0:00
0:00

0:00

"Jesteśmy w stanie wojny z potężnym przeciwnikiem" - mówił 21 października 2019 prezydent Chile Sebastián Piñera. W stolicy oraz 9 innych regionach kraju wprowadzono wtedy stan wyjątkowy i godziny policyjne. Na ulice wyjechały czołgi.

Od tamtej pory zginęło co najmniej 17 osób, tysiące zostało aresztowanych, a setki rannych. Na nagraniach publikowanych w internecie widać brutalne interwencje policji i wojska podczas pacyfikacji nawet pokojowych manifestacji. Szpitale nie radzą sobie z przyjmowaniem rannych.

Narodowy Instytut Praw Człowieka zajmie się badaniem zgłoszeń o przypadkach tortur wobec zatrzymanych.

Chilijski rząd jest na wojnie z obywatelami. W kraju trwają największe masowe protesty od czasu końca dyktatury Pinocheta. Zapalnikiem była podwyżka cen biletów, a protesty brutalnie zweryfikowały mit chilijskiego sukcesu gospodarczego. Wychwalany (także w Polsce) wzorzec neoliberalnej ekonomii nie poradził sobie z największą systemową patologią - nierównościami społecznymi.

Zaczęło się od licealistów i studentów

Zaczęło się niewinnie. 6 października w stolicy kraju Santiago podwyższono cenę biletu na przejazd metrem o 30 pesos. Metro w Santiago stało się tym samym drugim najdroższym w Ameryce Łacińskiej. Wzrosły też ceny biletów autobusowych.

Bojkot zainicjowali licealiści i studenci. Okupowali stacje metra, przeskakiwali i niszczyli obrotowe barierki. Bunt nabierał rozpędu, a wagony i stacje wkrótce stały się jego pierwszą ofiarą - demolowane i podpalane.

View post on Twitter

Ministra transportu Gloria Hutt nie mogła zrozumieć, co się dzieje:

“Złość jest zrozumiała, ale niszczenie dobra publicznego, które służy tak wielu osobom - nie. By wyrazić niezadowolenie, organizuje się manifestacje, marsze, ruchy społeczne. Destrukcja wypacza przekaz, zamienia go w agresję".

Problem polega na tym, że Chilijczycy wysyłają rządzącym ten sam "pokojowy" przekaz od lat. Bezskutecznie.

Nawet teraz, chociaż spalone wagony i starcia z policją zdominowały medialne przekazy z protestów w Chile, większość wielotysięcznych manifestacji na terenie całego kraju, była pokojowa.

Chilijczycy coraz odważniej żądają zmian systemu, który uważają za niesprawiedliwy. Nie chodzi o 30 pesos, tylko 30 lat nadużyć - mówią.

Chilijski "cud": pogoda dla bogaczy

30 lat temu w Polsce upadał komunizm, a Chilijczycy odsuwali od władzy prawicową dyktaturę generała Augusto Pinocheta. Przez 17 lat jego rządów ponad 3 tys. osób zostało zamordowanych lub zniknęło bez wieści.

Poza torturami i terrorem wprowadzono też inne istotne zmiany - radykalnie neoliberalną gospodarkę. Ekonomiczny plan zakładający cięcia w polityce socjalnej, otwarcie rynku i prywatyzację, opracowany przez grupę wyszkolonych w Chicago młodych chilijskich ekonomistów (stypendium w Stanach było jedną z inicjatyw USA na rzecz zwalczania komunizmu), dyktatura wprowadzała krwawo.

"Zajmowaliśmy się gospodarką, o całej reszcie nic nie wiedzieliśmy" - tłumaczą po latach ekonomiści w dokumencie "Chicago Boys".

Terapia szokowa (pierwowzór tej, przez którą przechodziły potem państwa postkomunistyczne) była dla chilijskiego społeczeństwa wyjątkowo brutalna - skokowo wzrosło bezrobocie (20 proc.), drastycznie zmalał PKB i eksport, inflacja skoczyła do 300 proc. Dalej obcinano pomoc państwa.

W latach 70. nastąpił gwałtowny wzrost gospodarczy, który nazwano cudem, ale lata 80. przyniosły kolejny kryzys. Pod koniec dekady ponad 40 proc. Chilijczyków żyło poniżej progu ubóstwa.

Chile zostało wiodącą ekonomią Ameryki Łacińskiej dopiero w latach 90., za demokratycznych rządów, które zaczęły poszerzać rolę państwa w gospodarce.

Spór o to, czy można mówić o "chilijskim cudzie", a jeśli tak, to kto jest za niego odpowiedzialny, wciąż trwa. Zanim jeszcze pojawiły się wątpliwości, chilijski przykład posłużył jednak za inspirację dla innych krajów, między innymi Polski. Nasz system emerytalny inspirowany jest prywatnym systemem chilijskim: dziś jedną z przyczyn narodowego gniewu.

Życie drożeje, praca tanieje

Chile jest w czołówce krajów o największych nierównościach społecznych - trzecim państwem OECD o najwyższym współczynniku Giniego, który mierzy nierówność w dochodach.

Minimalna pensja w Chile wynosi 424 dolary. Według danych Narodowego Instytutu Statystycznego, połowa pracujących Chilijczyków zarabia do 400 dolarów miesięcznie. Koszt życia rośnie za to od lat. Wielu mieszkańców zadłuża się, żeby pokryć podstawowe wydatki.

Transport to dziś drugi najważniejszy wydatek przeciętnej chilijskiej rodziny, zaraz po jedzeniu. Studia zarezerwowane są dla najbogatszych, bo Chile przoduje na liście państw, w których największe wydatki za edukację wyższą ponosi obywatel.

Widać to na poniższym wykresie (kropka symbolizuje wydatki prywatne, czworobok - publiczne).

Krytykowany jest także system opieki zdrowotnej - dostęp jest ograniczony, kolejki się wydłużają, brakuje lekarzy, ceny leków rosną, a 1/3 wydatków na zdrowie Chilijczycy pokrywają z własnej kieszeni. Chile ma dziesiąty najwyższy wskaźnik ubóstwa w państwach OECD, ale już piąty, jeśli chodzi o ubóstwo w grupie wiekowej do 17 lat.

Procent PKB przeznaczany na wydatki socjalne jest przy tym jednym z najniższych wśród państw OECD.

W tym kontekście trudno się dziwić, że Chilijczycy bardzo źle odbierają system podatkowy, który chętnie obarcza kosztami najbiedniejszych, łagodnie obchodząc się z najbogatszymi. Obywateli oburzają również przypadki korupcji i oszustw podatkowych czy wciąż istniejące prawo prywatyzujące zasoby wody z korzyścią dla wielkich koncernów.

System emerytalny działa fatalnie

Jak już powiedzieliśmy, Chilijskie AFP (Administradoras de Fondos de Pensiones) to prywatne instytucje finansowe, które zarządzają emerytalnymi kontami oszczędnościowymi. Wprowadzone za dyktatury Pinocheta, posłużyły za wzór dla polskiego OFE.

Prof. Leokadia Oręziak, kierowniczka Katedry Finansów Międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w wywiadzie dla OKO.press tlumaczyła, że:

"większość państw, które wprowadziły przymusowy drugi filar taki jak OFE lub podobne rozwiązania wycofały się z nich, lub znacząco zredukowały. Wprowadzona w niektórych krajach, w tym w Polsce ponad 20 lat temu, prywatyzacja emerytur była efektem silnego lobbingu instytucji finansowych".

Zdaniem Oręziak prywatyzacja była rujnująca dla finansów publicznych i krzywdząca "zarówno dla całych społeczeństw, jak i dla indywidualnych obywateli".

"Np. w Chile koszty potrącone przez prywatne firmy zarządzające funduszami emerytalnymi przekroczyły jedną trzecią przekazanych im składek emerytalnych".

Przeczytaj także:

W 2016 roku 600 tys. Chilijczyków protestowało na ulicach przeciwko obowiązującemu systemowi emerytalnemu, uznając go za kolejne narzędzie pogłębiające nierówności społeczne, które pozostawia przeciętnego obywatela z głodową emeryturą.

Sam prezydent Piñera, brat autora kontrowersyjnej reformy - José Piñery - przyznał w 2013 roku, że system, który miał gwarantować emeryturę w wysokości 70 proc. płacy z ostatnich 5 lat, zawodzi.

"80 proc. Chilijczyków dostaje emeryturę poniżej płacy minimalnej"

- mówiła BBC politolożka Gloria de la Fuente.

Co dalej?

Prezydent Piñera zdecydował w niedzielę 27 października o wycofaniu stanu wyjątkowego. Nie wymaże tym jednak wszystkich krążących w internecie nagrań, pokazujących m.in. brutalne pacyfikowanie często pokojowo protestujących Chilijczyków, którzy masowo trafiali do szpitali.

Tym bardziej, że od poniedziałku zamieszki wybuchły na nowo.

Od 19 października wojsko i policja aresztowały około 2 500 osób, w tym 200 nieletnich. INDH (Narodowy Instytut Praw Człowieka) informowało, że 535 osób zostało rannych. INDH dostało wiele zgłoszeń o przypadkach tortur i nieludzkiego traktowania zatrzymanych.

"Tutaj nie ma organizacji podobnej do tych, którymi dysponowały inne ruchy społeczne. Na manifestacjach pojawiają się flagi Chile, Mapuczów czy klubów sportowych, które zjednoczyły się we wspólnym marszu. Nie ma żadnych symboli partii politycznych, trudno powiedzieć, jakie dokładnie są żądania. Wiele osób mówi o radykalnej zmianie modelu państwa i nowej konstytucji" - komentowała chilijska politolog Claudia Heiss.

Chilijskie manifestacje wpisują się w szerszą falę niezadowolenia, którą widać w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej.

Jakiś czas przed rozruchami w Chile, z podobnego powodu - podwyżki cen benzyny - zaprotestowali Ekwadorczycy. Prezydent Lenin Moreno także zareagował siłą, co stanowi niebezpieczny powrót do latynoamerykańskiej tradycji opierania władzy na sile wojska. Ale w Ekwadorze udało się w końcu załagodzić konflikt, wycofując podwyżki i pomysły ograniczenia wydatków socjalnych.

W Chile nie ma mowy o takim prostym rozwiązaniu.

Piñera zapowiedział na razie:

  • szereg natychmiastowych zmian, m.in. podwyższenie kwoty podstawowej emerytury o 20 proc., wprowadzenie granicy wydatków na zdrowie, powyżej której rząd finansuje świadczenia, 40 proc. podatek od dochodów przekraczających 8 mln pesos miesięcznie, obniżenie pensji parlamentarzystów i pracowników administracji, obniżenie cen prądu, zwiększenie refundacji leków;
  • początek dialogu "z całym Chile" i ustalenia długoterminowych zmian i rozwiązań.

Główna siła protestu - masowość i spontaniczność - jest też główną przeszkodą.

"Protesty nie przekształciły się jeszcze w konwencjonalny ruch społeczny z jasnymi i spójnymi żądaniami, nie ma zatem przedstawicieli, którzy mogliby negocjować z rządem" - mówi chilijski politolog Nicolas Miranda Olivares i przedstawia dwie możliwe drogi rozwoju sytuacji.

"Pierwsza zakłada naprawienie wad modelu gospodarczego, jednak bez zmiany samego modelu. Rynek nadal będzie dominował nad państwem, zachowany zostanie prywatny system emerytalny, opieka zdrowotna etc. Inni uważają, że konieczna jest zmiana modelu, który zawiódł i stworzenie nowej umowy społecznej, która przełoży się na nową konstytucję" - tłumaczy Miranda. "Myślę, że konieczna jest radykalna zmiana".

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze