Siarhiej przyszedł w czerwcu i spytał, czy potrzebują pomocy. Miał być znowu na dyżurze we wtorek 21 października, lecz się nie pojawił. Nie uprzedził, a jego telefon był wyłączony
W niedzielę 19 października 2025 roku Siarhiej pakował paczki z żywnością dla potrzebujących. Źle się poczuł, więc o 09:30 zakończył wolontariat, mówiąc, że wraca do domu. Wsiadł do autobusu.
Ma 38 lat, pochodzi z Białorusi i od kilku lat mieszka w Polsce. Od czerwca pomagał w „Kwitnącym Domu” Fundacji Inna Przestrzeń. To miejsce pomocy osobom z doświadczeniem migracji i uchodźstwa, w kryzysie bezdomności, starszym, niepełnosprawnym. Korzystają z niej głównie Polacy i Ukraińcy.
– Zapewniamy przede wszystkim żywność, odzież, buty, rzeczy dla dzieci, środki higieniczne – mówi Anna Kłos, koordynatorka „Kwitnącego Domu”.
Jest tu sala zabaw, bezpłatny second hand, wypożyczalnia gier. Fundacja współpracuje z ośrodkami pomocy społecznej w aglomeracji warszawskiej i wspiera także osoby, które nie mogą przyjść osobiście. Raz w tygodniu otrzymują paczkę z żywnością do domu. W zeszłym roku fundacja pomogła 19 tys. osób.
– Docieramy do ogromnej liczby osób, dzięki takim osobom jak Siarhiej – mówi Anna Kłos.
Nie wiadomo, jak się dowiedział o fundacji. Przyszedł w czerwcu i spytał, czy potrzebują pomocy.
– Jak w każdej organizacji pozarządowej, 91 proc. naszych wolontariuszy to kobiety – mówi Kłos. – Męska pomoc jest więc bardzo cenna.
Siarhiej usłyszał: „Oczywiście”. Od tego czasu przychodził niemal codziennie. Najpierw sam, potem z kolegami. Jeździł po dostawy, pomagał przy remontach, pakowaniu i wydawaniu paczek, czasem tłumaczył. O swoim życiu w Białorusi mówił niechętnie, za to otwarcie krytykował tamtejsze władze i wspierał Ukraińców.
– Kiedy dzwoniliśmy z pytaniem, czy może przyjść, nigdy nie odmawiał – opowiada Kłos. Przychodził po pracy, czasem przekładał swoją robotę, żeby pomóc nam.
Siarhiej miał być znowu na dyżurze we wtorek 21 października, lecz się nie pojawił. Nie uprzedził, a jego telefon był wyłączony.
– Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło, więc skontaktowałam się z jego znajomym – mówi Anna Kłos. Okazało się, że nikt nie miał z nim kontaktu od chwili wyjścia z fundacji. Ślad urywał się na Bielanach, gdzie Siarhiej wsiadł do autobusu. Jego koledzy próbowali to zgłosić na policję, lecz zostali zbyci.
22 października Anna Kłos poszła na policję zgłosić zaginięcie. Siarhiej czasem korzystał z pomocy fundacji, więc posiadali jego dane. Był zarówno w bazie wolontariuszy, jak i beneficjentów. Na komisariacie Anna dowiedziała się, że został zatrzymany na 48 godzin i przekazany Straży Granicznej.
– Siarhiej nie pił, nie był agresywny, a kilka tygodni wcześniej sam został pobity – opowiada Kłos. Po wyjściu z komisariatu zaczęła szukać wsparcia u organizacji i posłów. Po około 72 godzinach od zatrzymania umożliwiono Siarhiejowi kontakt. Zadzwonił do kolegi i zdołał tylko przekazać, że prawdopodobnie jest w Łodzi.
We wtorek i środę Anna Kłos kontaktowała się ze wszystkimi jednostkami Straży Granicznej i podległymi im strzeżonymi ośrodkami dla cudzoziemców w Polsce, telefonicznie i pisemnie. Wszędzie słyszała, że takiej osoby nie ma i że w ostatnich dniach nie przekazano żadnego obywatela Białorusi.
– Tylko Przemyśl stwierdził, że nie udzielą informacji przez telefon. Pomyślałam, że pewnie jest tam. SG wskazało, bym skierowała pytanie na piśmie – mówi Kłos. Wysłała je, powołując się na upoważnienie związane ze sprawą pobicia Siarhieja. – SG go nie uwzględniła. Nie obchodziło ich też, że nie ma w Polsce żadnej rodziny.
– We środę około 15:00 udało mi się potwierdzić, że jest w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców (SOC) w Przemyślu – opowiada. Dyspozytor z Łodzi nieoficjalnie to sprawdził. Poinformowano ją też, że rozpoczęto procedurę deportacji Siarhieja.
Kilka tygodni przed zatrzymaniem Siarhiej został pobity, bo mówił na przystanku po białorusku. Napastnicy okradli go i zabrali dokumenty.
– Celowo, by miał problem z pobytem w Polsce – uważa Anna Kłos. Pobicie zgłosił na policję, ma potwierdzenie, ale sprawców nie odnaleziono. Kłos wie, że jego karta pobytu miała wygasać jesienią. Siarhiej chciał ją przedłużyć, lecz bez paszportu było to niemożliwe.
– Prawdopodobnie karta pobytu się skończyła, kiedy starał się o nowy paszport – mówi Kłos. Pewnie SG skierowała sprawę do sądu, który nakazał opuszczenie Polski w ciągu 30 dni. Nie wiadomo, czy Siarhiej o tym wiedział. Pracował na budowach, przy remontach, choć nie wiadomo, czy legalnie. – O takich rzeczach nie rozmawialiśmy – mówi Kłos.
Anna Kłos zgłosiła sprawę Siarhieja do IOM (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji), do UNHCR (Agencja ONZ ds. Uchodźców) i polskich fundacji wspierających uchodźców i migrantów, m.in. Centrum Porad Prawnych i im Haliny Nieć i HFHR (Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka). Organizacja dzwoniła na placówkę, wysłała zapytania o Siarhieja.
Z pomocą zarządu fundacji Kłos powiadomiła też Rzecznika Praw Obywatelskich, złożyła wniosek do MSWiA o wgląd w sprawę, pomoc prawną i psychologiczną oraz zabezpieczenie podstawowych potrzeb Siarhieja. Powiadomiła też Komendę Główną SG i Urząd do Spraw Cudzoziemców.
– Na żadne z naszych zapytań nie dostaliśmy odpowiedzi – mówi Kłos. – Natomiast przypuszczam, że SG zorientowała się, że to nie Białorusin, o którego nikt się nie upomni, więc zaczęła przynajmniej minimalnie przestrzegać praw człowieka.
Siarhiej został poinformowany, gdzie się znajduje, że prawdopodobnie spędzi w ośrodku 2-3 tygodnie i że SG planuje go deportować na Białoruś, by mógł tam wyrobić nowy paszport i wrócić do Polski. Umożliwiono mu kontakt telefoniczny, podczas którego przekazał te informacje.
– To absurdalne, bo jawnie popierał Ukrainę w konflikcie białorusko-rosyjsko-ukraińskim. Jeśli trafi na Białoruś, do nas wróci najwyżej nogami do przodu – niepokoi się Kłos. – Na szczęście powiedział mi przez telefon, że czuje się okej, myślę, że się uspokoił, że nie znalazł się w lesie. Ja też, bo wiedziałam, że nikt go w nocy przez granicę nie wywali – mówi Kłos wykończona sprawą. – To był ogromny koszt emocjonalny. Siedziałam do 03:00 w nocy, od 05:00 rano znów działałam i dopiero gdy się dowiedziałam, że nie wyląduje w lesie, mogłam odetchnąć.
Kłos przesłała do CPP im. Haliny Nieć prośbę o wsparcie prawne dla Siarhieja wraz ze zdjęciem pierwszej strony jego paszportu, bo na szczęście znajomi je mieli i udostępnili fundacji. Prawnicy mieli pomóc mu ubiegać się o azyl, by nie został deportowany na Białoruś.
W zeszłym tygodniu nie udało im się z nim spotkać.
– Po tym, jak zakończyli dyżur w Przemyślu, rozmawiałam z Siarhiejem i wiem, że żaden prawnik się z nim nie kontaktował. Może dlatego, że miał wizytę u psychologa i lekarza – podejrzewa Kłos. – Nie wiem, czy ci prawnicy będą dalej próbowali dotrzeć do Siarhieja. Jeśli nie, to będę szukać dla niego pomocy prawnej gdzie indziej. Nie neguję, że karta mogła się przeterminować ani że decyzja o opuszczeniu Polski mogła zostać wydana. Natomiast nie ma we mnie zgody, by w Polsce człowiek nagle znikał. To się dzieje na Białorusi, w Rosji, Wietnamie. Nie zgadzam się, by tak traktować kogoś, kto poświęcał swój wolny czas, by pomagać potrzebującym. Musiałam potrząsnąć wszystkimi drzewami, by ustalić, gdzie Siarhiej jest.
Kłos zaalarmowała także ambasadę Ukrainy w Polsce, jak białoruski wolontariusz jawnie wspierający Ukraińców został potraktowany.
– Ja osobiście i my jako fundacja mamy poczucie, a Ambasady Ukrainy się z tym zgodziły, że nie możemy zostawiać takich osób bez pomocy. Stają się ambasadorami swoich społeczności i mogą skłaniać je do krytycznego spojrzenia na działania rządów ich państw. Ambasady nie podjęły oficjalnych działań ze względu na to, że Ukraina jest w stanie wojny z Białorusią i z Rosją, natomiast otrzymaliśmy wyrazy wsparcia – mówi Kłos.
– Od początku, od pierwszej rozmowy w sprawie Siarhieja, zaznaczałam, że może czegoś nie wiem, ale uważam, działanie policji i SG było nadmiarowe. Jak z armatą na komara. Tym bardziej że Siarhiej nie dopełnił formalności, bo padł ofiarą przestępstwa motywowanego nienawiścią – denerwuje się Kłos. – To, co nas najbardziej zaniepokoiło, to postępowanie SG. Mieliśmy wrażenie, że chcieli cichaczem wypchnąć Białorusina z Polski, bo anonimowa osoba – nikt się nią nie zainteresuje, więc się jej pozbędziemy. Wyglądało to jak porwanie. Nawet jeśli przebywał nie do końca legalnie, nasze państwo nie ma prawa porywać ludzi. Straż Graniczna miała prawo interweniować i my się z tym nie kłócimy, tylko pytanie, czy w ten sposób. Jeśli ja bym tak zniknęła, wszyscy byliby oburzeni.
Anna Kłos miała nadzieję, że to, co przechodzili w zeszłym tygodniu, było najgorsze, ale w tym tygodniu okazało się, że co prawda Siarhiej jest w dalej w SOC w Przemyślu, ale dostał od SG do podpisania zgodę na dobrowolną deportację.
– Nie podpisał jej. Boi się deportacji, a z tego, co mi mówi, wydaje się, że traci nadzieję – martwi się Anna Kłos.
Prawnicy kilku organizacji, do których się zgłaszała, są tak obłożeni sprawami, że nie mogli zająć się kolejną. Udało jej się znaleźć prawniczkę, która komercyjnie zajmie się sprawą Siarhieja. Koszty pokryje fundacja Inna Przestrzeń z darowizn na cele statutowe.
Była to jedyna osoba prawnicza, która zgodziła się pomóc. Siarhiej siedząc w SOC-u nie może co prawda podpisać dla niej pełnomocnictwa, ale udało się go udzielić za pośrednictwem Anny Kłos na podstawie rozmowy z Siarhiejem.
– Tyle że SG w Przemyślu zażądała dostarczenia oryginału pełnomocnictwa do Warszawy, więc od wczoraj przerzucamy się papierkami. Liczymy na to, że to pełnomocnictwo pomoże i SG nie zrobi nic bez wiedzy pełnomocniczki.
Zapytana o motywację do działania Anna Kłos odpowiada:
– Prosimy o pomoc ludzi z Polski, Ukrainy, Białorusi, mamy wolontariuszy z Konga, Nigerii. Jak moglibyśmy spojrzeć im w oczy, mówię zarówno za siebie, jak i zarząd fundacji, jeśli nie zrobilibyśmy nic w sytuacji, w której ktoś nawet nie może prosić o pomoc? Nie było w nas zgody na to, by nie zareagować. Tak rozumiemy solidarność.
OKO.press wysłało pytanie o tryb zatrzymania Siarhieja i jego sytuację do SOC-a w Przemyślu i do Komedy Głównej SG w Warszawie, ale do dnia publikacji nie dostaliśmy odpowiedzi.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009. Jej reportaż "Bo jeśli umrę, nikt się tym nie przejmie. Dzień Dziecka na granicy" opublikowany w OKO.press został właśnie nominowany do European Press Prize 2025.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009. Jej reportaż "Bo jeśli umrę, nikt się tym nie przejmie. Dzień Dziecka na granicy" opublikowany w OKO.press został właśnie nominowany do European Press Prize 2025.
Komentarze