczyzn pochodzących z krajów muzułmańskich żyje w bigamii. Drugie małżeństwo jest zawierane tylko w meczecie, nie rejestruje się go w urzędzie. Eksperci zakładają, że w związku z napływem uchodźców liczba takich małżeństw mogła wzrosnąć.
Swoją drogą, w 2008 roku Gewis (Gesellschaft für erfahrungswissenschaftliche Sozialforschung), instytucja badająca życie społeczne w Niemczech, obliczył, że ok. 3 miliony żonatych Niemców ma kochanki.
„Wielożeństwo w islamie miało kiedyś głównie cele polityczne i społeczne – mówi dr Katarzyna Górak-Sosnowska w rozmowie z Wojciechem Cegielskim w książce pt «Rozmowy o Islamie» – można było przypieczętować alians z innym plemieniem, albo zaopiekować się żoną poległego w walce kolegi [...] Dzisiaj jest w świecie islamu mało popularne ze względów finansowych. W wielu krajach posiadanie więcej niż jednej żony jest obciachowe. W kilku prawnie zakazane. Poligamia najbardziej rozpowszechniona jest w państwach Zatoki Perskiej i w Afryce Subsaharyjskiej”.
Ahmed chciałby mieć jeszcze trzecią i czwartą żonę. Jak Allah przykazał – mówi. Dwie dotychczasowe twierdzą, że nie mają z tym problemu. Jak wrócimy do Syrii – mówi w reportażu młodsza - same go ożenimy z trzecią i czwartą.
Być może sama poligamia pokazana w reportażu nie wzbudziłaby aż takiego poruszenia, gdyby nie aspekt finansowy. Rodzina Ahmeda dostała od gminy pięciopokojowy dom. Każda żona ma swój pokój. Ahmed mieszka na parterze, pokazuje duże małżeńskie łóżko z poduszkami w kształcie serca.
- Śpicie tu razem? – pyta dziennikarz (a jakże, o co może w takiej sytuacji zapytać europejski dziennikarz).
- Nie, jedna po drugiej - odpowiada Ahmed z uśmiechem. Analfabeta, z najbardziej tradycyjnego odłamu koczowniczej grupy etnicznej Beduinów, żyje według szariatu i widać, że zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co mogą myśleć Niemcy o jego stylu życia i warunkach jakie dostał. Ahmed nie wie albo nie chce odpowiedzieć na pytanie, ile dostaje pomocy socjalnej. Nie wiem – mówi - wpływają na konto w banku, wyjmuję je, kiedy są potrzebne.
Na różnych forach internetowych przewija się suma ponad 7000 euro. Pewnie wzięła się z dokumentu, który zaczął krążyć w sieci krótko po reportażu "Spiegel TV". To pismo urzędu w Lipsku dotyczące innej rodziny – decyzja o przyznaniu pani Agman N. i jej dziewięciorgu dzieciom ponad 7312, 46 euro miesięcznie.
Pewien wzburzony obywatel wysłał zapytanie do urzędu, czy to prawda i czy mogą mu odpowiedzieć na jakiej podstawie takie sumy są pani Agman N. wypłacane. Urząd odpowiedział, że niestety, ze względu na ochronę danych osobowych nie mogą potwierdzić, czy pismo jest prawdziwe, ale firmowy druk pochodzi od nich.
Urzędnicy napisali jednak, że liczby podane w ujawnionym dokumencie nie odpowiadają realiom. Przeciętnie 10 osobowa rodzina otrzymuje świadczenia w wysokości ok. 4000 euro, z czego część to koszty mieszkania, na rękę dostają ok. 300 euro na osobę.
Pod udostępnianym na wielu portalach reportażem "Spiegla" tysiące komentarzy, większość pełna wściekłości. Pewna komentatorka pisze, że przepracowała fizycznie 36 lat, ma chory kręgosłup i dostaje 750 euro renty z czego 410 kosztuje ją mieszkanie (zapewne dostaje do niego dopłatę, tzw. Wohnungsgeld. Niemcy wypłacają wyrównanie każdemu, kto ma czynsz wyższy niż jedna trzecia jego dochodu netto). Pani pisze, że oszczędza na wszystkim – na jedzeniu, wodzie, ogrzewaniu.
Niemieckie prawo socjalne określa, że państwo musi zapewnić każdemu przyzwoity poziom utrzymania. Ta podstawowa zasada dotyczy zarówno Niemców, jak i uchodźców, czy cudzoziemców, którzy mają prawo pobytu w Niemczech.
Pełnymi garściami korzystają z tego prawa Polacy pobierając od niemieckiego państwa pomoc socjalną. W 2017 roku było to 88 tysięcy osób. Wśród obywateli krajów UE byliśmy na pierwszym miejscu.
Według prawa pomoc dla osób oczekujących na azyl w jak największej części powinna być rzeczowa lub w bonach.
Jeśli osoby ubiegające się o azyl mieszkają poza ośrodkiem, we własnym mieszkaniu i muszą same pokrywać koszty, takie jak energia elektryczna, jedzenie, środki czystości, to pojedyncza dorosła osoba otrzymuje dodatkowe 216 euro, partnerzy po 194 euro i dziecko do sześciu lat 133 euro. Dla dzieci w wieku od sześciu do 13 lat, jest dodatkowe 157 euro. Nastolatki w wieku 14-17 lat otrzymują miesięcznie 198 euro.
Jeśli uchodźca przebywa w Niemczech dłużej niż 15 miesięcy, będzie mu przysługiwał zasiłek socjalny. Daje to jednemu azylantowi około 392 euro. Ponadto ma zwracane koszty mieszkania.
Ahmed nie chce uczyć się niemieckiego ani pracować, woli zajmować się dziećmi.
Ale od 2005 roku każdy, kto chce zostać w Niemczech, ma obowiązek zrobić kurs integracyjny i szukać pracy. Jeśli tego nie zrobi, państwo obetnie mu świadczenia.
W 2013 roku sąd w Wiesbaden wydał wyrok w sprawie Turczynki, która nie chodziła na kurs. Odebrano jej 3o procent świadczeń.
Oglądając reportaż o Ahmedzie, pomyślałam, że dawno nie wiedziałam tak zadowolonego z życia, szczęśliwego człowieka. „Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo mamie Merkel – mówi do kamery Ahmed. - Ona jest jedyną osobą, która zrozumiała cierpienie Syryjczyków. I Niemcom też dziękuję, nawet jeśli są wśród nich rasiści. Niemcy też przeżyli wojnę, rozumieją co to znaczy i okazują Syryjczykom ogromną empatię”.
- Ile dzieci pan chce mieć? – pyta dziennikarz
- Dziesięć, dwadzieścia, żaden problem – śmieje się Ahmed.
Niemcy od pół roku próbują stworzyć rząd koalicyjny. Jednym z głównych punktów spornych są tematy związane z uchodźcami. Np. kwestia łączenia rodzin. Do ludzi, którzy mają azyl w Niemczech lub tzw. subsydiarną ochronę mogą dołączyć członkowie najbliższej rodziny, małżonkowie i nieletnie dzieci, albo rodzice nieletniego uchodźcy, oczywiście z resztą dzieci.
Prawo do ściągnięcia najbliższych ma 390 tys. osób. Wiele rodzin zebrało pieniądze wystarczające na wysłanie do Europy tylko jednej osoby, często są to kilkunastoletni chłopcy, ci osławieni młodzi mężczyźni, którzy mają za zadanie bezpiecznie ściągnąć resztę rodziny bez narażania życia w łodziach przemytników. Od sierpnia 2017 obowiązuje limit - 1000 osób miesięcznie.
Jako uchodźca można dostać w Niemczech trzy rodzaje ochrony. Azyl dostają osoby, które udowodnią, że były prześladowane ze względu na przynależność etniczną, poglądy polityczne, religię lub orientację seksualną. Ochrona subsydiarna przysługuje ludziom, którym w ojczyźnie grożą tortury lub kara śmierci.
Jest jeszcze zakaz deportacji, który ma zastosowanie, jeśli nie było podstaw do przyznania dwóch pierwszych statusów, ale człowiekowi grozi poważne niebezpieczeństwo w kraju pochodzenia. Ci, którzy są zobowiązani do opuszczenia kraju, ale nie mogą być na razie deportowani, mogą również dostać tzw. pobyt tolerowany.
Przez pierwsze trzy miesiące od momentu złożenia wniosku o azyl uchodźcy mają zakaz pracy. Potem przez 15 miesięcy mogą podjąć pracę, ale tylko taką, której nie chce żaden obywatel Niemiec lub UE.
Thilo Sarazzin w głośnej książce „Niemcy likwidują się same: Jak wystawiamy nasz kraj na ryzyko” twierdzi, że imigranci, zwłaszcza z krajów muzułmańskich, nie przynoszą gospodarce niemieckiej żadnych korzyści. Są gorzej wykształceni, ich dzieci gorzej się uczą i zaniżają ogólny poziom inteligencji Niemców. Tak również uważa partia AfD. Jej politycy twierdzą, że do Niemiec trafiają głównie analfabeci, którzy tylko kosztują, nie wnoszą nic do gospodarki.
W 2015 roku Państwowa Agencja Pracy - Bundesagentur für Arbeit przepytała połowę zarejestrowanych dorosłych uchodźców. Okazało się, że
48 procent z nich albo studiowało, albo uczyło się w wyższej szkole zawodowej lub liceum, część nie skończyła szkół, bo wybuchła wojna. 31 procent chodziło tylko do szkoły podstawowej, 8 procent do żadnej.
Najlepiej wykształceni są Syryjczycy, 50 procent z nich skończyło studia albo zdało maturę. To jednak deklaracje, które czasami trudno zweryfikować, mało ludzi zabrało ze sobą papiery.
Prof. Dr. Holger Bonin z Zentrum für Europäische Wirtschaftsforschung, Europejskie Centrum Badań nad Gospodarką w Mannheim, twierdzi, że cudzoziemcy wręcz odciążają państwo opiekuńcze. W sumie więcej wpłacają do budżetu państwa niż z niego biorą. Np. w 2012 roku licząc wydatki państwa na kształcenie i pomoc socjalną oraz podatki, które w tym czasie imigranci wpłacili do niemieckiego budżetu, obliczył, że państwo zarobiło na każdym 3300 euro netto. Było to przed wielką falą uchodźczą z 2015 roku.
Instytut Badania Rynku Pracy (IAB) Das Institut für Arbeitsmarkt– und Berufsforschung twierdzi, że
Niemcy potrzebują co roku pół miliona imigrantów, bo brakuje rąk do pracy, a społeczeństwo się starzeje.
IAB zbadał w 2017 roku sytuację 4 800 uchodźców ubiegających się o azyl od początku 2013 do 31 stycznia 2016 roku. Wskaźnik zatrudnienia wzrasta wraz z długością pobytu. Na przykład wśród osób w wieku od 15 do 64 lat, które złożyły podanie o azyl na początku 2016 roku, sześć procent znalazło już pracę lub przynajmniej płatny staż.
Wśród osób, które zgłosiły się w 2014 roku, wskaźnik zatrudnienia wyniósł dziesięć procent, a wśród przybyłych w 2014 - 22 procent. Ci, którzy przyjechali w 2013 roku prawie w jednej trzeciej (31 procent) znaleźli pracę. Z wcześniejszych badań IAB wynika, że po pięciu latach już połowa uchodźców pracuje. Dla porównania pracę ma 74 procent obywateli Niemiec od 15 do 65 roku życia.
W 2015 roku do Niemiec dotarło ponad milion uchodźców – głównie z Syrii, Iraku i Afganistanu. W 2015 prawie 900 tysięcy osób złożyło wniosek o azyl, w 2016 - 300 tysięcy. W 2016 roku Niemcy wydały na uchodźców 22 mld euro, na 2017 mniej więcej tyle samo.
W tej sumie mieszczą się: ponad 7 mld euro na walkę z przyczynami uchodźstwa na miejscu, 1,4 miliarda euro to pomoc humanitarna w rejonach objętych wojną, ponad 14 miliardów wydane w samych Niemczech na utrzymanie, kursy integracyjne, szkoły dla osób czekających na azyl.
90 procent sumy wydanej na miejscu wpłynęło z powrotem do gospodarki. Wydano je na miejsca pracy i pensje dla nauczycieli, pracowników socjalnych, wynajem budynków na domy dla uchodźców, budowanie nowych. Te pieniądze zostają w Niemczech.
W 2017 roku 80 proc. obywateli Niemiec uważało, że dalszy napływ imigrantów będzie zbyt dużym obciążeniem dla systemu socjalnego, 72 procent obawiało się konfliktów społecznych – mówi sondaż przeprowadzony przez Fundację Bertelsmanna. Za dalszym ich przyjmowaniem z powodów humanitarnych jest 37 procent.
Według badań przeprowadzonych przez Uniwersytet w Bielefeld nastawienie obywateli wobec uchodźców jest ambiwalentne – z jednej strony ze zdaniem „każdy uchodźca ma prawo do lepszego życia, również w Niemczech“ zgadza się 73 procent pytanych, a 65 procent nie ma nic przeciwko, żeby uchodźcy byli jego sąsiadami, ale aż 37 procent uważa, że uchodźcy stanowią zagrożenie dla przyszłości Niemiec. 55 procent jest za tym, żeby ich odesłać do domu, kiedy sytuacja się tam polepszy.
Natomiast z badań IAB wynika, że ponad 60 procent pytanych zgadza się, że Niemcy są krajem docelowym dla imigrantów. Wśród najmłodszych pytanych, między 14 za 24. rokiem życia, uważa tak aż 71 procent.
We wszystkich tych badaniach widać tę samą tendencję – bardziej sprzyjają dalszej imigracji i przyjmowaniu uchodźców młodzi, osoby z wyższym wykształceniem, dobrze zarabiający, mieszkańcy miast i zachodnich landów. Im kto starszy, biedniejszy, mieszka w mniejszej miejscowości i w dodatku jeszcze na wschodzie, w byłym NRD, tym jest wobec multikulturalizmu bardziej sceptyczny.
Dziennikarka radiowa i telewizyjna, w latach 2003–2012 redaktor naczelna radia Tok FM, a w latach 2013–2015 redaktor naczelna i dyrektor programowa Polskiego Radia RDC. W 2015 wspólnie z Rafałem Betlejewskim i Tomaszem Stawiszyńskim założyła radio Medium Publiczne w ramach projektu o tej samej nazwie, tworzonego przez zespół dziennikarzy zawodowych i obywatelskich, ekspertów oraz działaczy społecznych. Jest współautorką – z Andrzejem Depko książki „Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie” (2012), autorką zbioru wywiadów „Biało-Czarna” (2016) oraz autorką książki „Deutsche nasz. Reportaże berlińskie” (2018), za którą otrzymała nagrodę im. Beaty Pawlak. Obecnie mieszka w Berlinie.
Dziennikarka radiowa i telewizyjna, w latach 2003–2012 redaktor naczelna radia Tok FM, a w latach 2013–2015 redaktor naczelna i dyrektor programowa Polskiego Radia RDC. W 2015 wspólnie z Rafałem Betlejewskim i Tomaszem Stawiszyńskim założyła radio Medium Publiczne w ramach projektu o tej samej nazwie, tworzonego przez zespół dziennikarzy zawodowych i obywatelskich, ekspertów oraz działaczy społecznych. Jest współautorką – z Andrzejem Depko książki „Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie” (2012), autorką zbioru wywiadów „Biało-Czarna” (2016) oraz autorką książki „Deutsche nasz. Reportaże berlińskie” (2018), za którą otrzymała nagrodę im. Beaty Pawlak. Obecnie mieszka w Berlinie.
Komentarze