Łapanki w Białorusi znowu stały się niezwykle brutalne, przebiegają według zasady „mordą o asfalt”, tak by zatrzymywany na długo zapamiętał to doświadczenie. Poza tym reżim Aleksandra Łukaszenki atakuje media i niezależnych prawników
Czy Białorusini przeżywają właśnie swój własny stan wojenny?
W obliczu nieustających protestów Łukaszenka próbuje przejąć inicjatywę. Jednym ze sposobów zbudowania iluzji małej stabilności stało się dla niego zaklinanie rzeczywistości. Ten proces zapoczątkowała kuriozalna ceremonia zaprzysiężenia, którą opisywaliśmy.
W ciągu ostatnich kilku dni Łukaszenka zdążył zadeklarować, że studenci, którzy otrzymają dyplomy w Polsce, będą musieli je nostryfikować w Białorusi. W praktyce takie groźby mają nie tylko ma zniechęcić młodych Białorusinów do wyjeżdżania z kraju, ale w niektórych przypadkach odciągnąć młodych i wykształconych również od powracania do kraju.
Podobnie należy odbierać oświadczenie o planowanym wprowadzeniu kwarantanny dla osób przyjeżdżających z Zachodu. Dyktator obiecał, że podejmie decyzję w tej sprawie w nadchodzącym tygodniu.
A w międzyczasie w Białorusi zaczęły krążyć trudne do zweryfikowania plotki o nieodległym zakazie wyjazdu z kraju dla osób poniżej 35 roku życia.
Łukaszenka nie tylko próbuje narzucić wszystkim swoją wykrzywioną interpretację sytuacji w kraju, ale również chce zbudować wrażenie, że to on będzie decydował o kształcie Białorusi w przyszłości. W przeciągu kilku dni wystosował szereg deklaracji, które miały na celu dodatkowe spotęgowanie strachu wśród Białorusinów, ponowne wciągnięcie ich w stabilizującą reżim i znaną z poprzednich lat niepewność jutra.
Prokurator generalny Andrej Szued zakomunikował na początku tygodnia, że prokuratura będzie podejmować dodatkowe środki, by ustabilizować sytuację w kraju.
Jakby na potwierdzenie tych deklaracji w środku tygodnia sąd w Mołodecznie skazał Paula Piaskowa i Uładzisława Jeusciahniejewa na odpowiednio 3 lata oraz 3 lata i 3 miesiące więzienia w procesie, który dotyczył ich rzekomego czynnego oporu wobec funkcjonariuszy OMON-u.
Do zdarzenia miało dojść jeszcze w czerwcu. Sprawa była wtedy nagłaśniana przez media, bo jeden z funkcjonariuszy zaczął straszyć otaczających go ludzi służbowym pistoletem. Centrum Praw Człowieka Viasna uznało skazanych za więźniów politycznych.
Szerokim echem w Białorusi odbiło się również aresztowanie koszykarki Jeleny Lewczenko, która odgrywa kluczową rolę w białoruskiej reprezentacji narodowej. Została zatrzymana na lotnisku, bezpośrednio przed wylotem na planowane od dłuższego czasu leczenie i rehabilitację.
Sportsmenka, która z lotniska została przewieziona na Akreścina, regularnie uczestniczyła w niedzielnych marszach w Mińsku, czym regularnie dzieliła się w mediach społecznościowych – a zarzuty wobec niej kierowane dotyczą właśnie „uczestnictwa w nielegalnych zgromadzeniach”.
To nie koniec ofensywy reżimowych struktur, mniej więcej w tym samym czasie białoruskie Ministerstwo Informacji pozwało portal TUT.BY za „dezinformację”, grożąc mu zawieszeniem statusu środka masowego przekazu. Początkowo rozprawa była zaplanowana na 8 października, ale szybko okazało się, że wyrok zapadł dużo szybciej i już od 1 października najpopularniejszy w Białorusi portal informacyjny na trzy miesiące utracił swoją licencję. Nie przerwał jednak swojej działalności w internecie.
Jak niedawno opowiadała nam we wstrząsającym wywiadzie Olga Salomatova, ekspertka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, po raz pierwszy za rządów Łukaszenki adwokaci muszą się obawiać już nie tylko kar dyscyplinarnych, którymi w przeszłości byli regularnie karani za swoją pracę. Dzisiaj wytacza się im również sprawy karne, które grożą więzieniem lub pozbawieniem prawa do wykonywania zawodu.
Najbardziej ewidentnym przykładem tych jawnych naruszeń stała się w ostatnich dniach Ludmiła Kazak, adwokatka Marii Kalesnikowej, która została porwana prosto z ulicy, przetrzymana przez noc w areszcie i wypuszczona z grzywną za uczestniczenie w nielegalnym zgromadzeniu, w którym nie uczestniczyła. Sąd nie pozwolił jej nawet przedstawić dowodów, które zaświadczyłyby o jej niewinności.
Porwania i łapanki stają się zresztą zwyczajowym modus operandi białoruskich służb. Również przedstawiciele mediów są narażeni na aresztowanie przez zamaskowanych i nieumundurowanych funkcjonariuszy dniem i nocą. Jahor Marcinowicz, redaktor naczelny Nashej Nivy, został podobnie jak Kazak porwany, gdy szedł do domu ulicą. Dopiero następnego dnia dowiedział się, że jest oskarżony o pomówienie i otrzymał karę grzywny.
Łapanki znowu stały się niezwykle brutalne i tak jak opisywała Salomatova, przebiegają według zasady „mordą o asfalt”, tak by zatrzymywany na długo zapamiętał to doświadczenie.
Co więcej, masowo wyciąga się konsekwencje wobec zatrzymywanych. Coraz większy procent dostaje politycznie motywowane wyroki więzienia.
W oba ostatnie weekend w kilkunastu miastach Białorusi jak co tydzień odbyły się wielotysięczne manifestacje. Tym razem ich motywem przewodnim było zainaugurowanie Cichanouskiej jako legalnej prezydentki oraz solidarność z więźniami politycznymi. Mimo że Białorusini nieustannie próbują protestować pokojowo, to milicja nie przestaje stosować wobec nich niezrozumiałej i brutalnej siły.
W Homlu 27 września przeciwko protestującym użyto granatów błyskowo-hukowych i gazu łzawiącego. W Mińsku 4 października ludzi próbowano odpędzić armatkami wodnymi z zabarwianą farbą wodą – protestującym udało się jednak w spektakularny sposób zakłócić działanie jednej z armatek.
Łączna liczba zatrzymanych w Białorusi przez ostatnie dwa miesiące już przekroczyła liczbę zatrzymanych w trakcie stanu wojennego w Polsce, a jak sądzą eksperci, zmagania Białorusinów o wolność dopiero się tak naprawdę zaczynają. Trudno rysować adekwatne porównania do rewolucji w Polsce w latach 80, ale z perspektywy Białorusinów warto to robić, bo takie analogie oddziałują na wyobraźnię Polaków.
Stan wojenny obfitował w przemoc wobec obywateli, również tę najcięższego kalibru, również w Białorusi mamy do czynienia z przemyślaną falą przemocy, którą opisywała dokładniej Salmatova we wspomnianym już wywiadzie.
Potwierdza to również drobiazgowy raport białoruskiego think-tanku iSANS, który podsumowuje rodzaje obrażeń, które otrzymywali pokojowi protestanci w pierwszych dniach po wyborach. Jasno wynika z niego, że poziom terroru można swobodnie porównywać do nawet reżimów z połowy XX stulecia.
Mieszkanka Grodna Karina Malinowskiej poroniła po kilkukrotnym pobiciu przez funkcjonariuszy.
Innym poruszającym przykładem jest kolejna historia o odebranym rodzicom dziecku - władze zabrały je po tym, gdy oboje rodziców trafiło do aresztu po demonstracji. Przypadki politycznie motywowanego odbierania dzieci zaczynają się powtarzać, a groźby kierowane pod adresem rodziców stają się coraz częstsze.
Natomiast w minioną sobotę, 3 października, Białorusią wstrząsnęła informacja o śmierci Dzianisa Kuzniecoua, który dzień wcześniej trafił na oddział intensywnej terapii z więzienia na Akreścina. Jak udało się dowiedzieć od mężczyzny lekarzom, jego stan był wynikiem wielokrotnych pobić w miejscu odosobnienia.
Trafił do więzienia „za drobne chuligaństwo”, a wyjechał z niego karetką z połamanymi kilkoma żebrami, pękniętą czaszką, obitym płucem, i szeregiem innych ran. Według służby więziennej obrażenia były skutkiem upadku z drugiego poziomu prycz.
Historii o bestialskich zachowaniach funkcjonariuszy OMON-u są dziesiątki. Zaczynając od niczym nie sprowokowanych pobić w pierwszej połowie sierpnia, a kończąc na niedzielnym (4 października) zatrzymaniu 13-letniej dziewczynki próbującej ochronić ojca.
Porównania do lat 80. w Polsce zarysowują dzisiaj zresztą głównie Polacy (OKO.press pisało o białoruskim Sierpniu). Trudno się dziwić, podobieństw między obiema rewolucjami jest niemało – konflikt odbywa się wewnątrz kraju, istnieje silna obawa przed zewnętrzną interwencją i wreszcie przekonanie, że to robotnicy mogą przechylić szalę zwycięstwa na stronę ludzi.
Białoruscy robotnicy wbrew niektórym komunikatom nie przestają strajkować. Kolejni wzywają do strajku przez media społecznościowe, a niedawno współprzewodniczący komitetu strajkowego z Biełaruśkalja, Anatolij Bokun, ogłosił głodówkę, po tym, jak otrzymał wyrok 25 dni więzienia. Niemal codziennie pojawiają się nowe filmy wideo, na których kolejni robotnicy nagrywają swoje oświadczenia bądź wezwania do kontynuacji strajków.
W innym zakładzie, w Grodno Azot, pracownicy oddziału Amoniak-3 złożyli 28 września około 100 wniosków o rozwiązanie umowy, by solidaryzować się z kolegami zatrzymanymi podczas protestów. Ich gest ma również drugie dno - jest wyraźną deklaracją, że w dzisiejszych warunkach nie boją się utraty pracy i ta groźba, często stosowana przez kadrę zarządzającą obiektem, nie wzbudza w robotnikach strachu.
Strajkujących wsparła również Swietłana Cichanouska, która przeprowadziła wideokonferencję z szefami wszystkich komitetów strajkowych, którzy obecnie są na wolności i mieli możliwość połączyć się z liderką białoruskiej opozycji.
Rysowanie porównań do polskiej rewolucji, mimo że zasadne, odbiera dążeniom Białorusinów współczesne aspekty ich hybrydowego oporu. Niejednokrotnie mówiliśmy o wiodącej roli kobiet w dzisiejszych przemianach w Białorusi, chociażby Cichanouskiej i Kalesnikowej, ale także wielu innych. Białorusini nie przestają pozytywnie zadziwiać świata swoją wytrzymałością, swoimi możliwościami samoorganizacji i samopomocy, czy ostatecznie swoją twórczością, której nie jest w stanie przytłoczyć nawet totalitarny terror.
Innym szeroko komentowanym aspektem białoruskiej rewolucji jest znaczenie oporu w internecie, który starają się stosować Białorusini wobec swoich ciemiężycieli – pisaliśmy niedawno o wycieku danych funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa.
Wspominaliśmy też o efektach tych działań – o kilkuset zgłoszeniach z deklaracjami od mundurowych, że są porządnymi stróżami prawa. W związku z publikacją danych, tzw. doxingiem, pojawiło się nawet kilkanaście rezygnacji ze służby.
Protestujący nie boją się nikogo – nieznani sprawcy pomalowali nawet samochód Dmitrija Bałaby, szefa mińskiego OMON-u.
W tym tygodniu "Cyberpartyzanci" zaatakowali ponownie - internetowe kanały ONT i BT (telewizji państwowej) wypełniły się wideo ukazującym milicyjną przemoc, które przysłoniły propagandowe produkcje nagrane rękami świeżo wynajętych pracowników rosyjskiego pochodzenia. Białoruskie władze nie kłopoczą się już nawet z komunikatami, że pociągną hakerów do odpowiedzialności.
Swietłana Cichanouska, mimo że znajduje się w przymusowej emigracji, stara się jak najsprawniej budować legitymizację nowego ruchu społecznego, którego jest liderką. Regularnie występuje w najbardziej prestiżowych politycznie organach i spotyka się z najważniejszymi przywódcami państw Unii Europejskiej, próbuje również nawiązać rozmowę z Rosją.
W sukurs idzie jej zresztą Pawieł Łatuszko, który wzywa teraz do utworzenia równoległych struktur, które mogłyby budować alternatywę dla toksycznej zależności od Rosji, którą w ostatnich tygodniach jeszcze silniej niż wcześniej promuje polityka Łukaszenki. Efekty już widać – polski „Plan Marshalla dla Białorusi”, czy unijne deklaracje o ewentualnych planach wielomiliardowego wsparcia choć częściowo zrównoważyłoby horrendalny dług, który Łukaszenko zaciągnął u Putina.
Łatuszko, b. minister kultury Białorusi, w imieniu członków Prezydium Rady deklaruje również gotowość do powrotu do Białorusi, jeśli Rosja i Unia Europejska zagwarantują im na miejscu bezpieczeństwo. Rada Koordynacyjna bezustannie wzywa do obustronnego dialogu, pokojowego zakończenia kryzysu i w następstwie przekazania władzy.
Działania Rady poza granicami Białorusi przynoszą zresztą efekty. W piątek Unia wprowadziła sankcje wobec 40 najważniejszych osób wśród obecnych białoruskich elit. By tak się stało, unijni decydenci musieli przekonać władze Cypru, który początkowo nie chciał się zgodzić na takie ustalenia ze względu na interesy, które prowadzi z Rosją.
Litwa, Łotwa i Estonia w tym samym tygodniu rozszerzyły listy osób objętych sankcjami. Wielka Brytania i Kanada również wprowadziły sankcje wobec Łukaszenki i jego najbliższych współpracowników.
Przed wprowadzeniem sankcji Unia Europejska oficjalnie odmówiła uznania Łukaszenki za prawowitego prezydenta Białorusi, natomiast szef dyplomacji UE, Josep Borrel zapowiedział rewizję stosunków z Białorusią.
Polska również próbuje stanąć na wysokości zadania i wspomóc Białorusinów w ich dążeniach. Po początkowych szumnych zapowiedziach i chwilowym przestoju, na początku tygodnia w ekspresowym tempie wprowadzone zostały wizy humanitarne, które umożliwiają Białorusinom pracę w czasie przebywania w Polsce.
W czasie gdy Unia i już niemal cały zachodni świat otwarcie wspiera Cichanouską i odmawia uznania Łukaszenki za reprezentanta Białorusi, Putin coraz bardziej zdecydowanie stara się sygnalizować, że Białoruś to jego teren. Dmitrij Pieskow, rzecznik prezydenta Rosji, jednoznacznie określił brak uznania dla Łukaszenki za ingerencję w wewnętrzne sprawy Białorusi.
Trudno mówić tutaj jednak o całościowym wsparciu dla Łukaszenki, bo realnych działań stających za pustymi komunikatami trudno się dzisiaj doszukać w działaniach Moskwy względem Białorusi.
Najlepszym tego przykładem jest deklaracja Moskwy, że Rosja wesprze sankcje wobec urzędników Polski i Litwy, którymi Łukaszenka chciał odpowiedzieć na zachodnie sankcje – nigdzie nie ma jednak listy tych osób i trudno określić, kim miałyby tak naprawdę być.
Łukaszenka nie ma w świecie międzynarodowej polityki żadnej przyszłości, w ostatnich dniach kontynuował wojnę dyplomatyczną ze swoimi sąsiadami odwołując z kraju polskich i litewskich dyplomatów.
W wydaniach wiadomości na państwowej antenie funkcjonują obecnie kuriozalne nazwy państw sąsiedzkich – Polska jest PRL-em, Ukraina byłą USRR, a Litwa byłą LSRR.
Putin zdaje sobie sprawę, jak wielkie szkody Łukaszenka przynosi dzisiaj Białorusi i ewidentnie próbuje teraz zagarnąć jak najwięcej, unikając jednocześnie otwartego konfliktu – ma świadomość, że czas działa na jego niekorzyść, bo z tygodnia na tydzień przybywa w Białorusinach frustracji wobec jego komentarzy wspierających Łukaszenkę.
Sygnalizowaliśmy już niejednokrotnie, że narracja rosyjskich elit nie jest jednak jednolita. Ostatnio chociażby Michaił Gorbaczow wsparł protesty w Białorusi i choć nie odgrywa on obecnie ważnej roli w rosyjskiej polityce, to świadczy o tym, że wysoko postawieni Rosjanie nie boją się wypowiadać przeciwko reżimowym standardom, które prezentuje Łukaszenko.
Rosji śpieszy się podwójnie, bowiem nie tylko część elit zaczyna coraz głośniej mówić z uznaniem o Białorusinach – już teraz Rosjanie w całym kraju, nie tylko w jej dwóch najbardziej europejskich miastach, jak przyjęło się uważać, zaczynają wierzyć, że oddolna zmiana jest możliwa. Pierwszym tego sygnałem był Chabarowsk, ale w tym tygodniu internet obiegły zdjęcia z Władywostoku, gdzie robotnicy miejscowego portu strajkują, by wyrazić swoje niezadowolenie z przebiegu głosowania na miejscowe władze.
Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.
Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.
Komentarze