O sytuacji Kościoła w czasie epidemii koronawirusa, a także o tym, co ta pandemia może Kościołowi przynieść rozmawiamy z prof. Arkadiuszem Stempinem, historykiem i watykanistą.
Wnioski:
- polski rząd do Kościoła podchodzi na kolanach, wręcz przeprasza za stwarzanie niedogodności;
- obecna władza potrzebuje silnych politycznych powiązań z urzędowym Kościołem: z jednej strony ze względu na dużą część swojego mocno wierzącego elektoratu, z drugiej montuje właśnie w Europie ligę chrześcijańską z Węgrami Orbána i włoską Legą Salviniego;
- na krótką metę bp Edward Janiak i abp Sławoj Leszek Głódź mogą zacierać ręce, miotła papieża Franciszka wielkiej krzywdy im nie wyrządziła, ale dla polskiego Kościoła jest to złowieszcze.
Poniżej cała rozmowa z prof. Stempinem.
Sebastian Klauziński, OKO.press: Polscy biskupi, mimo szalejącej pandemii, jak jeden mąż bronią otwartych kościołów. Dlaczego?
Prof. Arkadiusz Stempin, historyk i watykanista*: Hierarchia Kościoła katolickiego w Polsce zdaje sobie sprawę, że znaczna część wiernych jest słabo wykształcona. Przekaz o zawieszeniu bezpośredniego doświadczenia liturgii Wielkiego Tygodnia na skutek pandemii, zjawiska niemetafizycznego, jest dla nich nie do przyjęcia.
Wyznacznikiem dla ich religijnego przeżycia jest bezpośrednia obecność, wręcz namacalność uczestnictwa w rytuale. Doświadczenie pustego grobu, wachty strażaków przy nim, mszy rezurekcyjnej, śmierci Chrystusa w Wielki Piątek przy zapadającej ciszy – a Wielki Tydzień obfituje akurat w liturgiczne rarytasy – za pomocą streamingu czy telewizji jawi się zbyt abstrakcyjnie.
Skąd się to bierze? Dlaczego transmisja mszy w telewizji lub internecie nie wystarcza?
Niezależnie od dostępności do streamingu osób 60 plus w południowo-wschodnich diecezjach Polski,
nasz rodzimy katolicyzm zasadza się niezmiennie na obrzędowości i folklorze religijnym. Logos, przekaz słowny, budzi protestanckie skojarzenia.
Czy tylko o wiernych tutaj chodzi? Mam wrażenie, że biskupi starali się przekonać opinię publiczną, że kościół to nie jest muzeum ani kino. Dlatego nawet w czasie epidemii, nie można kościoła traktować tak jak innych, świeckich instytucji.
Absolutnie ma Pan rację. W zjawiskach społecznych nigdy skutek nie zostaje wywołany jedną przyczyną, a ich splotem. A w tym przypadku dochodzi jeszcze
obawa biskupów, czy długotrwały okres bez bezpośredniego kontaktu z Kościołem nie wyludni go po pandemii,
nie odzwyczai bardziej labilnych wiernych od praktyk religijnych intra muros [wewnątrz murów kościelnych – red.].
Religie żyją z bezpośredniego kontaktu i wzajemnego wsparcia członków wspólnoty. Zdaniem Matthew F. Manion, dyrektora „Center for Church Management” na Uniwersytecie Villanova w Pensylwanii, liczba wiernych po pandemii spadnie o połowę.
Przestaną chodzić do kościoła ci, dla których dotychczasową motywację wyznaczał obowiązek lub przyzwyczajenie, a nie przekonanie. Inni zwątpią, gdyż nikt ich nie przekona, że pandemia, która pozbawia pracy, biologicznego życia i sensu wielu aktywności, wpisuje się w zbawczy plan boży. Dla jeszcze innych, którzy po pandemii zostaną w domach, przekaz medialny mszy będzie satysfakcjonujący.
Tak jak wielu pracodawców i pracowników przyzwyczaiło się już do pracy z domu.
Właśnie. Biskupi boją się, że home office zagnieździ się w Kościele i będziemy mieli wirtualne duszpasterstwo. Na razie jednak ani Kościół w Polsce nie jest do tego technicznie przygotowany, ani w ogóle nie zamierza w praktyce przenieść duszpasterstwa do sieci.
Już na kanwie obecnych zaleceń na czas wielkanocny podkreślono, że spowiedź wirtualna jest niedozwolona. A przecież folia na kratkach w konfesjonale nie jest wystarczającym zabezpieczeniem przed zarażeniem się. Zasadniczo jednak kościół już się zastrzegł, że udzielanie wszystkich sakramentów zastępczą drogą wirtualną nie jest możliwe. Na tym przykładzie widać, jak bardzo biskupi są zatroskani, by nie desakralizować religijnych praktyk, a w konsekwencji nie desakralizować kościoła.
Można też się zastanowić, na ile zdjęcie ze 387. konferencji polskiego episkopatu z początku października ubiegłego roku w Łodzi, na którym niemal setka biskupów siedzi i stoi ramię w ramię bez maseczek, odzwierciedla ich paradygmatyczny stosunek do pandemii.

Polski kościół w ogóle, mam wrażenie, nie traktuje epidemii jako śmiertelnego zagrożenia. Niby apeluje o noszenie maseczek i mycie rąk, ale zachęca do wizyty w kościele. Niby daje dyspensę od niedzielnej mszy, ale jak w kościele jest trzy razy więcej osób, niż pozwalają na to obostrzenia, to raczej proboszcz kary nie dostanie.
Ale żadnemu nie przyjdzie do głowy, by wyjść z monstrancją przed nadjeżdżający samochód, bo wie, że cud się nie wydarzy i że zginie pod kołami.
To racjonalne podejście nie obowiązuje wszystkich w stosunku do zagrożenia pandemicznego. Wracamy do punktu wyjścia w rozmowie. Słabo wykształcony odbiorca biskupiego przekazu ignoruje zagrożenie, bo albo nie widzi wirusa, albo sądzi, że jego siła rażenia ulegnie boskiej wszechmocy.
Jak Kościół podchodził do epidemii w przeszłości? Czy dzisiejsza reakcja polskiego Kościoła jest kontynuacją tego podejścia?
Tylko marginalnie. Jedynie dla ultratradycyjnych kręgów kościelnych obowiązuje wykładnia pandemii jako kary bożej, którą Kościół tłumaczył kolejne wielkie epidemie nawiedzające ludzkość w przeszłości.
Na myśli mam przede wszystkim tę z epoki cesarza bizantyńskiego Justyniana w VI wieku, i „czarną śmierć” w XIV w. Ta druga podcięła autorytet Kościoła. Ludzie wątpili w skuteczność instytucji pośrednika Boga, skoro duchowni na równi ze śmiertelnikami padali jak mrówki. Pociechy szukano w radykalnych ruchach biczowników, z optyki hierarchii – heretyckich.
A co z władzą? W końcu to przecież nie sami biskupi postanowili, żeby tych kościołów nie zamykać, to decyzja rządu. Władza, która stara się pokazać, że jest zdecydowana i surowa w walce z epidemią, w przypadku Kościoła jest wyraźnie bardziej łaskawa. Tak jakby minister zdrowia z lekka przepraszającym tonem mówił do biskupów: „No niestety, pandemia, obostrzenia… Musimy ograniczyć liczbę osób w kościołach, ale tak nie za dużo, oczywiście”.
Najbardziej afektywny segment wiernych kościoła pokrywa się z wyborcami rządzącego obozu prawicy. Dlatego rządzący podchodzą do nich i do hierarchii kościelnej tak miękko – jeśli nie na kolanach – by nie dopuścić do podejrzenia, że rzuca się kościołowi kłody pod nogi.
Zupełnie inny stosunek reprezentuje obóz władzy wobec innych sektorów, np. szkolnictwa, czy biznesu.
Wobec kościoła obserwujemy jakąś formę przeprosin za niedogodności. Podobnie miękki stosunek można zaobserwować wobec seksualnych przestępstw duchownyh.
Na fali skandali seksualnych, emisji obydwu dokumentów braci Sekielskich, powstała rządowa komisja do walki z tą patologią, ale zdjęto odium z kościoła katolickiego, gdyż komisji powierzono zajęcie się przypadkami nie tylko kościelnej proweniencji. Rząd zapowiedział walkę z tą patologią we wszystkich sektorach życia publicznego. Ma to zamortyzować skalę publicznego zgorszenia, chroniąc kościół przed utratą statusu morskiej latarni moralności.
Co może przynieść polskiemu Kościołowi taka bliskość z obecnym obozem rządzącym. Rozumiem, że to jest korzystne w krótszej perspektywie, ale czy w dłuższej także? Może to słuszna strategia: trzymamy się i dbamy przede wszystkim o najgorliwszych, wyznawców i odpuszczamy tych, którzy i tak są już na wylocie?
Dla hierarchii kościelnej w Polsce to sytuacja węzła gordyjskiego. Bo stawiając na religijną ortodoksję, wyrzuca poza ramy Kościoła tych, którzy ortodoksji religijnej nie podzielają.
Więc choć sama hierarchia nie wyzbyła się myśli o Kościele masowym, to forsując ortodoksję, przyczynią się do kurczenia się Kościoła.
Jego sojusz z obecną władzą automatycznie przywodzi na myśl analogie z Hiszpanią i Irlandią. W obydwu przypadkach alians tronu i ołtarza zakończył się silnym przesunięciem wahadła w społeczeństwie w drugą stronę.
Ale skoro rządzący w Polsce obóz montuje w Europie ligę chrześcijańską z Węgrami Orbána i włoską Legą Salviniego, to plan taki wymaga silnych politycznych powiązań z urzędowym Kościołem.
Na tej kanwie trójka polityków ogłosiła podczas spotkania w Budapeszcie renesans Europy chrześcijańskiej. Myślę, że Erazm z Rotterdamu przewraca się w grobie, kiedy to słyszy.
Epoka renesansu i humanizmu ucieleśniała przecież totalne otwarcie się na niekończące się spektrum impulsów z zewnątrz. I nie zawężała tego spektrum do ściśle ograniczonej aksjologii.
A jeśli przywoływano w Budapeszcie ducha chrześcijańskich Ojców Założycieli Unii Europejskiej, w kontrze do obecnej „lewicowej” Brukseli, to wypadałoby przynajmniej zapoznać się z tym, jak jeden z nich, Konrad Adenauer, odciął się – kiedy ledwo został kanclerzem w nowej Republice Federalnej Niemiec – od wpływów i bezpośredniej ingerencji hierarchii katolickiej w prace rządu.
Pod koniec marca Watykan ukarał za tuszowanie przestępstw seksualnych dwóch polskich biskupów: Sławoja Leszka Głódzia i Edwarda Janiaka. Chociaż „ukarał” to może za dużo powiedziane. Komunikat Stolicy Apostolskiej także był bardzo lakoniczny. Nie padają w nich takie określenia jak „wyrok”, „przestępstwo”, „kara”. Orzeczone nakazy nazywane są neutralnie „decyzjami”.
No cóż, wymowny dowód na to, że tradycyjna nieprzejrzystość Watykanu ma się całkiem dobrze w okresie pontyfikatu papieża Franciszka. A walka z pedofilią, jej tuszowaniem przez zwierzchników w biskupich fioletach – co papież wywiesił na sztandarach – kłuje w oczy konserwatywny, pociągający za sznurki establishment w Watykanie.
Papież natomiast walczy z wiatrakami. Jedno można zrelatywizować przy „decyzjach” wobec tych dwóch polskich biskupów. W porównaniu z karą dla kard. Gulbinowicza z listopada ub. roku sankcje są łagodniejsze. Nie odbiera się im [Głódziowi i Janiakowi – red.] ani insygniów biskupich, ani samej godności biskupiej, ani też prawa do pochówku w katedrze. Ofiary przemocy seksualnej tych duchownych, których kryli, mogą czuć się upokorzone.
Biskupi mogą odetchnąć. Co to oznacza dla polskiego Kościoła w dłuższej perspektywie?
Jeśli Kościół w Polsce nie zweryfikuje swojego stosunku do przestępstw seksualnych we własnych szeregach, także w warstwie semantycznej, gdzie się mówi o „tych rzeczach”, a nie o wkładaniu ręki między krocze dziecka przez duchownego, to będzie on z podniesioną głowa kroczył w stronę nowego okresu reformacji, czyli dalszej i szybszej sekularyzacji społeczeństwa.
Przypomina to do złudzenia sytuację papiestwa z początku XVI wieku, kiedy wbrew ostrzeżeniom pazerni papieże brnęli w system odpustów, aż się doczekali Lutra, reformacji i odpadnięcia od Kościoła połowy kontynentu.
Defensywna postawa polskiej hierarchii wobec seksualnych przestępstw duchownych uzyskała w postawie bp. Janiaka prominentny przykład. Przecież to on pół roku temu montował falangę w episkopacie przeciwko abp. Wojciechowi Polakowi, delegatowi ds. ochrony małoletnich przy KEP, próbował udowodnić nieprawidłowość tego wyboru.
Na krótki dystans, Janiak i Głódź mogą zacierać ręce, miotła papieża Franciszka wielkiej krzywdy im nie wyrządziła, ale dla polskiego Kościoła jest to złowieszcze.
Jaka jest w tym rola państwowej komisji ds. pedofilii? Ostatnio zwróciła się do wszystkich biskupów o udostępnienie kościelnych akt dotyczących przestępstw seksualnych sięgających 2000 roku. Oczywiście komisja nie ma uprawień, żeby wymusić wydanie akt, ale czy – przynajmniej w oczach opinii publicznej – nie stawia to biskupów pod ścianą? Jeśli któryś hierarcha nie będzie chciał współpracować z komisją, położy się to na nim cieniem.
Tylko czy opinia publiczna expressis verbis dowie się, który biskup odmówił współpracy? Dużo bardziej ułomny przy tym rozwiązaniu jest brak bezpośredniego wglądu komisji do akt. Kwerendę przypadków przeprowadzi na własną rękę każde z archiwów diecezjalnych. Możliwości manipulacji wewnętrznych jawią się przy takiej procedurze jako oczywiste. Od ordynariuszy będzie zależało, czy przekażą akta 15, czy 30 spraw.
Wolno domniemywać, że kierując się racją stanu diecezji, nie wszystkie przypadki zostaną ujawnione, co gwarantowałoby tylko bezpośredni wgląd komisji do akt. Taki model wypracowano we Francji i Australii. I na nim powinniśmy się wzorować.
W Belgii w 2010 roku funkcjonariusze policji weszli do pałacu arcybiskupiego, kiedy trwało posiedzenie episkopatu z udziałem nuncjusza apostolskiego. Policja przez kilka godzin przetrzymywała hierarchów, zarekwirowała im prywatne i służbowe laptopy, telefony i dokumentację kościelnej komisji ds. kontaktów z ofiarami pedofilii w Kościele.
Obciążających dowodów szukano nawet w katedralnej krypcie, gdzie otworzono grobowce dwóch wcześniejszych kardynałów, gdyż sędziowie śledczy podejrzewali zdeponowanie tam kościelnych dossier o duchownych-pedofilach. Istotnie, w porządku obrad zebrania belgijskiego episkopatu figurowała kwestia, czy „stare dossier o księżach-pedofilach mają zostać wydane w ręce kościelnej komisji”.
Możliwe, że ta szokująca metoda belgijskiej policji dla wyjaśnienia i dobra sprawy jest najlepsza. Wszak nikt nie stoi ponad prawem.
* Prof. Arkadiusz Stempin– historyk, politolog, watykanista, wykładowca Wyższej Szkoły Europejskiej w Krakowie i Uniwersytetu we Fryburgu.
pandemia to "zbawczy plan boży". Zesmiac się można że śmiechu lub zapłakać nad głupotą głosiciela tej prawdy objawionej i osób, traktujących poważnie te brednie.
Kościół Katolicki tracił swój autorytet w Polsce już od bardzo dawna. Teraz po prostu coraz więcej osób to dostrzega. Ta sama niemoc którą widziany od początku pandemii dla mnie była jeszcze bardziej widoczna podczas kryzysu uchoćczego w latach 2014-2016. Katolicy w większości opowiedzieli się przeciwko przyjmowaniu uchodźców, a KK bał się zabrać głos w tej sprawie. Nie miał mocy szerzenia przykazania "miłowania bliźniego jak siebie samego", ani nauk JPII. Hierarchowie wiedzieli, że jak zaczną to robić większość ludzi się od nich odwróci. Zacznie ich krytykować. Już niedługo okaże się że z kościoła został jedynie majątek i przywileje kleru. Taki kościół bez ludzi nie ma racji bytu. Afery pedofilskie i pandemia zadziałają jak katalizatory zmian.
To wskazuje na to, że kościół doskonale zdaje sobie sprawę z "jakości" części wiernych (którzy chodzą z przyzwyczajenia) i w ogóle mu to nie przeszkadza. Tak samo jak nie przeszkadzają zgony. Nic nie przeszkadza, byle taca się zgadzała i opłaty za sakramenty. Takaż to moralność ludzi, którzy chcą uchodzić za moralne drogowskazy.
Profesor jak z koziej d… puzon. Kościół nie przechodzi na wspólnotę zdalną nie dlatego, że opiera się na folklorze lub jest technicznie nieprzygotowany, ale dlatego, że obrzędy ze swojej istoty zakładają rzeczywistą, fizyczną obecność. Msza święta to nie jest jakieś przedstawienie teatralne do oglądania, tylko Uczta Paschalna, która zakłada pełne uczestnictwo, czyli przyjęcie Eucharystii. Podobnie z pozostałymi sakramentami i obrzędami – oglądanie obrazków na ekranie jest i zawsze pozostanie namiastką, dopuszczalną w drodze wyjątku, a nie żadnym przejawem wyższej dojrzałości i świadomości religijnej.
A propos wątku zespawania "tronu z ołtarzem" – Ciekawe, którzy z obecnych "włodarzy" i do których "ośrodków" popielgrzymuja w podzięce za cud zakonczenia pandemii, kiedy wygaśnie ona pomimo nieodpowiedzialnych zachowań hierarchów? I czy dyrektorowi z Torunia uda się zorganizować jakiś nowy, "cudami słynący" obraz lub inny "kontrefakt", któremu będzie można przypisać kolejny "cud nad Wisłą". Dzisiejszy występ biskupa Jędraszewskiego potwierdza tchórzliwa i bezduszna drogę postępowania hierarchów. Nie miał odwagi "postawić przed Pilatem" ofiary pedofila, lub biskupa kryjącego "brata w kapłaństwie", ale miał czelność postawić w tym miejscu ciężarna kobietę i opowiedzieć się za wyższością praw embriona niż dorosłego człowieka. Nie, ja nie obrażam niczyich uczuć religijnych, ja się nie zgadzam z codziennym deptaniem moich praw i uczuć – religijnych, obywatelskich i ludzkich.
Wywody prof. Stempina są bardzo przekonywujące, jednak zastanawiające jest, że prof. Stempin jakoś nie artykułuje chyba jednej z najistotniejszych spraw dla współczesnego kościoła katolickiego w Polsce. Ta sprawa nie jest też podnoszona i przez innych komentatorów czy dziennikarzy opisujących współczesny krk w Polsce. Przecież wiadomo, że dla kościoła, a dokładniej jego funkcjonariuszy żywotną sprawą jest dopływ świeżej gotówki, zarówno tej dawanej na tzw. tacę, czy opłat za udzielanie tzw. sakramentów. Ten stały dopływ gotówki poza wszelką zewnętrzną kontrolą jest szczególnie istotny teraz, gdy wyraźnie zmniejszyła się liczba osób uczestniczących w niedzielnych nabożeństwach. Zamknięcie kościołów, szczególnie w okresie największego święta kościelnego, gdy kościół liczy na znacznie większą niż zwykle obecność wiernych przekładałoby się wprost na zmniejszenie wpływów z tzw. tacy. Wydaje się to tak oczywiste ale z jakichś nieznanych przyczyn jest to po prostu przemilczane. Być może jest to bardzo niewygodny temat dla wielu bo dosłownie negliżuje rolę funkcjonariuszy kościoła, którzy chyba najbardziej dbają o przypływ świeżej gotówki. Można to sparafrazować znanym powiedzeniem "kasa, misiu, kasa" a w tym przypadku "taca, misiu, taca!"
Bardzo trafne spostrzeżenie.
Największym problemem dla wielebnych jest stopniowy upadek ciemnogrodu i internet dzięki któremu społeczeństwo słyszy o ich wyczynach i przestępstwach. W dodatku Kościół jest najlepszym dowodem na to że Boga nie ma bo gdyby był to oni nigdy w życiu nie robili by tego co robią. Poza tym ilu współczesnych Jezusowi kronikarzy i dokumentów z wyjątkiem biblii wspomina o jego istnieniu lub działalności? A te 2 lub 3 zapisy które są dlaczego stylem bardzo przypominają zapis z biblii i są datowane dziesiątki lat później niż jego śmierć? Dlaczego największy zanik regionalnych wierzeń i bogów i powstanie chrześcijańskich dokumentów łącznie z biblią jest datowane na i po okresie Konstantyna Wielkiego który próbował ratować upadające imperium Rzymskie i zwołał Synod w Nicaeii aby zjednoczyć ludność w imperium poprzez religię? A więc pytanie czy Jezus naprawdę żył czy jest tworem ówczesnych rządzących ma sens.
Czy jest Bóg, czy jakaś inna forma energii, czy "nie ma niczego" tego się raczej nie dowiemy "na pewno". Wierzyc może każdy w to, co mu akurat wydaje się najbardziej "wiary godne". Główny problem, moim zdaniem, leży w tym, że ci, którzy mają się za bożych namiestników na ziemi robią wszystko, żeby podstawowe zasady tej wiary zdyskredytować. 10 przykazań, nawet we współczesnej formie, która sporo odbiega od oryginału to całkiem przyzwoity, podstawowy kodeks moralny, kochaj bliźniego swego jak siebie samego to przecież piękna norma etyczna, a już Wiara, Nadzieja i Miłość, a z nich najważniejsza jest Miłość to znakomity wstęp do pięknego rozwoju duchowego. Sęk w tym, że oni co innego myślą, co innego mówią ("podają do wierzenia"), a robią coś jeszcze innego. I bądź tu człowieku mądry:))
Gdybyś nie był tak rozpaczliwym nieukiem, wiedziałbyś, że "powstanie chrześcijańskich dokumentów" (?) i Biblii nie jest datowane na czasy Konstantyna Wielkiego. Pisma Nowego Testamentu powstawały w drugiej połowie I wieku i na początku II w., z początków II wieku pochodzą też najstarsze manuskrypty NT i wiele innych pism chrześcijańskich.
Żadnego Synodu w Nicaeii nie było, był Sobór w Nicei.
Co tu zrobić, jeśli świętojebliwość rozmodlonego narodu i jego katolonaziolskiego rządu wraz z jego propagandą nie pomaga? Chyba że parę ofiar całopalnych straż narodowa zorganizuje? "Jeszcze W Polsce Nie Zginęła", jak zaintonował Duda. Wszystko przed nami.
Kto widział, jak do przepełnionego polskiego kościoła w Londynie weszła policja i zapowiedziała po 200 (dwieście) GPB mandatu dla każdego obecnego w kościele za złamanie przepisów? Można, bo takie są przepisy i nie ma zmiłuj, chociaż to kraj który nie ma konstytucji. https://tvn24.pl/polska/londyn-policja-przerwala-nabozenstwo-w-polskim-kosciele-chrystusa-krola-w-balham-5060015
A ja jestem teraz w Kolumbii, to jest ultrakatolicki kraj. Ale wszystkie huczne obchody wielkiego tygodnia są odwołane. Żeby wejść do kościoła trzeba się wylegitymować, podac imię, nazwisko i nr telefonu do wpisania na listę, potem jest mierzenie temperatury, oskarżanie rak, a potem każdy jest indywidualnie odprowadzamy do ławki w której ma usiąść. W każdej ławce są tylko 2 osoby siedzące na brzegach. Oczywiście ludzie nawet nie próbują zdejmować maseczek.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Chciałbym dożyć finansowego bankructwa tego biznesu.
Ja też!
chcę tego!
niech wypłacą odszkodowania za krzywdy dzieciom które molestowali i gwałcili
dla bankructwa czarnego biznesu w Polsce, dotąd pogardzającego wiernymi, innowiercami i niewierzącymi ( księży i biskupów niewierzących w Boga, ale w kasę, szeleszczącą i brzęczącą jak najbardziej) warto zjeść tę żabę i nawet jeszcze z pół roku zamknąć się w chacie i nie wychodzić.
Niech spadają!!!!
Dwa tysiące lat tłumaczenia społeczeństwu co nam Chrystus chciał powiedzieć, co powiedział dwa tysiące lat temu, żerowania na naszej kasie , odzierania nas latami z godności- już dość!!!
Do kościoła nie chodzę od pięciu dekad!!!
Najśmieszniejsze jest to, że oni nie lubią Żydów, bo zabili Jezusa, który był Żydem.
9 % luda jednak chodzi na msze, więc niech się cieszą, że ktoś chodzi. Co prawda przed pandemią to było 23 %. Trzeba było nie wkurzać kobiet szanowni biskupi i kucharce pod nos trefnego papierka nie podsuwać.