Na liście utworów, które Instytut Książki będzie promować za granicą, są pozycje ciekawe - tych jest mniej, reszta listy to pomyłka i zapowiedź marnowania publicznych pieniędzy - pisze dla OKO.press Beata Stasińska, założycielka i wieloletnia dyrektorka wydawnictwa W.A.B, która od lat zajmuje się sprzedażą praw do polskiej literatury na świecie
Instytut Książki przygotował spis polskich książek, które zamierza promować za granicą. Oprócz powieści Szczepana Twardocha czy Elżbiety Cherezińskiej są na niej książki autorów związanych z prorządowymi mediami: Pawła Lisickiego i Bronisława Wildsteina, czy Tomasza Terlikowskiego. Lista ma być podstawą katalogu, który zabiorą przedstawiciele IK na targi w Pekinie i Frankfurcie. Ujawniła ją "Gazeta Wyborcza".
Dla wydawców Instytut Książki jest najważniejszym adresem wśród państwowych instytucji. Instytut zajmuje się promowaniem polskiej literatury za granicą i czytelnictwa w Polsce. Przyznaje dotacje tłumaczom i wydawcom, dofinansowuje unowocześnianie bibliotek. To jedna z narodowych instytucji kultury (obok m.in. Instytutu Adama Mickiewicza, Instytutu Fryderyka Chopina czy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej).
Listę książek ocenia dla OKO.press Beata Stasińska - założycielka i wieloletnia dyrektorka wydawnictwa W.A.B, która od lat zajmuje się sprzedażą praw do polskiej literatury na świecie. Oto jej tekst.
Wydawcy marzą, żeby powtórzyć sukces Carlosa Luisa Zafóna. A polscy wydawcy - żeby powtórzyć sukces Andrzeja Sapkowskiego. Na razie to się nie udało. Na rynkach zdominowanych przez autorów anglosaskich bardzo trudno jest zaistnieć pisarzom z innych kręgów. Taki autor jak Zafón, może otworzyć drzwi innym pisarzom z jego kraju - po jego sukcesie wyraźnie wzrosło zainteresowanie literaturą hiszpańską. Pozostawmy na boku dyskusję o jakości książek Zafóna i zastanówmy się, dlaczego nielicznym europejskim pisarzom to się udaje? Czy i co dobrego może wyniknąć ze światowego sukcesu kolegi po piórze? I jaką rolę mogą odegrać publiczne instytucje promowania kultury zagranicą? Pytanie, czy są polscy autorzy, którzy mogą przejść próbę ognia, jak Sapkowski. I jak im w tym pomóc, a nie szkodzić.
Na liście Instytutu Książki są pozycje ciekawe i zupełnie chybione.
Zacznijmy od dobrych, bo jest ich mniej.
Reszta listy to pomyłka i zapowiedź marnowania publicznych pieniędzy.
I to z różnych powodów. Choćby praktycznych. „Galicyanie” Stanisława Nowaka to gruba książka, bardzo tradycyjna proza, której trochę brakuje uniwersalnego wymiaru i ducha opowieści. Wydawcy zagraniczni rzadko decydują się na wydanie grubych tomów, które nie są potencjalnymi bestsellerami. Zwłaszcza nieznanych autorów.
Marcin Mamoń „Wojna braci. Bojownicy, dżihadyści, kidnaperzy" - na miejscu Instytutu Książki uważałabym na książki, które samym tytułem mogą umocnić przekonanie, że Polska to kraj antyislamistów, utożsamiających uchodźców z terrorystami. Oczywiście trafiają się książki przekorne, konserwatywne. Ale większość wydawców to ludzie o poglądach centro-lewicowych i liberalnych w dobrym sensie tego słowa. Trzeba mieć naprawdę dobre argumenty i ciekawą pod względem intelektualnym książkę, żeby ich przekonać do wydania pozycji na ten temat napisanej w języku polskim.
Książek na temat islamu - również krytycznych - ukazuje się na Zachodzie mnóstwo. Większość z nich przepada.
Na liście IK nie widzę nowego pisarza na miarę Kapuścińskiego, choć wśród tytułów non fiction są zapowiedzi.
Bronisław Wildstein, "Dom wybranych" - nie wierzę, by ta książka mogła zaistnieć poza kręgiem prawicowych czytelników w Polsce. Nie ta sprawność warsztatowa i nie ten pazur, które ma choćby Rafał A. Ziemkiewicz. A z tego, co wiem, to i proza Ziemkiewicza nie wyszła poza polskie prawicowe opłotki, choć wydawali ją i SuperNOWA i Zysk, wydawnictwa od lat utrzymujące kontakty z wydawnictwami i agencjami za granicą.
A biografia Maksymiliana Kolbe (Tomasz T. Terlikowski) i królowej Jadwigi (Marta Kwaśnicka)? Albo esej Pawła Lisickiego ("Dżihad i samozagłada Zachodu")? Myślę, że przejdą bez echa.
Co te książki ciekawego i uniwersalnego na tle licznych publikacji np. na temat kryzysu zachodniej cywilizacji, mają powiedzieć zachodniemu czytelnikowi? Konserwatywno-katolicki światopogląd jest europejskiemu czytelnikowi dobrze znany i od dawna nie budzi czytelniczych pasji.
Może gdyby potraktować życie przedwojennego antysemity, który zginął w Oświęcimiu, ratując drugiego człowieka, jako studium przypadku, a życie królowej Jadwigi jako przykład ciekawej biografii na tle innych ówczesnych kobiet u władzy i znaleźć do tego nowy język biograficznej opowieści… Ale rekomendowane przez IK książki nie są tego ilustracją.
By tego gatunku książka zaistniała w przekładzie, wymaga naprawdę dużej oryginalności od autora i dużej sztuki przekonywania ze strony wydawcy lub agenta. Nawet gdyby doszło do wydania tych książek (na przykład przy dużej subwencji Instytutu Książki), nie sądzę, żeby wzbudziły dyskusję.
Trzeba też pamiętać, że katalog rekomendacji Instytutu Książki to tylko dodatkowa pomoc dla wydawców zagranicznych - zawodowcy opierają się na własnym wyczuciu, kontaktach i analizie rynku. Zanim podejmą decyzję, biorą pod uwagę m.in. opinię tłumaczy, informację o tym, czy inni wydawcy na świecie kupili tę książkę, wewnętrzne recenzje, wyniki sprzedaży, sprzedaż praw filmowych, nagrody etc. Wiedzą też, że instytucje takie jak Instytut Książki bywają poddawane presjom politycznym, a
IK za obecnej dyrekcji szybko dorobił się opinii instytucji bardzo upolitycznionej, która nie szanuje wypracowanych przez lata w świecie wydawniczym kontaktów.
Nie sądzę, żeby jego rekomendacje były traktowane jako bezstronne i rzetelne, nawet, gdy zamawiane u krytyków noty o książkach takie bywają.
Wydanie polskiej książki za granicą jest dla zagranicznego wydawcy ryzykowne. Musi ponieść koszty tłumaczenia, redakcji, druku, dystrybucji, promocji itd. Jak go do takiego ryzyka przekonać? Jak nie stracić na lata jego zaufania, gdy oferowana przez polska stronę książka okaże się wydawniczą klęską?
Przede wszystkim trzeba znać reguły gry, którą jest sprzedaż praw i promowanie literatury za granicą. Właściciele praw majątkowych, czyli wydawcy albo reprezentujący autorów agenci, muszą wiedzieć, komu co zaproponować, jak budować i utrzymywać w zagranicznych wydawnictwach kontakty z osobami odpowiedzialnymi za literaturę słowiańską, muszą znać tłumaczy i umieć sformułować ofertę tak, żeby była zachęcająca i odpowiadała potrzebom zagranicznego czytelnika.
Byłam w zeszłym roku we Frankfurcie i widziałam, jak bardzo zajęta była nowa dyrekcja: udzielaniem wywiadów prawicowym mediom.
Nie słyszałam od znanych mi wydawców - polskich i zagranicznych - by ktoś z nowych władz instytutu poprosił o spotkanie.
Czy taka instytucja jak IK może działać profesjonalnie i skutecznie? Tak, jeśli będzie umieć współpracować z wydawcami i autorami, budować kontakty na świecie, zdobywać zaufanie liczących się wydawców, utrzymując ciągłość programów i zasad ich funkcjonowania. Inny styl działania prowadzi do marnowania publicznych pieniędzy i niszczy dobry klimat wokół polskiej literatury i kultury za granicą.
Oficyna WAB w latach 1999-2014 podpisała ponad 400 kontraktów na tłumaczenia polskich książek. Nasze starania rozpoczęliśmy w 1998 roku. Tu nie wystarczy jeździć na targi - do Frankfurtu, Londynu, Chicago i Pekinu. Sama obecność na polskim stoisku nie przekłada się na zainteresowanie polską literaturą. Trzeba pracować latami, by nie tracić zainteresowania potencjalnych tłumaczy i wydawców. IK powinien obowiązywać kodeks zawierający zasady działania, bez względu na to, jaka partia jest u władzy.
Jeśli instytucja odpowiedzialna za promocję literatury jest prowadzona w sposób nieprzewidywalny dla polskich autorów i wydawców, tłumaczy, agentów i wydawców zagranicznych, to lepiej ją zamknąć, by nie zamieniła się w biuro turystyczne dla podróżujących za państwowe pieniądze urzędników.
Można oczywiście się uprzeć i wozić do Londynu autora biografii Lecha Kaczyńskiego i innych słusznych autorów. Można organizować wieczory autorskie na przykład Terlikowskiemu w Pekinie przy pustej sali i odmawiać dofinansowania wizyty Olgi Tokarczuk na jednym z ważniejszych festiwali w Nowym Jorku. Można w końcu zaproponować nieznanemu wydawnictwu dostatecznie wysoką dotację, by przekonać go do wydania dzieła „naszego autora". Książka taka znajdzie się na półkach w krakowskim i warszawskim biurze instytutu, w archiwum wydawnictwa będzie leżeć tak długo, jak wydawnictwo będzie istnieć, ale nie będzie ani promowana, ani dystrybuowana. Bo po co?
W tym czasie liczący się na rynkach wydawcy, zasłużeni dla promocji polskiej literatury redaktorzy zaczną wydawać książki z innych krajów. Jest przecież tyle dobrej literatury. A tłumacze przypomną sobie, że oprócz polskiego znają jeszcze rosyjski albo czeski.
Komentarze