COVID spadł na Irak w czasie mozolnego wychodzenia z wojennych zniszczeń. Razem z załamaniem cen ropy jest zabójczy nie tylko dla chorych. O desperacji, nadziei, obozowych namiotach, w których trudno przetrwać i dlaczego bywają lepsze od powrotu do domu rozmawiamy z PAH
3 czerwca w Iraku - o liczbie ludności zbliżonej do Polski - było 8 168 chorych na koronawirusa, zmarło 256 osób, wykonano 5 935 testów na milion mieszkańców.
Nie wiadomo czy liczby odzwierciedlają sytuację. Kiedy w marcu Agencja Reuters opublikowała tekst podważający oficjalne dane, które miały być zaniżane, nałożono na nią karę i odebrano licencję.
Wiadomo za to na pewno, że dla doświadczonych wojnami Irakijczyków to kolejny cios, który razem z załamaniem cen ropy stawia ich w krytycznym położeniu. Na miejscu wytrwale działają pracownicy Polskiej Akcji Humanitarnej, którzy zapewniając dostęp do wody, pomagają ludziom przeżyć, a czasem nawet wrócić do domu.
O sytuacji i nastrojach w Iraku oraz wytrwałej pracy Polskiej Akcji Humanitarnej rozmawiamy z Anną Górską koordynatorką Programu Misji PAH w Iraku od 2019 roku.
Marta K. Nowak, OKO.press: W jakim momencie koronawirus zastał Irak?
Anna Górska, PAH: Tak samo niespodziewanym, jak w innych krajach. Chociaż groźbę zaczęto odczuwać wcześniej - w sąsiednim Iranie epidemia szybko wymknęła się spod kontroli. Irakijczycy byli przerażeni, mówiono tylko o wirusie. Maseczki i rękawiczki zaczęto nosić jeszcze przed oficjalnymi zaleceniami. Ale potem panika zelżała i przestano.
Kiedy pojawiły się pierwsze zakażenia, dość szybko zamknięto kawiarnie, restauracje, meczety i szkoły. Zabroniono palenia sziszy. Granice zamknięto 17 marca, kilka dni po Polsce. Restrykcje były nagłe i ostre. Ogłoszono, że przez dwa dni nie wolno wychodzić z domów. Potem na chwilę rozluźniano restrykcje i znowu
przez tydzień wszystko zamknięte. Informowano o tym kilka godzin wcześniej, więc ludzie masowo ruszali po zakupy.
I prosto z izolacji wszyscy szli tłoczyć się do sklepów?
Jedni tak, inni magazynowali ryż od tygodni. Myślę, że robiono to etapami, żeby ludzi uspokoić. Pokazać, że można wytrzymać tych kilka dni. Potem zdecydowano, że małe sklepy pozostaną otwarte, ale nie można się poruszać bez dobrego powodu.
Jak u nas, tylko że za złamanie zasad poza wysoką karą można było trafić do więzienia.
Jak Irakijczycy znoszą czas pandemii?
Ciężko, izolacja źle się odbiła na ich stanie psychicznym. Najtrudniejszy był okres Ramadanu. To trudny czas postu, ale też jednoczenia się, spotkań całymi rodzinami. Tej radosnej części święta zabrakło.
Przez zamknięcie cierpią też relacje w rodzinach. W Iraku domy są często wielopokoleniowe: żona, mąż, teściowie, dzieci... Niewiele trzeba, żeby wybuchł konflikt.
Restrykcje spowodowały, że wiele rodzin straciło źródło zarobków, a rząd nie oferuje pomocy. Gwałtownie spadły też ceny ropy, na której opiera się iracka gospodarka. Jeśli to się utrzyma, rząd planuje obniżać pensje, zwalniać urzędników, pracowników resortu zdrowia, edukacji...
Ci, którzy mają pracę boją się, że ją stracą, a duża część już straciła. Wiedzą, że nie dostaną zasiłku, a ceny w sklepach już zaczynają rosnąć. Niektórzy nie wytrzymują presji. Media informują o kolejnych przypadkach samobójstw spowodowanych epidemią.
Skąd tak dramatyczna reakcja?
Często ten kryzys i utrata źródła dochodu to kolejna katastrofa spadająca na rodzinę, która przeszła już bardzo wiele przez lata konfliktów i niepewności. Ważny jest też aspekt kulturowy.
W Iraku model podziału obowiązków w rodzinie powoli się zmienia, ale wciąż często to mężczyzna odpowiada za utrzymanie rodziny. I nie chodzi tylko o żonę i dzieci, ale też rodziców, a czasem innych krewnych.
W Iraku emerytury są tak małe, że nie pozwalają na godne życie. To ogromna presja na jedną osobę, która zapewnia byt całej rodzinie. I nagle traci dochód. Rząd wspominał o zapomogach, ale do dziś nie podano szczegółów.
A co z dziećmi?
Siedzą w domach. Wielu rodziców martwi się, że nie będą potem chciały wrócić do szkoły. W Iraku dzieci mają obowiązek szkolny, ale nie jest on zbyt skutecznie egzekwowany przez państwo. Rodzice są czasem bezradni kiedy dzieci nie widzą sensu w edukacji i wolą wagary.
Na edukację dzieci trzeba też mieć pieniądze, których rodzice będą mieć coraz mniej.
Wyprawka i podręczniki, to jedno, ale samo dostarczenie do szkoły to skomplikowane przedsięwzięcie. W wielu regionach Iraku wysłanie dziecka samego do szkoły jest niebezpieczne, zdarzają się porwania dla okupu.
Czy w całym Iraku sytuacja wygląda tak samo?
Nie, regiony bardzo się różnią, nieco lepiej jest w irackim Kurdystanie. To region autonomiczny, który jest częścią Iraku, ale ma swój rząd, swoje partie i dużo więcej wolności. Trochę jak Katalonia w Hiszpanii.
Kurdowie są podzieleni i obecnie zamieszkują głównie w Iraku, Iranie, Syrii i Turcji. Iracki Kurdystan to jedyne miejsce, gdzie udało im się utworzyć realną autonomię rozpoznawaną przez sam Irak i międzynarodową społeczność.
Powszechnie wiadomo, że władze tureckie są do kurdyjskiej mniejszości dość wrogo nastawione, co ma odzwierciedlenie w ich polityce krajowej i zagranicznej od lat. W Syrii jest Rożawa, czyli Autonomiczna Administracja Północnej i Wschodniej Syrii, która nie została jednak uznana przez państwo.
Iracki Kurdystan stosunkowo najlepiej przetrwał wojnę, pozostała część Iraku wygląda o wiele gorzej. Mosul czy regiony, które najpierw były zdobywane i okupowane, a potem odbijane są całkiem zniszczone. W gruz zamieniono całe miasta oraz wsie.
Do obozów dla uchodźców uciekło ponad 3 mln osób z samego Iraku, od wielu lat przybywa też Syryjczyków i syryjskich Kurdów. Jakie warunki panują w obozach?
Bardzo różne, to zależy kiedy i w jakich okolicznościach powstały. Obozy budowane planowo, często przez agendy ONZ, mają wyższy standard. Każda rodzina ma swój kontener, sanitariaty, wodę, prąd.
Takie obozy przypominają miasteczka. Są w nich szkoły, fryzjer, place zabaw, alejki, w których ludzie rozkładają się ze sklepikami, sprzedają warzywa.
Inaczej wyglądają obozy, które powstały na szybko - zwykle jako środek tymczasowy, choć ludzie mieszkają tam już od lat. Żyją stłoczeni w źle izolowanych namiotach. Latem temperatury dochodzą do 40 stopni, zimą spadają do 10, czasem poniżej 0.
Zimy są deszczowe w Iraku, ziemia zamienia się wtedy w lepki muł i jest przecinana potokami błota. W namiotach ciężko to przetrwać. Toalety w takich obozach są dzielone miedzy kilka rodzin, co utrudnia reżim sanitarny.
I to jest dla nich lepsze od powrotu do domu? Teraz kiedy ISIS już tam nie ma.
Wielu nie ma do czego wracać, ich miejscowość została zrównana z ziemią. Trzeba też pamiętać, że ludzie, którzy przeszli przez wojnę, mają swoje traumy, które mogą uniemożliwiać im powrót do domu, wzięcie spraw w swoje ręce. Nie wiemy, przez co przeszli. Wiele osób straciło dokumenty, a bez nich trudno się po kraju poruszać.
W niektórych rodzinach zmarła osoba, która zapewniała przychód.
Straciłaś męża, masz trójkę dzieci, wrócisz na zgliszcza swojego domu i co? Jak zapłacisz za jedzenie i wodę, której zresztą często nie ma?
Samotne kobiety z dziećmi częściej decydują się na pozostanie w obozach, bo mają tam zapewnione przeżycie: jedzenie, wodę, schronienie, produkty higieniczne, często szkołę dla dzieci i minimalną opiekę medyczną.
Kobieta, która traci męża, nie może liczyć na nikogo?
W arabskich społeczeństwach bardzo ważne jest wsparcie krewnych oraz społeczności. Jeżeli umrze mąż, to pomaga często dalsza rodzina. Mówi się, że stąd pierwotnie wzięło się wielożeństwo. Jeżeli umarł mąż, to często jego brat brał owdowiałą kobietę za żonę, żeby utrzymać ją i dzieci.
Iracka społeczność jest bardzo wspierająca, to bardzo gościnny naród. Dzielenia się z potrzebującymi wymaga też religia.
Możesz polegać na społecznych inicjatywach sąsiadów i bliskich, gorzej ze wsparciem systemowym.
Są też organizacje takie jak PAH. Co udaje wam się robić?
To zależy od lokalizacji. W obozach, dzięki wsparciu finansowemu Komisji Europejskiej zapewniamy wodę, dostęp do sanitariatów, środków higieny... W związku z wirusem staramy się dostarczać produktów więcej, ale rzadziej. Ryzyko, że ktoś się zarazi, jest zbyt duże, a w zatłoczonych obozach epidemię trudno zatrzymać.
Przy niektórych działaniach konieczna jest nasza codzienna obecność: to dowożenie wody pitnej czy promocja higieny i udzielanie najważniejszych informacji o koronawirusie.
Nasi pracownicy zachowują wszystkie środki bezpieczeństwa, ale rozmowy z ludźmi przy ich domach, na ulicach i na bazarach są wciąż kluczowe, jeśli chodzi o przekazywanie rzetelnej wiedzy. Wiele osób ma niesprawdzone informacje lub bagatelizuje zagrożenie.
Niezależnie od epidemii, staramy się wspierać Irakijczyków w odbudowie powojennego życia. Jeśli spojrzeć na Irak z perspektywy, to jest na etapie powolnego wychodzenia z kryzysu. Oczywiście jest wiele rodzin, dla których powrót do domów będzie szczególnie trudny.
Praca czasem wydaje się syzyfowa, ale statystyki pokazują, że z roku na rok jest coraz więcej powracających.
PAH stara się ten ruch wspierać: odbudowując infrastrukturę wodną w mieście, kanalizację, doprowadzamy bieżącą wodę. Na miejscu pracują też inne organizacje, które pomagają budować szkoły, szpitale.
Współpracujemy z lokalnymi organizacjami, żeby pomóc zbudować trzeci sektor, czyli sieć organizacji pozarządowych. Wtedy organizacje z zewnątrz, jak nasza, powoli nie będą już potrzebne. To jest nasz cel, być niepotrzebni.
Poza problemem zniszczonych wojną miast i kryzysową sytuacją milionów uchodźców, Irak to też miejsce intensywnych spięć politycznych - wojny o wpływy między Iranem i Stanami Zjednoczonymi oraz antyrządowych protestów
Napięcia między USA a Iranem trochę zelżały, głównie przez pandemię. Irak poprosił Stany Zjednoczone o wycofanie wojsk, część już wyjechała. Sytuacja wciąż się zmienia.
Antyrządowe protesty trwają nieprzerwanie od października - głównie w Bagdadzie i kilku innych większych miastach.
Niedawno powołano kolejnego już premiera. Przez ostatnie parę miesięcy co chwilę powoływano nowego, ale wydaje się, że żaden nie został w pełni przez Irakijczyków zaakceptowany.
Koronawirus nie powstrzymał protestów? Jak uczestnicy radzą sobie z zakazami?
Łamią je. Koronawirus zaognił sytuację. Teraz zaczynają się niepokoje związane z tym, że ludzie nie mają pieniędzy na jedzenie. Ci, którzy protestują, wciąż nie są zadowoleni z tego, w jaki sposób rząd podchodzi do ich postulatów.
A postulaty są dosyć radykalne i mogą być trudne do zrealizowania. To właściwie zastąpienie całego rządu. Dochodzą do nas głosy, z których wynika, że według protestujących władza, zamiast stawiać na pierwszym miejscu dobro obywateli, rozgrywa polityczną grę i podejmuje decyzje pod wpływem innych państw.
Działania PAH w czasie pandemii można wesprzeć pod tym linkiem.
Naszą rozmowę o sytuacji w Somalii przeczytacie tutaj:
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze