Dla Grzegorza Schetyny czy Tomasza Lisa problem nacjonalizmu zaczął się 11 listopada 2017 roku. Ewentualnie w 2015 roku kiedy PiS doszedł do władzy. Fakty są takie, że nacjonaliści maszerowali ulicami polskich miast i w 2011 roku, i w 2012, i w 2013, i później
Nie cichną echa tegorocznego "Marszu Niepodległości" zorganizowanego przez środowiska skrajnej prawicy. Hasła na banerach "Europa będzie biała albo bezludna", "Biała Europa braterskich narodów", obecność faszystów z całej Europy, wywiad rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej i tekst deklaracji ONR, które wprost podpisują się pod rasizmem (w postaci "separatyzmu rasowego") czy zdjęcia płonącego na czerwono od flar i rac centrum Warszawy - zmroziły opinię publiczną w Polsce i za granicą.
Internet kipi od analiz - wszystkie próbują odpowiedzieć na pytanie: jak to się stało, że ugrupowania wprost nawiązujące do faszystowskiej tradycji maszerują dumnie przez centrum Warszawy, wznosząc rasistowskie i ksenofobiczne hasła? Ba, nie tylko maszerują, ale wręcz przewodzą najpopularniejszej platformie spotkania obywateli i obywatelek 11 listopada (w tym roku marsz zgromadził ok. 60 tys. uczestników).
Część komentatorów i polityków z centrum sceny politycznej w swoich odpowiedziach idzie na skróty i bez zająknięcia wskazuje PiS jako jedynych winnych całej sytuacji. Bez wątpienia Prawo i Sprawiedliwość przymyka oko na brunatniejące obchody święta niepodległości i rozlewającą się falę nienawiści - nie tylko od święta.
Mariusz Błaszczak stwierdził, że tegoroczne obchody przebiegły w "przyjaznej atmosferze", a pytany przez Ziemowita Szczerka (dziennikarza "Polityki") o rasistowskie hasła na transparentach prosił, by "nie ulegać jednoznacznym skojarzeniom". Premier Beata Szydło - wściekła na rezolucję Europarlamencie - w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl mówiła, że "Polska jest krajem wolnym od antysemityzmu i rasizmu" i "nie należy marginalnych incydentów utożsamiać z całym narodem". Najdalej posunął się chyba minister Witold Waszczykowski, który uznał, że nie tylko faszystów w Polsce nie mamy, ale nigdy ich nie było i nie będzie. Prezes Jarosław Kaczyński skandaliczne zachowanie zauważył (mówił, że doszło do "incydentów skrajnie niefortunnych"), ale uznał, że to prowokacja. Beata Mazurek powiedziała, że obchody były piękne, ale "bezdyskusyjnie takie transparenty nie powinny się pojawiać". Dodała, jednak że w "demokratycznym państwie nikt nie jest w stanie ich kontrolować".
Jeśli już rządzący musieli przyznać, że granica została przekroczona to nazywali to "incydentami", podtrzymując jawnie fałszywy obraz marszu jako "radosnego święta polskich rodzin".
Do tego możemy dołożyć wszystkie pobłażliwe zachowania organów ścigania i sądów wobec skrajnej prawicy. Wśród nich:
Pomiędzy polityką i językiem PiS a PO-PSL czy prawicowymi publicystami a liberalnymi komentatorami nie można postawić znaku równości. PiS zdecydowanie widzi polityczny interes w podtrzymywaniu nastrojów i postaw na Marszu Niepodległości. Jednak w dzisiejszej debacie - zaledwie kilka dni po marszu - uderza zbiorowa amnezja.
Grzegorz Schetyna, lider PO mówił, że do czasu rządów PiS elementy rasistowskie "były w tle", a w ogóle to czegoś takiego jak w tym roku to "nigdy nie widział". Jego partyjny kolega Sławomir Nitras, apelując o delegalizację ONR, mówił: "Spirala nienawiści została uruchomiona przez PiS i to ta partia ma obowiązek ją dzisiaj zatrzymać. Potrzebne są twarde decyzje".
Przypomnijmy, że obecny "Marsz Niepodległości" swoją oprawę i kształt zyskał już w 2010 roku. Wtedy pierwszy raz zgromadził kilkanaście tysięcy uczestników. W 2011 roku uczestnicy Marszu organizowanego przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo-Radykalny zgromadzeni na placu Konstytucji zaatakowali policję, a marsz przerodził się w regularną bitwę. Wtedy doszło do słynnego podpalenia wozu transmisyjnego TVN. Nacjonaliści zdemolowali centrum Warszawy - straty wyniosły ponad 1 mln zł. Zatrzymano prawie 200 osób. 12 policjantów zostało rannych.
Równolegle odbywała się Kolorowa-Niepodległa - wiec środowisk antyfaszystowskich, którego celem było zablokowanie pochodu nacjonalistów. Wśród nich szło wielu polityków m.in. Robert Biedroń. Faktem jest, że do Polski przybyli wtedy członkowie antyfaszystowskich grup z Niemiec - nie zdążyli jednak nawet dojść na marsz, bo policja złapała ich wcześniej.
Mimo to liberalna opinia publiczna orzekła, że zamieszki były wynikiem starcia dwóch radykalnych grup i prowokacji. Dowodem miał być kastet znaleziony przy jednym z niemieckich anarchistów na kilka godzin przed Marszem. Taka wersja wydarzeń ma zgubne konsekwencje dla ruchów antyfaszystowskich do dziś (o tym niżej).
Czy w roku 2011 był moment na "twarde decyzje"? Najwyraźniej nie, bo ani prezydent Bronisław Komorowski, ani zaczynający drugą kadencję jako rządzący posłowie PO-PSL, ani prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz nie reagowali. Uspokojeni narracją o "dwóch radykalnych grupach" czekali na rozwój wydarzeń.
W 2013 roku Warszawa znów zapłonęła. Tym razem nacjonaliści zaatakowali ambasadę Rosji oraz próbowali podpalić dwa warszawskie squaty - "Przychodnię" na ul. Skorupki i "Syrenę" na ul. Wilczej. Spłonęła też tęcza na placu Zbawiciela. Ze względu na "zamieszki" ratusz rozwiązał Marsz o godzinie 17. Zatrzymano trzydzieści osób.
Marsz ten wpisał się do historii jako obraz bezczynności i bezradności policji. Pod squatem na ulicy Skorupki, do którego wedrzeć próbowali się kibice i nacjonaliści, przez ponad godzinę bezczynnie czekała policja. Atakujący rzucali petardami i racami, próbowali sforsować wejście do budynku. W środku znajdowali się ludzie. O włos nie doszło do tragedii. Jak te wydarzenia przedstawiała opinia publiczna? Znów - jako starcie dwóch skrajnych grup.
Tym razem głos w sprawie zabrał premier Donald Tusk. Mówił, że to, co stało się na ulicach jest nie do zaakceptowania, a obchody przebiegały spokojnie dopóki nie rozpoczął się tzw. "Marsz Niepodległości". Radosław Sikorski zachowanie nacjonalistów nazwał "bandyteryzmem". Wciąż jednak w powszechnej opinii "zamieszki" były produktem jakiś dwóch radykalnych i równoważnych grup. Nacjonalistów i antyfaszystów.
Media głównego nurtu i politycy zdeprecjonowali i zmarginalizowali ruchy antyfaszystowskie. Przedstawiali je przez lata jako zagrożenie równe nacjonalizmowi. Świadczy o tym m.in. ostatnie odkrycie Tomasza Lisa, który zbulwersowany przebiegiem i treścią tegorocznego Marszu Niepodległości wymyślił, że można organizować marsze antyfaszystowskie.
Tomaszowi Lisowi przypominamy, że takie marsze odbywają się co roku. Także w tym roku ulicami Warszawa przeszła manifestacja pod hasłem "Za wolność naszą i waszą. Historia dzieje się dziś" zorganizowana przez Koalicję Antyfaszystowską. Wzięło w niej udział ok. 3,5 tys. osób.
PO chociaż walczyła z nienawiścią na tle rasowym
Dziś posłowie PO głośno mówią o delegalizacji ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej. Kiedy rządzili nie było ich stać na ten polityczny gest.
Jednocześnie jednak zrobili dużo dla poprawy ścigania przestępstw z nienawiści:
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze