Kandydat Demokratów Joe Biden nazwał Trumpa klaunem i kazał mu się zamknąć. Trump nieustannie przerywał i wkurzył nawet prowadzącego debatę. Kto zyskał? Raczej Biden. Miał być "śpiącym Joe", okazał się wojownikiem
„Co to w ogóle było? Szaleństwo!”, „Czegoś takiego nigdy nie widziałam”, „Kompromitacja”, „Shitshow”, „Największy przegrany: my!”, „Wszyscy staliśmy się dziś głupsi” – tak komentowali na gorąco amerykańscy dziennikarze w telewizjach i na Twitterze pierwszą debatę przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi w USA. We wtorek wieczorem 29 września 2020 (o 03:00 nad ranem 30 września polskiego czasu) miliony ludzi na całym świecie zobaczyło, jak obecny prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, i były wiceprezydent, a dziś kandydat Partii Demokratycznej Joe Biden, obrzucają się wyzwiskami, wyśmiewają, okładają oskarżeniami. Więcej w tym było wymiany ciosów niż argumentów.
„Każdemu, kto to oglądał, należy się tysiąc dolarów miesięcznie" - żartował były kandydat w prezydenckich prawyborach Demokratów Andrew Yang. W analizie debaty redaktor naczelny portalu telewizji CNN Chris Cillizza, nie napisał nic i zostawił puste miejsce tam, gdzie powinny znaleźć się hity i pozytywne wnioski z debaty.
„To miejsce celowo pozostawiamy puste. To była absolutnie ohydna debata, która nie nauczyła opinii publicznej absolutnie niczego na temat kandydatów i tego, jakim będą prezydentem Stanów Zjednoczonych”
- tłumaczył.
A jeszcze chwilę przed debatą wydawało się, że przejdzie ona do historii głównie dlatego, że kandydaci nie podadzą sobie ręki - z powodu pandemii.
Skoro było tak źle, czy warto cokolwiek z tej debaty zapamiętać? Zdecydowanie tak.
W dwudziestej minucie padły słowa, które pewnie będą najczęściej cytowanym fragmentem debaty. Joe Biden miał odpowiedzieć na pytanie o ochronę zdrowia, zamiast tego zwrócił się wprost do kamery i z wyciągniętą przed siebie ręką zaczął wygłaszać mowę namawiającą do głosowania.
Trump mu nieustannie przerywał, domagając się odpowiedzi na zadane pytanie. „Nie odpowiem" - rzucił Biden, nie patrząc na Trumpa i próbował mówić dalej. Na to zirytowany Trump zaczął opowiadać coś o radykalnej lewicy i pytać, kto jest w otoczeniu Bidena.
A wtedy Biden wypalił: „Zamkniesz się, człowieku?” (Will you shut up, man?) I dodał, że zachowanie Trumpa jest „nieprezydenckie”.
Jeszcze w trakcie debaty koszulki z tym napisem pojawiły się w kampanijnym sklepie Bidena:
Trump mówi to, co ludzie myślą, ale wstydzą się głośno powiedzieć - to jedna z interpretacji jego sukcesu w 2016 roku. Być może słowa Bidena spełnią podobną funkcję? Mnóstwo osób chciałoby Trumpowi wykrzyczeć w twarz: „Zamknij się wreszcie!”.
Z drugiej strony: Trump obraża całe grupy społeczne, a to, co mówi na głos, łamie najróżniejsze tabu. A krytyka Trumpa żadnym tabu nie jest.
Obaj kandydaci wchodzili sobie w słowo, mówili jednocześnie, czasami aż trudno było zrozumieć, co kto mówi. „Panowie!” - krzyknął w pewnym momencie prowadzący Chris Wallace, który był wyraźnie zaskoczony tym, co dzieje się na jego oczach i nie radził sobie z opanowaniem chaosu. Jeszcze na początku próbował się wtrącać: „Panie prezydencie, jestem moderatorem tej debaty i chciałbym, żeby pozwolił mi pan zadać pytanie”. Później zamilkł i bezradnie się przysłuchiwał.
Zupełnie inaczej niż Joe Biden, który odpłacał pięknym za nadobne. Na atak odpowiadał atakiem.
„Przez ostatnie 47 miesięcy zrobiłem więcej niż ty przez 47 lat” - wyśmiewał Bidena Trump. Ten nie pozostawał dłużny: „Wszystko, co mówi Trump jest kłamstwem”, „Ten człowiek nie wie, o czym mówi”, „Jesteś najgorszym prezydentem, jakiego miała Ameryka”, „Klaun".
Może trudno w to uwierzyć, ale ten chaos i krzyki były wydarzeniem historycznym. Żadna wcześniejsza debata prezydencka tak nie wyglądała.
W porównaniu z tym, co się wydarzyło we wtorkowy wieczór, debaty Trumpa z Hillary Clinton sprzed czterech lat sprawiają wrażenie pogadanek przy herbatce.
Amerykańskie debaty prezydenckie - choć ich wpływ na wyniki wyborów jest kwestionowany - są prawdziwym politycznym wydarzeniem. Inaczej niż polskie pseudodebaty.
„Jeśli wiadomość, że ta debata się skończyła, była muzyką dla waszych uszu, nie jesteście sami” – to pierwsze słowa dziennikarza Chucka Todda z NBC, gdy zakończyła się transmisja.
Jednak były też inne głosy: „Zasłużyliśmy sobie na to”. Tę słowną jatkę można potraktować jako kulminację „Trumpizmu". Oto zobaczyliśmy, jak Trump zaraża swoje otoczenie. Zwykle stonowany, wręcz nudny Biden stał się brutalny. Ta debata stawia pytanie o to, gdzie zaprowadził Amerykańską politykę Trump, nie tylko jeśli chodzi o zarządzenie instytucjami.
W książce "Shitshow. Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje" reporter Charlie LeDuff pisze: „Ilekroć kłamał, przesadzał, szydził, groził lub porównywał kolegę republikanina do pedofila, kapitanowie tonących statków medialnych obserwowali, jak rosną im statystyki kliknięć i oglądalności. Biznes to biznes. Statek płynął dalej. Postanowili więc zrobić z tego Donald Trump Show".
Po debacie pojawiły się postulaty, by w kolejnych prowadzący mogli wyłączać kandydatom mikrofony. Oraz plotki, że następnych debat nie będzie, bo nie chce ich Joe Biden.
Demokraci obawiali się, że ich kandydat w starciu z Trumpem wypadnie blado, a emocje wzbudzą jedynie jego gafy, do których ma skłonność. Trump nie nazywa Bidena inaczej niż „Sleepy Joe” - śpiący Joe. Domagał się, by 78-letni Biden przed debatą poddał się testowi na obecność narkotyków, bo bez dodatkowego wspomagania rzekomo miałby sobie nie poradzić.
Jednak podczas debaty Biden nie zaspał. Był dynamiczny, choć była to raczej rąbanka niż finezyjne ciosy, ale przynajmniej padały w odpowiednich momentach. Gdy prowadzący dla odmiany strofował Bidena, prosząc, by pozwolił skończyć Trumpowi, Biden skomentował: „Przecież on nie wie jak".
Biden najczęściej zwracał się wprost do kamery - mówił do widzów, a nie do konkurenta. Na zmianę traktował Trumpa jak postać niepoważną i groźną. Raz go wyśmiewał, raz przed nim ostrzegał. Zupełnie wprost mówił, że prezydentura Trumpa grozi śmiercią - bo sposób, w jaki prezydent zarządza pandemią, zwiększa ryzyko zakażeń. Z powodu Covid-19 od początku pandemii w USA zmarło ponad 200 tysięcy osób.
Trump wydawał się tym zaskoczony i zdezorientowany. Strategia, jaką obrał - zrobić z Bidena starego, słabego, skrajnego lewaka - spaliła na panewce. Czasem uderzał na oślep, próbował wmówić Bidenowi, że zapomniał nazwy szkoły, w której się uczył, ale nic takiego się nie stało. Biden, który dotąd publicznie często się mylił, tym razem mówił gładko.
Z potencjalnie najtrudniejszego momentu Biden wyszedł obronną ręką. Było to wtedy, gdy Trump rzucił, że syn byłego wiceprezydenta został wyrzucony z armii za zażywanie kokainy. „Nieprawda" - powtórzył wielokrotnie Biden. Po czym - znów patrząc wprost na widzów - przyznał, że jego syn miał problem z narkotykami, „tak jak wiele osób", a on jest dumny, że syn sobie z nimi poradził.
Inny pamiętny moment debaty to ten, gdy Trump nie potępił białych suprematystów.
Kandydat Demokratów podkreślał, że w Stanach Zjednoczonych występuje systemowe, niesprawiedliwe traktowanie czarnoskórych, a Trumpa nazwał rasistą. Z kolei Trump jak katarynka powtarzał, że Amerykanie chcą „prawa i porządku", a Biden ze strachu przed „skrajną lewicą" nawet nie wymówi tych słów.
Prowadzący debatę Wallace zapytał prezydenta, czy potępi białych suprematystów. Trump migał się od odpowiedzi, odbijał piłeczkę, mówiąc, że przemocą posługuje się lewa strona. Wallace nie odpuszczał. W końcu z ust Trumpa padły słowa, które szeroko cytują media tradycyjne i społecznościowe:
„Proud Boys [neofaszystowska grupa posługująca się przemocą], cofnijcie się, stańcie z boku! Ale powiem wam coś: trzeba coś zrobić z antifą i lewicą”.
„New York Times" donosi, że sami Proud Boys uznali te słowa za „historyczne" poparcie. Ich media społecznościowe rozgrzała radość, że prezydent wspomniał publicznie nazwę ich grupy. Twierdzą też, że zgłaszają się do nich nowi członkowie.
O antifie Biden powiedział, że to „idea, a nie organizacja”.
Kilka minut z 90-minutowej debaty dotyczyło klimatu. Biden mówił, że obecnie wydajemy miliardy dolarów na walkę z powodziami i huraganami. Obiecał tworzenie milionów zielonych miejsc pracy. Trump opowiadał, że lasy w Kalifornii płoną, bo są źle urządzone. Warto jednak zapamiętać, że przyciśnięty do ściany przyznał, że za zmiany klimatyczne w pewnym stopniu są odpowiedzialni ludzie.
Nie obyło się też bez pytań o podatki.
Od niedzieli 27 września, opinia publiczna w USA żyje podatkami Trumpa. A raczej tym, jak Trump unika ich płacenia. „New York Times” dotarł do skrzętnie dotąd ukrywanych zeznań podatkowych prezydenta. Przez 10 z 15 lat poprzedzających prezydenturę Trump nie zapłacił ani dolara podatku dochodowego. W 2016 i 2017 roku płacił śmieszną kwotę 750 dolarów. Swoim zwyczajem Trump ogłosił na Twitterze, że to wszystko „fake news”, bez słowa dodatkowego komentarza.
Kiedy w trakcie debaty Wallace zapytał Trumpa, ile zapłacił podatku w 2016 i 2017 roku, ten odparł, że „miliony dolarów".
Tej debaty Trump potrzebował bardziej niż Biden. Bo w czasach pandemicznego kryzysu stało się coś niezwykle rzadkiego w amerykańskiej polityce: urzędujący prezydent nie jest faworytem wyborów. Trump, który najpierw zaprzeczał pandemii, potem przekonywał, że jak Chiny zapłacą za wirusa, to wszystko będzie dobrze, a teraz nie radzi sobie z zarządzaniem kryzysem, płaci za to społecznym poparciem. Biden prowadzi - i to kilkoma punktami - zarówno w sondażach ogólnokrajowych, jak i w kluczowych dla wygranej stanach.
Wygrana Trumpa w 2016 zasadzała się na kilku tzw. swing states. Należy do nich stan Ohio, gdzie odbywała się wtorkowa debata. W 2016 roku Trump pokonał tam Hillary Clinton aż o ponad 8 punktów procentowych. Wcześniej dwukrotnie zwyciężał tam Barack Obama - w 2012 roku trzema punktami, co pokazuje skalę zwycięstwa Trumpa. Było miażdżące.
Jednak w 2020 z tej przewagi nie zostało nic. Biden i Trump idą w Ohio łeb w łeb. Podobnie jest w innych stanach, które dały mu zwycięstwo przed czterema laty.
Komentatorzy telewizji NBC przed debatą:
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze