0:00
0:00

0:00

W historii Ludmily Javorovej i splecionej z nią historii Felixa Marii Davídka, księdza więzionego w stalinowskiej Czechosłowacji, a następnie tajnego biskupa, który udzielił jej święceń, jak w soczewce skupia się istotna część dziejów Kościoła w socjalistycznej Czechosłowacji i w dzisiejszej Republice Czeskiej. Ich losy dają także wgląd we wnętrzności katolickiego systemu kościelnego, w którym święcenia kobiet są nadal uważane za niemożliwe, a jeśli się dokonają, jak w przypadku Javorovej i najprawdopodobniej kilku innych Czeszek (albo jak za sprawą pewnego biskupa-dysydenta kilka lat temu), zostają z góry uznane za nieważne, a także za wyraz głębokiej niesubordynacji biskupa, który się na to poważył.

Nie trzeba komunizmu, żeby się zeświecczyć

Żeby jednak opowiedzieć tę historię, trzeba najpierw sięgnąć do wydarzeń wieku XVII. Wprowadzona pod koniec stulecia XVI zasada cuius regio, eius religio, wiążąca przynależność wyznaniową poddanych z wyznaniem władcy, doprowadziła najpierw do przymusu wyznaniowego, a następnie do wojen religijnych w XVII wieku. W Czechach skończyło się to zwycięstwem Habsburgów w roku 1620 (bitwa na Białej Górze) i przemocą lub wręcz terrorem wobec husycko-protestanckich Czechów. Przyniósł on prędko zamierzone skutki. Elity czeskie zostały zgermanizowane i skatolicyzowane. Odrodzenie narodowe nastąpiło dopiero w XIX wieku. Wówczas światli czescy patrioci musieli rekonstruować język czeski na podstawie chłopskich dialektów. Oznaczało to jednak przeciwne niż w Polsce ustawienie relacji między tożsamością narodową i wyznaniową.

Habsburski katolicyzm był antyczeski, czeskość stawała się antykatolicka.

W połączeniu ze stosunkowo szybkim rozwojem gospodarczym, a także wzrostem samoświadomości i samoorganizacji Czechów z warstw miejskich i wiejskich, doprowadziło to do równie szybkiej, prawdopodobnie najszybszej w Europie, laicyzacji czeskiego społeczeństwa. Inaczej niż w Polsce, gdzie dopiero komunizm przyczynił się do osłabienia publicznej obecności religii. Komunizm w Czechach pod tym względem przyszedł w pewnym sensie na gotowe. Aktywni katolicy byli w czeskim społeczeństwie mniejszością. Rodzące się powoli nowe czeskie katolickie elity musiały się ponadto mierzyć z otoczeniem, dla którego ich katolicki zapał był niezrozumiały. Warto też zauważyć, że katolicyzm czeski przetrwał i zaczął się odradzać raczej na Morawach niż na ziemiach ściśle czeskich, z Pragą włącznie.

Do dramatycznego zaostrzenia sytuacji doszło bezpośrednio po I wojnie światowej. Uwolnienie spod dotychczasowej władzy spowodowało wybuch emocji antyhabsburskich i antykatolickich, których symbolem stało się przewrócenie i zburzenie stojącej na rynku staromiejskim w Pradze kolumny z figurą maryjną na szczycie. Takie kolumny stawiano od połowy XVII wieku wszędzie tam, gdzie zwyciężył habsburski katolicyzm. Dopiero w roku 2020 z inicjatywy konserwatywnych czeskich katolików, wspartych przez tamtejszy episkopat i za zgodą praskich władz miejskich kolumnę postawiono na nowo.

Nie był to jednak jedyny akt dramatycznych antykatolickich wydarzeń w rodzącej się Czechosłowacji, zwłaszcza w Czechach. W roku 1919 znaczna grupa czeskich księży-reformatorów przedstawiła papieżowi Benedyktowi XV memorandum zawierające wezwanie do reform, między innymi do wprowadzenia języka narodowego do liturgii, ale także do zasadniczego dostosowania struktur, mentalności i działania Kościoła do zmienionej sytuacji kulturowej i cywilizacyjnej. Można powiedzieć, że memorandum to, gdyby zostało przyjęte, doprowadziłoby do wyprzedzenia o ponad 40 lat reform Soboru Watykańskiego II. Nie zostało jednak przyjęte. Jego autorzy nie zrezygnowali z usiłowań reformatorskich i już na początku roku 1920 utworzyli nowy kościół, który nazwali Czechosłowackim Kościołem Husyckim. Istnieje do dzisiaj – i ma swój osobny husycki wydział teologii na państwowym Uniwersytecie Karola, obok wydziału katolickiego i ewangelickiego.

Przeczytaj także:

Kościół na najtrudniejsze czasy

To właśnie w środowisku aktywnych, najpierw morawskich, a następnie także czeskich katolików rozwinęły się jeszcze między wojnami, czyli w okresie Pierwszej Republiki Czechosłowackiej, próby pogłębienia katolickiego życia – zwłaszcza w wymiarze kulturowym i intelektualnym, ale także w dziedzinie życia liturgicznego i modlitewnego. Do tego środowiska należały między innymi rodziny głównych bohaterów książki Tomasza Maćkowiaka.

Ludmila Javorová już w dzieciństwie poznała nieco starszego od niej chłopaka z sąsiedztwa Felixa Marię Davídka, który miał w jej życiu odegrać kluczową rolę. Davídek, wrażliwy, oczytany i nastawiony na nieustanne pogłębianie swojej wiedzy i zarazem życia duchowego, w roku 1945 został księdzem – jeszcze oficjalnie, bo przed komunistycznym przewrotem. Stosunkowo szybko z racji swojego „nieprawomyślnego” z punktu widzenia władz komunistycznych zaangażowania kościelnego, a następnie próby ucieczki z Czechosłowacji, został aresztowany i w roku 1950 trafił do więzienia, gdzie nadal tajnie działał jako ksiądz – udzielając w ukryciu przed władzami więziennymi sakramentów swoim współwięźniom. Został skazany na 24 lata, przesiedział 14 – zwolniono go przedterminowo w roku 1964.

Wyszedł z przemyślanym planem. Chciał wrócić do swojego niezrealizowanego pomysłu założenia katolickiej uczelni – oczywiście w ukryciu. Chciał też przygotować „kadry bezpieczeństwa” dla prześladowanego Kościoła. Najpierw prowadził dla kręgu znajomych mężczyzn i kobiet nocne i weekendowe seminaria z filozofii i teologii, a w roku 1967 w dość skomplikowanych okolicznościach został tajnie, ale zgodnie z prawem kanonicznym, wyświęcony na biskupa. Odtąd mógł tworzyć struktury ukrytego Kościoła w pełnym wymiarze. Wyświęcił tajnie ośmiu biskupów i 70 księży (celibatariuszy i żonatych).

Około roku 1970 powziął myśl o konieczności wyświęcania także kobiet, by zapewnić opiekę duszpasterską innym kobietom, które znajdą się w izolacji od księży mężczyzn (np. w więzieniach czy obozach).

Trzeba zauważyć, że wszystko, co robił, wynikało z przyjętego przezeń założenia o długotrwałości systemu komunistycznego. We wspomnianym kręgu – wspólnocie, którą nazwał po grecku Koinótés, były, jak wspomniałem, kobiety, a wśród nich Ludmila Javorová, którą w następnych latach miał wyświęcić na katolickiego księdza.

Święcenia nieważne i niebyłe

Javorová w młodości intensywnie myślała o życiu zakonnym. Mimo oporu rodziców podejmowała próby wstąpienia do kilku katolickich zakonów kobiecych. W latach powojennych nic jednak z tego nie wyszło. W kwietniu roku 1950 władze kościelne zakazały publicznej działalności zakonów męskich i internowały zakonników, a kilka miesięcy później zrobiły to samo z zakonami żeńskimi.

W latach 50. i 60. Javorová pracowała więc jako sekretarka w różnych instytucjach, m. in. naukowych. Nie porzuciła pragnienia pogłębionego życia religijnego i aktywności kościelnej, nie wyszła za mąż – chociaż to rozważała. Uczestniczyła też w religijnych spotkaniach dyskusyjnych i studyjnych podobnych do niej kobiet. Nazywano ją „siostrą Lidą”. Wtedy, w połowie lat 60., ponownie spotkała uwolnionego z więzienia Davídka, weszła do jego wspólnoty i szybko stała się jego prawą ręką. Kiedy w roku 1970 Davídek pomyślał o wyświęcaniu kobiet, była pierwszą i naturalną kandydatką.

Kwestia wyświęcania kobiet podzieliła wspólnotę Koinótés. W grudniu 1970 odbył się jej „synod”. Okazał się jednak niekonkluzywny. Po nierozwiązanym sporze część członków wspólnoty odeszła, a z pozostałymi Davídek zaczął realizować swój plan. 28 grudnia 1970 roku udzielił Javorovej święceń diakonatu, a w chwilę później święceń kapłańskich. Prawdopodobnie wyświęcił później także inne kobiety, ale tylko Javorová jest znana publicznie. Wspominając moment decydującej rozmowy z Davídkiem mówi o tym tak: „Kiedy do tego wracam, to wiem, że miałam wtedy wewnętrzną pewność. Ta pewność była i jest tak głęboka, że gdybym ją odrzuciła, to coś ze mnie zostałoby na zawsze stracone”. O swoich święceniach nie powiedziała nikomu, nawet rodzicom. To zresztą było powszechnie stosowanym sposobem zachowania tajemnicy w Kościele podziemnym.

Plany i postępowanie biskupa Davídka na początku lat 70. ubiegłego wieku można uznać za zrozumiałe w dramatycznej perspektywie, w której działał. Jednakże sedno tych planów - czyli święcenia udzielane osobom, które miały zapewnić dostęp do sakramentów dla wielu katoliczek i katolików w warunkach więziennych i obozowych - opierało się ostatecznie na klerykalnym myśleniu o Kościele. Czyli: muszą być księża, by były sakramenty. Jednak mniej więcej w tym samym czasie na Zachodzie przetoczyła się zapoczątkowana przez wybitnego niderlandzkiego teologa Edwarda Schillebeeckxa dyskusja o deklerykalizacji Kościoła i związaniu eucharystii raczej z kościelnością wspólnoty wierzących niż z obecnością w zgromadzeniu wyświęconego duchownego.

Ponadto w zupełnie innych warunkach – w ówczesnym Związku Radzieckim – pojawiały się w praktyce zachowania podobne do tych, które proponował Schillebeeckx, choć ze względu na inną wrażliwość i na tradycyjną mentalność religijną nie odwołujące się bynajmniej do nowych teologicznych teorii. Wspólnoty wierzących gromadziły się, symbolicznie kładły na stole ornat – przypomnienie nieobecnego księdza - i wspólnie recytowały części liturgii. Były też przypadki, kiedy w takim zgromadzeniu faktycznie uczestniczył ksiądz, ale ze względów konspiracyjnych nikt nie wiedział, kto nim jest. Mentalność tych wspólnot była jak powiedziałem tradycyjna, inna od tej, o której mówił Schillebeeckx, ale praktyka prawie identyczna.

Czy Davídek o tym nie wiedział? Był bardzo oczytany i zainteresowany tym, co się dzieje, zwłaszcza w Kościele, więc wiedzieć mógł. Dzisiaj oczywiście łatwo być krytycznym, komentować tamte dyskusje i praktyki z dystansu. Sądzę jednak, że można i zapewne trzeba stawiać pytania, które tu postawiłem.

Co stało się z Ludmilą po święceniach? W latach 70., kiedy dostała kawalerkę w Brnie, Felix Davídek zamieszkał u niej. Było to trudne. Mieszkanie było małe, a on był chory, coraz bardziej zmęczony, zniechęcony i wymagający. Kiedy jego dalszy pobyt u niej stał się niemożliwy, przeniósł się do dawnego domu rodzinnego, gdzie zaopiekowali się nim brat i siostra. Pamięć o nim w kręgu tych, którzy go znali, pozostała żywa i barwna, natomiast o niej nie mówiono prawie nic. To była jej decyzja. Nie zajmowała ludzi sobą, nie mówiła o sobie.

Próba nadeszła po roku 1989. Po odrodzeniu się oficjalnych struktur kościelnych podjęto we współpracy z Rzymem próbę „uporządkowania nieregularności” Kościoła podziemnego. Krótko mówiąc, wrócił „system kościelny” w swoim bardzo niedobrym wydaniu. Maćkowiak pisze: „W tym czasie już widać było wyraźnie, że hierarchie – i ta czeska, i słowacka, i ta watykańska – z wyraźną nieufnością, wręcz niechęcią odnoszą się do przedstawicieli Kościoła podziemnego w ogóle. Całe środowisko zostało uznane za podejrzane, także z powodu plotek o „ekscesach” takich jak święcenie kobiet. Ale i bez tego byli oni wszyscy jacyś mało kościelni”. Jak łatwo się domyślić, dotknęło to kobiety, w tym na pierwszym miejscu Javorovą, jeszcze bardziej niż wyświęconych na księży żonatych mężczyzn.

Święcenia kobiet uznano za nieważne i niebyłe. Javorovej nawet o tym nie powiedziano – miała sama wiedzieć.

Raz jeszcze cytat z książki Tomasza Maćkowiaka: „Na początku lat dziewięćdziesiątych dostała posadę katechetki i z zapałem uczyła dzieci w szkołach na południowych Morawach. Nie pchała się na afisz, wiedziała, że jej święcenia były w jakiś sposób warunkowe od początku. Ale o swoim przypadku parę razy opowiedziała w mediach. Przez kilka lat była zapraszana na kolejne rozmowy przez zatroskanych kurialistów. Gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych wezwano ją do kurii w Brnie i podsunięto do podpisania deklarację, w której miała obiecać, że nie będzie publicznie opowiadać o swoich święceniach. Zrozumiała, że na nic więcej liczyć nie może. Podpisała”.

Dlaczego to światło nie przemawia?

Tomasz Maćkowiak pokazuje nam to wszystko w barwnym reportażu. Wędrujemy z nim po Brnie i innych miejscach związanych z losami Javorovej, spotykamy ją samą – „drobną, bardzo szczupłą staruszkę w eleganckiej bluzce i pantofelkach”. Spotykamy także wielu ludzi, którzy o sprawach poruszanych w książce coś wiedzą, albo nie bardzo cokolwiek wiedzą i nie kojarzą, ale ich reakcje są cenne. Trafiamy na wiele postaci nietuzinkowych. Na mnie największe wrażenie zrobiło opisane przez Autora spotkanie w praskiej gospodzie z pijącym tam piwo gadatliwym brodaczem, który okazał się tajnie wyświęconym biskupem. Zapewne był z kręgu „biskupów zapasowych”, których Davídek wyświęcał na jeszcze gorsze czasy…

Wiele miejsca w książce zajmują czytelne i zrozumiałe prezentacje kontekstów opisywanych wydarzeń. Są one konieczne, żeby polski czytelnik rozumiał niezwykłą historię bohaterki. Mowa więc o specyfice pierwszej Republiki Czechosłowackiej między dwiema wielkimi wojnami oraz o sytuacji bezpośrednio powojennej – od wypędzeń Niemców sudeckich po przejęcie władzy przez komunistów – opóźnione w stosunku do innych krajów naszej części Europy, ale przez to nie mniej, a bardziej dramatyczne. Możemy też przeczytać o małej czechosłowackiej stabilizacji gospodarczej i kulturowej lat 60. mimo stalinowskiego nadal reżimu, czyli o kraju, do którego Davídek wyszedł z więzienia. Bardzo ważny jest przekaz o zaskakujących – zwłaszcza z perspektywy polskiej – historycznych losach czeskiego katolicyzmu, a zwłaszcza o jego skomplikowanej sytuacji po I wojnie światowej – od postaw i działań bardzo standardowych i konserwatywnych po tak niezwykłe postaci jak Jakub Deml, ksiądz i jeden z najwybitniejszych czeskich pisarzy XX wieku. Deml był człowiekiem wolnym, który żył i myślał na własną rękę i z tego powodu popadał w liczne konflikty, zarówno z władzami kościelnymi, jak i z reżimem. Przez lata jako pisarz zakazany, został ponownie odkryty po roku 1989. Jego najsłynniejsza proza, „Zapomniane światło”, w roku 2000 ukazała się także po polsku.

Deml to także przypadek egzemplaryczny zarówno dla tego, co działo się do upadku komunizmu, jak tego, co nastąpiło w czeskim katolicyzmie po roku 1989. Można tu metaforycznie użyć tytułu jego książki: skomplikowane i zarazem profetyczne losy Kościoła podziemnego w Czechosłowacji to w dzisiejszym oficjalnym Kościele czeskim w znacznym stopniu „zapomniane światło”. Nawet przywódcy tego Kościoła, jak np. Dominik Duka, dominikanin, niedawno emerytowany arcybiskup praski i kardynał, wpadli w katolicko-polityczny konserwatyzm, jakby nie rozumieli, co się stało i co dzieje w świecie i Kościele. A przecież Duka zna Kościół podziemny od środka: wyświęcony wprawdzie oficjalnie, ale wkrótce pozbawiony pozwolenia na działalność duszpasterską, współwięzień Václava Havla, tajnie złożył dominikańskie śluby zakonne, a w końcu był mistrzem również tajnego dominikańskiego nowicjatu…

Dlaczego zatem światło płynące stamtąd do kogoś takiego nie przemawia? Dlaczego jest coraz bardziej zapomniane? Odpowiedzi jest wiele. Pierwszą jest uznanie tego, co działo się w Kościele podziemnym za wymuszone przez przemoc władzy i w tym sensie nienormalne – zwłaszcza w aspektach niestandardowych, jak święcenie żonatych mężczyzn i kobiet. Inną – może nie najważniejszą, ale ważną przyczyną jest brak źródeł i dokumentów z tamtych lat.

Maćkowiak pisze o tym tak: „Lęk przed tym, że się wyda, zaważył na kształcie całego Kościoła podziemnego, a także na jego przyszłości. Powszechny strach powodował, że niemal wszystko – na ile to tylko było możliwe – odbywało się na słowo. Pisane dokumenty, jeśli w ogóle powstawały, były ograniczone do minimum. Dlatego już po upadku komunizmu Kościół czeski musiał – i wciąż musi – mierzyć się z całkowitym brakiem archiwów z tamtych lat, które by pozwoliły jakoś odtworzyć, uporządkować czy choćby w systematyczny sposób opisać tę potężną strukturę, rozrośniętą na cały kraj”. Także stąd owo wielkie zapomnienie. Ale to było światło i jest nim do dzisiaj…

Tomasz Maćkowiak, "Byłam katolickim księdzem. Historia Ludmily Javorovej, kobiety wyświęconej we Czechach na księdza", Znak, Kraków 2022, stron 234.

;
Na zdjęciu Tomasz Polak
Tomasz Polak

teolog i filozof, współtwórca Pracowni Pytań Granicznych. Autor wielu książek teologicznych. Do roku 2007 ksiądz katolicki (pod nazwiskiem Tomasz Węcławski). W tym samym roku wystąpił z Kościoła. Ostatnia książka: „System kościelny, czyli przewagi pana K.", Poznań 2020.

Komentarze