Patryk Szczepaniak
Patryk Szczepaniak
Użycie siły wobec żony, kochanka zatrudniona w biurze partyjnego kolegi, afera z kilometrówkami płaconymi przez Sejm, jazda autem po pijaku, rajd meleksem na Cyprze... I najnowszy grzech posła Zbonikowskiego - fałszowanie oświadczeń majątkowych. Ale PiS nie zmusi go do odejścia jak Misiewicza czy radnego Piaseckiego - ryzykowałoby utratą większości w Sejmie
9 maja 2017 Prokuratura Okręgowa w Warszawie postanowiła wszcząć śledztwo w sprawie „zatajania prawdy i podawania nieprawdy w oświadczeniach majątkowych, składanych przez posła Łukasza Zbonikowskiego marszałkowi Sejmu RP.” W komunikacie dla mediów poinformowała, że „chodzi o okres od 26 kwietnia 2011 roku do 28 kwietnia 2016 roku”.
"Informacje o nieprawidłowościach pochodzą z Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Z uwagi na dobro śledztwa, nie mogę udostępniać szczegółów" - mówi OKO.press rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Michał Dziekański. Wiadomo jednak, że kilka tygodni przed wszczęciem śledztwa przez prokuraturę, CBA zakończyło kontrolę oświadczeń majątkowych Zbonikowskiego.
OKO.press pytało posła o sprawę oświadczeń i inne niejasności związane z jego działalnością. Nie odpowiedział jednak na nasze pytania.
Z dokumentów, do których dotarła redakcja OKO.press, wynika, że szczególną uwagę śledczy poświęcą prawdopodobnie oświadczeniom posła z lat 2013-16. Pod koniec VII kadencji Sejmu Zbonikowski wykazał, że ma mieszkanie o wartości 180 tys. złotych oraz ciągnik rolniczy wyceniony na 40 tys. złotych. W oświadczeniach złożonych na początku obecnej kadencji - w listopadzie 2015 roku oraz kwietniu 2016 roku nie wpisał ich już. Równocześnie jego oszczędności zmalały z 22 tys. do 13 tys. złotych. Co więc stało się z pieniędzmi?
Odpowiedzi na to i inne pytania dotyczące majątku Zbonikowskiego szuka od jakiegoś czasu jego żona - Monika, z którą poseł jest w stanie wojny. Przypuszczalnie to jej zawiadomienie lub zawiadomienie byłego pracownika biura poselskiego Zbonikowskiego sprawiło, że sprawą zainteresowały się organa ścigania.
Kryzys w małżeństwie Zbonikowskich zaczął się w 2015 roku, na krótko przed październikowymi wyborami parlamentarnymi. Zbonikowska we wrześniu złożyła na policji zeznania obciążające męża. Z zawiadomienia, które wpłynęło do prokuratury w Chełmnie oraz zeznań Zbonikowskiej, wynikało, że poseł w obecności swojej teściowej pobił żonę i siłą odebrał jej telefon komórkowy, na którym go wcześniej nagrała.
Kilka tygodni później prokuratura umorzyła śledztwo. Uznała, że odebranie żonie siłą telefonu nie nosi znamion rozboju, który jest ścigany z urzędu. A Zbonikowska nie złożyła wniosku o wszczęcie śledztwa dotyczącego przemocy w rodzinie.
PiS na obyczajowe ekscesy szefa struktur partii w okręgu kujawsko-pomorskim zareagował natychmiast. Jarosław Kaczyński podjął decyzję o wyrzuceniu go z partii, PiS wycofał rekomendację wyborczą, a wiceprezes partii - Joachim Brudziński - nawoływał w mediach, by go zbojkotować w wyborach:
"Nie głosujcie na Zbonikowskiego. Nie popieramy jego kandydatury. Jeżeli będzie robił kampanię pod naszym szyldem, jeżeli wyda jakąkolwiek złotówkę przeznaczoną z funduszu wyborczego na kampanię w terenie, to pełnomocnik komitetu wyborczego złoży zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa. Zbonikowski nie może korzystać z naszego logo na plakatach, nie może drukować plakatów za nasze pieniądze" - mówił.
Wycofać jego kandydatury partia nie mogła, bo zarejestrowano już listy wyborcze. Zbonikowski dostał trzecią pozycję na liście w okręgu toruńsko-włocławskim. Zgodnie z kodeksem wyborczym kandydata można usunąć z listy jeśli umrze, sam zrezygnuje albo straci bierne prawo wyborcze.
Po naciskach ze strony partii, Zbonikowski wystosował oświadczenie, że nie zrezygnuje ze startu w wyborach. „Takie działanie wcale nie byłoby honorowe, lecz słabe i tchórzowskie, a wręcz byłoby przyznaniem się do winy, której nie ma” - uzasadniał.
Mimo protestów PiS, podczas kampanii wyborczej logo partii znalazło się na jego ulotkach. „Zbonikowski Łukasz. Zaufaj Prawdzie. Miejsce 3. na liście*” - reklamował się.
Drobną czcionką na dole ulotki dodając: „*3. na liście najsympatyczniejszych parlamentarzystów z Włocławka wg. sondy z października 2014 r.”.
W późniejszych wywiadach tłumaczył dlaczego wykorzystał znak PiS: "Nigdy, jako poseł z 10-letnim stażem, nie występowałem pod żadnym innym logiem i nie zamierzam występować".
Gdy na kilka dni przed wyborami PiS zwołał konwencję w Toruniu, Zbonikowski także pojawił się na niej. Prezes Kaczyński ostro zareagował na jego obecność:
"Dobre państwo właśnie, to także moralność jego przedstawicieli, to wysoki poziom moralny, a przynajmniej niespadanie poniżej pewnego poziomu. I my tego będziemy przestrzegać. Ja tu widzę na sali osobę, która nie powinna się tu znaleźć. Nie jest tutaj zaproszona, bo spadła poniżej tego poziomu i dzisiaj bezpodstawnie powołuje się na znak PiS" - mówił prezes.
Jego wystąpienie wywołało gromkie brawa. Zbonikowski tłumaczył, że to na pewno nie chodziło o niego, bo nie usłyszał swojego nazwiska z ust Kaczyńskiego.
W wyborach parlamentarnych Zbonikowski uzyskał czwarty wynik w okręgu. I zdobył mandat poselski. Po ogłoszeniu wyników zwołał konferencję prasową. Pytał: "Czy jest ktoś jeszcze w Polsce, który wbrew wszystkim swoim wrogom politycznym, wbrew nawet własnej partii politycznej, wbrew swojemu ulubionemu liderowi partii, wbrew własnym radnym z miast, wbrew żonie i teściowej i nie mając ani złotówki limitu na kampanię wyborczą, wygrałby wybory parlamentarne i został posłem?
Pytany przez dziennikarzy o banicję polityczną, przekonywał, że nie zrobił nic przeciwko partii i wyrażał nadzieję, że dojdzie do porozumienia z nią.
„Jeżeli chodzi o przyszłość: ja kochałem i kocham tę partię i kocham nawet prezesa tej partii” – deklarował.
Jego nadzieje ziściły się niespełna dziewięć miesięcy później. 10 czerwca 2016 roku Komitet Polityczny PiS przyjął go z powrotem w szeregi partii.
Jak to się stało? Jeden z polityków PiS tłumaczy: "Najlepszy poseł dla partii, to taki, który ma sporo za uszami. Jak coś nabroił, to mu się wybacza. Łukasz po wygranych wyborach poszedł do prezesa, bił pokłony i obiecywał lojalność aż po grób".
Gdy Zbonikowski wrócił na łono PiS, wybaczono mu przedwyborczą niesubordynację. Ale pozostał problem finansowania kampanii wyborczej.
Zgodnie z prawem - koszty kampanii mogą być pokrywane tylko z konta komitetu wyborczego partii i nie mogą przekroczyć określonego pułapu. Złamanie tych zasad grozi odebraniem subwencji należnej partii. Każde ugrupowanie określa więc, ile mogą wydać na kampanię poszczególni kandydaci (w przypadku szeregowych członków partii to zwykle kilkanaście tysięcy złotych) i pilnuje by zamawiając dla siebie ulotki i plakaty nie przekraczali tych kwot.
Zbonikowski, mimo zakazu z partii, kampanię prowadził. I to bardzo kosztowną.
Według informacji, do których dotarło OKO.press, miała ona kosztować ok. 200 tys. złotych. Mieszkańcy okręgu wyborczego dostali widokówki promujące posła. Cały Włocławek oklejony był jego plakatami, a nad głównymi ulicami wisiały bilbordy z jego podobizną.
W rozmowie z dziennikarzami portalu DDwloclawek.pl Zbonikowski przekonywał wówczas:
„Nie emituję materiałów wyborczych tylko reklamę mojego sprawozdania poselskiego. Postawiono mnie pod ścianą. Muszę korzystać ze wszystkich dostępnych mi narzędzi prawnych i intelektualnych”.
Teresa Schubert, dyrektor finansowa PiS, w odpowiedzi na pytania OKO.press o finansowanie kampanii wyborczej Zbonikowskiego, napisała: „Komitet Wyborczy PiS prowadził kampanię wyborczą na zasadzie wyłączności, na rzecz zarejestrowanych przez siebie kandydatów, według własnych decyzji i uznania. Szczegóły gospodarki finansowej znajdują się w sprawozdaniu finansowym KW PiS, przedłożonym Państwowej Komisji Wyborczej”.
W sprawozdaniu złożonym przez PiS w PKW wyszczególnione zostały wszystkie wpłaty na konto komitetu. Dołączono do niego faktury dokumentujące wydatki wszystkich kandydatów. Z dokumentów wynika, że Zbonikowski wpłacił w 2015 roku na fundusz wyborczy partii 10 tys. złotych. Nie ma jednak żadnego rachunku potwierdzającego jego wydatki na ulotki, plakaty i bilbodry. Czy pokrywał je z własnego rachunku, co w świetle prawa jest nielegalne?
W lutym 2016 roku Monika Zbonikowska napisała do Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy z list prośbą o zbadanie legalności finansów męża. „(…) zabrał on około 430 tys. zł z naszego majątku w roku 2015. Z tych pieniędzy się nie rozliczył - twierdził, że wydał na kampanię wyborczą, w co nie wierzę. 250 tys. zł przelał sobie z rachunku bankowego, zaś pozostała część pochodzi ze sprzedaży maszyn o wartości ok. 170 tys. zł” - wyliczała.
W zawiadomieniu do skarbówki Zbonikowska pisała też o wykupywaniu przez męża gruntów w okolicach Włocławka. Twierdziła, że kupił cztery działki - łącznie 7,55 ha, za które zapłacił około 288 tys. złotych. Oficjalnie nabywcą nieruchomości jest mama posła, emerytowana nauczycielka. W dokumentach Zbonikowski figuruje jako jej pełnomocnik. "A co, moja matka nie może kupować ziemi? Ma cierpieć z tego powodu, że nosi moje nazwisko?" - komentował w mediach Zbonikowski.
Zbonikowscy od lat prowadzili wspólne gospodarstwo rolne. Podział obowiązków był prosty. On zajmował się karierą polityczną, ona gospodarstwem i rodziną. W 2014 roku Monika Zbonikowska dostała 100 tys. zł dotacji w ramach programu „Młody Rolnik”. Jednym z warunków otrzymania pieniędzy było dostarczenie pisemnej zgody małżonka na udział w programie. Zbonikowski taką zgodę wówczas podpisał.
Trzy lata później - gdy był już z żoną w konflikccie - zmienił zdanie. Stwierdził, że to on, a nie żona, prowadzi gospodarstwo i to jemu należą się pieniądze z dotacji. "Przez rok czasu nie zgłaszałem gruntów, które były potrzebne do rozliczenia się, chociaż ja je uprawiałem" - mówił w kwietniu 2017 roku dziennikarzom Wirtualnej Polski. Dodał, że nie będzie uczestniczył w wyłudzaniu przez żonę dotacji, która jej się nie należy.
Złożył też zawiadomienie do prokuratury na szefa lokalnego oddziału Agencji Restrukturyzacji Modernizacji i Rolnictwa, który odmówił przyznania mu racji w sporze.
Dzień po wygranych wyborach parlamentarnych żona Zbonikowskiego złożyła w Sądzie Okręgowym we Włocławku pozew o rozwód. Jak uzasadniała, miała dość kłamstw, poniżania przez męża i zdrad. Ostatecznym argumentem była sprawa "Goldie". Tak pieszczotliwie poseł nazywa swoją kochankę, Lidię Wiśniewską. Ich relacja ma dwie strony: prywatną oraz profesjonalną.
Pierwszą udowodniła agencja detektywistyczna, która na zlecenie żony Zbonikowskiego, zbadała jego bieliznę i porównała pobrane z niej próbki z materiałem genetycznym Wiśniewskiej. „Reasumując wyniki tych badań, można ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że Łukasz Zbonikowski nie dotrzymał wierności swojej żonie Monice Zbonikowskiej i dopuścił się zdrady fizycznej z Lidią Wiśniewską, swoją współpracownicą” - napisała w raporcie agencja.
Do udowodnienia drugiej relacji nie potrzeba wynajmować detektywów. Jak doniósł „Fakt” - Wiśniewska nieoficjalnie zarządza biurem poselskim Zbonikowskiego. Ma komplet kluczy do biura i swoje biurko w nim. Można ją tam spotkać w godzinach pracy biura.
- To kłamstwa, ona tu nie pracuje - przekonywał wówczas poseł.
Według informacji na stronie internetowej Sejmu, jedynym pracownikiem biura Zbonikowskiego jest Maria Bujalska, niespełna 60-letnia emerytka. A Wiśniewska oficjalnie zatrudniona jest jako asystentka krajowa Kosmy Złotowskiego, europosła PiS, który ma biuro pod tym samym adresem co Zbonikowski.
Po powrocie Zbonikowskiego na łono partii, posłowie PiS o sprawie wypowiadali się bardzo powściągliwie. Jacek Sasin na antenie Radia Zet mówił: "Romanse się zdarzają w życiu i nie powinny mieć wpływu na karierę zawodową i polityczną. Choć nie należę do osób, które by jakoś pochwalały tego typu zachowania".
Oprócz sprawy rozwodowej Zbonikowska złożyła w Sądzie Rejonowym w Chełmnie akt oskarżenia o naruszenie jej nietykalności cielesnej przez męża. "Chodziło o szarpanie i wyrywanie ręki" - mówi prezes sądu, Julita Preis. Jeśli poseł zostanie uznany za winnego, grozi mu do roku pozbawienia wolności.
Postępowanie sądowe nie mogło rozpocząć się bez uchylenia Zbonikowskiemu immunietu poselskiego. Na wniosek jego żony sejmowa komisja regulaminowa wyraziła zgodę na pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej. Podczas przesłuchania przed komisją Zbonikowski mówił, że nigdy żony nie bił, a zarzuty przez nią postawione są absurdalne. „Nie pozostawia to chyba żadnych złudzeń, że moja żona, niestety, ma niezbyt dobre chęci utrzymania rodziny i dobra dzieci, tylko chce uzyskać jak najlepszą pozycję rozwodową i majątkową” - tłumaczył.
W tym samym czasie, gdy on był przesłuchiwany przez komisję, na portalu Fakt.pl ukazał się wywiad z jego żoną.
Zapewniała, że ma niezbite dowody jego grzechów - nagrania wideo dokumentujące dwie napaści ze strony męża. „Mogłam dużo wcześniej doprowadzić do jego oskarżenia, ale łudziłam się, że uda nam się pokojowo porozumieć i nie wywlekać na światło dzienne prywatnych spraw. Byłam naiwna.
W najgorszych koszmarach nie sądziłam, że będzie zdolny do takich podłości. Nie ma odwagi stanąć ze mną twarzą w twarz w sądzie, a dowody przeciwko niemu są miażdżące. Zależy mi tylko na tym, żeby nie był bezkarny" - mówiła.
Z dwunastu członków sejmowej komisji regulaminowej, jedenastu głosowało za uchyleniem mu immunitetu. Jeden poseł wstrzymał się od głosu.
Problemy z prawem Zbonikowski ma niemal od początku swojej politycznej kariery.
W 1999 roku, zaledwie kilka miesięcy po zdobyciu mandatu radnego Włocławka, został złapany przez policję, gdy jechał samochodem pod wpływem alkoholu. "Tak naprawdę, to trochę sam się załapał. Jadąc samochodem zobaczył interwencję policji. Podjechał swoją zieloną Skodą Felicią i zaparkował na trawniku. Policja zwróciła mu uwagę, że nie wolno tam parkować. Gdy Łukasz się odezwał, funkcjonariusze poczuli od niego alkohol" - wspomina jeden z byłych asystentów Zbonikowskiego. Badanie alkomatu wykazało wówczas, że miał 0,8 promila alkoholu we krwi. Sąd skazał go na 450 zł grzywny i odebrał mu prawo jazdy na siedem miesięcy.
Zbonikowski zapewniał później w jednym z wywiadów:
"Raz w życiu popełniłem taki błąd. Nauczyło mnie to, że teraz, gdy zbliżam się do samochodu, nie spojrzę nawet na szklankę piwa".
Dziewięć lat później Zbonikowski powtórzył błąd z młodości. W listopadzie 2008 roku, razem z posłem Karolem Karskim, uczestniczyli w posiedzeniu podkomisji ds. ochrony praw człowieka, która odbywała się w Limmasol na Cyprze. Według świadków, pijani rozbijali się meleksami do jazdy po polu golfowym, na terenie hotelu "Le Meridien" i rozbili pojazd.
We wspólnym oświadczeniu Karski i Zbonikowski bronili się wówczas, że takie wydarzenie nie miało miejsca. Całą sprawę przedstawiali jako „szantaż i próbę wyłudzenia pieniędzy” przez właściciela hotelu.
Dwa lata później cypryjski sąd wydał wyrok skazujący posłów PiS na karę 11 tys. euro (ok. 47 tys. zł). Jednym z dowodów w sprawie był raport sporządzony przez cypryjską policję. "25 listopada 2008 goście hotelowi zniszczyli dwa samochody typu Golf Car oraz mur otaczający część hotelu (...) Podejrzani to Karol Karski i Łukasz Zbonikowski (...) Golf Car nr 15 znajdował się na falochronie hotelowym: jedno z przednich kół pojazdu było w powietrzu, podczas gdy jego rama utknęła na falochronie” - pisali cypryjscy funkcjonariusze.
Zbonikowski, jak wiele razy później, tłumaczył że to część walki politycznej, która ma na celu skompromitowanie go. "Może to jakaś prowokacja?" - zastanawiał się publicznie po ogłoszeniu wyroku.
W listopadzie 2014 roku wybuchła tzw. „afera madrycka”. Trzej posłowie Prawa i Sprawiedliwości: Adam Rogacki, Mariusz Kamiński oraz Adam Hofman polecieli do Madrytu na posiedzenie Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Wcześniej każdy z nich zadeklarował w kancelarii Sejmu, że jedzie do Hiszpanii swoim samochodem i dostał kilkanaście tysięcy złotych zaliczki na pokrycie kosztów. W rzeczywistości polecieli tanimi liniami lotniczymi. Gdy aferę opisały media, posłów wyrzucono z partii, a później śledztwo w tej sprawie wszczęła warszawska prokuratura.
Z raportu, który po wybuchu afery przygotowała specjalnie do tego powołana komisja sejmowa, wynika jednak, że nieprawidłowości w rozliczeniach podróży wykryto także u kilku innych posłów. Wśród nich znalazł się Zbonikowski. Największe wątpliwości komisji wzbudziło rozliczenie 4 podróży zagranicznych posła. Warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie rozliczenia jednej z delegacji Zbonikowskiego oraz przekroczeniu przez niego uprawnień. Ostatecznie jednak umorzyła sprawę.
Politycy PiS są przekonani, że i najnowsze sprawy Zbonikowskiego w prokuraturze skończą się dla niego pomyślnie. A nawet gdyby było inaczej - władze partii nie zrobią mu krzywdy. PiS ma dziś w Sejmie 233 z 460 posłów. Nie zaryzykuje utraty większości parlamentarnej, by wykazać się przed wyborcami etyczną postawą.
Dziennikarz "Superwizjera" TVN
Dziennikarz "Superwizjera" TVN
Komentarze