Co po brexicie? Pierwsi Brytyjczycy już rozbili się o granicę UE, ale teraz najgorętszym problemem jest „handel bez ceł i kontyngentów”, który znaczy co innego, niż spora część brytyjskiego biznesu wywnioskowała z obietnic Borisa Johnsona
Wielka Brytania formalnie opuściła Unię już przed blisko rokiem, ale do końca grudnia funkcjonowała, jakby nadal była krajem członkowskim (choć bez obecności i prawa głosu w instytucjach UE). I dopiero od początku tego roku Londyn jest poza wspólnym rynkiem i unią celną z Unią Europejską, a obywatelom brytyjskim nie przysługują prawa obywateli UE.
„Przecież mieliśmy negatywne testy na koronawirusa!" – tak kilkunastu Brytyjczyków protestowało tuż po Nowym Roku, gdy holenderskie służby graniczne zatrzymały ich na lotnisku Schiphol oraz w porcie promowym Hoek van Holland.
Podobne historie wkrótce powtórzyły się z podróżami do Hiszpanii, bo Unia (wraz z pozaunijnymi krajami Schengen) już wczesną wiosną 2020 zamknęła swe granice zewnętrzne z powodu pandemii dla podróżnych bez bardzo poważnych powodów wjazdu. I zasadniczo wpuszcza tylko swoich obywateli oraz rezydentów. Ci Brytyjczycy nie mieli ani bardzo poważnych powodów rodzinnych dla wjazdu na teren Unii, ani nie wracali ze świąt w ramach swej stałej pracy – tłumaczyli Holendrzy. Dotychczas Londyn nie zastosował podobnego epidemicznego zamknięcia granic wobec Unii, a nawet do końca 2020 roku
– pomimo swego pobrexitowego okresu przejściowego w UE – wyłamywał się z unijnej blokady pandemicznej.
Pierwsza poważna zmiana dla podróżnych z UE (na pobyt do trzech miesięcy nie trzeba wizy) pojawi się w październiku, kiedy do wjazdu do Wlk. Brytanii nie wystarczy dowód osobisty któregoś z krajów Unii, lecz będzie wymagany paszport.
Jednak głównym pobrexitowym tematem w Wielkiej Brytanii są w tych dniach „reguły [określania] pochodzenia” towarów w handlu z Unią. Zasada „żadnych ceł, żadnych kontyngentów eksportowych”, na której opiera się obowiązująca od 1 stycznia umowa handlowa UE-Londyn, nie oznacza bowiem braku granicy celnej. Towary brytyjskie wwożone do Unii są obciążane stawką zerową (i na odwrót), ale co, jeśli ich pochodzenie jest tylko częściowo brytyjskie? Szczegóły zależą od rodzaju towarów, jednak zasadniczo jeśli co najmniej 40 proc. ich wartości (części składowych, robocizny) powstała poza Wielką Brytanią, mogą podpadać pod przynajmniej częściowe oclenie.
Niektóre branże były tego doskonale świadome, a Londyn dla produkowanych u siebie samochodów elektrycznych nawet wytargował w Brukseli okres przejściowy do 2026 roku, gdy Unia nie będzie uwzględniać azjatyckich akumulatorów jako niebrytyjskiej części auta (to mogłoby doprowadzić do ich oclenia). Jednak nawet tak wielkie sieci sklepowe jak H&M wydają się – tak przynajmniej wynika z wypowiedzi ich szefów w mediach brytyjskich – zaskoczone, jak mocno „reguły pochodzenia” rozrywają ich dotychczasowe łańcuchy dostaw. I to pomimo triumfalnych deklaracji premiera Johnsona z grudnia o wynegocjowaniu w Brukseli handlu bez ceł (w rzeczywistości Unia proponowała „żadnych ceł, żadnych kontyngentów” od początku rokowań).
Nowe zasady najszybciej uderzyły w handel na linii Irlandia – Wielka Brytania – kontynentalna UE, bo nawet towary przewożone z Unii do Unii poprzez Zjednoczone Królestwo (do kontynentalnej UE z Irlandii, gdzie je wyprodukowano lub zaimportowano np. z USA i oclono na granicy zewnętrznej UE) ryzykują oclenie, na przykład we Francji jako towar o pochodzeniu niebrytyjskim. Dotychczas takich ciężarówkowych przewozów było 150 tys. na rok. Organizacje brytyjskich przedsiębiorców naciskały w ostatnich paru dniach na rząd Johnsona, by natychmiast zaczął z Unią rozmowy o klauzuli zwalniającej przewozy Irlandia – Wlk. Brytania – kontynentalna UE z wymogów celnych (i umożliwił szerokie zwolnienia tranzytowe), ale obecnie Bruksela nie ma na to żadnej ochoty.
„Brexit ma swe konsekwencje. Naszym zadaniem nie jest ratowanie roli Wielkiej Brytanii jako węzła importowego i dystrybucyjnego dla Unii" – tłumaczył w tym tygodniu jeden z urzędników UE.
Wkrótce „reguły pochodzenia” uderzą też w eksport w drugą stronę, czyli np. Francja – Wlk. Brytania – Irlandia. Brytyjczycy w połowie roku zaczną stosować wymogi z umowy handlowej z Unią, które Londyn na razie – zgodnie z zapowiedziami sprzed paru miesięcy – jednostronnie uchylił z powodu niewydolności swej administracji. Brytyjczycy muszą bowiem zatrudnić i wyszkolić około 50 tys. ludzi (więcej niż pracuje we wszystkich instytucjach UE zwalczanych przez brexiterów za biurokrację) do obsługi swej nowej granicy celnej i regulacyjnej z Unią.
Sieć Mark&Spencer szacuje, że jedna trzecia towarów w jej sklepach w Irlandii może podpadać pod nowe obciążenia. Dla Londynu to temat toksyczny politycznie ze względów suwerennościowych, bo dla zachowania „niewidzialnej granicy” między Irlandią oraz Irlandią Płn. (to ustalono w brexitowej umowie rozwodowej sprzed roku), towary wwożone do Ulsteru z reszty Zjednoczonego Królestwa są traktowane jako import. Północnoirlandzcy przedsiębiorcy mogą potem oczekiwać rekompensat od Londynu, ale jednak nie są zwolnieni z celnych wymogów biurokratycznych.
Swój hub dla krajów Unii przenosi do Polski firma Astom Chemicals, która dotąd importowała produkty chemiczne dla przemysłu kosmetycznego spoza Europy najpierw do Wielkiej Brytanii, a stamtąd sprzedawała do różnych krajów UE. Także z Wielkiej Brytanii do Polski swój unijny węzeł dystrybucyjny przenosi firma Premium Plus UK importująca sprzęt medyczny (głównie stomatologiczny) m.in. z Chin. Celem jest nie tylko ominięcie podwójnych ceł, ale też nowych obciążeń administracyjnych co do kontroli norm. Londyn opuścił bowiem system niezakłóconego handlu na wspólnym rynku UE, który opiera się na wspólnym ustalaniu i egzekwowaniu standardów dotyczących poszczególnych towarów (jak bezpieczeństwo zabawek czy jakość żywności) przez unijnych regulatorów, co zresztą było pomysłem wypromowanym przez rząd Margaret Thatcher.
Teraz nowy wymóg kontroli regulacyjnych przy wwozie z Wielkiej Brytanii do UE jest tylko częściowo złagodzony przez system „zaufanych przedsiębiorców handlowych” (będą samodzielnie deklarować zgodność części towarów z normami), a także pewne ułatwienia m.in. dla przemysłu chemicznego.
Według nieoficjalnych szacunków ok. 4 proc. towarów będzie musiało podlegać naocznej inspekcji przez służby graniczno-celne.
Johnsonowi nie udało się uzyskać od Brukseli żadnego złagodzenia kontroli weterynaryjnych i fitosanitarnych przy imporcie do Unii. Szkoccy eksporterzy owoców morza do Unii alarmowali przed paru dniami Londyn, że grozi im zapaść, bo nowe wymogi wydłużyły wywóz ich towarów m.in. do Francji z jednego do czterech, pięciu dni. Brytyjski minister Michael Gove przekonuje, że początkowe trudności szybko miną, bo eksporterzy na własnych błędach nauczą się, jak poprawnie wypełniać dokumentację i dopełniać procedur. Ale z drugiej strony ruch towarowy między Dover i Calais odbywał się w ostatnim tygodniu tylko na pół gwizdka (okres poświąteczny plus ograniczenie pandemiczne), a prawdziwy test nowej granicy przyjdzie dopiero w połowie miesiąca.
Wielka Brytania ma nadwyżkę w eksporcie usług do Unii, ale unijno-brytyjska umowa skupia się na handlu towarami (tu nadwyżkę ma UE). I choć przewiduje także pewne ułatwienia co do usług, to w sektorze finansowym – jak narzekają przedstawiciele City – w zasadzie jest „brexitem bez umowy”. I sprawę usług finansowych pozostawia do dalszych rozmów w 2021 roku. Jednak ich owocem ma być co najwyżej prawnie niewiążący „protokół ustaleń”, a wszelkie ewentualne ułatwienia w dostępie graczy z City do rynku UE pozostaną wyłącznie w gestii Brukseli.
Brytyjskie gazety pisały w tym tygodniu, że w tych dniach z City do kilku ośrodków w UE odpłynął obrót denominowanymi w euro akcjami o wartości 6 mld euro. Ale większość banków, ubezpieczycieli i innych instytucji finansowych już na długo przed końcem 2020 roku przeniosła swą działalność skoncentrowaną na UE z Londynu do swych biur we Frankfurcie, Paryżu lub Dublinie. EY oszacowała, że do UE przeniesiono aktywa o wartości 1,2 bln funtów i około 7500 miejsc pracy związanych z ich obsługą.
Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.
Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.
Komentarze