Inflacja, kolejna fala pandemii, kryzys energetyczny i kryzys na granicy, lex Czarnek, groźby Rosji wobec Ukrainy. Tak, wszystkie te wiadomości są złe, ważne i pilne, ale jeśli nie popatrzymy w górę, możemy przegapić coś jeszcze ważniejszego, co doprowadzi do jeszcze poważniejszego kryzysu, a nawet katastrofy
Minął pierwszy rok trzeciej dekady XXI wieku. Dekady o znaczeniu przełomowym dla całego stulecia. Ciągle zbyt wcześnie by ocenić, czy wykorzystamy ten czas w odpowiedni sposób. Zagrożeń nie brakuje, spróbujmy jednak spojrzeć w przyszłość z nadzieją.
Inflacja, kolejna mutacja koronawirusa i kolejna fala pandemii, kryzys systemu opieki zdrowotnej wywołany kryzysem pandemicznym, kryzys graniczny w Polsce i rosnące napięcie na pograniczu ukraińsko-rosyjskim, kryzys energetyczny, zatkane łańcuchy dostaw w zglobalizowanym systemie gospodarczym, Pegasus, lex TVN i lex Czarnek... Złe wiadomości napływają ciągle z kraju i z zagranicy, jest ich tyle, że brakuje czasu i energii na spojrzenie poza horyzont bieżących spraw.
Tak, wszystkie są ważne i pilne, ale jeśli nie popatrzymy w górę, możemy przegapić coś jeszcze ważniejszego, co niedostrzeżone doprowadzi do jeszcze poważniejszego kryzysu, a nawet katastrofy.
Kto oglądał film „Nie patrz w górę” Adama MacKaya wie, o co chodzi. Kto nie oglądał, niech nie rezygnuje z dalszej lektury, bo mój tekst nie jest o filmie, tylko o przyszłości, która już się ujawnia poprzez zjawiska i procesy, choć ciągle jeszcze nie jest zdeterminowana.
Nie oznacza to jednak, że wszystko jest możliwe, np. powrót do świata sprzed pandemii, lub jeszcze lepiej, do świata sprzed kryzysu finansowego, który rozpoczął się w 2007 roku, by nabrać rozpędu w 2008. Nie ma już bowiem choćby powrotu do dawnego klimatu i stanu atmosfery.
Najnowszy, ogłoszony w lipcu 2021 raport przeglądowy Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych ONZ nie pozostawia złudzeń – wkroczyliśmy na drogę bez powrotu.
Nawet jeśli podejmiemy podpowiadane przez naukowców działania, by powstrzymać wzrost temperatury na poziomie 1,5 st. C w stosunku do epoki przedprzemysłowej, wiele negatywnych zjawisk pozostanie z nami na dziesiątki, a nawet setki lat.
Podnoszenie poziomu mórz, topnienie pokrywy lodowej, wzrost zakwaszenia oceanów – nie można ich już zatrzymać, można tylko wpływać na ich dynamikę. Jeszcze można.
To tylko jeden, ale spektakularny przykład nieodwracalnej utraty świata znanego z przeszłości. Nieodwracalność nie oznacza jednak nieuchronności katastrofy, tej ciągle można uniknąć. Pojawiają się sygnały pokazujące, że najprawdopodobniej już trwa konsolidacja procesów, które mogą doprowadzić do niezbędnej, systemowej zmiany będącej odpowiedzią na problemy przyszłości.
Rok temu pisałem w OKO.press o głównych wyzwaniach widocznych na progu nowej dziesięciolatki.
Po roku tamte spostrzeżenia nie straciły ważności i można je podsumować stwierdzeniem, że
dotychczasowy model rozwojowy współczesnej cywilizacji wyczerpał się.
Można ratować gospodarkę dodatkowym strumieniem pieniądza „drukowanego” przez banki centralne i pompowanego w ramach programów stymulacyjnych. Nie można w ten sposób jednak generować zasobów materialnych potrzebnych gospodarce i ludziom do codziennego funkcjonowania.
Pakiety stymulacyjne, owszem, ożywiły gospodarkę, co przełożyło się na skokowy wzrost popytu na surowce i nośniki energii. Ich ceny poszybowały w górę, podobnie zresztą jak emisje gazów cieplarnianych, by unieważnić efekt pandemii i wywołanej przez nią recesji 2020 roku, kiedy emisje zmalały o ponad 6 proc. Przy okazji ujawniły się ze szczególną mocą napięcia strukturalne wynikające z niezwykle wysokiej złożoności zglobalizowanego systemu gospodarczego.
Okazało się, że rozciągnięte na cały świat łańcuchy produkcji i dostaw zatkały się, a najlepszą ilustracją tego problemu jest trwający od końca 2020 roku „chipmageddon”, czyli kryzys półprzewodnikowy. Koncerny produkujące mikroprocesory nie nadążają za wzrostem popytu, co ma wpływ praktycznie na wszystkie branże: firmy samochodowe, mimo pełnego portfela zamówień nie są w stanie wrócić do sprawności z 2019 roku, bo dziś przeciętny samochód wymaga setek układów scalonych, a auto elektryczne tysięcy. Prasa amerykańska donosiła, że
z powodu kryzysu półprzewodnikowego produkcję musieli spowolnić także producenci myjni dla psów oraz terminali elektronicznych do restauracji.
„Chipmageddon” to coś więcej niż zdarzające się w gospodarce rynkowej nierównowagi między popytem i podażą. W tym kryzysie ujawnia się niezwykły stopień złożoności współczesnej cywilizacji oraz koncentracja wiedzy i kapitału potrzebna do jej funkcjonowania.
Wybudowanie fabryki zdolnej do produkcji mikroprocesorów najnowszej generacji to inwestycja sięgająca dziesiątków miliardów dolarów, a i tak tylko trzy firmy dysponują odpowiednimi zdolnościami wytwórczymi: koreański Samsung, tajwański TSMC i amerykański Intel.
Potrzebują do tego nie tylko własnego know-how ale także wyspecjalizowanego sprzętu – urządzeń do fotolitografii. Te potrafi produkować tylko jedno przedsiębiorstwo – holenderski ASML, najpotężniejsza firma przemysłowa w Europie (licząc wielkością waloryzacji giełdowej, która na koniec roku osiągnęła 330 mld dolarów).
„Chipmageddon” jest analizowany na wszelkie sposoby, a w tle kryje się pytanie – czy takim poziomem złożoności i koncentracji wiedzy oraz kapitału da się jeszcze zarządzać w ramach dotychczasowego ładu instytucjonalnego? Czy może świat stanął wobec wyzwania, jakie opisał już w 1988 roku Joseph Tainter w klasycznym już dziele „The Collapse of Complex Societies” -
kiedy poziom cywilizacyjnej złożoności zaczyna przekraczać możliwości intelektualne, energetyczne, surowcowe i instytucjonalne, co w rezultacie prowadzi do załamania rozwoju i procesu rozpadu?
Nawet gdyby odsunąć na bok ostrzeżenia Taintera jako zbyt wydumane, nie sposób bagatelizować obserwacji ekonomistów zwracających uwagę, że końca dobiegł model rozwojowy oparty na masowej produkcji przemysłowej.
Proces ten opisał precyzyjnie brytyjski ekonomista Raphael Kaplinsky w książce „Sustainable Futures” opublikowanej w 2021 roku. Koniec paradygmatu przemysłowego opisywano już wielokrotnie, pierwsze zapowiedzi pojawiły się już na przełomie lat 60. i 70 XX wieku, w istocie jednak paradygmat ów trzymał się znakomicie, mimo upowszechnienia przekonania o nadejściu epoki informacyjno-cyfrowej.
Kaplinsky przekonuje jednak, wbrew obawom Taintera, że
koniec paradygmatu przemysłowego nie oznacza końca świata, tylko otwiera możliwość nowej organizacji systemu społeczno-gospodarczego, tak by był zgodny z potrzebami ludzkimi i jednocześnie nie prowadził do katastrofy ekologicznej.
Myśl Kaplinsky'ego od lat rozwija brytyjsko-wenezuelska ekonomistka Carlota Perez. Bada logikę rewolucji technologicznych analizując je w kontekście ewolucji rynków finansowych oraz przemian paradygmatów społeczno-gospodarczych. Jej zdaniem
dzisiejsze czasy przypominają pod względem strukturalnym okres końca lat 30. XX stulecia.
Przesilenie wywołane II wojną światową, połączenie przemysłowej logiki organizacji produkcji z fenomenem Big Science, czyli wielkich projektów wytwarzania wiedzy i innowacji z udziałem środków publicznych, otworzyły drogę do powojennego państwa dobrobytu.
To, co stało się rzeczywistością, przynajmniej w krajach Zachodu, i do pewnego stopnia w krajach realnego socjalizmu, na początku lat 40. XX trudno było sobie wyobrazić. Z jednej strony wysyp innowacji, które ukształtowały drugą połowę stulecia: teoria komunikacji, komputer, cybernetyka, tranzystory, antybiotyki. Z drugiej rewolucja instytucjonalna umożliwiająca w optymalny sposób wykorzystać zmiany technologicznej do reorganizacji gospodarki, skokowego wzrostu wydajności, a tym samym dobrobytu nie tylko dla wybranych, ale dla wszystkich.
Perez przekonuje, że w podobny sposób w ciągu mniej więcej dekady może dojść do podobnej, skokowej zmiany. W wymiarze technologicznym będzie ona polegała na pełnej integracji efektów rewolucji informacyjno-cyfrowej ze zmianą paradygmatu surowcowo-energetycznego.
Przebudowa infrastruktury technologicznej pociągnie za sobą przemiany we wszystkich sferach życia.
Ich kształt nie jest jednak zdeterminowany, wszystko zależy od reform instytucjonalnych, które umożliwią organizację życia wspólnego w sposób optymalnie wykorzystujący zasoby wiedzy i możliwości infrastruktury technologicznej. Czy jednak reformy te są możliwe w świecie, w którym utraciliśmy zdolność patrzenia w górę?
Szukając odpowiedzi warto zdać sobie sprawę, że te reformy tylko po części będą wynikiem zaplanowanych działań. Mądre inicjatywy polityczne na poziomie lokalnym, krajowym i globalnym są niezbędne, ale muszą one współgrać z procesami, które są wynikiem nakładania się na siebie skutków wyborów pojedynczych osób, efektów zjawisk długiego trwania, logiki instytucjonalnej organizacji próbujących odnaleźć się w rzeczywistości.
Czynnikiem, który uprawdopodabnia tezę Perez o nowym przełomie jest najbardziej bodaj niezwykły trend utrzymujący się od ponad stu lat. To fakt podwajania się ilości wiedzy naukowej co mniej więcej 12 lat.
Trend ten odkrył w latach 60. historyk nauki i fizyk Derek de Solla Price. Dzięki temu możliwa była przemiana ilości w jakość w postaci narodzin Big Science. To właśnie w latach 40., gdy ze względu na wojnę potrzeba było mobilizacji naukowo-innowacyjnej na nieznaną skalę, stała się ona możliwa.
Dlatego, że na skutek owego podwajania istniały nie tylko odpowiednie zasoby wiedzy ale także odpowiednio liczna kadra naukowa. Wystarczyła nowa organizacja pracy naukowej i jej konsolidacja w wielkich zespołach, by przełomowe innowacje zaczęły wyskakiwać, jak grzyby po deszczu.
De Solla Price przewidywał, że dynamika wykładniczego wzrostu ilości wiedzy naukowej nie da się długo utrzymać i prognozował szybkie wysycenie. Mylił się - pokazali Dashun Wang i Albert Laszlo-Barabasi w „The Science of Science”, książce opublikowanej 2021 roku. Ilość wiedzy naukowej ciągle się podwaja co 12 lat i nie widać zasadniczego powodu, by nastąpiło wysycenie tego procesu.
Pytanie tylko, czy rzeczywiście dojdzie do kolejnego skoku na miarę narodzin Big Science?
Nie wiadomo, ale pewną zapowiedzią okazały się prace nad szczepionką na koronawirusa. Jeszcze na początku 2020 roku eksperci szacowali, że opracowanie skutecznej szczepionki wymagać będzie kilku lat pracy. W rzeczywistości efekt został osiągnięty w niespełna rok.
Podobne przyspieszenie widać w wielu innych obszarach. W 2015 roku podczas Szczytu Klimatycznego ONZ w Paryżu zostało podpisane Porozumienie, które określa cele walki z globalnym ociepleniem. Krytycy dokumentu zarzucali mu i ciągle zarzucają otwarty charakter składanych przez państwa deklaracji na rzecz klimatu.
Rzeczywiście, ciągle suma deklaracji dalece nie wystarcza, by zatrzymać wzrost temperatury na postulowanym poziomie 1,5 st. C.
Pod koniec 2020 roku został jednak opublikowany raport „The Paris Effect”. Pokazuje on, że Porozumienie stało się impulsem, który wpłynął m.in. na inwestorów. Dostrzegli w nim zapowiedź nieuchronnych działań regulacyjnych, które oznaczać będą większe ryzyko finansowania „brudnych” technologii i większą opłacalność zaangażowania w kreowanie sektora nowych, „zielonych” rozwiązań.
To właśnie efektem tej zmiany w myśleniu jest fiasko projektu nowego bloku węglowego w Ostrołęce.
Raport opisuje całe segmenty rynku, jak choćby firmy samochodowe, które już dziś oferują setki modeli aut elektrycznych i zapowiadają rezygnację z produkcji samochodów spalinowych w ciągu najbliższych dekad. Firmy te zmieniają strategie nie tylko dlatego, że boją się decyzji regulacyjnych. Zmieniają się także nastroje społeczne legitymizujące nowe polityki.
Na początku 2019 roku komentatorzy obawiali się, że w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego ton nadawać będą siły skrajnej prawicy. Zamiast brunatnej fali do Europarlamentu wpłynęła jednak fala zielona i już na szczycie unijnym w rumuńskim Sybinie w połowie 2019 roku państwa UE przyjęły strategiczny cel osiągnięcia neutralności klimatycznej.
Pół roku później cel ten stał się podstawą dla nowej unijnej strategii – Europejskiego Zielonego Ładu.
Premią za tę zmianę strategicznego klimatu jest niebywały skok nakładów inwestycyjnych w nowopowstające firmy zaawansowanych technologii, tzw. start-upy. W 2021 roku „wpompowano” w nie ponad 100 mld euro, trzykrotnie więcej niż rok wcześniej.
To mniej więcej połowa pieniędzy zainwestowanych w start-upy na całym świecie w 2021 roku. W tym samym roku 100 przedsiębiorstw zyskało miano „jednorożców”, czyli ich kapitalizacja przekroczyła miliard dolarów.
Warto dodać, że inwestorzy najbardziej docenili szwedzką firmę Northvolt zajmującą się technologiami magazynowania energii i zainwestowali w nią 2,75 mld dolarów. Firma już w tej chwili ma podpisane kontakty na 27 mld dolarów.
„Stara” Europa zbliżyła się do ciągle młodej podobno Ameryki.
Przypomnę – opisuję sygnały, które mogą być zapowiedzią nadchodzącej systemowej zmiany, choć ciągle nie mamy jeszcze pełnej informacji, by to rozstrzygnąć. Czy zaangażowanie inwestorów w nowej technologie w Europie w 2021 roku to fluktuacja, czy właśnie efekt zmiany i przekroczenia masy krytycznej talentu, świeżych idei, nowych aspiracji i oryginalnej wiedzy?
Wiele wskazuje, że to nie jest fluktuacja, ale dopiero kolejne lata to w pełni wyjaśnią.
Podobnie jak inny, niezwykle ciekawe zjawisko opisywane przez kameruńskiego filozofa Achille Mbembe. Przekonuje, że warto patrzeć na Afrykę, bo jest i będzie nie tylko najmłodszym kontynentem pod względem struktury demograficznej ale także najbardziej otwartym na wyzwania przyszłości.
Mieszkańcy Afryki już przeżyli apokalipsę, jaką przyniosło im „spotkanie” z zachodnim imperializmem i kolonializmem. Jednocześnie Afryka jest kontynentem w najmniejszym stopniu włączonym w obiegi przepływów kapitału, a afrykańska wyobraźnia najmniej przez te przepływy uformowana.
Młodzi Afrykanie, jak pokazuje African Youth Survey z 2020 roku, wcale nie marzą o masowym szturmowaniu krajów Zachodu, tylko są przekonani, że XXI stulecie należy właśnie do Afryki.
Wyrazem tego optymizmu jest zarówno niezwykle ciekawe zjawisko w kulturze noszące nazwę afrykańskiego futuryzmu (nie mylić z afrofuturyzmem), jak i ruch dekolonizacja technologii i wiedzy.
Oczywiście, mieszkańcy Afryki mają świadomość ograniczeń kapitałowych, dyskryminacji ze strony Globalnej Północy, której wyrazem była m.in. blokada dostępu do szczepionek na Covid-19. Tym bardziej, przekonuje Mbembe, muszą samodzielnie tworzyć rozwiązania dla problemów przyszłości w ramach pluriwersalistycznej wizji świata. Młodzi Afrykanie są przekonani, że potrafią tę grę podjąć, tak przynajmniej wynika ze wspomnianych badań.
Znowu, czy afrykańskie aspiracje nie są na wyrost? Być może, ciekawe jednak, że
najważniejsze nagrody literackie w 2021 roku - Nobla, Goncourtów, Bookera, International Booker Prize, nagroda Camõesa, Neustadt International Prize for Literature - otrzymali pisarze afrykańscy lub z Afryki pochodzący.
Przypadek, czy odkrycie, że mają coś ważnego do powiedzenia reszcie świata?
Patrzmy w górę, ale stąpajmy twardo po ziemi.
Promyki nadziei, które próbowałem pokazać – przykładów jest o wiele więcej, wybrałem tylko kilka - są ciągle jeszcze bardzo wątłe.
Jestem jednak przekonany, że warto na nie stawiać tworząc plany działania na najbliższy rok i całą dekadę. Alternatywą na pewno nie jest fałszywy realizm uprawiany przez Jarosława Kaczyńskiego, który podpowiada mu, by zawierać sojusze z europejską skrajną prawicą, grać na rozbicie Unii Europejskiej i powrót Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych.
To recepta w najlepszym razie na marginalizację i miejsce na śmietniku historii, w najgorszym – na katastrofę.
Ekologia
Gospodarka
Kobiety
Jarosław Kaczyński
Donald Trump
Unia Europejska
Europejski Zielony Ład
katastrofa klimatyczna
nauka
technologia
*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.
*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.
Komentarze