Po niemal miesiącu kryzysu rząd dosypuje pieniędzy, a PKP Intercity decyduje się na obniżkę cen biletów. Kolejarze obiecują, że wrócą one do poziomów sprzed 11 stycznia, kiedy zaczął obowiązywać nowy cennik
Nowy cennik biletów obowiązuje od połowy stycznia. Za bilety w pociągach kategorii EIP (Pendolino) trzeba zapłacić o 17,8 proc. więcej, w EIC (ekspres) bilety zdrożały o 17,4 proc., natomiast w najtańszych kategoriach TLK i IC ceny poszły do góry o 11,8 proc. W mediach najgłośniej było o cenach w Pendolino. Podróż flagowym pociągiem przewoźnika w pierwszej klasie to według nowego cennika nawet powyżej 400 złotych.
Kolejarze twierdzili, że podwyżki są konieczne, bo w PKP Intercity uderzyły podwyżki cen energii (rząd nie zastosował wobec przedsiębiorstwa żadnych osłon), na tym samym poziomie pozostały w tym czasie stawki dostępu do infrastruktury, w tym torów i dworców. Za to rząd po gniewnej reakcji podróżnych udawał, że z podwyżkami nie ma nic wspólnego i konsekwentnie zrzucał odpowiedzialność za podwyżki na zarząd przewoźnika.
Minister Andrzej Adamczyk wspominał o 575 mln złotych, które miały uchronić przedsiębiorstwo przed skutkami kryzysu energetycznego. Natomiast premier Mateusz Morawiecki zapowiadali powrót do niższych cen, nie podawał jednak żadnych konkretów.
Parlamentarzyści opozycji - w tym posłanka Lewicy Paulina Matysiak - i eksperci apelowali do rządu o obniżenie stawki VAT na bilety kolejowe z ośmiu do zera proc. Takie rozwiązanie zastosowała ostatnio Finlandia.
Skończyło się jednak na dosypaniu PKP Intercity pieniędzy. Ceny wrócą do poziomu sprzed podwyżki - lub prawie tak niskiego, jak przed podwyżką - już 1 marca, dzięki zwiększeniu rekompensaty za świadczenie usług publicznych.
"Zwiększenie rekompensaty w ramach umowy (...) pozwala częściowo złagodzić znaczący wzrost kosztów prowadzenia działalności przez PKP Intercity, wynikający z bardzo dużego wzrostu cen energii elektrycznej spowodowanego przede wszystkim rosyjską agresją na Ukrainę oraz tzw. putinflacją. Zakup energii elektrycznej stanowi największy koszt spółki. Jeszcze w 2019 roku koszt ten wyniósł ok. 500 mln zł brutto, w 2023 roku prognozowany koszt zakupu energii elektrycznej wyniesie aż 1,5 mld zł brutto, czyli trzy razy więcej" - piszą władze przewoźnika w swoim oświadczeniu.
Nie wiemy na razie, jak duże jest planowane dodatkowe wsparcie dla spółki. Wiadomo jednak, że pozwoli na obniżenie cen o około 11 proc. w IC i TLK oraz o około 15 proc. w kategoriach EIC i EIP. Dziwić może więc, że władze PKP Intercity jednocześnie zapowiadają powrót do cennika sprzed 11 stycznia.
W przypadku EIC i EIP podwyżki były wyższe, niż zapowiadane obniżki.
Wątpliwości może budzić również objęcie tych dwóch kategorii połączeń obniżką. Ekspresy i pendolino to szybsze i wygodniejsze, ale też komercyjne i niedotowane pociągi, o których utrzymanie przewoźnik musi zadbać sam - stąd wyższe niż w TLK i IC ceny biletów.
To nie koniec problemów z rządowym planem wsparcia. Nie słychać na razie, by miał on objąć również przewoźników działających na lokalnych trasach, w tym największego pod względem obsłużonych podróżnych Polregio i spółek samorządowych. Podwyżki na krótszych trasach wyniosły od kilku do nawet kilkunastu procent. Wszyscy przewoźnicy mogliby skorzystać z odrzuconej przez rząd propozycji obniżenia VAT-u. Przyniosłoby to korzyść dla pasażerów dojeżdżających koleją codziennie do pracy, na uczelnię lub do szkoły.
Jakie dokładnie będą nowe ceny biletów PKP Intercity? Przewoźnik opublikował cenniki, które od marca będą obowiązywać na kilku z najpopularniejszych tras.
Druga klasa Pendolino ma kosztować 169 złotych (cena bazowa), a przy kupnie z wyprzedzeniem nawet 49 złotych (choć taka cena w ofercie Super Promo nadal obowiązuje). Ceny bazowe na trasie Warszawa-Poznań wyniosą 69 zł (IC/TLK) lub 149 zł (EIC). Ceny biletów PKP Intercity na tych trasach wracają więc do poziomów sprzed podwyżek. Trudno na razie powiedzieć, jak będzie w przypadku innych relacji. Zapewne nie wszędzie przewoźnik wróci do poprzednich cen.
Ważne więc, że kilkutygodniowa burza wokół kolejowego kryzysu dała pozytywny skutek, a pasażerowie odczują różnicę w portfelach. Otwarte pozostaje jednak pytanie o to, czy podwyżek można było uniknąć.
Z tego powinien tłumaczyć się przede wszystkim minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, który przecież powinien kontrolować sytuację na kolei.
Ostatnio szef resortu infrastruktury sprawiał jednak wrażenie bardziej zajętego objazdem po Polsce z zapowiedzią zwiększenia finansowania dla lokalnych dróg. Za pieniądze z rządowego funduszu planowana jest budowa, przebudowa lub remont łącznie 2,8 tys. km dróg gminnych i powiatowych. Jednocześnie w Polsce od 2004 roku powstało ok. 50 km nowych torów.
Kryzys wokół cen biletów kolejowych wywołał więc dużą dyskusję o jakości usług naszych przewoźników - i dobrze. Zmobilizował też rządzących do pochylenia się nad tym zaniedbanym tematem. Trudno jednak mieć nadzieję, by w najbliższym czasie rząd uznał rozwój polskiej kolei za swój priorytet. A szkoda.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze