W dwudziestu pięciu najbardziej rozwiniętych gospodarkach świata ludzie zaczęli biednieć, a kolejne pokolenia mogą być coraz biedniejsze. Jak pokazuje raport firmy McKinsey, w takiej sytuacji jesteśmy po raz pierwszy od pół wieku
Z najnowszych badań McKinsey Global Institute wynika, że dochody aż 65-70 proc. gospodarstw domowych w 25 najbardziej rozwiniętych gospodarkach świata w latach 2005–2014 spadły lub nie zmieniły się. W tych krajach mieszka 800 mln ludzi, Polska jeszcze się do nich nie zalicza.
Dochody aż nie poprawiły się zatem aż 560 milionom osób, a poprawiły tylko 240 milionom. To bezprecedensowa sytuacja w powojennej historii. We wcześniejszej dekadzie (dokładniej - w latach 1993–2005) dochody wzrosły u prawie wszystkich, poza garstką 10 mln (mniej niż 2 proc. gospodarstw).
Czy to znaczy, że po pół wieku wzrostu, prawie wszyscy w najbogatszym świecie zbiednieli? Na szczęście za sprawa polityki poszczególnych państw zamrożenie i spadek dochodów nie jest aż tak dotkliwie odczuwany. Autorzy wskazują, że dzięki zmianom w systemach podatkowych (większe obciążenia dla bogatszych i ulgi dla najbiedniejszych) oraz redystrybucji pieniędzy i usług tzw. dochód rozporządzalny (ang. disposable income, czyli pieniądze, które są realnie „do wydania” po odliczeniu obowiązkowych danin publicznych, składek itp.) nie poprawił się tylko w przypadku jednej czwartej gospodarstw w 25 badanych krajach.
To jednak i tak ogromny spadek. W poprzedniej dekadzie życie nie poprawiło się ledwie kilku milionom ludzi, teraz aż 190 mln obywateli (spośród 800 mln).
Najlepiej wypadła Szwecja, dzięki inwestycjom i dotacjom zabezpieczającym miejsca pracy. Gorsze lub takie same dochody na zanotowało tam tylko 20 proc. gospodarstw, a dzięki sprawnej polityce społecznej, dochód rozporządzalny wzrósł w prawie wszystkich gospodarstwach. Neutralizowanie spadku dochodów dobrze udało się też w USA (81 proc. gospodarstw bez wzrostu dochodu, ale tylko 2 proc. bez wzrostu dochodu rozporządzalnego) i Francji (odpowiednio - 63 proc. i 10 proc.).
Gorzej wypadły:
Najgorzej mają młodzi i słabo wykształceni i zapytani dają temu wyraz. W badaniach opinii w Wielkiej Brytanii, Francji i Stanach Zjednoczonych w 2015 r. niemal 40 proc. takich respondentów uznało, że ich pozycja ekonomiczna pogorszyła się.
Jedną z przyczyn był globalny kryzys finansowy, który doprowadził do większego bezrobocia i zmusił pracodawców do ograniczenia wzrostu płac lub wręcz ich obniżenia. Ważną rolę odegrały też zmiany demograficzne – starzenie się społeczeństwa i zmiana modelu rodziny na mniej liczny (samotni rodzice, mniejsza ilość potomstwa).
Istotny był spadający udział płac w PKB krajów rozwiniętych. Rosły bowiem nieproduktywne sektory gospodarki, które zatrudniają niewiele osób (np. rynki finansowe), a większe zyski przedsiębiorstw nie trafiają proporcjonalnie do pracowników, tylko do właścicieli i akcjonariuszy firm.
Autorzy pokazują też, że im więcej ludzi należało w danym kraju do związków zawodowych, tym mniej spadały ogóle dochody. Najlepiej w rankingu wypadła Szwecja, która ma największy poziom uzwiązkowienia (aż 68 proc.).
Dlatego nawet powrót do poziomu wzrostu gospodarczego sprzed kryzysu może nie pomóc, ponieważ negatywne tendencje w dużym stopniu zależą od regulacji rynku pracy i polityki społecznej. Potrzebne mogą być ściślejsze reguły wysokości wynagrodzeń za pracę.
Brak reakcji na tę sytuację doprowadzi do fatalnych konsekwencji demograficznych i społecznych. Ci, których sytuacja materialna nie poprawia się lub pogarsza będą przekonani, że taki sam los czeka ich dzieci. Mniej chętnie będą decydować się na rodzicielstwo. To spowoduje dalsze starzenie się społeczeństwa i wyludnianie krajów.
Z badań wynika, że osoby, których sytuacja materialna pogarsza się, są też przeciwni otwartym granicom, wolnemu handlowi i imigrantom.
Brak perspektyw na poprawę warunków życiowych będzie więc nasilać postawy ksenofobiczne i izolacjonistyczne, tym niebezpieczniejsze w sytuacji, w której znajduje się obecnie Unia Europejska.
Jeśli ten trend się utrzyma i napływ imigrantów zostanie ograniczony, nie pomogą nawet intensywne wysiłki rządów – ludzi w wieku produkcyjnym będzie po prostu za mało. To oznacza ogromne obciążenia dla systemów opieki zdrowotnej i emerytalnej. Obniży się też siła nabywcza społeczeństw najbardziej rozwiniętych krajów, a to oznacza spowolnienie ich gospodarki.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze