„Brexit day” okazał się rozczarowaniem dla absolutnie wszystkich. OKO.press opowiada o tym Antoni Otffinowski, warszawiak mieszkający od prawie 15 lat w Wielkiej Brytanii.
Rozczarowanie dla wszystkich
Urodziłem się w Warszawie, ale po prawie 15 latach (z przeżytych już 33 lat) za granicą czuję się w tym mieście bardziej jak turysta. W Wielkiej Brytanii studiowałem (na dwóch różnych uczelniach), dostałem moją pierwszą (jako pomywacz w restauracji) i obecną pracę (jako konsultant w firmie zajmującej się technologią finansową – FinTech). Żonę poznałem w Warszawie, ale całe wspólne życie spędziliśmy na Wyspach, z czego ostatnie 3 lata w kupionym mieszkaniu koło stadionu narodowego Wembley.
Nasza córeczka najpierw dostała paszport brytyjski, dopiero potem polski, pomimo że wnioski o oba złożyliśmy równolegle. I pomimo że ani ja, ani moja żona nie jesteśmy formalnie Brytyjczykami. Mamy kota, a jak wiadomo koty nie lubią przenosin.
Co w tym kontekście, oznacza dla nas brexit, już nie hipotetyczny, ale prawdziwy i – najpewniej – nieodwołalny?
Dla „remainerów” (optujących za pozostaniem w UE) takich jak my*, „Brexit day” jest rozczarowaniem przede wszystkim dlatego, że się wydarzył. Oraz dlatego, że kraj się przez niego się momentalnie nie zawalił.
Umówmy się, każdy lubi spektakularną katastrofę, zwłaszcza jeżeli w każdej rozmowie w pubie przez ostatnie trzy lata z pasją perorował o jej nieuchronności. Całe szczęście pozostaje nadzieja na apokalipsę po końcu okresu przejściowego w grudniu 2020 (cha! cha!).
Dla „leaverów” (zwolenników wyjścia z UE) rozczarowanie wynika z tego, że dojście do niego zajęło tyle czasu, że wielu z jego zwolenników już nie żyje (wyjście z Unii Europejskiej było szczególnie popularne wśród najstarszych wyborców, którzy nieszczególnie uwzględnili oczekiwania swoich dzieci i wnuków). Oraz to, że kiedy się już wydarzył… wszystko pozostało po staremu.
Na kolejne dziesięć miesięcy, a kto wie, może i dłużej, bo Boris Johnson ma sześć miesięcy, żeby poprosić UE o przedłużenie okresu przejściowego. Wydaje się to niemal nieuniknione, bo na przykład negocjowanie traktatu handlowego z Kanadą trwało niemal 7 lat.
Wielka Brytania dalej płaci unijne składki, te słynne 350 milionów funtów tygodniowo, które miały zasilić służbę zdrowia. Z tą różnicą, że nie ma już formalnie nic do powiedzenia, a Union Jack został wyniesiony z izby Europarlamentu.
Z której strony na to nie spojrzeć, jest gorzej, a przynajmniej nie jest lepiej.
Dla siebie problemów nie przewiduję
Z mojego osobistego punktu widzenia, brexit to problem raczej tożsamościowy niż praktyczny. Mieszkając od prawie dziesięciu lat w kosmopolitycznym Londynie, a w Wielkiej Brytanii od ponad czternastu, mogłem o sobie bez poczucia patosu mówić, że jestem przede wszystkim Europejczykiem.
Na pytanie o to, czy mam brytyjski paszport, miałem zawsze prostą odpowiedź: po co?
Na tym polega Londyn, że jeżeli płacisz tu podatki, nie blokujesz lewej strony schodów ruchomych w metrze i nie próbujesz przepychać się w kolejce, to nikt się ciebie nie pyta skąd jesteś. Nie ma takiego drugiego miejsca na ziemi.
To też się nie zmieniło po 31 stycznia 2020 i raczej nie zmieni się po grudniu 2020.
Czy obawiam się praktycznych konsekwencji? Nieszczególnie. Praca w sektorze finansowym przypuszczalnie zagwarantuje mi długoterminowo status imigranta „pożądanego”, w odróżnieniu od imigrantów „niepożądanych”, takich jak pielęgniarze, położne czy nauczyciele.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na, to, że decydujące będzie kryterium zarobkowe, jedyny pomysł, który był w stanie wykrztusić z siebie konserwatywny rząd. Moja sześciomiesięczna córka jest Brytyjką, ale w razie katastrofy polski paszport będzie jej przepustką do europejskości.
Problemów nie przewiduję; historia pokazuje, że rdzeń londyńskiej gospodarki, banki inwestycyjne, fundusze hedgingowe i wszelkiej maści pośrednicy finansowi mają niebywałą zdolność do adaptacji, a więc i moja praca powinna być w miarę bezpieczna.
A jeżeli niekompetencja premiera Johnsona ściągnie na Wyspy matkę wszystkich recesji, wtedy trzeba będzie skorzystać z europejskiego paszportu i europejskiej tożsamości przenosząc się do kraju z lepszymi perspektywami zawodowymi, znośniejszą pogodą i zacniejszym winem.
Biedni biedni, a także Szkoci i Irlandczycy
Współczuję natomiast moim brytyjskim przyjaciołom, znajomym i kolegom z pracy, którzy wszyscy głosowali za pozostaniem w Unii i spędzili ostatnie trzy lata przepraszając mnie za wybór ich rodaków.
Współczuję Szkocji, w której studiowałem, a która zagłosowała w 2014 roku za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie głównie dlatego, że opuszczenie go oznaczałoby automatycznie wyjście z Unii Europejskiej.
Współczuję Irlandczykom, bo głos za brexitem, był splunięciem na groby ofiar konfliktu w Irlandii Północnej.
Współczuję też ubogim, często niewykształconym mieszkańcom nielondyńskiej Anglii i Walii, którzy zostali oszukani przez szarlatanów w rodzaju Nigela Farage’a i wykorzystani przez kilku miliarderów nadzorujących przekaz medialny poczytnych tabloidów. Koniec końców, to oni najdotkliwiej odczują konsekwencje wydarzeń, które dzisiaj świętują.
Gdyby zwolennicy Unii jeździli na motorach
Jak do wszystkiego tego doszło? Mądrzejsi ode mnie napisali o tym tysiące stron raportów, analiz i opinii. Ja wiem tylko, że kiedy na rok przed referendum pracowałem w jednym z banków inwestycyjnych, niemal nikt z moich kolegów i koleżanek z pracy nie postrzegał brexitu jako interesującego tematu, czy nawet tematu w ogóle. Nie było w nich pasji do Europy, ale ryzyko, że referendum pójdzie nie po naszej myśli wydawało się bardzo odległe.
Ja osobiście nie byłem tak spokojny, bynajmniej nie dlatego, że jestem obdarzony przenikliwością, której innym zabrakło. Po prostu mam hobby, które polega na jeżdżeniu bez celu motocyklem po drogach, które mi się podobają, a które to drogi generalnie znajdują się w poza komfortem londyńskiego kosmopolityzmu. W ten sposób bywałem w wioskach i miasteczkach, w których antyunijna pasja, szczera i nieskrywana, widoczna była gołym okiem.
Mam gorzką satysfakcję typu „a nie mówiłem”, ale kto wie, gdyby chociaż niektórzy organizatorzy prounijnej kampanii w 2016 byli motocyklistami, być może historia potoczyłaby się inaczej.
*Wyrażam tu swoje prywatne poglądy, które nie mają związku z działalnością zawodową
===========================================================
To jest kordon sanitarny gdyby się tu zjawił i mój wpis wyprzedził
Państwo sobie tutaj roztrząsają problemy związane z brexitem a ja dzisiaj likwidując świąteczną iluminację na balkonie z prawdziwą zgrozą dostrzegłem w przyrodzie coś co tą naszą biedną Polskę może sprowadzić tego lata do roli Australii. Coś o czym powinno się nie jutro ale dziś, już TERAZ, zaalarmować opinię publiczną. Choć wiem, że to tutaj będzie rzucaniem grochu o ścianę. Ale jak ktoś sensownie zapyta to powiem.
Ponadto pewnie zjawi się tu zaraz ten agresywny semita Mojsze – prostak i nieuk, który jednak aspiruje na tym portalu do roli ciecia. Co ja mówię, ciecia ? On aspiruje tutaj do roli dozorcy a nawet kapo który dyktuje redakcji jakie wpisy mają wycinać – i oni go słuchają.
Wycinając np. mój mały pomnik jaki postawiłem tym najbardziej upośledzonym ofiarom holokaustu, którzy będąc na samym dnie piramidy ekonomicznej doznawali upodlenia nie tylko od hitlerowców ale i od swoich ziomków.
No i obrzuci mnie pewnie rynsztokiem obelg ze swojego mrocznego wnętrza
Tak, tak, Panie Redaktorze ktoś wyciął mój "Żydowski żal"
Proszę go sobie przeczytać jest w Google pod hasłem "Żydowski żal – Andrzej Lisiak" i zapewne pan przyzna, że ten mały pomniczek im się należy.
I nie należy im go odbierać.
==========================================================
A to następny kordon sanitarny od tego M…
Tak w ogóle, wypadałoby na forum zabierać głos na temat. Tym razem jednak poczułem się jakoś wywołany do tablicy i pozwolę sobie na jeszcze jedną polemikę z panem, panie Lisiak.
Mianowicie, jeśli ktoś dostrzega jakiś poważny problem, dotykający być może wszystkich Polaków, to chociaż zwykła przyzwoitość i empatia wobec innych nakazuje sprawę ujawnić. Przynajmniej po to, żeby wywołać dyskusję i spowodować naciski na decydentów na szerszą skalę, jeśli samemu nie ma się dostatecznej siły przebicia. No ale jeśli chorobliwa ambicja, a może i megalomania, nakazuje tenże problem ujawnić dopiero po złożeniu należnych hołdów jego odkrywcy, to już w porządku nie jest. Za to postawa pt. "a ja coś wiem, ale nie powiem" jest do wybaczenia u przedszkolaka, ale nie u osoby aspirującej do głoszenia mądrości życiowej i pouczania innych, z uznanymi naukowymi autorytetami włącznie.
PS. "Żydowski żal" przeczytałem u źródła. Od razu wyjaśniam, że choć jestem raczej umysłem ścisłym i studiowałem nauki techniczne, to w liceum z polskiego miałem oceny zawsze bardzo dobre – a nasza polonistka w II LO w Poznaniu potrafiła być ostra i koledzy, niegłupi przecież, ale potrzebujący więcej czasu na przetrawienie tematu lekcji mieli ciężko. Stąd uważam, że potrafię odczytać sens utworów literackich – a w "Żydowskim żalu", jak dla mnie, to dla Żyda pobyt w getcie hitlerowskim mógł być całkiem znośny, gdyby nie ci paskudni żydowscy policjanci… Czego jak czego, ale pomniczka w tym nijak nie widzę, raczej cukierek umaczany w truciźnie – na zasadzie, że tak naprawdę to Żydzi sami się nawzajem wyniszczyli.
A tak na przyszłość, proszę jednak zabierać głos na temat.
Przepraszam ale płyciutko analizuje pan ten wiersz.
Ale co tam wiersz. Wystarczyło zwyczajnie – a nawet przekornie – zapytać o co chodzi w tym dramacie na mojej ulicy i bym odpowiedział. Nawet pomijając to, że na innych stronach na równi z Mojsze… obrzucał mnie pan obelgami.
A teraz nawet gdyby pan zapytał to nie usłyszy pan wyjaśnień bo na strony odwieszone z zasady nie zaglądam.
Andrzeju, Powiedz, powiedz, powiedz pliiiiiz!!! Tak cię błaga lud. (To ostatnie należy odśpiewać na nutę hymnu kościelnego.)
Od siebie dodam, że żadnego wierszyka anty-semity nie przeczytam, bo mój organizm niebezpiecznie na takie paskudztwa reaguje.
Drogi Krzysztofie, lekturę wierszyka wziąłem sam na własną klatę, bo lubię wiedzieć, dlaczego z kimś albo czymś się nie zgadzam, a potem tą wiedzą podzielić się z bliźnimi. Taki przykry obowiązek – podobnie jak redakcja OKO śledzi w naszym imieniu Wiadomości TVP, za co wyrazy szacunku.
Jaki wiersz, taka i analiza…
O uliczny dramat nie zapytam i nie miałem nawet zamiaru, bo od dorosłego człowieka oczekuję w takiej sytuacji zajęcia konkretnego stanowiska i rzetelnego opisu zdarzenia (co jasno określiłem w moim poście), a znalazłem krygowanie się 5-latka za zasadzie "wiem, ale nie powiem", oraz reakcje obrażonej księżniczki (bo nikt sensownie nie zapytał).
A co do obelg, skoro jestem na równi z Mojsze, to mogę być Jojne. Zresztą moje metrykalne i chrzestne imię jest pochodzenia hebrajskiego – w oryginale Johanaan, czyli "Bóg był łaskaw", więc zapewne można je zdrobnić jak powyżej.
(…)Współczuję Irlandczykom, bo głos za Brexitem, był splunięciem na groby ofiar konfliktu w Irlandii Północnej.(…)
Ktoś mieszkający w UK nie wie, że w Ulster nadal wybuchają bomby? Wieści z zeszłego roku (lista zapewne mocno niepełna):
– https://dorzeczy.pl/swiat/96555/Wielka-Brytania-IRA-rozeslala-5-bomb-poczta-Jednej-do-tej-pory-nie-odnaleziono.html
– https://www.polishexpress.co.uk/irlandia-polnocna-w-craigavon-mial-miejsce-zamach-na-policjantow-wideo
– https://www.tvp.info/44338570/niespokojnie-w-irlandii-polnocnej-policja-udaremnila-zamach
Jako ktoś mieszkajacy w UK ośmielam sie zauważyć iż autorowi listu powyżej zapewne chodziło o Good Friday Agreement (Porozumienie wielkopiątkowe).
Pozdrawiam z Edynburga.
Jak widać nie wszystkie IRA'y są sygnatariuszami tego porozumienia…
Jedyny argument logicznie trzymający się kupy Farage'a za wyjściem z UE to brak komfortu w autobusie, gdzie większość mówi po rumuńsku. Choć gdy dociekliwy reporter zapytał, czy on zabrania w autobusie mówić swoim dzieciom po niemiecku, gdyż jego żona jest Niemką, dyskusja została gwałtownie zakończona
Tylko co bedzie wart polski paszport jak nasz najwspanialszy ever rzad podazy tym samym sladem…