0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tobias SCHWARZ / AFPFot. Tobias SCHWARZ ...

Anton Ambroziak, OKO.press: Niemcy zapowiedziały wprowadzenie stałych kontroli na wszystkich lądowych granicach od dziś, 16 września 2024. To próba odpowiedzi na realny problem, czy jednak desperacja rządzącej koalicji?

Klaus Bachmann*: Nie ma realnego problemu. Migracja na granicach zewnętrznych obecnie mocno spada. Według ministry spraw wewnętrznych Nancy Faeser ośrodki dla uchodźców w Niemczech są w połowie puste. Cała ta akcja nie jest po to, aby rozwiązać jakiś problem, lecz aby pokazać sprawczość rządu w obliczu powszechnej wiary, że grozi nam jakaś gigantyczna fala migracji. To trochę jak w Polsce – trzeba gonić królika, bo inaczej opozycja wpędzi nas w pułapkę patriotyczną i może nawet wygra wybory. W Niemczech skrajnie prawicowa AfD wygrała w wyborach w Turyngii i Saksonii. Pod koniec tego miesiąca będą wybory w Brandenburgii – to jest główny powód tej akcji.

Sondaże dla kanclerza Olafa Scholza dołują już długo, ale wydaje się, że to wynik wyborów we wschodnich landach zawrócił w głowie politykom w centrum?

Scholz akurat w ogóle się nie przejmuje niskimi wynikami (albo przynajmniej tego nie pokazuje). Natomiast Chadecja, która wygrała w Saksonii, ma dobry wynik w Turyngii i w sondażach na szczeblu federalnym, najostrzej reaguje na te wybory. Jej szef, Friedrich Merz w niektórych wypowiedziach i żądaniach wyprzedza AfD z prawej strony.

Przeczytaj także:

AfD miało być otoczone kordonem sanitarnym, a tymczasem na przedwyborczej prostej partie głównego nurtu ochoczo sięgają po retorykę zamkniętych granic i ścigają się radykałami. Czy to obraz destabilizacji całej sceny politycznej?

Niemiecki system partyjny od wielu lat jest przebudowie. Zamiast systemu z lat 1949-1980, gdzie dwa duże obozy konkurują ze sobą – a o tym, kto w nich rządzi, decydują de facto liberałowie – mamy teraz system podobny do holenderskiego: koalicja większościowa wymaga współdziałania trzech albo czterech partii, aby mogła powstać. I w takich koalicjach trudniej jest o kompromisy, jest więcej kłótni, są one mniej trwałe.

I to oznacza, że czeka nas więcej takich nerwowych ruchów ze strony politycznego centrum?

Tak. Mniej stabilne rządy, więcej rządów mniejszościowych albo rządów, które utrzymują władzę tylko dlatego, że jakaś partia, której brakuje do większości, je toleruje, np. głosuje za uchwaleniem budżetu i unieszkodliwia wota nieufności, ale nie uczestniczy w rządzie. Tak jak dotąd w Turyngii. Tak będzie teraz w kilku landach, być może też kiedyś na szczeblu federalnym, choć tam sondaże dają tradycyjnym partiom dużą przewagę.

Kto w zasadzie w Niemczech domaga się reformy prawa migracyjnego? Chodzi mi o wszystkich aktorów życia społecznego poza partiami.

Wśród organizacji pozarządowych, kościołów i samorządów nie ma zgody co do zmiany prawa migracyjnego. Nikt nie jest zadowolony z obecnego stanu rzeczy, ale każdy chciałby go zmienić w inny sposób. Policja, która wypowiada się za pośrednictwem związków zawodowych, jest za tym, aby łatwiej było deportować ludzi, których wnioski o azyl albo ochronę zostały odrzucone. Jednocześnie jest bardzo sceptyczna wobec wprowadzenia stałych kontroli na granicy, bo wie, że na to nie ma sił.

Organizacje pomagające uchodźcom i kościoły optują za tym, aby nie stosować nieludzkich metod przy ochronie granic (dotyczy to też ratowników na morzu i przyjmowania migrantów przez władze Włoch, Grecji). W migracji widzą przede wszystkim zadanie humanitarne.

Część prasy konserwatywnej (mniej więcej od „Frankfurter Allgemeine Zeitung” po „Die Welt” i szwajcarski „NZZ”) domaga się przede wszystkim ograniczenia nielegalnej migracji. Ale część, np. FAZ przyznaje, że trzeba też więcej legalnej migracji, aby wyrównać deficyt siły roboczej na rynku pracy.

Związki pracodawców i koła biznesu także domagają się więcej imigracji, bo brakuje im rąk do pracy i to oni – za pośrednictwem składek emerytalnych, zdrowotnych i podatków – finansują deficyty w budżetach publicznych. Wywalczyli oni „mostki”: osoby ubiegające się o azyl lub ochronę mogą przejść ze ścieżki „azyl” do ścieżki „migracja zarobkowa” i znaleźć zatrudnienie (i nie muszą najpierw wracać do kraju pochodzenia).

To jest wszystko bardzo zbiurokratyzowane, więc nadal zdarza się, że ktoś, kto już ma legalną pracę w obszarze, gdzie biznes szuka pracowników, nagle dostaje nakaz opuszczenia kraju. Brak rąk do pracy podwyższa wynagrodzenia.

Jednocześnie, mimo braku pracowników w wielu sektorach, mamy też bezrobocie, które ostatnio wzrasta i w sierpniu wynosiło 6,1 proc. Remedium na to byłoby obniżenie zasiłków. To prawdopodobnie skłoniłoby też więcej Ukraińców, którzy nie mają statusu uchodźców, do podejmowania pracy (bezrobocie wśród nich jest w Niemczech znacząco większe niż w Polsce).

Ale przeciwko temu rozwiązaniu są związki zawodowe – bo wyrównanie deficytu pracowników pogarsza ich siłę przetargową w negocjacjach z pracodawcami. Trudno jest obecnie racjonalnie i spokojnie o tym dyskutować, bo cała debata jest mocno emocjonalna.

Pokazuje to też fakt, że w

sondażach około 60-70 proc. ankietowanych jest za zaostrzeniem polityki migracyjnej, podczas gdy obecnie liczba wniosków o azyl i ochronę dramatycznie spada.

Podobnie jest z obawami dotyczącymi przestępczości: im bardziej liczba przestępstw na 100 tys. mieszkańców spada, tym szybciej w sondażach rośnie odsetek tych, którzy boją się przestępczości. Moim zdaniem to jeden ze skutków starzenia się społeczeństwa: starsi ludzie bardziej się boją niż młodzi.

W 2023 roku Austria przyjęła bez skarg ponad 12 tys. zawróconych uchodźców z Niemiec. Do Polski od czasu wprowadzenia kontroli wrócić miało 30 tys. osób. Teraz sąsiedzi Niemiec zapowiadają bunt. Wyobraźmy sobie, że służby przestają współpracować, nie przyjmują tych ludzi. Czy to nie recepta na jeszcze większy chaos?

Nie znam tych liczb. W ramach systemu Dublin nie ma możliwości „zawrócić” uchodźców, oni są przekazywani dopiero po sprawdzeniu, więc najpierw dane państwo musi ich przyjąć na swoje terytorium. Zawrócone są tylko osoby bez prawa wjazdu, które nie składają wniosków o azyl lub ochronę. Polska od lutego 2022 roku zawiesiła przyjmowanie uchodźców w ramach systemu Dublin z powodu napływu Ukraińców. Tak było do końca rządów PiS.

Gdyby władze federalne faktycznie wprowadziły stałe kontrole na wszystkich granicach (jeśli to ma być skuteczne, to musiałoby to też dotyczyć zielonej granicy, poza przejściami granicznymi) i odsyłały każdego bez prawa wjazdu do Niemiec, niezależnie od tego, czy domaga się ochrony i azylu, czy nie, to najpierw powstałby duży problem w Austrii, gdzie dociera dużo uchodźców z południa. Austria wtedy wprowadziłaby też takie kontrole na granicy z Chorwacją, Słowenią, Włochami. One robiłyby to samo i cała droga przez Morze Śródziemne stałaby się bardzo uciążliwa.

To na pewno zredukowałoby migrację do Europy, choć pewnie wtedy więcej chętnych przepłynęłoby przez Atlantyk na Wyspy Kanaryjskie (tam już teraz jest coraz większy ruch). Ponieważ migranci, którzy zmierzają przez Białoruś, Rosję i Polskę do Niemiec, też mieliby trudniej, ich liczba by się jeszcze bardziej obniżyła. Być może, zanim tak by się stało, w Polsce zwiększyłaby się nieco liczba migrantów, i to jest chyba to, co rząd polski skłoniło do protestu wobec niemieckiej akcji.

Ale to jest wszystko palcem na wodzie pisane, bo

Niemcy takich skutecznych kontroli na granicy wprowadzić nie mogą, bo nie mają wystarczającej liczby policjantów.

W Niemczech od prawie 20 lat nie ma w ogóle straży granicznej, jej zadania przejęła policja federalna, która głównie pracuje w głąb kraju. Aby przywrócić kontrole na wszystkich przejściach z Polską i Czechami i na zielonej granicy, tak jak przed rozszerzeniem systemu Schengen o nowe państwa w 2007 roku, policja federalna musiałaby zatrudnić ok. 40 tys. policjantów więcej. Cykl kształcenia policjantów wynosi 2,5 do 3 lat, na najwyższych stanowiskach wymagane są nawet studia. Dam przykład: Polskę i Brandenburgię łączy 21 przejść granicznych. Odkąd rok temu pani Faeser wprowadziła „stałe kontrole” na granicy z Polską, kontrolowano tylko na trzech z nich.

Dlatego też teraz niewiele się zmieni w praktyce: dłuższe korki na największych przejściach, a poza tym wyrywkowe kontrole, które będą się nazywać „stałymi” na użytek kampanii wyborczej w Brandenburgii.

Gdy w 2015 roku Angela Merkel zdecydowała się na otwarcie granic dla uchodźców, Niemcy również nie konsultowali tej decyzji z partnerami europejskimi. Teraz jest podobnie. Dlaczego?

Angela Merkel nie zdecydowała się na otwarcie granic w 2015 roku. Tak naprawdę te granice były otwarte od 2007 roku, kiedy Polska i Czechy weszły do strefy Schengen. Na tych granicach nie było straży granicznej i policja federalna miała nawet ok. 10 proc. mniej policjantów niż dziś. Merkel wtedy uratowała Budapeszt przed zamieszkami, zgadzając się, w konsultacji z ówczesnym premierem Austrii, na przewiezienie tych migrantów, którzy utknęli w Budapeszcie przez Austrię do Niemiec podstawionymi autobusami. Inaczej oni by się tam dostali pieszo.

Jednocześnie niemiecka Agencja do Spraw Migracji i Uchodźców ogłosiła, że z powodu przeciążenia nie będzie próbować odsyłać Syryjczyków w ramach systemu dublińskiego do Grecji, na Węgry albo Austrii. To się rozniosło bardzo szybko i spowodowało entuzjazm wśród tych, którzy już byli na szlaku bałkańskim. Urząd mógł tak postąpić, bo przepisy dublińskie dają krajom prawo do odsyłania migrantów, którzy gdzie indziej złożyli wnioski albo przybyli stamtąd przez granice, ale nie nakłada na nich takiego obowiązku.

W Polsce mało kto o tym wie, bo nikt wtedy nie interesował się problemem migracji. Nie ma przepisu UE, który nakaże konsultować tymczasowe kontrole z partnerami UE, jest tylko obowiązek powiadomienia Komisji Europejskiej. To zresztą reforma, którą kiedyś francuski prezydent Nicolas Sarkozy wymusił z powodu jego spięć z Włochami. To, co się stanie od poniedziałku 16 września, zostało zgłoszone przez panią Faeser do Komisji Europejskiej.

Niemiecką politykę otwartych drzwi wielu sąsiadów traktowało z pobłażaniem. Jak jest na dziś oceniania w Niemczech? Jaka jest jej spuścizna i czy to jej definitywny koniec?

Myślę, że nigdy takiej polityki nie było. Sama Merkel była jej przeciwna. Ona po prostu robiła dobrą minę do złej gry. Co ma robić czteroosobowy patrol SG, kiedy stoi w obliczu 60 cywilów z kobietami i dziećmi przekraczających granicę nielegalnie? Wszystkich aresztować, strzelać do nich?

Po jakimś czasie Merkel i jej partia przestali robić dobre miny i zaczęli stroić groźne miny. Jak teraz jej następca Friedrich Merz, który codziennie wypuszcza ksenofobiczne posty na X, raz przeciwko Arabom, raz przeciwko muzułmanom, czy Ukraińcom albo generalnie „obcokrajowcom”.

Mam wrażenie, że niemieckie elity polityczne obecnie wpędzają się w ślepy zaułek: kraj, który tak desperacko potrzebuje migrantów, nie może się stroić w szaty Orbána.

W Berlinie przebywał prezydent Kenii William Ruto. Scholz podpisał z nim porozumienie: Kenia przyjmuje z powrotem swoich obywateli, którzy wjechali nielegalnie i nie dostali azylu, a Niemcy chcą z Kenii importować pielęgniarki, lekarzy i innych wykwalifikowanych pracowników, za których wykształcenie Kenia płaciła i których w samej Kenii też brakuje. Kompletny absurd. To niczym rząd Morawieckiego, który szczuł na muzułmanów i jednocześnie zwerbował ich z Bangladeszu i Pakistanu.

*Klaus Bachmann: dziennikarz, publicysta, historyk, politolog. W Polsce zamieszkał w 1988 roku, był korespondentem niemieckich i austriackich gazet w Warszawie, Kijowie, Mińsku i Wilnie. Jest profesorem politologii Uniwersytetu SWPS, specjalizuje się w problematyce z zakresu integracji europejskiej, sprawiedliwości w czasach transformacji (lustracja, rozliczenie przeszłości, międzynarodowe trybunały karne, komisje prawdy i pojednania), historii najnowszej Europy Środkowo-Wschodniej, a także ruchów totalitarnych.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze