0:000:00

0:00

W tej sprawie prawie cały Parlament Europejski i Komisja mówią jednym głosem. Prawie, bo pod ultimatum wobec Wielkiej Brytanii wyrażonym w artykule Guentera Verhofstadta z 9 lipca 2017 i opublikowanym w "The Guardian" - zabrakło podpisu frakcji parlamentarnej, do której należy PiS.

Verhofstadt został wybrany szefem grupy ds. Brexitu w Europarlamencie. Tekst podpisali obok niego szefowie frakcji Europejskiej Partii Ludowej, Socjalistów i Demokratów, Grupy Zielonych i Zjednoczonej Lewicy Europejskiej – to trzy czwarte Europarlamentu. Do krytyki nie dołączyli europosłowie z frakcji konserwatywnej, którą tworzą głównie, obok brytyjskich torysów, europosłowie Prawa i Sprawiedliwości.

Czy PiS-u nie interesują prawa miliona Polaków w Wielkiej Brytanii? "Stanowisko polskiego rządu, a więc również polskich europosłów, jest jasne" – mówi Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Europarlamentu i europoseł PiS. - "Nie jesteśmy usatysfakcjonowani propozycjami Theresy May. Uważamy, że należy zwiększyć presję na rząd w Londynie – i na poziomie krajowym, i europejskim".

Na pytanie, dlaczego europosłowie PIS nie podpisali tekstu Verhofstadta , który był przecież wyrazem presji na poziomie europejskim, Czarnecki powiedział OKO.press: "Trudno mi powiedzieć, co my podpisaliśmy, czego nie. Ale to nie ma znaczenia".

Ostra gra Brukseli

Zachowanie pełnych praw obywateli państw UE to w tej chwili główny punkt sporu między Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim a rządem brytyjskim. Bez załatwienia tej sprawy nie zaczną się negocjacje o warunkach wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii w kwestiach gospodarczych i handlowych, czyli tych, które najbardziej interesują Brytyjczyków.

26 czerwca (2017) premier Theresa May przedstawiła propozycje dotyczące praw obywateli UE. Reakcja Brukseli była bardziej niż chłodna. Unia wie, że nie może ustąpić w kwestii swoich obywateli nawet na milimetr, żeby nie okazać słabości, która może być później wykorzystana przez Wielką Brytanię. Negocjacje ws. Brexitu muszą się zakończyć do 30 marca 2019 roku.

Co zaproponowała dla unijnych obywateli Theresa May?

Osoby, który przybyły do Wielkiej Brytanii przez Brexitem, mogą zostać, ale ich status się zmienia. I czeka ich spora mitręga urzędnicza. I tak:

  1. Osoby, które przebywają w Wielkiej Brytanii dłużej niż 5 lat, będą musiały ubiegać się o tzw. settled status, czyli status rezydenta stałego, który pozwoli im legalnie przebywać i pracować w Wielkiej Brytanii. Będą miały na to dwa lata od czasu wprowadzenia w życie procedury Brexitu, inaczej zostaną deportowane. Wprawdzie premier May zapowiedziała, że proces będzie prosty, ale brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które już zajmuje się kilkoma milionami podań o wizy rocznie, przyznaje, że będzie to dla nich „wyzwanie”.
  2. Osoby, które przyjechały do Wielkiej Brytanii przed Brexitem, ale przebywają tam krócej niż wymagane 5 lat, będą musiały ubiegać się o pozwolenie na pobyt czasowy, a po upływie 5 lat o status rezydenta stałego. Nie wiadomo ilu spośród prawie miliona Polaków to dotyczy.
  3. Obywatele UE, którzy przyjadą do Wielkiej Brytanii po Brexicie, będą traktowani tak samo jak imigranci z innych krajów.
  4. Obywatele UE przebywający w Wielkiej Brytanii prawdopodobnie stracą prawo głosu w lokalnych wyborach.
  5. Obywateli Unii mieszkających w Wielkiej Brytanii nie będzie obejmować jurysdykcja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Unia tymczasem chce, żeby wobec jej obywateli w Wielkiej Brytanii miało zastosowanie unijne prawo nawet po Brexicie.
  6. Przy procedurze łączenia rodzin obywateli UE będzie obowiązywała taka sama zasada jak imigrantów z innych krajów, czyli żeby sprowadzić członków rodziny, będą musieli udowodnić, że ich roczny dochód wynosi co najmniej 18 600 funtów. Może to prowadzić do rozdzielania rodzin.

Przeczytaj także:

Europa oczekuje od Londynu więcej

Guy Verhofstadt, szef grupy ds. Brexitu w Parlamencie Europejskim, nazwał propozycję brytyjskiego rządu z 26 czerwca dotyczącą praw obywateli EU po Brexicie „niewypałem”. We wspomnianym wyżej artykule w "The Guardian", napisanym wraz z szefami najważniejszych frakcji i innymi europarlamentarzystami, m.in. Danutą Hübner, zagroził zawetowaniem Brexitu przez Europarlament, jeśli rząd brytyjski nie zapewni obywatelom krajów Unii Europejskiej „tych samych praw i poziomu ochrony, które gwarantuje im obecnie prawo europejskie”.

Verhofstadt nazwał propozycję „retroaktywnym odbieraniem praw”, a wcześniejsze deklaracje May o prawach obywateli UE „zasłoną dymną”.

Według europarlamentarzystów, propozycja May zmienia Europejczyków w Wielkiej Brytanii w "obywateli drugiej kategorii". Czego więc oczekuje Bruksela?

  1. Jurysdykcji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości – po to, żeby obywatele unijni mogli się do niego odwoływać nawet po Brexicie.
  2. Długotrwałych gwarancji praw – w dokumencie przedstawionym przez May nie ma żadnych zapisów, które zabezpieczałyby obywateli unijnych przed ewentualnymi zmianami prawa brytyjskiego.
  3. Prawa głosu w lokalnych wyborach.
  4. Większej precyzji. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi: co ze studentami – czy będą musieli płacić takie same stawki za naukę jak cudzoziemcy? Co z lekarzami, prawnikami – czy będą musieli nostryfikować swoje dyplomy?
  5. Określenia statusu prawnego i praw dzieci, które urodzą się po Brexicie.
  6. Gwarancji nierozdzielania rodzin.

Zdaniem Verhofstadta, największym problemem dla Europejczyków w Wielkiej Brytanii będzie niepewność. Jeśli warunki May zostałyby wprowadzone w życie, obywatele UE w Wielkiej Brytanii zyskaliby status obywateli krajów trzecich i mieliby mniej praw niż Brytyjczycy w całej Unii Europejskiej.

May robi swoje

Co na to Londyn? Na razie rząd jest zaskoczony, że Bruksela domaga się tak szczegółowych regulacji, i tym, że wszystkie przyszłe prawa unijnych obywateli w UK chce zapisać jednoznacznie w brexitowej umowie między Unią a Wielką Brytanią.

13 lipca, 4 dni po opublikowaniu listu europarlamentarzystów, rząd Theresy May ogłosił tzw. Repeal Bill (Akt Uchylenia), w którym przedstawia szczegółowy plan wyjścia - czyli uchylenia aktu przystąpienia do Wspólnot Europejskich z 1972 roku. Kończy on m.in. jurysdykcję Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Wielkiej Brytanii i zawiera zapis o włączeniu niektórych europejskich ustaw do brytyjskiego prawa krajowego. Według rządu akt ten ma zapewnić obywatelom UK łagodne przejście przez Brexit, minimalizując ryzyko powstania luk w prawie.

W czym więc problem? Ze względu na ogromną ilość pracy, której będzie wymagał ten proces, akt nadaje specjalne uprawnienia ministrom. Będą mogli wprowadzać zmiany do brytyjskiego prawa bez udziału parlamentu. To właśnie ten aspekt został najmocniej skrytykowany przez opozycję oraz rządy Walii i Szkocji. Repeal Act został przez nich ochrzczony "prawem Henryka VIII" – od króla z XVI wieku, który miał prawo tworzyć nowe prawa przez proklamację władcy.

Repeal Bill jeszcze bardziej zaostrza wątpliwości co do przyszłych praw obywateli unijnych w UK, a zwłaszcza długotrwałych ich gwarancji.

Polacy nie chcą wracać do kraju nawet po Brexicie

Z diagnozą tą zgadza się 32-letnia Dagmara z Łodzi, która od 3 lat mieszka w Wielkiej Brytanii i pracuje w londyńskim hotelu. „Tak naprawdę nie wiem, co ze mną będzie.

Śledzenie tego, jak ktoś decyduje o moim losie, nie jest zbyt przyjemne” – mówi. Ale na co dzień o Brexicie w Londynie ani się za bardzo nie myśli, ani nie rozmawia.

Z Dagmarą w hotelu pracują Francuzi, Włosi, Rumuni. Ani jednego Brytyjczyka. Żyją z dnia na dzień, nie zastanawiają się nad dalszą przyszłością. Co innego w Portsmouth, gdzie Dagmara mieszkała wcześniej – jej szefowa przychodziła do pracy z kubkiem z napisem „Nigel Farage”, mimo że 90 proc. jej zespołu pochodziło z Europy Środkowo-Wschodniej. Ale dla Dagmary powrót do kraju nie wchodzi w rachubę. Nie podoba się jej obecna sytuacja polityczna i atmosfera w polskim społeczeństwie.

Poza tym jej partner jest Nigeryjczykiem – nie będzie miał prawa pobytu w Polsce. „Znam dużo takich mieszanych par, dla których Brexit może być osobistą tragedią. Do Londynu przyjechałam po to, żeby dobrze zarabiać. Teraz funt jest wart niewiele więcej niż euro – może po prostu przeniosę się do innego kraju w Europie? Gdzieś, gdzie i ja i mój partner będziemy mile widziani?” – zastanawia się głośno.

;

Udostępnij:

Monika Prończuk

Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.

Komentarze