"Większość miast nie ma miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci uchodźców. W Sopocie Ukrainki uczą najmłodszych w akademikach. Środki na ich wynagrodzenie pozyskaliśmy od organizacji społecznej, bo pomoc rządowa jest zbyt mała" - mówi OKO.press wiceprezydentka Sopotu
Dzieci bez przedszkolnych zajęć nie mają szansy na integrację, rozwój, edukację czy wsparcie psychologiczne. Ukrainki, które uciekły przed wojną bez dostępu do opieki nie mogą podjąć zatrudnienia. Samorządy szukają alternatywnych rozwiązań, żeby zapewnić najmłodszym opiekę, bo miejsc w żłobkach i przedszkolach brakuje. Jak długo poradzą sobie bez systemowej pomocy?
W przedszkolach jest teraz 40 tys. ukraińskich dzieci (polskich – według danych GUS w roku szkolnym 2020/2021 jest 1,12 mln); w podstawówkach – 140 tys. (polskich – 3,1 mln); w szkołach ponadpodstawowych – 40 tys. (polskich – 1,9 mln). Razem to 200 tys. dzieci.
Tymczasem - według informacji podawanych przez Ministerstwo Edukacji - w Polsce łącznie jest około 700 tys. dzieci z Ukrainy. Oznacza to, że 500 tys. dzieci jest poza systemem i albo uczy się zdalnie w Ukrainie, albo nie ma dostępu do opieki instytucjonalnej. To wszystko szacunki. Brakuje precyzyjnych danych - nie wiadomo, ile dokładnie dzieci chce iść do przedszkola, ale nie może. Tymczasem, żeby rozwiązać problem, trzeba wiedzieć, jaka jest jego skala.
"Powinniśmy tym dzieciom stworzyć warunki do nauki i kontaktów z rówieśnikami, zapewnić zajęcia pozalekcyjne, wsparcie psychologów czy pedagogów szkolnych, naukę języka polskiego. Powinniśmy stworzyć integracyjny, a nie asymilacyjny system wsparcia” - mówi wiceprezydentka Sopotu Magdalena Czarzyńska-Jachim.
Według szacunków Związku Miast Polskich,
tylko co czwarte dziecko, które pochodzi z Ukrainy i jest w wieku przedszkolnym, poszło do przedszkola w Polsce.
Problem wydaje się więcej spory, a brakuje rozwiązań systemowych. Bo prowadzenie przedszkoli i żłobków to zadanie własne gmin, które są zbyt słabo dofinansowane.
"Przedszkola to najbardziej newralgiczny punkt systemu opieki.
Większość miast w Polsce nie ma wystarczającej liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach dla swoich mieszkańców, nie mówiąc o dzieciach uchodźców"
- mówi w rozmowie z OKO.press Czarzyńska-Jachim. "W Sopocie mieliśmy bardzo małe rezerwy miejsc w istniejących, stworzyliśmy też dwie nowe grupy przedszkolne. Dla nas priorytetem było stworzenie miejsc dla 6-latków, które realizują już podstawę programową i to się udało".
Ale w Sopocie - podobnie jak w innych dużych miastach, chociażby w Warszawie - miejsc brakuje dla najmłodszych. Miasto próbuje rozwiązać problem przy pomocy organizacji społecznych.
„W Sopocie w dwóch akademikach mieszka łącznie prawie 400 uchodźców z Ukrainy. Ukrainki, które mają kompetencje i wykształcenie, prowadzą tam zajęcia dla najmłodszych dzieci w wieku 3-5 lat. Pozyskaliśmy środki na ich wynagrodzenia z organizacji społecznej. Zatrudniliśmy też 10 uchodźczyń z Ukrainy w ośmiu szkołach na stanowiskach pomocy nauczyciela. To wysoko wykwalifikowana kadra nauczycielska” - mówi Magdalena Czarzyńska-Jachim.
Jak wyjaśnia w rozmowie z OKO.press Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich, samorządy otrzymały do tej pory 63 mln zł z Funduszu Pomocy. To pierwsza transza środków, która jest refundacją wydatków na edukację i wychowanie przedszkolne dzieci z Ukrainy w okresie od 24 lutego do 31 marca 2022 roku.
"W kwocie tej 3 mln zł dotyczy przedszkoli. Kolejną transzę środków, za kwiecień, samorządy mają otrzymać w połowie maja” - mówi Wójcik.
Samorządy na jedno dziecko z Ukrainy dostały od rządu 406 zł miesięcznie. Ta kwota miałaby pokryć wszystkie koszty:
"Nie znam samorządu, który jest w stanie utrzymać dziecko za taką kwotę. Nie uwzględnia ona wszystkich kosztów, takich jak wynagrodzenie dla wychowawców, personel kuchenny, sprzątanie, wyżywienie, opłaty za media i wszystkie elementy związane z edukacją, czyli np. książki czy zabawki.
Realny koszt utrzymania jednego dziecka w dużych miastach, takich jak Warszawa, to ponad 1200 zł miesięcznie"
- mówi Wójcik.
"Mniejsze gminy, które mają skromniejsze budżety nie decydują się na otwarcie żłobka czy przedszkola, bo nie mają na to środków. Samorządy dostały 300 zł na jedno dziecko z rządowego Funduszu Pomocy dla Ukrainy, ale to za mało. Realny koszt w Sopocie to 1200 zł na dziecko. Resztę pieniędzy musimy dokładać. Postulujemy refinansowanie kosztów w pełni” - mówi wiceprezydentka Sopotu.
Samorządy otrzymują więc z budżetu połowę środków, które realnie wydają na dzieci w przedszkolach. "Od wielu tygodni rozmawiamy z rządem, aby zwiększył to finansowanie. Po wielu spotkaniach z resortem edukacji i pełnomocnikiem rządu ds. uchodźców mamy deklarację, że środki zostaną uzupełnione. Oszacowaliśmy, że od lutego do czerwca skala tego uzupełnienia powinna wynieść 90 mln zł. W skali kraju nie jest to kwota szokująca i mamy nadzieję, że jednoznaczne obietnice ze strony rządu zostaną spełnione" - mówi Marek Wójcik.
Sytuacja jest trudna - niedofinansowane samorządy próbują radzić sobie z brakiem miejsc w żłobkach i przedszkolach, a uchodźczynie, które uciekły z kraju objętego wojną, szukają możliwości opieki nad dziećmi, żeby znaleźć zatrudnienie.
"Ukrainki w wielu miastach już teraz dzielą się obowiązkami. Jedna mama zostaje w domu z dziećmi, a inne idą do pracy. Chcielibyśmy, żeby osoby, które zajmują się dziećmi otrzymywały wynagrodzenie w wysokości płacy minimalnej. Mamom z Ukrainy jest teraz bardzo trudno" - mówi Wójcik.
Samorządy potrzebują więc infrastruktury i kadry pedagogicznej. Budowa czy przystosowywanie budynków jako miejsc edukacji dla najmłodszych to perspektywa długofalowa, ale już teraz pojawia się remedium na tę trudną sytuację - uproszczone formy przedszkolne.
Chodzi o uruchomienie i finansowanie z budżetu centralnego punktów domowej opieki nad małymi dziećmi, które prowadziłyby uchodźczynie z Ukrainy. A kobiet, które mają do tego kompetencje, nie brakuje. Przypomnijmy, że do Polski z Ukrainy przyjeżdżają w większości wykształcone kobiety o wysokich kwalifikacjach z sektora usług i edukacji. Pisaliśmy o tym tutaj:
"Chodzi o pomieszczenia w domach, mieszkania czy na przykład Centrum Wsparcia Ukrainy w Sopocie, w którym moglibyśmy otworzyć takie punkty. Czas spontanicznej pomocy, która była mistrzostwem świata, się skończył. Potrzebujemy teraz systemowych rozwiązań i finansowania. Jeżeli nie umożliwimy pracy kadrze nauczycielskiej przedszkolnej czy szkolnej z grona uchodźczyń, to nie będziemy w stanie zapewnić nauki ani opieki dzieciom, które przebywają na terytorium Polski. To nierealne przy brakach kadrowych” - mówi wiceprezydentka Sopotu.
Takie uproszczone formy przedszkolne rozwiązałyby problem:
Państwo musiałoby zaangażować się w ich stworzenie i pomóc samorządom w dofinansowaniu.
"Jeżeli chodzi o stworzenie uproszczonych form przedszkolnych, z publicznego budżetu będą potrzebne środki na wynagrodzenia dla osób opiekujących się dziećmi. Rodzice partycypowali natomiast w pokrywaniu kosztów wyżywienia dzieci. Mamy nadzieję, że nasza propozycja zostanie zrealizowana przez resort rodziny i polityki społecznej, a tym samym od lipca tego roku będą takie uproszczonej formy opieki przedszkolnej" - mówi Wójcik.
Uchodźcy i migranci
Ministerstwo Edukacji Narodowej
edukacja
przedszkole
samorządy
szkoła
Ukraińcy w Polsce
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze