Minister Szumowski zaprzeczył istnieniu analiz, które wskazują na zagrożenie wzrostu epidemii w wyniku wyborów korespondencyjnych. Tymczasem, jak dowiaduje się OKO.press, pracujący dla rządu specjaliści przedstawili dowody, że w Bawarii taki efekt wystąpił. OKO.press dokłada swoje wykresy i pyta: jak minister zdrowia może tak ryzykować cudzym zdrowiem?
Minister zdrowia Łukasz Szumowski pytany o zagrożenie, jakie niosą wybory prezydenckie organizowane w trakcie pandemii COVID-19, występuje w roli autorytetu medycznego. Po wcześniejszych wahaniach od 17 kwietnia powtarza "rekomendację" (patrz - dalej), że wybory korespondencyjne są "formą bezpieczną". W najnowszej wypowiedzi (dla "Super Expressu") Szumowski idzie o krok dalej i neguje nawet istnienie analiz, które wskazywałyby, że jest inaczej.
Nie wiem na jakiej podstawie ktokolwiek twierdzi, że wybory korespondencyjne stanowią zagrożenie [epidemiologiczne]
OKO.press przyjęło tę wypowiedź ze zdumieniem, bo wiemy, że takie właśnie analizy przygotowała jedna z grup eksperckich pracujących dla rządu. Dotyczą one m.in. wpływu wyborów korespondencyjnych w Bawarii na rozwój epidemii w tym landzie.
Wybory lokalne w Bawarii odbyły się 15 marca 2020 w formie tradycyjnej i 29 marca w formie korespondencyjnej - już tylko w 19 proc. okręgów, gdzie była konieczna II tura. Zdaniem wielu analityków obie tury pomogły wirusowi SARS-CoV-2.
Taką też opinię przedstawili eksperci, którzy na zamówienie rządu zajmują się modelowaniem matematycznym przebiegu epidemii. Pisaliśmy już o ustaleniach tej grupy dotyczących wciąż wysokiego w Polsce (R = 1,2) współczynnika reprodukcji epidemii.
Ochrona źródeł nie pozwala nam podać szczegółów kolejnej analizy, ani jej cytować. Wnioski badaczy są następujące:
Badacze przedstawili wyrafinowane analizy statystyczne, na które nie możemy się powołać. Porównywali zmiany wskaźników epidemii wśród 16 niemieckich landów.
Szumowski, podobnie jak cały PiS, ma kłopot z wyborami w Bawarii, które jako jedne z nielicznych na świecie nie zostały odwołane w czasach epidemii COVID-19. Już wcześniej, w Polsat News minister zdrowia, twierdził, że "Tak jak po pierwszej turze [wyborów w Bawarii] wzrosły ilości zachorowań (…), tak po II turze wyborów korespondencyjnych, takich ewidentnych danych na to, że te krzywe zachorowalności zmieniły się w sposób istotny statystycznie po prostu, z punktu widzenia naukowego, dowodów nie ma”.
„W związku z tym nie możemy powiedzieć, że mamy dane na to, że wybory korespondencyjne zwiększają niebezpieczeństwo, czy ryzyko”.
Minister wypowiedział absurdalny z punktu widzenia nauki sąd, że skoro nie ma "ewidentnych dowodów" wpływu A na B, to tego wpływu nie ma. Ale rzecz w tym, czy takie dowody są, czy nie ma. I na ile są wiarygodne.
Na podstawie świetnie opracowywanych raportów Instytutu Kocha sprawdzamy, jak zmieniała się suma zakażeń w Bawarii. Pamiętajmy, że dopóki są nowe zakażenia, taki wykres rośnie. Idzie nam o wychwycenie tempa tego wzrostu. Porównujemy trzy największe landy (i najintensywniej zakażone, nie licząc małej Saary):
Dodajemy dwa znane landy-miasta:
Bierzemy pod uwagę liczbę zakażonych na 100 tys. mieszkańców. Dniem "zero" jest I tura wyborów 15 marca, dniem nr 14 jest II tura wyborów, dzień nr 40 to piątek, 24 kwietnia.
Jak widać, tempo rozwoju epidemii w Bawarii jest początkowo - aż do 22 marca - zbliżone do pozostałych landów oraz średniej dla Niemiec. 22 marca, tydzień po wyborach osób zakażonych na 100 tys. jest w Bawarii 28. Więcej jest w Badenii Wirtembergii - 34; mniej w Nadrenii Północnej Westfalii - 20; tyle samo w Berlinie (27). Najszybciej rozwija się epidemia w Hanowerze (47). Bawaria, gdzie był pierwszy w Niemczech przypadek zakażenia (już 27 stycznia, młody człowiek zaraził się od Chinki prowadzącej szkolenie), była niemieckim średniakiem plus.
Zaczyna jednak działać efekt inkubacji (pierwsze objawy zakażenia po 7-8 dniach) i liczba przypadków rośnie w Bawarii szybciej niż gdzie indziej. 27 marca Bawaria dogania Badenię Wirtembergię, a 29 marca, w dwa tygodnie po I turze wyborów i w dniu II tury - Hamburg. Od tego momentu aż do dziś (25 kwietnia) jest samodzielnym liderem zakażonych na 100 tys.
Od II tury wyborów przewaga Bawarii na pozostałymi landami rośnie, tylko w sąsiedniej Badenii Wirtembergii tempo jest zbliżone. Rośnie także przewaga Bawarii nad średnią dla całych Niemiec.
Trudno oczywiście rozstrzygnąć, na ile ten szybki rozwój epidemii jest rezultatem zakażeń podczas I tury wyborów (tradycyjnych), a ile "dołożyła" II tura wyborów (korespondencyjnych). Według analityków zespołu pracującego dla rządu, ten drugi efekt jest mniejszy, ale niezależny od pierwszego.
Próbujemy uchwycić oba efekty porównując zakażenia w Bawarii do średniej dla całych Niemiec.
Poniższy wykres pokazuje, jaki udział Bawaria miała w niemieckich zakażeniach i jak zmieniał się on w czasie.
"Dzień 0" to 15 marca, kiedy Bawarczycy poszli głosować do lokali wyborczych, co w tym momencie nie mogło jeszcze wywrzeć żadnego wpływu na wzrost zakażeń. Odsetek bawarskich zakażeń wynosił wtedy 18 proc. (słupek fioletowy), czyli nieco więcej niż wynikałoby z udziału Bawarczyków w ogólnoniemieckiej populacji (15 proc.).
Następne dwa słupki - zielone - to odsetek zakażeń w 7 dni i 14 dni po I turze. Widać efekt rozpowszechniania wirusa, jakie przyniosła I tura, SARS-Cov-2 znalazł wielu nowych nosicieli. Po tygodniu wzrost udziału w średniej wyniósł 2 pkt proc. a po dwóch tygodniach doszło kolejne 5 pkt proc. Udział wynosił już 25 proc.
Ale nie koniec na tym. Po głosowaniu korespondencyjnym udział Bawarii w niemieckich zakażeniach rośnie o kolejny punkt proc. (słupek żółty) po pierwszym tygodniu i jeszcze o 2 pkt proc. (pomarańczowy) po następnym tygodniu. Osiąga 28 proc. średniej.
Wybory korespondencyjne dają wzrost dwu-trzykrotnie mniejszy niż tradycyjne, co jest o tyle oczywiste, że I tura odbyła się w 100 proc. okręgów, a II tura tylko w 19 proc. Z tego punktu widzenia wzrost 3 pkt proc. po II turze można uznać za zaskakująco duży.
Jeszcze na początku kwietnia minister Szumowski twierdził ostrożnie, że wybory korespondencyjne są "bezpieczniejsze niż tradycyjne", ale 17 kwietnia wydał kategoryczną ocenę:
"Moje rekomendacje przeprowadzenia wyborów prezydenckich w tej tradycyjnej formie, gdzie wszyscy idziemy do urn, spotykamy się w lokalach wyborczych, są możliwe najwcześniej w sposób bezpieczny za 2 lata. Jeżeli ugrupowania polityczne nie zgodzą się na takie rozwiązanie, wtedy
jedyną formą bezpieczną przeprowadzenia wyborów prezydenckich są wybory korespondencyjne".
Minister powtórzył obowiązującą w PiS opinię prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który już 4 kwietnia - na dwa dni przed przyjęciem przez Sejm ustawy o (wyłącznym) głosowaniu korespondencyjnym - przesądził, że tak właśnie jest:
Przy takim sposobie przeprowadzenia wyborów nie ma najmniejszego zagrożenia dla zdrowia ludzi. To wybory całkowicie bezpieczne zarówno dla tych, którzy w nich uczestnicą, jak i dla tych, którzy przy nich pracują.
W ustach prezesa PiS zdeterminowanego, by przeprowadzić reelekcję Dudy taka opinia nie zaskakuje. Dziwi jednak kategoryczne sformułowanie ministra o ile uznajemy go za eksperta medycznego. Jak podpowiada zdrowy rozsądek, przedsięwzięcie, w którym trzeba 30 milionom wyborców dostarczyć karty do głosowania, następnie je odebrać w sposób gwarantujący anonimowość, dostarczyć głosy do komisji, gdzie pracować będzie ponad 100 000 osób, musi wiązać się z ogromną liczbą kontaktów społecznych i zniweczyć efekt dotychczasowych ograniczeń epidemicznych. Poza tym Polska nie ma doświadczenia w wyborach korespondencyjnych. W Bawarii z tej formy w wyborach do Bundestagu w 2017 roku skorzystało 29 proc. Niemców.
Minister Szumowski dając swoją zgodę - jako minister zdrowia i lekarz - na organizowanie w maju wyborów korespondencyjnych postępuje wbrew opiniom specjalistów i empirycznym dowodom, które wskazują, że także II tura wyborów korespondencyjnych przyczyniła się do rozpowszechnienia w tym landzie epidemii.
Można dyskutować o sile tego efektu i jego skali; warto przy tym wziąć pod uwagę pięciokrotnie większy zasięg wyborów tradycyjnych. Można inaczej interpretować dane o wzroście zakażeń.
Ale autorytatywne wykluczanie efektu wyborów korespondencyjnych i tym samym legitymizowanie projektu PiS w czasie pandemii musi budzić poważne wątpliwości natury etycznej. Trudno dostrzec inną niż polityczna motywację ministra.
Można np. dyskutować, czy intensywne opalanie się wywołuje raka skóry. Minister zdrowia może uważać, że dane nie są konkluzywne. Ale gdyby wydał rekomendację, żeby nie stosować filtrów, to wywołałoby to oburzenie, że naraża nas na ryzyko i podejrzenie, że robi to w interesie producentów leku na nowotwór skóry.
OKO.press opisywało już wniosek grupy lekarzy do Okręgowej Rzeczniczki Odpowiedzialności Zawodowej Naczelnej Rady Lekarskiej o ukaranie dr. Łukasza Szumowskiego za "narażanie zdrowia i życia obywateli".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze