0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Patryk Ogorzalek / Agencja Wyborcza.plPatryk Ogorzalek / A...

“Do Ukrainy zaczęliśmy jeździć po tygodniu od rozpoczęcia wojny, od czterech tygodni jesteśmy cały czas na granicy. Regularnie wjeżdżamy do Ukrainy, rozwozimy karmę do przytulisk i organizacji, które wiozą ją w głąb kraju” - mówi Dominik Nawa z Fundacji Przystań Ocalenie, prowadzącej przytulisko w śląskich Ćwiklicach. “Na początku próbowaliśmy również ewakuować zwierzęta do Polski, ale niestety Główny Inspektorat Weterynarii nie ma litości dla zwierząt schroniskowych i nie chce wpuszczać ich do Polski bez badań. Których, z oczywistych powodów, nie możemy w Ukrainie zrobić” - dodaje.

Dominikowi Nawie udało się przewieźć przez granicę jeden transport z niepełnosprawnymi psami. Zwierzęta po wypadkach, z chorymi kręgosłupami, niedowładem łap jechały aż z Kijowa. Miały za sobą kilkanaście godzin stresującego transportu.

“Na polskiej granicy spędziły kolejne kilka godzin, bo było ich więcej niż pięć, a ja nie jestem ich właścicielem, w związku z czym nie mogły skorzystać z uproszczonej procedury. Usłyszałem, że decyzją powiatowego lekarza weterynarii mój PESEL trafił do bazy i nie będę mógł już wwozić zwierząt na teren Unii. Pytałem, na jak długo ten limit. Na dzień, tydzień, rok, całe życie? Nie dostałem odpowiedzi i chyba sam Główny Lekarz Weterynarii tego nie wie”

- opowiada w rozmowie z OKO.press.

Uproszczona procedura

Pierwszego dnia wojny - 24 lutego - Główny Inspektorat Weterynarii (GIW) wprowadził uproszczoną procedurę niekomercyjnego przewozu zwierząt przez granicę polsko-ukraińską.

Niekomercyjny, czyli taki, w którym uchodźcy przewożą własne zwierzęta, do pięciu psów, kotów lub fretek na osobę (są to gatunki, które mogą przenosić wściekliznę). Małe zwierzęta - chomiki, papużki, króliki, żółwie, świnki morskie - można przewozić bez limitów.

Uproszczona procedura polegała na tym, że każde wjeżdżające na teren Unii Europejskiej zwierzę musiało mieć czip, dokument tożsamości (np. paszport) i ważne szczepienie przeciwko wściekliźnie. Przed wojną wwiezienie psa lub kota do Polski wiązało się również z koniecznością wykonania miareczkowania. To badanie, które pozwala określić poziom przeciwciał przeciwko wściekliźnie. Miareczkowanie można zrobić 30 dni po zaszczepieniu, ale nie później niż trzy miesiące przed planowanym wjazdem do Polski.

"Wiadomo, że człowiek uciekający przed wojną nie będzie miał możliwości zrobienia takiego badania. Zresztą akredytowane laboratorium – w Kijowie – które może wykonać miareczkowanie zgodnie ze standardami UE - zostało wyłączone w związku z działaniami wojennymi w tym rejonie. W uproszczonej procedurze zdecydowano więc, że miareczkowanie nie jest konieczne" - mówi Joanna Szpiega-Bzdoń, adwokatka i kynolożka.

Szczepienie na koszt państwa

Jeśli zwierzę nie miało czipa czy szczepienia, wystarczyło wypełnić dokument na granicy, deklarując, że już po dotarciu do miejsca docelowego pies czy kot zostaną zaczipowane i zaszczepione. Później tę procedurę jeszcze bardziej uproszczono - zwierzęta dostają czipa i szczepionkę na granicy. Na koszt państwa.

Przeczytaj także:

Co, jeśli ktoś jedzie z większą liczbą zwierząt?

„Taki wjazd jest już traktowany jako przewóz komercyjny. W tym przypadku również obowiązuje uproszczona procedura, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać skomplikowana. Ale taka nie jest: opiekun musi zgłosić chęć przejechania przez granicę dzień wcześniej. Zwierzęta muszą muszą być zaczipowane, zaszczepione, posiadać dokumenty, w tym wypełniony dokument CHEDA (to dokument dotyczący tzw. przesyłki zwierząt - od aut.), ale nie muszą mieć miareczkowania.

W tej procedurze trzeba zadeklarować miejsce docelowe i to odpowiedni powiatowy lekarz weterynarii wyraża zgodę na objęcie procedurą izolacji, wyznaczając jej miejsce. Tam zwierzęta spędzają około miesiąca i już na terenie Polski wykonywane jest miareczkowanie”

– tłumaczy adwokatka.

Takie przejazdy mogą być realizowane na dwóch przejściach granicznych: w Korczowej i w Dorohusku.

Cofanie psów i kotów

Problem pojawia się, gdy zwierzęta nie mają właściciela. Bezdomne psy czy koty nie mogą przejechać granicy w uproszczonej procedurze. To znaczy, że zanim zostaną uratowane przed wojną, muszą mieć wykonane miareczkowanie, które jest płatne, na wynik np. w polskim laboratorium w Puławach czeka się 21 dni, a próbki przecież nie mogą być zbadane w Kijowie. Musiałyby więc zostać wysłane do Polski lub innego europejskiego kraju.

„Fundacje radziły sobie z tym tak, że przewoziły po pięć zwierząt. GIW próbuje to ukrócić, wprowadzając zapis, że uproszczona procedura dotyczy wyłącznie uchodźców w rozumieniu - osób uciekających przed wojną” - wyjaśnia Joanna Szpiega-Bzdoń.

Jak dodaje, jeśli aktywiści trafią na pograniczników z empatią, może im się udać wjechać do Polski. Jeśli nie - zwierzęta będą cofnięte do Ukrainy. "Cofnięcie nie oznacza push-backu człowieka. Dotyczy wyłącznie zwierząt. Ale oczywiste jest, że żaden normalny opiekun nie porzuciłby w takiej sytuacji swoich zwierząt, żeby przekroczyć granicę bez nich" - dodaje prawniczka.

Komu zależy na bezpieczeństwie zwierząt?

Niepełnosprawnym psom, wiezionym przez Dominika Nawę, udało się warunkowo przekroczyć granicę. Graniczny lekarz weterynarii i straż graniczna przepuścili ten transport, wyznaczając zwierzętom miejsce izolacji, gdzie będą miały wykonane wszystkie potrzebne badania.

Zdaniem Dominika Nawy właśnie tak powinna wyglądać procedura. Bezdomne zwierzęta mogłyby przekraczać granice i bezpiecznie czekać na wyniki miareczkowania w izolacji:

“Ubolewam nad tym, że Główny Inspektorat Weterynarii nie widzi, jak bardzo te zwierzęta potrzebują pomocy. Według ustawy za ochronę zwierząt odpowiada za Inspekcja. To jej powinno zależeć, żeby zapewnić tym psom i kotom bezpieczeństwo w naszym kraju, a nie cofać je do Ukrainy ogarniętej wojną. Są możliwości, są miejsca, które mają zgodę na prowadzenie kwarantanny - my również mamy taką zgodę od powiatowego lekarza weterynarii. To jest wszystko do zrobienia, wystarczy chęć do zmiany przepisów.

Nie rozumiem, dlaczego traktujemy zwierzęta tak, jakby nie mogły ucierpieć przez wojnę” - dodaje Nawa.

Jak podkreśla, zwierzęta z Ukrainy ratują przede wszystkim osoby prywatne: “Jeśli one usłyszą na granicy, że nie mogą przejść z psami i kotami, może dojść do tego, że będą je porzucać tuż przy przejściu. Z bezsilności. I te zwierzęta i tak będą migrować, ale w zupełnie niekontrolowany sposób” - zaznacza.

Przystań Ocalenie skupia się na zwierzętach chorych i starszych, które nie miałyby szans na adopcję i przeżycie w Ukrainie. Ze względu na restrykcyjne przepisy, Fundacja nie może przywozić kolejnych psów i kotów.

“Jechałem z kilkoma kotami, z upoważnieniem od ich właścicieli na przewóz. Tym razem odmówiono wpuszczenia nas do Polski. Musiałem te zwierzęta odwieźć do domu”

- opowiada Dominik Nawa.

Zakaz jest i go nie ma

Joanna Szpiega-Bzdoń podziela zdanie Dominika Nawy: zwierzęta bezdomne mogłyby przejeżdżać granicę w takiej samej procedurze, jaka obowiązuje m.in. hodowle. Wystarczyłoby wymaganie dokumentów, szczepienia i czipu, a miareczkowanie mogłoby być wykonywane już w Polsce.

"Szczególnie, że problem wścieklizny w schroniskach w zasadzie nie istnieje, bo wszystkie zwierzęta są tam szczepione, mają regularne badania i są odrobaczane - w przeciwieństwie do zwierząt właścicielskich w Ukrainie, które w dużej części szczepień nie mają" - mówi adwokatka.

Organizacje prozwierzęce oskarżają GIW o wprowadzanie zakazu przywożenia psów i kotów bezdomnych. Zastępca Głównego Lekarza Weterynarii (GLW) Krzysztof Jażdżewski podczas posiedzenia parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Praw Zwierząt bronił się, mówiąc, że żadnego zakazu nie ma. Bezdomne zwierzęta mogą wjechać, ale na starych zasadach. Jak dodawał, jest to stanowisko unijnych GLW i Komisji Europejskiej. To do unijnych instytucji, jego zdaniem, należy zgłaszać swoje pretensje.

Przyjaciele zwierząt debatują po Buczy

Spotkanie zespołu Przyjaciół Zwierząt - już drugie od rozpoczęcia wojny - zorganizowano 4 kwietnia. W poniedziałek po weekendzie, kiedy świat usłyszał o tragediach w Buczy i Borodziance, gdzie Rosjanie mordowali nie tylko mieszkańców, ale również zwierzęta. W tym te ze schronisk.

"Z 485 psów w schronisku w okupowanej przez Rosjan Borodziance przeżyło 150. Zwierzęta były uwięzione w klatkach bez jedzenia i wody. Okupanci blokowali dostęp do schroniska. Po wyzwoleniu, 27 zwierząt w najgorszej kondycji trafiło do prywatnych klinik weterynaryjnych" - podała na Twitterze wiceminister spraw zagranicznych Ukrainy Emine Dżaparowa.

Wcześniej w schronisko w Charkowie trafił rosyjski pocisk, zabijając szóstkę psów. W marcu pod Kijowem zginęła 26-letnia Anastazja Jalańska i jej dwóch kolegów. Wieźli karmę dla bezdomnych, głodujących zwierząt.

Dlatego organizacje apelują o zmianę procedur, dzięki czemu psy i koty nie będą musiały cierpieć i ginąć.

"Niewpuszczanie zwierząt ze schronisk jest niehumanitarne, szczególnie jeśli organizacje zobowiązują się nimi zaopiekować" - mówiła podczas Komisji dyrektorka zoo w Poznaniu, Ewa Zgrabczyńska. "Procedury są wydłużone i niejednorodne, zależą od zmiany celników. Jeśli ktoś ma większą empatię, to naciąga przepisy. A jeśli trzyma się procedur, zaczyna się odsyłanie, czekanie na granicy. To jest niehumanitarne" - dodała.

Zgrabczyńska podkreślała również, że zwierzęta po ponad miesiącu wojny są wyczerpane, głodne i chore. "Potrzebują pomocy" - zaznaczyła. "UE zapomniała chyba, że działamy w stanie wyższej konieczności. To nie jest sytuacja zwykłego przekraczania granic, to jest sytuacja ratowania życia. Stary przepis dotyczący pięciu sztuk, z wielu przyczyn jest przepisem sztywnym. Należy wystąpić do KE o zmiany" - powiedziała Zgrabczyńska.

Zdaniem Joanny Szpiegi-Bzdoń powody działań GLW mogą być dwa: obawa o to, kto powinien finansować badanie miareczkowania zwierząt bezdomnych i obawa o już przepełnione schroniska w Polsce, które mogłyby dodatkowego obłożenia nie wytrzymać. "Można jednak zobowiązać organizację ratującą zwierzęta do wykonania badań na własny koszt, jestem pewna, że to nie byłoby problemem. Pytanie też, czy nie powinniśmy się skupić na wspieraniu organizacji w Ukrainie, działających tam, gdzie nie ma obecnie żadnych działań wojennych. Do takich miejsc można byłoby ewakuować bezdomne psy i koty" - mówi prawniczka.

Jak dodaje, wśród krajów UE jest kilka, które mają "obsesję" na punkcie wścieklizny. Stąd tak twarde stanowisko europejskich GLW. „To kraje, które pozbyły się tego problemu. W Polsce ostatni przypadek śmierci człowieka z powodu wścieklizny zdarzył się w 2002 roku” – dodaje Szpiega-Bzdoń.

Grzywna lub eutanazja

Przepisy dotyczące zwierząt bezdomnych mogłoby poluzować Ministerstwo Rolnictwa. Wysłaliśmy pytania zarówno do resortu, jak i do Głównego Inspektora Weterynarii, spytaliśmy o wpuszczanie do Polski zwierząt bezdomnych. Zapytaliśmy, czy resort rolnictwa planuje poluzować przepisy lub zwrócić się do Komisji Europejskiej o zmianę dyrektyw.

Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Na stronie internetowej GIW - mało czytelnej, na co zwraca uwagę mec. Szpiega-Bzdoń („Ukraińcy posługują się głównie komórkami, na których mogą nie otwierać się dokumenty z przepisami/procedurami” - mówi) - 11 marca pojawił się komunikat dla osób wiozących bezdomne psy i koty.

"Zgodnie ze stanowiskiem GLW Państw Członkowskich, zwierzęta te mogą stanowić większe ryzyko epizootyczne dla populacji zwierząt domowych, dzikiej fauny i ludzi na terenie UE. Wobec powyższego wszelkie próby takiego przemieszczania są niezgodne z prawem, co może skutkować sankcjami karnymi oraz w skrajnych przypadkach eutanazją zwierząt"- czytamy w nim.

Otworzyć serca dla zwierząt

Dominik Nawa z Fundacji Przystań Ocalenie mówi, że nie zdecyduje się na kolejną próbę ewakuacji zwierząt z Ukrainy. Przynajmniej do momentu zmiany przepisów, na które prozwierzęce organizacje wciąż mają nadzieję. Jego zdaniem narażanie zwierząt na wielogodzinne stanie na granicy bez gwarancji jej przekroczenia, jest tylko źródłem cierpienia i stresu.

“Nikt chyba się nie spodziewał, że będziemy mieć wojnę tuż za granicą. To jest wyjątkowa sytuacja, do której powinny być dostosowane przepisy" - mówi. "Proszę spojrzeć, co się stało w temacie przyjmowania ludzkich uchodźców. Nie jesteśmy bogatym krajem, a mimo wszystko otworzyliśmy serca, zaprosiliśmy ludzi do siebie, pomagamy im. Mam nadzieję, że w końcu serca otworzą się również dla bezdomnych zwierząt”.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze