0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

„Stany Zjednoczone, ich sojusznicy i partnerzy będą wspierać społeczeństwo ukraińskie. Rosja zostanie pociągnięta do odpowiedzialności za swoje działania. Zachód jest zjednoczony i zdeterminowany. Jesteśmy gotowi nałożyć poważne sankcje na Rosję, jeśli dokona dalszej inwazji Ukrainy”.

To słowa wypowiedziane przez Joe Bidena w Białym Domu zaledwie kilka dni temu, 18 lutego 2022. Nie była to pierwsza i wcale nie najostrzejsza zapowiedź sankcji. Podczas innych wystąpień amerykański prezydent zapowiadał m.in. blokadę Nord Stream 2 (i to na wspólnej konferencji z kanclerzem Niemiec), a nawet odłączenie Rosji od międzynarodowego systemu bankowości elektronicznej.

Na razie jednak, niespełna dobę po oficjalnej aneksji przez Putina wschodnich części Ukrainy (nie bawmy się w powtarzanie putinowskich frazesów o „uznawaniu niepodległości” jakichś „republik”), Stany Zjednoczone zapowiedziały jedynie ograniczone sankcje i to wyłącznie na osoby i biznesy działające na anektowanych terenach Ukrainy lub z takimi osobami związane.

W Białym Domu podobno nikt nie ma wątpliwości, że na tym rosyjska agresja się nie skończy.

Z Waszyngtonu płyną więc zapowiedzi, że już ogłoszone sankcje to dopiero początek, a kolejne kroki mają zostać podjęte wkrótce. Domagają się tego zarówno wpływowi politycy Partii Demokratycznej, jak i ta grupa Republikanów, która przynajmniej w tej kwestii nie słucha głosu Donalda Trumpa.

Z drugiej jednak strony słychać też głosy wzywające do deeskalacji. W swoim stanowisku redakcyjnym wpływowy dziennik „The New York Times” pochwalił Bidena za ograniczoną reakcję przekonując, że wprowadzenie ostrych sankcji wymierzonych bezpośrednio w Putina i jego środowisko byłoby jednoznaczne z porzuceniem drogi dyplomatycznej i zachęciłoby Kreml do frontalnego ataku.

Przeczytaj także:

„Tak długo, jak istnieje na to choćby najmniejsza szansa, nie wolno nam porzucić możliwości oddalenia, poprzez działania dyplomatyczne, groźby pełnej inwazji”, napisano w gazecie.

Należy mieć nadzieję, że Biały Dom nie posłucha tych głosów. Doświadczenie uczy, że to właśnie ograniczona reakcja zostanie uznana przez Rosję za dowód słabości i będzie zachętą do dalszych kroków – jeśli nie teraz, to w najbliższej przyszłości. Poza tym – wbrew temu, co pisze nowojorski dziennik – do inwazji już doszło. Prezydent Biden pytany jaki czas temu przez dziennikarzy, co rozumie przez inwazję, odpowiadał jasno: „Jeśli jakiekolwiek jednostki rosyjskie przekroczą granicę ukraińską, będzie to inwazja”. Marionetkowe „republiki” - stworzone przy pomocy Rosji - nie zostały do tej pory uznane przez żadne państwo poza Rosją.

Wysyłając wojsko na ich teren, Putin przekroczył więc granicę Ukrainy i spełnił definicję inwazji, jaką podawał amerykański prezydent.

Korzyści z otwartości

Oczywiście, przy wprowadzaniu kolejnych sankcji administrację Bidena czeka trudne zadanie – konieczność ukarania rosyjskich władz oraz zniechęcenia ich do dalszych działań przy jednoczesnym utrzymaniu jedności Zachodu. W chwili, kiedy piszę te słowa, kanclerz Niemiec poinformował właśnie o bezterminowym odroczeniu certyfikacji gazociągu Nord Stream 2. Jak zwracał uwagę Piotr Buras, szef warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych, taka decyzja to „krok bilateralny, a nie sankcja UE”, a tym samym „silniejszy sygnał wobec Moskwy”. Jeśli kolejne kraje podejmą w najbliższym czasie równie poważne decyzje, to będzie dowód, że metoda działania przyjęta przez Stany Zjednoczone okazała się skuteczna.

Na czym polegała? Przede wszystkim na intensywnych kontaktach i wymianie informacji z sojusznikami. Sekretarz stanu Antony Blinken powiedział w jednym z ostatnich wywiadów, że w czasie kryzysu „mieliśmy ponad 200 interakcji – spotkań, rozmów telefonicznych, wideokonferencji – z NATO, z Unią Europejską, z OECD, z sojusznikami i partnerami w całej Europie, a nawet poza nią”.

To wyraźna zmiana w porównaniu z tym, jak administracja Bidena poprowadziła proces wycofywania swoich wojsk z Afganistanu. Wówczas wiele państw sojuszniczych narzekało nie tylko na brak konsultacji, ale nawet informacji o działaniach strony amerykańskiej.

Tym razem Biały Dom postanowił działać inaczej.

Amerykański wywiad ostrzegał Bidena przed planowaną inwazją Rosji na Ukrainę już w październiku 2021 – informują dziennikarze „New York Timesa”. Wkrótce potem do Moskwy wybrał się szef CIA i były ambasador w Moskwie William Burns. Miał oświadczyć Putinowi, że Stany Zjednoczone wiedzą o jego planach. Jednocześnie Biden zgodził się, by o zamiarach Kremla szeroko informować nie tylko władze państw sojuszniczych, ale i opinię publiczną. Tę nietypową taktykę wspierali zarówno szef CIA, jak i Dyrektorka Wywiadu Narodowego Avril Haines.

Cele administracji były złożone, ale przejrzyste. Chodziło między innymi o uczulenie europejskich sojuszników na powagę sytuacji. Gdyby Amerykanie podnieśli alarm dopiero w obliczu bezpośredniego zagrożenia inwazją, trudniej byłoby o wypracowanie skoordynowanej reakcji, a tym bardziej o uzyskanie zgody na naprawdę dotkliwe sankcje. Przekazywanie informacji mediom miało z kolei przygotować opinię publiczną w Stanach, jak i w państwach sojuszniczych, na nasilenie konfliktu i związane z tym możliwe konsekwencje, między innymi decyzje o wysłaniu dodatkowej pomocy militarnej Ukraińcom i wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Spekulowano, że Biden chce również uniknąć oskarżeń o to, że dał się Putinowi zaskoczyć. Wreszcie, chodziło także o odebranie Rosji przewagi w „środowisku informacyjnym”, uświadomienie obywatelom, jakimi metodami posługuje się rosyjski prezydent i pozbawienie go przewagi wynikającej z zaskoczenia.

Przypomnijmy: Amerykanie już wiele tygodni temu mówili, że Kreml może posłużyć się sfingowanym atakiem na cywilów lub prorosyjskich separatystów dla uzasadnienia inwazji. Niedługo potem brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych ostrzegło – a Amerykanie te ostrzeżenia potwierdzili – że celem Rosjan może być dokonanie zamachu stanu i zmiana władzy w Kijowie. Wreszcie w ostatnich dniach amerykańskie służby poinformowały, że dysponują przygotowaną przez Rosjan listą Ukraińców, „którzy po inwazji mają zostać zabici lub wysłani do obozów”. W międzyczasie media regularnie informowały o ruchach rosyjskich wojsk oraz ich rosnącej liczbie, swoje materiały ilustrując zdjęciami satelitarnymi.

„Ujawniamy plany Rosji nie dlatego, że chcemy konfliktu, ale dlatego, że robimy wszystko co w naszej mocy, aby pozbawić Rosję jakiegokolwiek uzasadnienia dla inwazji na Ukrainę” - mówił 18 lutego Biden, a jego słowa cytowała amerykańska ambasada w Warszawie.

Innymi słowy, Amerykanie upubliczniali z wyprzedzeniem kłamstwa Putina, aby w chwili, gdy je w końcu wypowie, były mniej wiarygodne.

Transparencja szkodzi?

Ale działania władz w Waszyngtonie były także z rozmaitych powodów krytykowane. Przede wszystkim ostrzegano, że upubliczniając agresywne plany rosyjskiego prezydenta, Biden de facto popycha go do ich realizacji. Jeśli po tym jak Amerykanie ujawnili co zamierza, Putin zrezygnowałby z ataku, ucierpieć mógł jego starannie pielęgnowany wizerunek silnego przywódcy.

Jednocześnie formułowano zarzut całkowicie przeciwny – zgodnie z którym Amerykanie ryzykują kompromitacją, jeśli do żadnego ataku nie dojdzie. Ekipę Bidena porównywano do pastuszka ze słynnej bajki, który tak często krzyczał o zbliżającym się wilku, że kiedy wilk naprawdę się pojawił, nikt już krzyków chłopca nie słuchał.

Współpracownicy prezydenta niespecjalnie się jednak tą akurat krytyką przejmowali. „Jeśli Rosja zmieni swoje zachowanie i nasze ostrzeżenia okażą się bezpodstawne, to świetnie”, mówił rzecznik Departamentu Stanu Ned Price. „Jeśli ludzie zechcą nas później oskarżyć o sianie paniki (…), to z chęcią się na to zgodzimy. Nie szukamy uznania. Chcemy zapobiec wojnie”, tłumaczył w rozmowie z National Public Radio.

Trudniej było odrzucić zarzut mówiący, że otwartość Amerykanów szkodzi samej Ukrainie, odstrasza bowiem inwestorów i sieje panikę wśród społeczeństwa. Mówił o tym otwarcie prezydent Wołodymyr Zełenski. Pod wpływem tej krytyki Amerykanie zrezygnowali z przekonywania, że rosyjska inwazja jest „nieuchronna” (ang. imminent), ale ton komunikatów płynących z Waszyngtonu pozostał niezmieniony. I słusznie, bo jeśli Putin był zdecydowany na atak, to ukraińska gospodarka poważnie ucierpi niezależnie od tego, czy Biały Dom powstrzymałby się od publikacji swoich ostrzeżeń.

Krytycy Bidena zarzucali mu również, że obrana strategia może się sprawdzić wyłącznie na krótką metę. Jeśli rosyjskie wojska pozostałyby na granicy przez kolejnych kilka miesięcy, to informacje o zbliżającej się inwazji w końcu straciłyby siłę przebicia. Wiemy już jednak, że ten argument okazał się chybiony.

Rosjanie przekroczyli granicę Ukrainy, a do uzasadnienia swoich działań Putin wykorzystał dokładnie te kłamstwa, przed jakimi ostrzegali Amerykanie.

Do tej pory metoda Bidena i jego ludzi okazała się więc skuteczna – państwa zachodnie były na działania Rosji przygotowane. Teraz najważniejsze pytanie brzmi: czy uda się im wypracowaną jedność zachować i obarczyć za Putina za jego decyzję tak wysokimi kosztami, by raz uzyskanej przewagi nie roztrwonić.

;

Udostępnij:

Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Komentarze