0:00
0:00

0:00

Najgłośniejszym polskim akcentem na 76. festiwalu w Wenecji jest Srebrny Lew oraz nagroda Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych (FIPRESCI) dla francuskiej superprodukcji o sprawie Dreyfusa ("Oficer i szpieg") w reżyserii Romana Polańskiego. Złotego Lwa otrzymał Todd Phillips za "Jokera".

W Polsce, w której trwa batalia o ocalenie niezależności sądów przed pacyfikacją prowadzoną przez władze PiS, film Polańskiego o skandalicznym wyroku na francuskim oficerze żydowskiego pochodzenia wywoła oczywiste skojarzenia.

Ale wymowa polityczna filmu miesza się - częściowo za sprawą wypowiedzi samego 86-letniego reżysera - z kontrowersjami, jakie towarzyszą życiu Polańskiego. Polański mówi jednym tchem o nagonce, jaka towarzyszyła mu od czasu, gdy jako dziecko krakowskiego getta uniknął śmierci, o tym jak prześladowało go media po śmierci żony Sharon Tate i o reakcjach na molestowanie seksualne, jakiego dopuścił się w 1978 roku na 13 letniej Samancie Geimer. Jeszcze trzy inne kobiety twierdzą, że Polański je molestował.

Polański nie przyjechał do Wenecji, z obawy przed groźbą ekstradycji do USA. Nagrodę podczas uroczystej gali 7 września odebrała żona reżysera, aktorka Emmanuelle Seigner.

To wszystko odwraca uwagę od wymowy filmu o sprawie Dreufusa.

Debatę polityczną w Polsce wywoła zapewne "Boże ciało" w reżyserii Jana Komasy, które w konkursie "Giornate degli autori" zdobyło w Wenecji dwie prestiżowe nagrody: Label Europa Cinemas oraz Inclusive Award Edipo Re dla "filmów, które niosą humanistyczne wartości".

Nagrodę Europejską przyznaje organizacja kin stawiających na jakościowy repertuar. Dla filmu oznacza to przepustkę do 1200 kin studyjnych w Europie. Światowa premiera filmu we wtorek 3 września, przy nadkomplecie festiwalowej publiczności, zakończyła się ośmiominutową owacją na stojąco. "Boże ciało" zostało zaproszone na kolejne duże festiwale m.in. w Toronto, Chicago, Moskwie, Pekinie, Busan (Korea Płd), Locarno (Szwajcaria).

Za scenariusz do "Bożego ciała" Mateusz Pacewicz dostał w 2016 roku II nagrodę na Scripro, najważniejszym polskim konkursie scenariuszowym.

W 2007 roku tę samą nagrodę, co film Komasy dostały "Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego. W 2010 roku międzynarodowa produkcja z polskim udziałem "Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego zdobyła główną nagrodę w Wenecji.

W konkursie o nagrodę Inclusive Award Edipo Re dla "filmów, które niosą humanistyczne wartości" udział brały wszystkie filmy Festiwalu.

"Boże ciało" - opowieść o 20-letnim Danielu, chłopaku z przestępczą przeszłością, który udaje księdza - jest filmem filozoficznym, społecznym i politycznym. Uniwersalnym a zarazem - chciałoby się powiedzieć - piekielnie aktualnym w polskiej debacie.

Stał się metaforą sytuacji, w jakiej znalazło się katolickie społeczeństwo zdradzone przez kapłanów.

Film obnaża grzechy Kościoła instytucjonalnego (ksiądz, którego zastępuje Daniel, jest alkoholikiem), pokazuje hipokryzję i nietolerancję parafialnej społeczności, ale ukazuje też drogę do wiary/Boga, jaką podąża podający się za księdza chłopak.

"Chciałem, by »Boże ciało« było filmem o potrzebie duchowości i cenie, jaką płacimy za prawdę. I o tej zniewalającej potrzebie odrzucania Innego, która jednych wywyższa, a innych poniża.

Różne struktury i instytucje, w tym Kościół katolicki, cieszyły się niegdyś społecznym zaufaniem i ludzie odwoływali się do ich autorytetu. Dziś jednak autorytety zostały zakwestionowane, więc ludzie rozpaczliwie potrzebują kogokolwiek, kto ma czyste intencje, nawet jeśli tym kimś jest oszust" - mówi OKO.press Jan Komasa, rocznik 1981, wcześniej reżyser "Miasta 1944" (2014) i "Sali samobójców" (2011).

Jak zareaguje Kościół i prawica?

Film zbudowany jest na paradoksie: prawdziwa wiara - a jak kto wierzy, to także Boska obecność - jest możliwa dopiero dzięki samozwańczemu kapłanowi o osobliwej sile duchowej. Jest oczywiste, że zarówno Kościół instytucjonalny, jak i społeczność parafialna muszą Daniela odrzucić i zniszczyć. Nad opowieścią w "Bożym ciele" wisi fatum, film ogląda się ze ściśniętym sercem.

Fascynujące jest pytanie jak "Boże ciało" zostanie przyjęte w Polsce. Dla Kościoła docenienie pozytywnego quasi religijnego przekazu, będzie niezwykle trudne, z uwagi na sam temat podszywania się pod księdza.

Wobec takich przypadków - media donoszą o nich raz na kilka miesięcy - Kościół stosuje bezwzględny wyrok tzw. interdyktu.

Zgodnie z Kodeksem prawa kanonicznego, "kto nie mając święceń kapłańskich usiłuje sprawować liturgiczną czynność Ofiary eucharystycznej (...) udzielić absolucji sakramentalnej, albo słucha sakramentalnej spowiedzi podlega wiążącej mocą samego prawa karze interdyktu".

Ukarany interdyktem jest związany zakazami: "jakiegokolwiek udziału posługiwania w sprawowaniu Ofiary eucharystycznej lub w jakichkolwiek innych obrzędach kultu". Nie wolno mu także "sprawować sakramentów i sakramentaliów oraz przyjmować sakramentów". Innymi słowy nie może przystępować do komunii.

Już sam etap kręcenia filmu wywołał kontrowersje. Jak opowiada Filmweb.pl Jan Komasa, proboszcz w Jaśliskach w Beskidzie Niskim na Podkarpaciu, gdzie film był kręcony "starał się nam pomagać, ale z góry przyszło stanowcze nie dla filmu". Z góry, czyli z diecezji przemyskiej. W efekcie sceny w kościele trzeba było kręcić w jednej z podwarszawskich świątyń.

Jaśliska leżą 18 km od Dukli, gdzie proboszcz (obecnie prowadzący modlitwy w Radiu Maryja) molestował dwa pokolenia dziewczynek. Niesławną rolę w sprawie odegrał ówczesny prokurator okręgowy Stanisław Piotrowicz, dziś poseł PiS zasłużony dla "reform sądowniczych".

Z drugiej strony katolicy, a nawet media prawicowe, mogą odebrać "Boże ciało" jako nadzieję i impuls do naprawy instytucji, od której z roku na rok odchodzi coraz więcej młodych ludzi (por. badania CBOS).

Portal wPolityce zachwyca się filmem: "Jan Komasa i scenarzysta Mateusz Pacewicz zamiast ideologicznego pałkarstwa z empatią pochylają się nad dramatem pokazywanej społeczności (...) Katolicy mają być zawsze znakiem sprzeciwu. Sprzeciwu wobec samosądu. Sprzeciwu wobec stadnego myślenia. Czekałem, by ktoś w dzisiejszym polskim kinie zaczął ze mną rozmawiać o wierze w ten sposób".

"Mógłby Komasa podręczyć polską prowincję z pozycji warszawki. Mógłby ponabijać się z ludycznej religijności Polaków i opowiedzieć tą samą wielbioną przez napuszone elitki historię pełnego hipokryzji, pijanego i lejącego żony w domu „ciemnogrodu”, prowadzonego na smyczy przez kler (...)

Komasa i scenarzysta Mateusz Pacewicz zamiast ideologicznego pałkarstwa z empatią pochylają się nad dramatem pokazywanej społeczności. Daniel musi wgryźć się w ból rodziców wściekłych na Boga za śmierć własnych dzieci. Musi znaleźć w sobie siłę, by odpowiedzieć na ich krzyk rozpaczy, ale też zadbać o rodzinę winowajcy. Potępionego nawet przez zastraszonego proboszcza.

Katolicy mają być zawsze znakiem sprzeciwu. Sprzeciwu wobec samosądu. Sprzeciwem wobec stadnego myślenia. Czekałem by ktoś w dzisiejszym polskim kinie zaczął ze mną rozmawiać o wierze w ten sposób. W sposób surowy, prowokacyjny, ostry i drażniący.

Możliwe, że takie intencje miała kiedyś Małgorzata Szumowska, która wpadła jednak w sidła własnych uprzedzeń i nigdy na poziom poważnej dyskusji o religijności Polaków się nie wdrapała. Intencji nie miał takich Wojtek Smarzowski, który, jak sam się określa, jako nieprzyjaciel Kościoła wolał uderzać z pozycji antyklerykalnych.

Mamy nadal oczywiście kino filozoficzno-metafizyczne od wygłaszającego homilie Krzysztofa Zanussiego oraz traktaty szukającego Boga w najszerzej pojętej sztuce Lecha Majewskiego. Jan Komasa proponuje coś zupełnie innego.

Prawdziwe życie: "Stańcie i powiedzcie mi w oczy: czy ja was skrzywdziłem? Czy ja wam, kurwa, nie pomogłem?"

Scenariusz Mateusza Pacewicza (rocznik 1992) w luźny sposób nawiązuje do autentycznej historii, którą autor opisał w 2014 roku w reportażu "Kamil, który księdza udawał" ("Duży Format", reporterski dodatek "Wyborczej") a potem w książce reporterskiej "Kazanie na dole".

Film zmienia realia, tworzy własną dramaturgię. Ale warto przywołać autentyczną historię, bo - ku zaskoczeniu niektórych zagranicznych krytyków - takie rzeczy się w Polsce zdarzają.

19-letni Kamil (imię zmienione) pojawił się w 2011 roku w Dobrzycach (nazwa zmieniona), przedstawił jako 26-latek świeżo po seminarium i przez kilka miesięcy w zastępstwie proboszcza prowadził parafię, odprawiał nabożeństwa, spowiadał.

Gdy sprawa wyszła na jaw, w lipcu 2011 sąd skazał go jedynie z art. 61 Kodeksu wykroczeń na grzywnę 300 zł. Zdecydowały zeznania parafian, którzy początkowo oburzeni, znajdywali coraz więcej pozytywów w pracy Kamila.

Art. 61. § 1. Kto przywłaszcza sobie stanowisko, tytuł lub stopień albo publicznie używa lub nosi odznaczenie, odznakę, strój mundur, do których nie ma prawa,podlega karze grzywny do 1 000 złotych albo karze nagany.

§ 2. Kto ustanawia, wytwarza, rozpowszechnia publicznie, używa lub nosi: godło, chorągiew albo inną odznakę lub mundur, co do których został wydany zakaz, albo odznakę lub mundur organizacji prawnie nieistniejącej, albo odznakę lub mundur, na których ustanowienie lub noszenie nie uzyskano wymaganego zezwolenia,podlega karze aresztu albo grzywny.

§ 3. W razie popełnienia wykroczenia określonego w § 1 można orzec, a w razie popełnienia wykroczenia określonego w § 2 orzeka się przepadek wymienionych w tych przepisach przedmiotów, jak również innych przedmiotów służących do popełnienia wykroczenia, takich jak pieczęcie, stemple, papier firmowy lub bilety wizytowe, choćby nie stanowiły własności sprawcy.

W reportażu z 2014 roku opowiadali: "Kazania Nowy Ksiądz miał normalnie lepsze od naszego. Jak on gromił, Boże! Mówił babciulinkom, że obłudne, że sobie źle życzą nawzajem. Podobało się, że tak łajał. Może tego potrzebowaliśmy? Niektórzy gadali, że przesadza. »Takie impulsywne, bez ciągłości te msze«" - gadali. »Szczyl po seminarium, wątek traci, czytać nie umie«. Ale większości się podobało.

Najpiękniej Nowy Ksiądz opowiadał o śmierci, pogodzeniu się i miłosierdziu. Językiem mówił swoim, naszym. Widać było, że z życia gada, nie z książek".

Kamil w reportażu Pacewicza wygłaszał długi monolog, w którym z jednej strony bronił swego powołania, a z drugiej oskarżał Kościół i społeczność parafialną o nieautentyczność wiary.

"Stańcie i powiedzcie mi w oczy: czy ja was skrzywdziłem? Czy ja wam, kurwa, nie pomogłem? Nie potrafiłem was czegoś nauczyć, choćby na własnych błędach? Czy naprawdę tym, co wam przekazałem, uraziłem godność Boga?".

Kamil:

Na zewnątrz potrafiłem być diabełek, ale w kościele się wyciszałem. Dreszcz. Radość. Modlitwa. Do dziś z Bogiem rozmawiam. Chociaż wiem, że On wie - wolę sam mu wszystko mówić. Mieć tę odwagę swoją słabość wypowiedzieć. Odpowiedzi nie słyszę, ale odczuwam je w ciele. Bóg mnie tu posłał, kiedyś się z Nim spotkam. Czy mnie rozgrzeszy, czy mi da pokutę, wybaczy? Już On jeden wie. Ludzie niech mnie nie osądzają. Osądzali Syna Człowieczego i na co im to wyszło?

Pierwsza była Częstochowa, 2007 albo 2008 rok. Nie miałem nic poza koloratką. "Szczęść Boże, mówię, ksiądz Kamil, chciałbym koncelebrować". Zakonnica daje mi albę, sutannę. Miałem 15 lat. Byłem przekonujący, wiedziałem, jakie są ruchy w trakcie mszy, jaka jest pokora w kapłanie. Stałem - jako ksiądz - wśród setek duchownych...

Kiedy mam na przykład mówić kazanie, to po prostu płynie. Czytam Ewangelię - i od razu wiem, co mówić. Słyszę swoje słowa, które płyną skądś tam. Weźmy błogosławieństwa. Ile ich jest? Z Kazania na Górze wiemy, że osiem. Do każdego przytaczam słowa normalne, chamskie, jakie człowiek skuma. I tyle.

Potem były inne kościoły, w całej Polsce. "Jestem księdzem, chciałbym odprawić mszę". Zatrzymywałem się na kazanie, spowiedź. Tyle.

Przede wszystkim przepraszam. Zanim mnie jednak osądzicie, coś wam powiem. Od małego chciałem być księdzem. I zacząłem nim bywać już w wieku kilkunastu lat. Jeździłem po Polsce, zatrzymywałem się na kazanie, koncelebrowanie.

Widziałem religijność - w wiernych, ale nie w księżach. Motywowała mnie jakaś siła. Jeżeli będąc gówniarzem, miałem taki dar do kaznodziejstwa, to musiałem to robić. Teologii nie czytałem, a pamiętacie, jak mówiłem? Nie miałem święceń, ale powołanie. Nie to, co niektórzy księża - udają świętych, a myślą, że kapłanami to muszą być tylko na mszy. Jak można być duchownym i powiedzieć: "A, nie mam czasu"?

"Wszyscy jesteśmy kapłanami Boga". Święty Piotr, święty Paweł - zaliczyli seminarium?! W seminarium ludzie stają się dzicy! Spędzają pięć lat w osobności i jak potem mają pomagać dziewczynie zdradzonej przez chłopaka czy wspierać umierających? Będąc księdzem, patrzyłem na Kościół polski i się zniechęcałem.

Są wspaniali duchowni. Ale zazwyczaj to faryzeusze. I jeszcze nienawidzą, słychać to w kazaniach: "Ucz się, bo będziesz pracował u Żyda, Niemca". Na parafiach różne rzeczy się zdarzają. Alkohol, baby. Nie będę wymieniał nazwisk, chociaż niektórym przydałoby się dostać po dupie.

Pokazałem, że można być prawdziwym księdzem bez święceń i studiów, w wieku 18 lat. Nie byłem pazerny, chociaż mogłem być. Co to, kurwa, jest 50 złotych, które dostawałem trzy razy w tygodniu? A gdy chodziło o śluby, to się wycofywałem, podpisywał proboszcz Andrzej.

Byłem takim księdzem, jakim się powinno być. Potrafiłem znaleźć jeden język z dwudziestolatkami, którzy pili, ćpali, mimo że uważali mnie za starszego. "Panowie, pomodlimy się przed meczem?". Grając w piłkę, pokazywałem Boga. Innym razem przychodzi jeden z was, trzydziestoletni, niewierzący. Po rozmowie - zmienia się. Czasu w konfesjonale mało, gadaliśmy na plebanii, siedem godzin.

Nie uznawałem i do dziś nie uznaję celibatu. Szkodzi Kościołowi. Ale jako ksiądz szanowałem przepisy. Miałem 18 lat, a Bóg mi zabrał chęć seksu. W konfesjonale mówiliście dużo rzeczy, aż serce bolało. Niedaleko Dobrzyc byłem przy śmierci dziewięcioletniej dziewczynki, zaraz po komunii. Pomagałem jej odejść do Boga. Płakałem.

Oszukałem, błąd popełniłem. Ale stańcie przede mną i powiedzcie mi w oczy: czy ja was skrzywdziłem? Czy ja wam, kurwa, nie pomogłem? Nie potrafiłem was czegoś nauczyć, choćby na własnych błędach?

Parafianie:

"Kazania Nowy Ksiądz miał normalnie lepsze od naszego. Jak on gromił, Boże! Mówił babciulinkom, że obłudne, że sobie źle życzą nawzajem. Podobało się, że tak łajał. Może tego potrzebowaliśmy? Niektórzy gadali, że przesadza. "Takie impulsywne, bez ciągłości te msze" - gadali. "Szczyl po seminarium, wątek traci, czytać nie umie".

Ale większości się podobało, a proboszcz Andrzej mniej odprawiał, więc wyboru nie było. Najpiękniej Nowy Ksiądz opowiadał o śmierci, pogodzeniu się i miłosierdziu. Językiem mówił swoim, naszym. Widać było, że z życia gada, nie z książek.

Przychodził na boisko w dresie, bez koloratki. Chłopaki się śmiali. Średnio mu w gałę szło. A czasem, gdy się wchodziło do kościoła, Nowy Ksiądz już czekał z mikrofonem. Kazał złapać się za ręce i bujać. Starzy młodych, kobiety chłopów łapały i śpiewaliśmy.

U nas czegoś takiego nie było. Myślę, że on to robił, żeby nas pogodzić, zjednoczyć. Bo tutaj ludzie różnie. Był jak księża z pielgrzymek do Częstochowy: młody, zwariowany, ale uduchowiony. Jakby święty. Chociaż potem przesadzał".

Komasa opowiadał w lokalnym portalu Korsosanockie.pl, że pierwszy raz przeczytał scenariusz w styczniu 2016. Docenił go, ale nie zainteresował się. "Już rok później miałem jednak wrażenie, że staje się bardziej aktualny i zyskuje siłę, której nie miał wcześniej. Ludzie w Polsce zaczęli lgnąć do wiary. Mam wrażenie, że chciano zamknąć Polskę w kokonie i nie wpuszczać innych, bo inność jest zła. (...) Inność od zawsze mnie interesowała Relacja tłum – jednostka jest dla mnie fascynująca. Tłum, który nie akceptuje jednostki, która walczy o atencję i godność. Dlatego zależało mi, żeby scenariusz »Bożego Ciała« dostał nowe życie, właśnie dzięki wyeksponowaniu tego wzmożenia. Bo im więcej takiej »inności«, tym mocniejszy staje się scenariusz".

Odbierając nagrody dla "Bożego ciała" w piątek 7 września Mateusz Pacewicz dziękował za to, że dzięki nim ich "cichy film przebije się przez cały ten zgiełk, który nas otacza do szerszej publiczności".

"Boże ciało" Jana Komasy w polskich kinach od 11 października 2019. Wcześniej film wystartuje na 44. Festiwalu w Gdyni od 16 do 21 września.

PS. Mateusz Pacewicz jest synem autora tego tekstu

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze