0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Sgt. Joshua WootenSgt. Joshua Wooten

Dramatyczne obrazy z Afganistanu, gdzie talibowie przejęli władzę w kilka tygodni - nawet zanim jeszcze wojska USA zakończyły ewakuację - były pod koniec sierpnia 2021 roku tematem numer 1 w mediach na całym świecie, ale największe zainteresowanie i przerażenie wywoływały w Iraku. Tam również Amerykanie przez ostatnie dwie dekady toczyli “wojnę z terrorem” i również planują ją zakończyć.

Miliony Irakijczyków boją się powtórki z Afganistanu i mają po temu realne powody, bo prawie identyczny scenariusz mają już przećwiczony.

Przeczytaj także:

Wrócili do Iraku

W 2011 roku Amerykanie całkowicie wycofali się z Iraku, a trzy lata później radykalni bojownicy Państwa Islamskiego, znanego lepiej pod anglojęzycznym skrótem ISIS, błyskawicznie - po ofensywie trwającej kilka tygodni - zajęli jedną trzecią kraju, w tym drugie co do wielkości miasto, Mosul. Stworzyli tam sunnicki kalifat, który łącznie ze zdobyczami terytorialnymi w sąsiedniej Syrii miał powierzchnię większą niż połowa Polski i przetrwał trzy lata.

Podobieństwa są doprawdy uderzające - iracka armia, wyekwipowana i wytrenowana przez Amerykanów za miliardy dolarów, tak jak afgańska liczyła kilkaset tysięcy żołnierzy. I podobnie - niemal bez walki i w popłochu - uciekała lub masowo poddawała się garstce kilkunastu tysięcy bojowników ISIS.

Porządki, które zapanowały w sunnickim kalifacie, przebiły nawet afgański taliban. W Mosulu publiczne egzekucje były na porządku dziennym, bojownicy bezkarnie porywali młode dziewczęta jako swoje “branki”, złodziejom obcinano ręce, a nastoletni chłopcy przechodzili wojskowo-religijny trening, a potem byli wcielani do armii kalifatu.

Kiedy ISIS zajął Tikrit, miasto leżące w połowie drogi między Mosulem i Bagdadem, do niewoli wpadło kilka tysięcy kadetów irackiej armii. Bojownicy wyselekcjonowali z nich szyitów i nie-muzułmanów, łącznie ponad tysiąc chłopaków, i rozstrzelali ich jednego dnia (sunnici i szyici to dwa główne, skłócone odłamy islamu). Film z masowej egzekucji wrzucili do internetu.

Setki tysięcy cywilów, sterroryzowanych i przerażonych, uciekło przed ISIS - głównie do irackiego Kurdystanu. Około stu tysięcy przebiło się aż do Unii Europejskiej, gdzie złożyli podania o azyl (docierali głównie na wyspy greckie u wybrzeży Turcji).

Kalifat został pokonany tylko dlatego, że rządowi w Bagdadzie pomogli Amerykanie, którzy wrócili do Iraku. W latach 2014-2017 lotnictwo USA zrzuciło na bojowników ponad 25 tys. bomb i rakiet. Dopiero przy takim wsparciu z powietrza, po półrocznym oblężeniu, udało się wiosną 2017 roku odbić Mosul. Miasto pozostaje zrujnowane do dzisiaj - koszty odbudowy samej tylko najstarszej dzielnicy szacuje się na miliard dolarów.

Obecnie w Iraku stacjonuje 2,5 tys. amerykańskich żołnierzy, którzy pilnują, głównie z powietrza, żeby ISIS się nie odrodził. Od zdobycia Mosulu do dziś zrzucili kolejne 10 tys. bomb i rakiet. Ale latem br., kiedy w Waszyngtonie był iracki premier, razem z prezydentem Joe Bidenem ogłosili, że “wojskowa misja Amerykanów zakończy się do 31 grudnia 2021 roku”.

Czy zatem Europa ma szykować się na drugą falę uciekinierów z Iraku?

Odpowiedź jest bardziej ponura niż pytanie: otóż Irakijczycy wcale nie potrzebują odrodzenia kalifatu, żeby masowo uciekać z kraju. Mają po temu wiele innych powodów: kilka dekad traumy narodowej, upadłe i skorumpowane państwo, lokalne bojówki, które terroryzują cywilów; niekończąca się spirala zemsty między szyitami i sunnitami czy wreszcie globalne ocieplenie, którego skutki, spotęgowane przez regionalną politykę, odczuwają już teraz.

Z tych wszystkich przyczyn Irakijczycy nieustannie stukają do bram Europy. Z danych Eurostatu wynika, że w 2020 roku złożyli 27 tys. podań o azyl w UE (zajmując piąte miejsce po Syryjczykach, Afgańczykach, Wenezuelczykach i Kolumbijczykach).

Bardzo pechowy kraj

Permanentna katastrofa narodowa zaczęła się 30 lat temu - od sankcji narzuconych przez ONZ. Były one karą za inwazję na Kuwejt, której iracka armia, na polecenie prezydenta Saddama Husajna, dokonała w sierpniu 1990 roku. Kiedy pół roku później Amerykanie przegnali agresorów, sankcji nie zniesiono - miały zmusić Irak do zapłacenia Kuwejtowi reparacji wojennych i do zlikwidowania zapasów broni chemicznej. Niestety embargo na sprzedaż irackiej ropy nie dotykało bezpośrednio władz w Bagdadzie - bo przecież “rząd się wyżywi” - tylko miliony zwykłych obywateli, którzy w latach 90. cierpieli z powodu niedożywienia, głodu, braku lekarstw i czystej wody.

Według niektórych szacunków w wyniku sankcji ONZ zmarło nawet pół miliona Irakijczyków. Liczba ta jest poddawana w wątpliwość - jako wyolbrzymiona - jednakże bezspornym pozostaje fakt, że Denis Holiday, zastępca sekretarza generalnego ONZ, który odpowiadał za pomoc humanitarną dla Iraku, w 1998 roku podał się do dymisji twierdząc, że “nie będzie zarządzać programem, który nosi znamiona ludobójstwa”.

Dwa lata później z tej samej przyczyny podało się do dymisji dwoje kolejnych wysokich urzędników ONZ.

Sankcje zniesiono dopiero w 2003 roku, kiedy Amerykanie zajęli Irak. Błyskawicznie obalili państwo Saddama, ale nie potrafili stworzyć nowego; w efekcie kraj pogrążył się w całkowitym chaosie i wojnie domowej. Irakijczycy - pozbawieni elektryczności, leków, dostępu do lekarza, ochrony policji - znowu masowo umierali. Wg analizy opublikowanej na łamach magazynu "Lancet", liczba nadmiarowych zgonów w pierwszych latach amerykańskiej okupacji wyniosła 600 tys., przy czym tylko ok. 150 tys. to ofiary bomb czy kul karabinowych, reszta umarła w wyniku fatalnych warunków życia.

Fanatycy czy wyzwoliciele?

Wojna domowa miała charakter religijny i wynikała z odwrócenia ról. Za Saddama klasą uprzywilejowaną byli sunnici, którzy w Iraku stanowią zaledwie jedną piątą populacji. Ale demokracja, którą przywieźli na czołgach Amerykanie, wyniosła do władzy szyitów, którzy stanowią 60 proc. Irakijczyków (i za Saddama byli dyskryminowani). Teraz to sunnici byli dyskryminowani, a ich protesty szyicki rząd w Bagdadzie brutalnie tłumił, co w dużym stopniu przyczyniło się do sukcesu ISIS.

Prawda bowiem jest taka, że spora część mieszkańców kalifatu popierała fanatycznych bojowników. Wiem to z dobrego źródła: moi znajomi Irakijczycy, mieszkający w USA, pochodzą z Mosulu i często w latach 2014-2017 dzwonili do swoich krewnych i ze zdumieniem słyszeli od nich, że “kalifat jest lepszy niż złodziejska dyktatura szyitów”.

Po upadku kalifatu koło irackiej historii znowu się przekręciło o 180 stopni: represje i wyroki spadły nie tylko na schwytanych bojowników ISIS, ale na niemal wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób “wspierali” kalifat, np. gotując posiłki dla bojowników. Do aresztów trafiło kilka tysięcy nastolatków, których ISIS - siłą lub obietnicami stałych dochodów - wcielił do swojej armii. Wielu z nich iracka policja torturowała, żeby przyznali się do winy.

Około 1500 dzieci-żołnierzy kalifatu odsiaduje wyroki w więzieniach (przy następnym obrocie koła historii staną się niechybnie przywódcami kolejnej sunnickiej rebelii).

Martwe dusze przegrywają wojny

Kolejne irackie rządy oskarżane są o nieudolność, ale w jednym wykazują się ogromną skutecznością - chodzi o rozkradanie publicznych pieniędzy. Przy czym pole do popisu mają znacznie większe niż równie słynne z korupcji proamerykańskie rządy w Kabulu, bo w Bagdadzie co roku jest do rozdysponowania kilkadziesiąt miliardów dolarów ze sprzedaży ropy.

Ahmed Chalabi, przewodniczący komisji finansów w irackim parlamencie w 2014 roku wyliczał, że w demokratycznym Iraku rozkradziono 551 mld dolarów. W 2018 parlamentarna komisja ds. transparentności władzy szacowała bardziej ostrożnie, że jedynie 320 mld dolarów. Były minister finansów Ali Allawi twierdzi, że około 25 do 30 proc. dochodów z ropy przejmują bezpośrednio partie polityczne, które akurat tworzą koalicję rządową.

Metody są różne, poczynając od znanych i popularnych na całym świecie (jak np. “prawdziwa firma płaci urzędnikowi, żeby wygrać przetarg”) po bardziej brawurowe, np. “fikcyjna firma wygrywa przetarg i dostaje przelew na prawdziwe zagraniczne konto”. Bardzo popularny jest trik na “martwe dusze”. Oglądałem go kilkanaście lat temu na komisariacie policji w Bakubie, stolicy prowincji na północ od Bagdadu. Tamtejszy komendant raportował, że ma kilkuset podwładnych, ale kiedy Amerykanie przyjeżdżali na komisariat, było ich tylko kilkunastu. Komendant pensje inkasował, żeby rozdać je wszystkim podwładnym, również tym istniejącym tylko na papierze.

Jest niemal pewne, że “martwe dusze” stały się chroniczną chorobą irackiej armii. W 2014 roku kilkanaście tysięcy słabo uzbrojonych bojowników ISIS przegnało kilkukrotnie liczniejsze, uzbrojone po zęby irackie wojsko. Jak to wyjaśnić? Dopiero kiedy przyjmiemy, że część żołnierzy istniała tylko na papierze.

Jeszcze większe osiągnięcia ma iracka kleptokracja w gospodarce wodnej.

Kiedy spojrzeć na mapę Iraku, najbardziej rzucają się w oczy dwie grube, niebieskie linie - to Tygrys i Eufrat, dwie najpotężniejsze na Bliskim Wschodzie rzeki, które 5000 lat temu zasilały pierwszą cywilizacji opartą na rolnictwie, czyli Mezopotamię. Wydaje się zatem, że Irak - w porównaniu z krajami z sąsiedztwa, takimi jak Kuwejt, Jordania czy Izrael, które niemal w ogóle nie mają wody - wygrał los na geograficznej loterii.

Okazuje się jednak, że takie położenie na mapie niewiele znaczy.

“Milionom Irakijczyków zagraża w niedalekiej przyszłości ciężki kryzys wodny i żywnościowy, który zmusi setki tysięcy ludzi do opuszczenia domów” - ostrzegał w sierpniu 2021 roku Carsten Hansen, dyrektor regionu bliskowschodniego w Norwegian Refugee Council.

Pierwsi uchodźcy klimatyczni?

Trzeba tutaj oddać sprawiedliwość irackim politykom - katastrofa, o ile do niej dojdzie, nie będzie jedynie skutkiem fatalnej gospodarki wodnej, ale również czynników, które od rządu w Bagdadzie nie zależą.

Pierwszy, to globalne ocieplenie - susze stały się znacznie częstsze i bardziej dotkliwe. W tym roku jest wyjątkowo źle. Ze względu na brak opadów i niskie stany rzek zbiory pszenicy w okolicach Mosulu będą mniejsze o 70 proc., a w irackim Kurdystanie - o 50 proc.

Druga przyczyna jest taka, że Tygrys i Eufrat, choć płyną głównie przez Irak, to zaczynają się w Turcji, a ich niektóre dopływy - w Iranie. Oba te państwa zbudowały w ostatnich dekadach system tam, zbiorników irygacyjnych i sztucznych kanałów, które przekierowują wodę z rzek na ich tereny.

W efekcie wody z Tygrysu i Eufratu dopływa do granic Iraku dwa lub nawet trzy razy mniej niż 30 lat temu.

“Od dwóch lat nie da się już łowić ryb” - skarżyli się dziennikarzom Reutersa mieszkańcy wioski Imami Zamen nad rzeką Sirwan, dopływem Tygrysu mającym źródła w Iranie. Ponieważ rzeka wysycha, większość z 70 rodzin już się z wioski wyprowadziła, a szkoła podstawowa została zamknięta.

W najczarniejszym scenariuszu, który opisują naukowcy na łamach Central European Journal of Engineering, Tygrys i Eufrat na terenie Iraku całkowicie wyschną do 2040 roku. A wtedy niechybnie ruszy na Europę fala “uchodźców klimatycznych”, lub, ściślej mówiąc, “klimatyczno-politycznych”.

Rozczarowanie kleptokracją

Nic nie wskazuje na to, żeby najbliższe wybory parlamentarne, zaplanowane na 10 października, miały cokolwiek zmienić. Sondaże zapowiadają bardzo niską frekwencję - poniżej 30 proc. Już trzy lata temu wyniosła ona tylko 44 proc. Tymczasem w pierwszych wyborach po amerykańskiej inwazji osiągnęła 79 proc., mimo że sytuacja w kraju była niestabilna, a sunniccy terroryści zapowiadali zamachy w lokalach wyborczych.

Najwyraźniej po kilkunastu latach demokracji Irakijczycy dochodzą do wniosku, że ich głos nic nie znaczy.

Należy się obawiać, że w przypadku renesansu ISIS iraccy żołnierze i policjanci będą walczyli o utrzymanie swoich pozycji z takim samym entuzjazmem i zaangażowaniem jak obecnie wyborcy szykują się do wyborów.

Gdyby zatem Amerykanie naprawdę się wycofali, to powtórka z Afganistanu jest możliwa - choć nie w tak ekspresowym tempie, bo bojownicy ISIS, w odróżnieniu od afgańskich talibów, zostali militarnie rozbici. Tylko kilku tysiącom udało się ukryć. Zeszli do podziemia, skąd czasami przypominają o sobie zamachami bombowymi. Odzyskanie zdolności bojowej zajęłoby im kilka lat, podobnie jak to miało miejsce po pierwszym wycofaniu się Amerykanów z Iraku w 2011 roku.

Pozostaje wszakże pytanie, co prezydent Biden i iracki premier Mustafa al Kadhimi mieli na myśli, kiedy w lipcu 2021 w Białym Domu ogłosili “zakończenie amerykańskiej misji wojskowej w Iraku przed 31 grudnia 2021”. Z odpowiedzi, które Biden udzielał dziennikarzom należy wnosić, że to jedynie retoryka - żołnierze USA nigdzie nie odlecą, jedynie zostaną przemianowani na “doradców” i “szkoleniowców”.

To zapewne wystarczy, żeby skutecznie szachować ISIS, zapobiec rozpadowi Iraku i tłumić religijno-polityczne fale zemsty. Ale nie wystarczy, żeby ukrócić bagdadzką kleptokrację, zatrzymać globalne ocieplenie czy skłonić Irańczyków czy Turków, żeby przestali zatrzymywać wodę z Tygrysu i Eufratu.

Dlatego Irak pozostanie nie tylko czołowym eksporterem ropy naftowej, ale również uchodźców.

;
Mariusz Zawadzki

Dziennikarz, reportażysta. Były korespondent "Gazety Wyborczej" na Bliskim Wschodzie i w USA. Za zbiór reportaży "Nowy wspaniały Irak" został nominowany do Nagrody Literackiej „Nike” 2013

Komentarze