0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Bukala / Agencja GazetaGrzegorz Bukala / Ag...

Narracja o Marszu Niepodległości zwanym również Biało-czerwonym Marszem "Dla Ciebie Polsko" jest obecnie punktem spornym między PiS-em a środowiskami narodowymi. Przedstawiciele rządu i prezydenta forsują tezę, że marsz był jeden - pod egidą prezydenta. Joachim Brudziński jako minister spraw wewnętrznych był jedną z głównych osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obchodów, z tego też powodu od niedzieli jest gościem wielu programów, w których może promować rządową wersję wydarzeń.

Przeczytaj także:

Tłumaczenia ministra to prawdziwy pokaz kazuistyki, bo z jednej strony "sukces marszu jest przypisany do określonych środowisk politycznych", ale "nie należy utożsamiać uczestników z działaczami". Nikt również nie powiedział, że "to jest nasz marsz", ale jednocześnie "ci panowie mogą być tylko niezmiernie wdzięczni, że prezydent ich w wymiarze politycznym uszlachetnił". I wreszcie - raz jest mowa o ratowaniu marszu przed zakusami HGW, a zaraz później o tym, że "Pan Prezydent i Pan Premier odpowiedzieli na apel kombatantów".

I to wszystko w jednym wywiadzie na antenie Radia ZET.

Oprócz tego Joachim Brudziński stwierdził w nim, że:

"Mówienie, że to był jakiś deal czy porozumienie PiS z narodowcami, jest obrażaniem 250 tys. patriotów"
Biało-czerwony marsz "Dla Ciebie Polsko" był organizowany w porozumieniu z narodowcami z ONR, Młodzieży Wszechpolskiej i Stowarzyszenia Marsz Niepodległości
Radio ZET,13 listopada 2018

Był deal, było porozumienie

Joachim Brudziński oburza się na słowa "deal" i "porozumienie", ponieważ zdradzają one to, co w tym układzie było oczywiste. PiS nie był w stanie zorganizować ad hoc żadnej sensownej alternatywy dla Marszu Niepodległości. Dlatego początkowo zgłaszano się do narodowców w charakterze petenta, a następnie próbowano wykorzystać chwilową delegalizację marszu przez Hannę Gronkiewicz-Waltz.

W piątek 9 listopada, po tym, jak okazało się, że Marsz Niepodległości jednak legalnie przejdzie, trzeba było rozwiązać problem dwóch zgromadzeń w jednym miejscu. W tym celu do późnych godzin wieczornych prowadzono negocjacje, których efektem było porozumienie.

Rzecz oczywista jest nawet dla portalu TVP Info, który informując o tym samym wywiadzie Joachima Brudzińskiego, opisuje Biało-Czerwony Marsz następująco:

"Marsz »Dla Ciebie Polsko« odbył się w miejsce Marszu Niepodległości, po uprzednim porozumieniu rządu ze środowiskami narodowymi"

Rząd chciał prawdopodobnie wymóc na organizatorach, by na marszu nie pojawiły się flagi ONR, czy Młodzieży Wszechpolskiej oraz race. Te postulaty z jednej strony były nie do zaakceptowania dla środowisk, które ten marsz organizują od dziewięciu lat i nagle miałyby zrezygnować z autopromocji na rzecz rządu PiS. Z drugiej zaś strony - przy takiej ilości uczestników byłyby niemożliwe do wyegzekwowania.

Ostatecznie, jak wynika z informacji w mediach społecznościowych, PiS się poddał:

Jeśli więc słowo "deal" jest nie na miejscu, to o tyle, że "deal" wymaga stawiania mocnych warunków przez obie strony. PiS takich warunków nie był w stanie wynegocjować. Prezydentowi pozwolono przemówić o godz. 15.00 a następnie przejść w towarzystwie 5 tysięcy osób oddzielonych kordonem żandarmerii.

Narodowcy wściekli na PiS

Nastawienie organizatorów Marszu Niepodległości wobec gestu PiS od początku imprezy było, najdelikatniej mówiąc, pełne rezerwy. Z platformy Młodzieży Wszechpolskiej padały hasła: "PiS chciał nam ukraść ten marsz". W tym samym tonie wypowiadał się na błoniach Stadionu Narodowego szef ONR, Tomasz Doroszuk, mówiąc, że władza podstępem próbowała zawłaszczyć oddolną inicjatywę.

Ich diagnozy i obawy potwierdziły jeszcze tego samego dnia Wiadomości TVP. W wydaniu 11 listopada pokazano zdjęcia z Biało-Czerwonego Marszu "Dla Ciebie Polsko" pod egidą prezydenta, na którym pojawiło się 250 tysięcy osób. Ani słowa o organizatorach - Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości, ONR, czy Młodzieży Wszechpolskiej. Nie pojawiły się żadne emblematy, flagi inne niż flaga Polski, żadnych rac, żadnych zamaskowanych uczestników. Rodzinny, rządowy piknik.

Środowiska narodowe nie kryją oburzenia. Jedną z ostrzejszych reakcji zaprezentował Robert Winnicki.

View post on Twitter

Również po marszu politycy PiS zapomnieli o podziękowaniach dla narodowców, skupiając się na zasługach MON i MSWiA.

View post on Twitter

Jeden czy dwa marsze?

Tu zdania są podzielone. Narodowcy stoją na stanowisku, że marsze były dwa. Prezydencki, w którym przeszło 5 tysięcy osób oraz Marsz Niepodległości, który miał ok. 245 tysięcy uczestników.

PiS stoi na stanowisku, że marsz był jeden. Kanoniczną wersję powtórzył minister Brudziński w Radio Zet: "W Marszu Biało-Czerwonym pod patronatem prezydenta przeszło 250 tysięcy ludzi. Ktokolwiek będzie chciał ich nazwać sympatykami [narodowców - przyp.], to ma problem emocjonalny albo jest oderwany od rzeczywistości".

Na potwierdzenie tej tezy politycy PiS podają, że na zakończenie zgromadzenia na błonia Stadionu Narodowego dotarło, zdaniem policji, tylko 6 tysięcy osób.

Dzielą się zatem wyliczeniami: 6 tysięcy osób, które przyszły na "marsz narodowców", 244 tysiące osób, które przyszły na "marsz prezydenta".

View post on Twitter

Te przepychanki o to, czyja opcja polityczna była dominująca w niedzielę trwają w najlepsze. Paradoksalnie, choć rzeczywiście potencjał mobilizacyjny PiS w niewielkim stopniu przyczynił się do 250 tysięcznej frekwencji na niedzielnym marszu, to ich wersja nie jest daleka od prawdy. Ogromna część uczestników tego wydarzenia nie jest ani działaczami ruchów narodowych, ani ich sympatykami rozumianymi jako ktoś, kto ich aktywnie popiera - np. wpłatami, śledzeniem ich poczynań, uczestniczeniem w innych przedsięwzięciach. Na Marszu Niepodległości pojawiają się dlatego, że nie ma równie okazałej alternatywnej imprezy.

Jeśli jednak rozumieć bycie "sympatykiem" jako zgadzanie się z hasłami, które ruchy te proponują, na przykład takimi hasłami jak "Polska dla Polaków" - trudno powiedzieć, żeby zachodził tu jakiś poważny konflikt sumienia.

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze