0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plKuba Atys / Agencja ...

W ostatnich tygodniach coraz częściej słyszymy z ust decydentów słowa o tym, że nie byłoby katastrofy na Odrze, jeśli zostałaby pogłębiona, a woda spływała nią szybciej. Tę wizję skanalizowania Odry, którą krytykują przyrodnicy, przenosi się również na inne, większe i mniejsze cieki. Za miliony, a nawet miliardy niszczymy rzeki, prowadząc na nich prace utrzymaniowe, odmulając, zabudowując tereny zalewowe w rzecznych dolinach. Tymczasem bobry powinny służyć nam za przykład tego, jak najlepiej naprawiać rzeki i co zepsuliśmy ujarzmiając świat przyrody. Te gryzonie nie przyspieszają, ale spowalniają spływ wody, mając zbawienny wpływ na środowisko w dobie zmian klimatu.

„Mechanizm spowalniania spływu wody, jaki obserwujemy na małych ciekach, gdzie bobry budują tamy, jest niezwykle istotny w ochronie rzek i walce z powodziami oraz suszą" - uważa dr Andrzej Czech i wyjaśnia, że zrzucenie wody jak najszybciej i jak najdalej jest najgorszą rzeczą, którą można zrobić rzekom. Spowoduje to wiele negatywnych zjawisk, w tym szybsze zanieczyszczenie niżej położonych odcinków rzeki. Woda nie ma bowiem gdzie się zatrzymać i oczyścić.

Przekształcenie rzeki w żeglowny kanał prowadzi do jej śmierci. Co więcej, przyspieszenie spływu wody może skutkować także gwałtownymi przyborami, przynosząc dotkliwe powodzie, a w czasie suszy jeszcze bardziej naraża rzeki na wysychanie.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Bobrowa „służba” naprawiania rzek

„W sytuacji, kiedy pogłębia się i kanalizuje rzeki, nie zatrzymujemy wody tam, gdzie jest najbardziej potrzebna – mówi Czech. – Dlatego powinniśmy wziąć przykład z bobrów na małych ciekach. Budują na nich tamy, które pozwalają zatrzymać wodę na czas suszy i spowolnić jej spływ w czasie nawalnych opadów zmniejszając ryzyko powodzi, a tym samym ograniczyć uciążliwość obu zjawisk. Jednocześnie w bobrowiskach woda ma czas się oczyścić, zwiększa się też bioróżnorodność."

Jak podkreśla mój rozmówca, bobry tworzą mikrosiedliska, odtwarzając dawne tereny podmokłe, które od wieków towarzyszyły rzekom, stanowiąc naturalny filtr. Dużą część z nich zajął człowiek, który dodatkowo wprowadza wprost do wody ścieki i różne substancje szkodliwe dla środowiska. Jednocześnie ludzie niebezpiecznie przybliżyli zabudowę, wchodząc na tereny zalewowe, o czym co pewien czas przypominają nam rzeki, kiedy rośnie zagrożenie powodzią.

Dr Andrzej Czech dowodzi, że bobry są potrzebne nie tylko na małych ciekach. „Nawet na takich rzekach jak Odra, gdzie bobry występują, chociaż nie budują na niej tam, mogą odgrywać ważną rolę. Jak to robią? Kopią swoje nory w brzegach rzeki, wywołując zawirowania wody. Woda nie szarpie już tak brzegów, spowalnia i powstaje nano-oczyszczalnia. Wciąż nie bierze się tego zjawiska pod uwagę". Co więcej, jak przekonuje Czech, nory, które się zawalą, tworzą mini meandry. Woda w nich zwalnia, uruchamiają się wszystkie procesy biologiczne, zanieczyszczenia w tej mikroskali mogą zostać dezaktywowane. Mogą w nich znaleźć schronienie ryby. Powstają w nich małe ostoje przyrody.

W opinii Czecha te bobrowe zawirowania przywracają naturalność nawet dużej rzece, gdzie próżno szukać bobrowych tam znanych z małych strumieni. A jednak od lat bóbr był wskazywany jako problem nawet na Wiśle czy Odrze. Dość wspomnieć słowa byłego ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera, który w czasie powodzi z 2010 roku wskazywał na bobry jako zagrożenie dla wałów chroniących przed powodzią.

Na te oskarżenia dr Andrzej Czech odpowiada w zdecydowany sposób:

„W ogóle najgorszą rzeczą, jaką możemy wyrządzić rzece jest jej ujęcie w wały. Te wały, jeśli już są, powinny być oddalone od rzeki jak najdalej, żeby woda miała możliwość rozlania się w czasie wyższych stanów".

„A jaka w tym wina bobrów?" – pytam mojego rozmówcę. „Bobry nie kalkulują specjalnie i jeśli widzą, że jest coś, w czym można wykopać norę, obojętnie, czy jest to brzeg rzeki, czy wał, to z nich korzystają" – słyszę w odpowiedzi. „Zresztą na problemy z naszymi największymi gryzoniami są dwa sposoby. Pierwszy - oddalać wały od rzeki, co jednocześnie zabezpiecza ludzi przed powodzią i nie powoduje złudnego poczucia bezpieczeństwa. Bóbr zawsze kopie na styku wody i lądu. Jeśli oddalimy wały od wody, nie będzie uszkodzeń. Jest jeszcze drugi sposób. Wały można zabezpieczać przez wkopanie w pozycji pionowej metalowej siatki. W takim wale ani bóbr ani inne zwierzę nie wykopie nory. Wał jest bezpieczny, co potwierdzają przykłady z Polski, gdzie zastosowano tego typu rozwiązanie. Nie jest winą bobrów, że kopią w wale, który jest źle zabezpieczony. To jest wina tych, którzy nie zapobiegli rozkopaniu wału przez bobry" – kwituje Czech.

Przeczytaj także:

Oprócz wałów jak mantra wraca problem braku nadrzecznych mokradeł i dorocznych rozlewisk, które niegdyś gwarantowały zdrowie rzecznych ekosystemów. Dziś rzeczne doliny nie zatrzymują wody. Jednak szczególnie istotną rolę odgrywają bobry na małych ciekach.

„Bobrom zawdzięczamy odtwarzanie naturalnej retencji. Robią to za darmo i lepiej niż człowiek" – twierdzi Czech. „A do tego ich konstrukcje są przyjazne dla środowiska. Bobry budują tamy na małych rzekach" – tłumaczy dalej mój rozmówca. „Im mniejszy ciek, tym lepiej dla bobrów. Mają większą kontrolę nad nim. Tak kształtują rozlewisko, żeby mieć bezpieczne dojście do żerowiska. Efekt jest fenomenalny. Po pierwsze mamy retencję, czyli zatrzymywanie wody. Po drugie mamy oczyszczanie wody. Znajdujące się w niej zawiesiny osadzają się w bobrowych stawach. Dobrze widać to na przykładzie Bieszczadów, gdzie wycinka w Puszczy Karpackiej skutkuje powstawaniem wielu szlaków zrywkowych, którymi w czasie opadów spływa błoto trafiające do górskich potoków. Rozlewisko bobrów przefiltruje taką zabrudzoną wodę.

Jak wskazuje dr Andrzej Czech, bobry pomagają nam walczyć z coraz bardziej widocznymi niedoborami opadów. „Nie ma już legendarnego bieszczadzkiego deszczu, który jeszcze nie tak dawno trwał przez dwa, trzy tygodnie. W konsekwencji nawet w Bieszczadach jest mniej wody opadowej, którą można swobodnie rozporządzać i mamy wręcz wysychające odcinki rzek. W tym przypadku bóbr, który zatrzymuje wodę w górnym biegu cieków, jest na wagę złota. Nawet drzewo, który upadnie na dno doliny potoku spowalnia wodę, a co dopiero bobrowa tama. Każda taka przeszkoda ma kolosalne znaczenie.

mały bóbr karmiony z butelki
fot. Andrzej Czech

Człowiek nie zastąpi bobra

„Skoro bobrowe tamy i stawy są takie dobre, to może ludzie powinni budować jak najwięcej zbiorników retencyjnych, które już powstają miedzy innymi w ramach programu małej retencji w polskich lasach" – pytam eksperta. Czech nie zgadza się z tą tezą: „Po pierwsze to, co robi bóbr jest darmowe. Ten gryzoń nie potrzebuje dofinansowania. Po drugie swoje konstrukcje zazwyczaj buduje w miejscach, które nie są wykorzystywane gospodarczo. Po trzecie taki staw bobrowy zwiększa bioróżnorodność. Tymczasem mała retencja prowadzona przez Lasy Państwowe jest naprawdę mała i nie spełnia tych trzech wymienionych przeze mnie przesłanek. Ta retencja jest prawie zerowa, jeżeli weźmiemy od uwagę ilość wody zatrzymywanej przez inne inwestycje realizowane przez ludzi. W okresie suszy i tak nie ma czym zasilać takich zbiorników, na których budowę przeznacza się miliony złotych. W miejscu zbiornika jest degradowane środowisko. Budując taki obiekt trzeba go czymś uszczelnić, użyć folii i rur, zbudować drogę dojazdową, wjechać ciężkim sprzętem. Do tego w trakcie budowy spalane jest paliwo i powstają dodatkowe emisje. To żadne rozwiązanie".

Czech dodaje, że w miejscu, gdzie pojawiają się bobry, wcześniej zwykle nie ma nic ciekawego pod względem przyrodniczym. Dopiero wraz z nimi nadchodzą pozytywne zmiany. „Nawet z punktu widzenia człowieka mamy korzyści – zapewnia mnie bobrolog. „Rozlewisko bobrowe jest ciekawym miejscem obserwacji przyrody. Pojawiają się w jego rejonie różne gatunki ptaków. Powstaje przestrzeń do relaksu i odpoczynku. Jednocześnie zatrzymana woda może infiltrować do wód głębinowych, wzrasta poziom wód gruntowych. Wraz z lepszym uwodnieniem terenu lepiej rosną inne rośliny oraz grzyby. Sam zbieram u siebie w takim miejscu borówki, maliny i jeżyny. Takie rozlewisko czyni jego okolicę atrakcyjną dla wszystkich".

Staw czy rozlewisko bobrowe działa też jak naturalny klimatyzator. „Woda powierzchniowa miesza się w nim z wodą gruntową zgromadzoną w rezultacie opadów, która w upalne dni jest zawsze chłodniejsza niż woda płynąca w cieku. Nie dość, że bobry schładzają samą wodę, to również schładzają otoczenie. Na bobrowych stawach powstaje też w czasie zimy magazyn lodu, który może stopnieć dopiero miesiąc po tym, jak zniknie śnieg, co sprawia, że będzie w takim miejscu chłodniej wiosną".

Andrzej Czech już od 20 lat obserwuje bobry na należących do niego łąkach. Jak podkreśla, jest nie tylko badaczem bobrów, ale i rolnikiem. Oprócz tego, że bobrom oddał parędziesiąt arów, to stworzył również strefę buforową wzdłuż cieku, której nie wykasza. Obejmuje ona kilka hektarów. Rosną w niej drzewa i krzewy, które z jednej strony schładzają potok, a z drugiej dostarczają bobrom pożywienia. „Jakkolwiek – zaznacza Czech – bobry w 90 procentach żywią się roślinami zielnymi. Nie są wcale tak wielkimi amatorami drzew.

W związku z ocieplaniem się klimatu, coraz mniejsze jest zapotrzebowanie na magazyny zimowe, w których bobry zbierały ścięte drzewa. Zdarza się, że niektóre bobry przestają je tworzyć.

A te, które nadal to robią, za drzewa biorą się w październiku i listopadzie, żeby przygotować się do zimy i zgromadzić odpowiednie zapasy". Poza tym, jak tłumaczy mi Czech, przekonanie o tym, że bobry potrzebują drzew do ścierania swoich zębów nie jest słuszne. Siekacze są wzmacniane związkami żelaza i są znacznie twardsze niż drewno, które tną. Zęby są ostre dzięki idealnemu dopasowaniu i ścieraniu się o siebie nawzajem a rosną przez całe życie.

sfotografowany z góry staw stworzony przez bobry
„Bobrowe" stawy w Bieszczadach. Fot. Andrzej Czech

Czy bóbr jest szkodnikiem?

„Najczęściej słyszymy o szkodach wynikających z działalności bobrów, a czy da się oszacować korzyści z ich obecności?" – zadaję kolejne pytanie mojemu rozmówcy. Zdaniem Czecha najłatwiej skalkulować korzyści wynikające z gromadzenia wody. „Odnieśmy się do kosztów gromadzenia wody przez człowieka. Koszt zgromadzenia metra sześciennego wody wynosi od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Tymczasem bobry, co nawet przyznały Wody Polskie, gromadzą od 100 do 200 mln metrów sześciennych. Nawet jeśli przyjmiemy najniższą stawkę, te kilkadziesiąt złotych za metr, łatwo wyliczyć, że odnosimy korzyści z obecności bobrów i nie musimy w ich pracę na rzecz zatrzymywania wody inwestować. Odszkodowania z tytułu obecności bobrów stanowią niewielki ułamek tej kwoty, sięgającej miliardów złotych. Oprócz tego są inne korzyści, może nie tak łatwe do policzenia. Jeżeli przy gwałtownych opadach tamy wybudowane przez bobry zmniejszą zagrożenie powodzią na niżej położonych odcinkach rzeki, to unikamy konieczności kosztownych napraw mostów i innych elementów infrastruktury. Jest jeszcze jeden aspekt związany z klimatem. Chociaż nikt tego jeszcze dokładniej nie liczył, ale gleby zalane przez bobry wiążą gazy cieplarniane".

Rolnicy, którzy mają bobry na swoich łąkach również nie muszą być stratni na tych gryzoniach. „Sam jako rolnik korzystam z dwóch rodzajów dopłat, chociaż niezwiązanych bezpośrednio z bobrami. Pierwszą opcją jest dopłata do stref buforowych wzdłuż cieków. A od tego roku jest również możliwość uzyskania dodatkowych dopłat, które są związane z terenami okresowo zalewanymi. Wreszcie warto sobie uświadomić, że im więcej wody w glebie przylegającej do bobrowiska, tym będzie lepsza kondycja gleby, żyzność i lepsza wydajność siana czy zielonki. Oczywiście w takim sąsiedztwie nie powinno sadzić się drzew czy marchwi, ale można skorzystać z obfitującego w rośliny zielne pastwiska czy łąki. Z kolei te osoby, które prowadzą agroturystykę mogą przyciągnąć osoby spragnione kontaktu z przyrodą.

Nie ma lepszego miejsca do obserwacji świata ptaków i zwierząt niż rozlewisko bobrowe".

Z bobrów możemy mieć korzyści nie tylko na wsi. „Nawet miasta zaczynają dostrzegać pozytywny wpływ bobrów – kontynuuje Czech. „Przykładem może być Wiedeń, gdzie w miejskim centrum oddano bobrom przestrzeń. Bóbr w mieście nie oznacza kłopotów. Szczególnie cenne drzewa można zabezpieczyć przed zgryzaniem, a ten gryzoń odwdzięczy się nam za znalezienie mu skrawka przestrzeni. Nie musimy, wręcz nie powinniśmy, zagospodarowywać każdego niezabudowanego kawałka w mieście. Modne są ogrody deszczowe, a bobry mogą je uzupełnić. Woda zebrana przez bobry nie zasili kanalizacji spławnej. Zostanie z nami na dłużej".

Można zatem funkcjonować w zgodzie z bobrami i skorzystać z ich obecności. Są sposoby na zabezpieczanie infrastruktury krytycznej. Jeśli bóbr pojawi się w oczyszczalni, czy w innym obiekcie, gdzie nie powinien bytować, można bobra odłowić. „Odstrzał bobrów nie ma realnego wpływu na ograniczanie szkód w Polsce, a zgody wydawane przez regionalne dyrekcje ochrony środowiska służą bardziej temu, żeby urzędy miały spokój – dodaje Andrzej Czech. - Nie uwzględniają one biologii gatunku, a w lukę po zabitym bobrze wejdą kolejne".

Czech uspokaja, że nie grozi nam bobrowa inwazja. Na terenach pozamiejskich, w Bieszczadach, na ich liczebność oddziałują coraz silniej wilki, które polują również na bobry. „Zresztą nie wiemy tak naprawdę, ile bobrów mamy w Polsce" – dodaje ekspert. „To są tylko szacunkowe dane. Może być ich równie dobrze osiemdziesiąt pięć, sto czy dwieście tysięcy. Bobrów jest tyle, co trzeba. Tyle, ile pomieści optymalne dla nich siedlisko. Na pewno nie mamy ich »za dużo«”.

A co czeka bobry w nadchodzącej przyszłości, w dobie zmian klimatu? Są bardzo odporne" – odpowiada Czech. „Poradzą sobie lepiej niż człowiek. Nawet w rezultacie zmian klimatu nie wyginą. Wystarczy im niewielki ciek, rośliny zielne, które będą rosły tam, gdzie jest woda i trochę drzew, które w warunkach globalnego ocieplenia będą wciąż rosły, chociaż może zmieniać się ich skład gatunkowy. Jeśli wody będzie mniej, będzie mniej bobrów, ale sobie poradzą. W przeciwieństwie do ludzi, którzy są dziś uzależnieni od szeregu czynników. Dlatego warto spojrzeć na bobry jako naszych sojuszników w przeciwdziałaniu degradacji środowiska, a nie jak na szkodniki. I nauczyć się żyć z tym gryzoniem w dobrosąsiedzkich stosunkach.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze