0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: (Photo by Martin BERNETTI / AFP)(Photo by Martin BER...

„Nikt nie świętował, to nie było pozytywne zwycięstwo. Zwolennicy odrzucenia konstytucji nie zbierali się nigdzie, nie świętowali wydawali się jakby oderwani od emocji lub smutni. Gdzie było te 60 proc, które wygrało? Moja interpretacja jest taka, że było to głosowanie motywowane strachem, a nie przekonaniem. Wielu Chilijczyków głosowało na „nie” mając w głowie zasłyszane argumenty przeciw nowej konstytucji, o których wiedzieli, że mogą być kłamstwami, ale jednak bardziej obawiali się możliwości, że są prawdziwe. Więc było to głosowanie, które mogło przynieść tylko wstyd, a nie uznanie.

A kampania „apruebo” [hiszp. aprobuję – hasło zwolenników zmiany] była okropna, główne jej postacie poświęciły czas na walkę z kłamstwami w bardzo techniczny sposób, bez tworzenia dużych, pozytywnych narracji (nadziei, marzeń, solidarności, itp.) Zbytnio ją zintelektualizowały, nie było żadnego przesłania, które wszyscy by podzielali. Każdy zwolennik nowej konstytucji walczył we własnych okopach: rdzenna ludność mówiła o swoich prawach zawartych w projekcie, feministki o feminizmie, ekolodzy o środowisku.

Joaquin Montalva, chilijski filozof i publicysta, doktor ekonomii politycznej z Uniwersytetu Nottingham, mówi w rozmowie z OKO.press o tym, dlaczego we wrześniu 2022 roku przepadła w referendum nowa chilijska konstytucja, która miała pomoc krajowi sprywatyzowanemu do ostatniego guzika w społecznej zmianie. To opowieść z kluczem, która pozwala zrozumieć, dlaczego najlepsze dla społeczeństwa pomysły mogą przepaść, jeśli zabraknie wyrazistych przywódców i łączącej, pozytywnej opowieści.

Przeczytaj także:

Wojciech Łobodziński, OKO.press: 14 października 2019 roku decyzją rządu ceny biletów metra poszły w górę. Wywołało to jeden z najdłuższych i najbardziej brutalnych buntów społecznych w najnowszej historii Chile. To one zapoczątkowały proces powstania projektu nowej konstytucji Jakie było tło tych wydarzeń?

Joaquin Montalva: Myślę, że wzrost cen biletów był tylko wierzchołkiem góry lodowej, a może raczej iskrą, która zapoczątkowała płomień. Masowe ruchy społeczne w Chile zaczęły się rozwijać już w 2006 roku od zorganizowania się licealistów [tzw. „Rewolucja Pingwinów - W.Ł.]. Od tego czasu co roku pojawiał się nowy ruch. Tak więc w latach 2006-2008 byli to licealiści, następnie w 2011 roku pojawił się duży ruch studencki. Co ważne, byli oni tym samym pokoleniem, które wyszło na ulice w 2006 roku.

Domagali się darmowej edukacji publicznej, której towarzyszyłaby wyższa jakość. Edukacja w Chile jest w dużym stopniu prywatna i oparta na zysku.

To właśnie z tego pokolenia wywodzi się obecny prezydent, 36-letni Gabriel Boric, jeden z ówczesnych liderów studenckich. Aby ukazać skalę, można wspomnieć, że ten ruch był tak duży, że nawet pracownicy doków strajkowali na znak poparcia dla studentów i uczniów. 2015-16 był z kolei początkiem ruchów ekologicznych, przeciwko tym wszystkim umowom o wolnym handlu podpisanym przez Chile i skutkom gospodarki opartej na wydobyciu. A potem w 2018 roku mieliśmy Feministyczny Maj zapoczątkowany przez ruch feministyczny.

Co się wtedy działo?

Wszystkie uniwersytety strajkowały przez sześć miesięcy, domagając się zbudowania podstaw nowoczesnego państwa opiekuńczego i uznania praw kobiet (także z perspektywy społeczno-ekonomicznej), praw reprodukcyjnych oraz systemu edukacji bez dyskryminacji płciowej i niereprodukującej płciowych stereotypów („educación no sexista”).

Ponieważ nie mamy państwa opiekuńczego, wszystkie prace związane z opieką są wykonywane przez kobiety.

A więc karmienie dzieci, dbanie o ich zdrowie i kształcenie, a także opiekowanie się osobami starszymi, bo nawet tu nie ma szans na pomoc ze strony państwa.

W tym czasie pojawił się również ruch przeciwko prywatnym systemom emerytalnym. W Chile mamy system kapitalizacji indywidualnej, gdzie każdy musi wpłacać pewną część swojej pensji, aby oszczędzać na emeryturę, więc dostajesz tylko to, co wpłaciłeś (jeśli jesteś pracownikiem nieformalnym, pracującym na czarno, możesz dostać tylko bardzo małą emeryturę, którą zapewnia państwo, z której nie da się żyć). Ten system emerytalny jest prowadzony przez prywatne firmy zwane AFP, które nie zapewniają godnych emerytur [odpowiednikiem AFP w Polsce było OFE, które wprowadzono na wzór chilijskiego systemu – W.Ł.]. Mobilizacja przeciw AFP (NO+AFP) była bardzo silna i miała duże wsparcie ze strony innych ruchów.

Mamy więc organizacje skupiające studentów, ekologów, feministki, pracowników nieformalnych i emerytów. Współistnienie wszystkich tych ruchów stworzyło bardzo silną siatkę solidarności i strukturę potrzebną do podważenia całego systemu społeczno-ekonomicznego. W 2019 roku, kiedy rząd podniósł cenę biletów, wszystkie te grupy i organizacje już istniały i znały się z walk w poprzednich latach, miały swoje strategie i formy ulicznego oporu.

Czyli istniała organiczna, podstawowa wiedza i tradycja zjednoczonej walki społecznej?

Dokładnie, ludzie wiedzieli jak walczyć o swoje prawa, znali konsekwencje i wiedzieli, jak się organizować i wspierać (trzeba wiedzieć, jak zasilić masowy protest trwający miesiąc, zorganizować obronę, pielęgniarki i lekarzy, którzy zajmą się rannymi, itp.). Ta tradycja i wiedza polityczna oraz strategia istniała już w momencie rozpoczęcia rewolty w 2019 roku.

Był to ruch intersekcjonalny: studenci, uniwersytety, robotnicy, którym towarzyszyły feministki i działacze środowiskowi. Niczym z książek Antonia Negriego.

Tak, bardzo zróżnicowany ruch o wielu różnych doświadczeniach i celach, ale zjednoczony w tzw. sieć solidarnościową. Ta tradycja narodziła się w 2006 roku, wraz ze wspomnianą już uczniowską „Rewolucją Pingwinów” i od tego momentu umacniała się wśród ludzi klasy robotniczej, studentów i części świata intelektualnego. Tak więc pod tym względem stosunkowo łatwo było ludziom zorganizować się i uderzyć w neoliberalny program narzucony przez rząd Sebastiána Piñery. Oczywiście tych ruchów było multum, byli tam robotnicy, anarchiści, feministki, ale wszyscy zgodzili się wspierać się nawzajem i dlatego ramię w ramię wyszli na ulice w 2019 roku, po ogłoszeniu podwyżek.

To różnorodność była siłą tego ruchu, ale i słabością, jak zobaczymy później.

Pomiędzy ulicą a konstytuantą

Odpowiedzią rządu na początku były kule i represje policyjne, ale później w 2019 roku prezydent Piñera zaproponował pracę nad nową konstytucją. Jak kwestia konstytucji weszła w ogóle do gry?

Propozycja referendum, w którym Chilijczycy mieli zdecydować, czy chcą napisać nową konstytucję, została poprzedzona naprawdę długą dyskusją akademicką. Głos w tej sprawie zabierali intelektualiści z prawa i z lewa, zwłaszcza socjaldemokraci. Ostatecznie w samym środku rewolty społecznej, doszło do porozumienia właściwie całego establishmentu politycznego (również Borica, wówczas jednego z posłów lewicowej koalicji Frente Amplio, ale też np. partii komunistycznej) w sprawie referendum konstytucyjnego. Było ono odpowiedzią na żądania społeczne, a zarazem miało uspokoić ulicę.

Większość działaczy ruchów społecznych domagała się realizacji doraźnych potrzeb. Nie myśleli o instytucjonalnym sposobie realizacji proponowanej przez nich polityki. Już podczas wyborów samorządowych w 2008 roku środowiska lewicowe zaapelowały, aby nie głosować na kandydatów, ale dopisywać na karcie wyborczej opcję „zgromadzenie konstytucyjne” i przy niej stawiać krzyżyk. Ludzie mieli dość polityki społecznej, która została ujęta w ramy neoliberalnej konstytucji Pinocheta.

Ale problemem ruchów społecznych i ich negocjacji z politykami w tym czasie i później w 2019 roku była naprawdę dziwaczna komunikacja. Bo kiedy politycy chcieli z nimi negocjować, to czołowi aktywiści odpowiadali, że nikogo nie reprezentują, bo ruchy społeczne nie mają struktury hierarchicznej. Więc ci niby liderzy nie mają mandatu do rozmów z politykami. I kiedy parlamentarna lewica, m.in. Boric, podpisała porozumienie w sprawie referendum konstytucyjnego, to sektory, które były na lewym skrzydle ruchu społecznego, te, które chciały rewolucji, odrzuciły je.

Ale jednak weszło ono w życie z poparciem większości działaczy i działaczek.

Zawsze istniała bardziej umiarkowana strona, która miała tendencję do przeobrażenia się w socjaldemokrację. Ci ludzie chcieli rozpocząć proces pisania nowej konstytucji. Stara ustawa zasadnicza została narzucona przez dyktatora Augusto Pinocheta. Była więc, i nadal jest, niedemokratyczna. Z kolei prawica, będąca w opozycji wobec pomysłu rozpisania referendum twierdziła, że taki ruch przyczyni się do jeszcze większego chaosu.

Ale kiedy socjaldemokratyczna część ruchu ulicznego odpowiedziała w 2019 roku, że „okej, poddajmy konstytucję pod referendum i zobaczymy, co dalej”, wtedy prawicowa opozycja musiała przyznać, że jeśli proces będzie przebiegał w sposób instytucjonalny, to nic złego nie może z tego wyniknąć. Zinstytucjonalizowano ten proces dwoma oddzielnymi referendami. W pierwszym zapytano się obywateli i obywatelek, czy chcą nowej konstytucji, w drugim – czy aprobują jej nowy projekt przedłożony przez Zgromadzenie Konstytucyjne.

To rozpoczęło prawdziwą, szeroką debatę o konstytucji, ale też stworzyło podziały w ruchach społecznych?

Tak, bo wielu ludzi chciało w zasadzie rewolucji, a nie jakiegoś konstytucyjnego wyjścia z kryzysu. I czuć to do dziś, zwłaszcza po wynikach drugiego referendum, w którym nowa konstytucja nie przeszła.

Ile osób popiera ideę rewolucji w Chile?

Trudno powiedzieć... Ale ponieważ ruch 2019 był przeciwko systemowi neoliberalnemu, zbierał ludzi z bardzo różnych części spektrum politycznego: od socjaldemokratów, którzy chcieli tylko państwa opiekuńczego ze zrównoważoną gospodarką, przez socjalistów i komunistów, którzy chcieli zmienić kapitalistyczne elementy naszej gospodarki, aż po anarchistów. Oczywiście ta część ruchu, która miała swoją reprezentację w parlamencie w postaci progresywnej, lewicowej koalicji Frente Amplio (Szeroki Front), to skrzydło socjaldemokratyczne oraz umiarkowane elementy partii komunistycznej (co widać było w napisanej przez tę właśnie część ruchu konstytucji, która była bardzo zachowawcza pod względem systemu gospodarczego i radykalna w polityce tożsamości).

Ale i tak te demonstracje były tak duże, że co tydzień można było zobaczyć pół miliona osób na ulicach stolicy.

Ale kiedy nie masz organicznej organizacji, jak partia czy związek zawodowy, która stoi na czele ruchu i artykułuje żądania i postulaty, każdy może przyjść na demonstrację, interpretować kryzys i cel ruchu na swój sposób. Ktoś, kto chce tylko nowej konstytucji, może maszerować obok anarchistów, którzy chcą rewolucji.

Jak więc rozegrała się ta instytucjonalizacja ruchów?

Kiedy rozpoczął się proces konstytucyjny, ruch uliczny musiał się wobec niego zdefiniować. Najpierw zażądano uwolnienia więźniów politycznych, zatrzymanych podczas rewolty społecznej, argumentując, że nie można zacząć nawet myśleć o pisaniu konstytucji, gdy oni wciąż siedzą w aresztach. Dla mnie był to ważny symboliczny gest, ale nic ponadto. W pierwszym referendum ponad 80 proc. społeczeństwa chciało nowej konstytucji, była to przytłaczająca większość (choć nigdy nie dowiemy się, ile osób, które brały udział w rewolcie w 2019 roku nie oddało swego głosu). To uspokoiło „ulicę”, i ostudziło rewolucyjne nastroje. Wszyscy mówili „ok, nasz ruch jest taki wielki, wywalczymy nową konstytucję i będzie ona naprawdę dla ludzi”.

I wtedy odbyły się wybory, w których wybraliśmy reprezentantów mających wejść w skład Zgromadzenia Konstytucyjnego. Wynik był naprawdę dobry, ponieważ do Zgromadzenia trafiło dużo w pewnym sensie zwykłych ludzi, z klasy robotniczej i średniej, wraz z aktywistami ruchów rdzennej ludności i liderami ruchów społecznych. A także akademiccy eksperci lewicowi i związkowcy. To oni stanowili przytłaczającą większość Zgromadzenia Konstytucyjnego. Wszystko to razem zinstytucjonalizowało ruch, który został zapoczątkowany w 2006 roku. Była to wielka mieszanka reprezentacji różnych interesów i tożsamości.

I ci ludzie napisali nową, radykalną konstytucję?

Pod względem polityki tożsamości i inkluzji była radykalna, ale pod względem ekonomicznym to była po prostu socjaldemokratyczna konstytucja, jak w prawie każdym europejskim kraju.

Ostatecznie więc była ona znacznie bliższa standardom socjalliberalnym, niż postulatom większości radykalnych ruchów społecznych.

Jakie były główne zmiany?

W zasadzie jesteśmy krajem radykalnie neoliberalnym, nic nie jest publiczne...

Energia, woda, edukacja...

Wszystko jest sprywatyzowane. Edukacja nie jest prawem. Większość naszego systemu opieki zdrowotnej jest sprywatyzowana. Jeśli chcesz iść do publicznego szpitala, możesz, ale nie spodziewaj się niczego dobrego. Publiczna edukacja jest taka sama. To raj dla prywatnych firm. Wszystko, począwszy od fikcyjnych praw pracowniczych aż do nieskutecznych ustaw antykorupcyjnych, wszystko to zachęca prywatne firmy do czerpania zysków, bez względu na dobro wspólne. I naprawdę trudno jest stworzyć związek zawodowy, wstąpić do niego, czy nawet go wspierać. Te segmenty aktywności obywatelskiej są bardzo kryminalizowane przez państwo, to samo dotyczy ruchów społecznych. Dotyczy to każdego rodzaju aktywności politycznej klasy robotniczej.

Czyli w takich okolicznościach może jednak warto zacząć od czegokolwiek, np. zmiany konstytucji na choćby umiarkowanie postępową?

Tak, w takich realiach jak chilijskie, każdy ruch w kierunku państwa opiekuńczego wydaje się radykalny i całkowicie konieczny. Całkowicie popierałem konstytucję ze względu na zawarte w niej: politykę tożsamości (np. upodmiotowienie rdzennych ludności Chile), zmiany ekonomiczne oraz prawa związkowe, ponieważ reforma w tych zakresach oznaczałaby dla nas ogromną poprawę. Ale z punktu widzenia prawdziwej lewicy, konstytucja była dość umiarkowana w swojej polityce wobec kapitalizmu (zawarto w niej jedynie poprawki zmierzające do „zielonego”, czy też „świadomego” kapitalizmu).

W jaki sposób konstytucja artykułowała podmiotowość dobra wspólnego?

Dobrobyt powszechny musiałby być zapewniony przez państwo i jego ustawodawstwo oraz organy – tzn. konstytucja gwarantowała publiczną edukację oraz system opieki zdrowotnej, kończąc z usługami społecznymi opartymi na zysku. A jeśli chodzi o system emerytalny, stworzyłaby solidarną, minimalną emeryturę dla każdego Chilijczyka i możliwość wyboru systemu państwowego zamiast prywatnego. W tym względzie jednak uważam, że konstytucja była zbyt słaba. Powinna położyć całkowity kres prywatnemu systemowi AFP, tak jak artykułowały to ruchy społeczne. Jednak tego nie zakładała. Wprowadziła jednakże równe prawa pracownicze i możliwość zrzeszania się w związki zawodowe, torując drogę do umów zbiorowych.

Jaki był więc główny problem z nową konstytucją... Wielu twierdzi, że była ona zbyt postępowa pod względem polityki tożsamości, co się za tym kryje?

Konstytucja regulowała pracę opiekuńczą, a więc tą domową, niewidzialną, zagwarantowała miejsce uczestnictwa w życiu politycznym dla kobiet choć jeśli chodzi o reprezentację osób niebinarnych lub LGBT+, była nieco mniej postępowa. Przyznała prawa reprodukcyjne na poziomie konstytucyjnym, uznała i zapewniła wsparcie dla wszelkich rodzajów niepełnosprawności, uznała prawo do zdrowia psychicznego i uznała rdzenne narody istniejące w państwie chilijskim jako narody autonomiczne, co byłoby fundamentalne dla zakończenia odwiecznego konfliktu z Mapuczami na południu Chile.

Jeśli chodzi o system polityczny, regiony i miejscowości w kraju zyskałyby więcej władzy (co zakończyłoby naszą tradycję centralizmu państwowego) a parlament byłby jednoizbowy. Senat jest w Chile bardzo konserwatywną instytucją, hamująca postęp społeczny. Konstytucja zachowała jednak system prezydencki, w którym prezydent ma zbyt wiele władzy, co jest w zasadzie rozszerzeniem naszej dyktatorskiej tradycji, gdzie polityka zależy od charyzmy wielkich osobistości.

A co z gospodarką?

W kwestii ekonomii konstytucja nie wyposażyła państwa w mechanizm bardziej bezpośredniego wpływu na gospodarkę. Paradygmat prywatnej przedsiębiorczości jako głównego producenta bogactwa pozostał w zasadzie nienaruszony. Gwarantowała ona tylko więcej mechanizmów ochrony pracowników, antykorupcyjnych, ochrony środowiska i elementów sprzyjających zrównoważonemu rozwojowi. Co jest dobre, jeśli chcesz żyć w kraju socjalliberalnym.

Wenezuela - skuteczny straszak

Jak media przedstawiały kampanię rzecz nowej konstytucji, czy społeczeństwo było w jakiś sposób niedoinformowane?

Tak, całkowicie. Media głównego nurtu są kontrolowane przez neoliberalny establishment i główne korporacje kraju, a to one by traciły na nowej konstytucji. Były bardzo sprytne nie kłamiąc bezpośrednio, ale zapewniając prawicowym działaczom przestrzeń do kłamania w krajowej telewizji.

Główna taktyka polegała na tym, że zapraszano do programu trzech przeciwników konstytucji, z których jeden był kreowany na centrolewicowca, oraz dwóch lub tylko jednego zwolennika nowej ustawy zasadniczej. Dyskusja zaczynała się od tego, że ktoś z prawicy rzucał kompletnego fakenewsa, a przez resztę programu ludzie z lewicy starali się udowodnić, że to kłamstwo. Wyglądało to tak, że ktoś z prawicy rzucał coś w stylu „nowa konstytucja zabierze ci dom i wszelką własność” bardzo łatwy do zrozumienia i chwytliwy zwrot i już nic więcej nie musiał mówić, nie musiał wysuwać rzeczowych argumentów przeciw konstytucji, podczas gdy lewica próbowała w bardzo technicznych słowach wyjaśnić, dlaczego to twierdzenie jest fałszywe. A ponieważ prostowanie kłamstw, udowadnianie, że „nie jest się wielbłądem”, i merytoryczne opowiadanie o konstytucji trwa dłużej niż wypowiedzenie fałszywego zdania, prezenter przerywał, zanim zwolennicy zmiany mogli przejść do sedna wypowiedzi. Była to pułapka zastawiona przez prawicę i media, żeby widzowie nie usłyszeli pozytywnego przekazu dotyczącego nowej konstytucji, a jej zwolennicy nie mogli przejąć dyskusji.

Czyli działacze prokonstytucyjni nie przebili się ze swoim przesłaniem ?

Kampania „apruebo” [hiszp. aprobuję – hasło zwolenników zmiany] była okropna, główne jej postacie poświęciły czas na walkę z kłamstwami w bardzo techniczny sposób, bez tworzenia dużych, pozytywnych narracji (nadziei, marzeń, solidarności, itp.) Zbytnio ją zintelektualizowały, nie było żadnego przesłania, które wszyscy by podzielali. Każdy zwolennik nowej konstytucji walczył we własnych okopach: rdzenna ludność mówiła o swoich prawach zawartych w projekcie, feministki o feminizmie, ekolodzy o środowisku.

Na koniec dnia każdy mówił do swojego sektora, a zbieranina skupionych na sobie mniejszości, nie jest w stanie stworzyć większości.

„Progresywny” rząd Gabriela Borica też nie zachęcił ludzi do głosowania na konstytucję?

Nie zachęcił. Robił bardzo źle próbując prezentować się przed mediami głównego nurtu jako „odpowiedzialny rząd demokratyczny”, bo klasycznym atakiem mediów jest przyrównywanie każdego lewicowego gabinetu do rządów w Wenezueli. Straszy się lewicą mówiąc „oni zrobią z Chile drugą Wenezuelę”. A więc rząd tracił energię na udowodnianie swoimi przeciwnikom politycznym – którzy i tak nigdy nie zaakceptują lewicowego rządu – że jest „godny zaufania” i „odpowiedzialny” jednocześnie tracąc zwolenników, oczekujących zdecydowanego dyskursu i działań pokazujących, że gabinet Borica jest inny niż dotychczasowe, a nie „podlizywania się” establishmentowi. Koniec końców stracił on poparcie ogromnej części wyborców.

Dodatkowo fakt, że prezydent osobiście poparł tę konstytucję sprawił, że wielu ludziom jawiła się jako kolejna propozycja znienawidzonego politycznego establishmentu. Z drugiej strony, aby nie dać opozycji możliwości oskarżenia, że Boric używa funduszy państwowych na rzecz kampanii „apruebo”, premier po prostu dał opozycji (dysponującej wsparciem elit finansowych) wolną przestrzeń do prowadzenia kampanii na osiedlach, dzielnicach, w lokalnych radiach i w zasadzie w każdej innej, możliwej przestrzeni. Bez kontrowania jej przekazem „apruebo”.

Jak Chilijczycy zareagowali na wyniki referendum?

To było bardzo dziwne. „Zwycięzcy” nie zbierali się nigdzie, nie świętowali – mieszkam i głosuję na południu kraju, ale ciągle jeżdżę do stolicy z powodu pracy. Ludzie wydawali się jakby oderwani od emocji lub smutni. Gdzie było te 60 proc., które wygrało? Moja interpretacja jest taka, że było to głosowanie motywowane strachem, a nie przekonaniem. Wielu Chilijczyków głosowało na „nie” mając w głowie zasłyszane argumenty przeciw nowej konstytucji, o których wiedzieli, że mogą być kłamstwami, ale jednak bardziej obawiali się możliwości, że są prawdziwe. Więc było to głosowanie, które mogło przynieść tylko wstyd. W wielu aspektach głos „przeciw” był głosem, który smakuje jak zdrada.

Inną możliwa interpretacja – obie mogą dotyczyć różnych grup – w tych wyborach głosowanie było obowiązkowe, po raz pierwszy w historii Chile. Więc wielu ludzi, którzy byli dotychczas wykluczeni ze świata polityki, musiało się zaangażować w referendum, aby uniknąć kary. Prawdopodobnie nie chcieli głosować, nie obchodzi ich to lub nie wierzą w politykę, ale zostali zmuszeni, by stanąć przed kartką z dwoma opcjami, aby zaznaczyć „tak” w sprawie, która ich nie obchodzi lub „nie”, co bardziej łączy się z ideą „pieprzyć to wszystko”. Unikają tego problemu w Australii, gdzie, głosowanie jest obowiązkowe, ale zawsze masz trzecią opcję, głos nieważny.

Niektórzy twierdzą, że rząd Borica nic nie zmienił w Chile poza kilkoma kosmetycznymi zmianami, więc może taka postawa ma rację bytu.

Jest zbyt wcześnie, aby to stwierdzić; oni bardzo uważają, by nie dać się zaszufladkować jako kolejny lewicowy rząd latynoamerykańskich populistów, co akurat jest dobrym posunięciem. Tak więc dążą do długoterminowych zmian strukturalnych, a przynajmniej tak mówią – zobaczymy. Ale jeśli chodzi o politykę krótkoterminową, wydaje się, że są po prostu zbyt zaniepokojeni tym, co myśli o nich prawicowa opozycja i zajęci tym, by udowodnić, że są „odpowiedzialni” w jej rozumieniu tego słowa co jest zasadniczo radykalnie centrowe i kończy się tym, że nie wprowadzają oni żadnych rewolucyjnych zmian, których nasz kraj potrzebuje.

Do tego dochodzą zarzuty mówiące, że są zbyt młodzi (Boric jest najmłodszym prezydentem w historii kraju), nieprzygotowani, idealistyczni lub radykalni. Tutaj kryje się pułapka – opozycja i media głównego nurtu nigdy nie spojrzą na nich łaskawie, establishment jest tak prawicowy, że wszystko o lewicowym zabarwieniu jest dla nich radykalne i pachnie Wenezuelą. Jeśli więc Boric będzie kontynuował tę linię, to z każdym rokiem będzie się przesuwał w stronę status quo.

Jaka jest więc przyszłość konstytucji i rządu, który obiecał dostarczyć nową, ale zawiódł?

To ponura przyszłość. Ostatni projekt Konstytucji – z jego wadami i zaletami – był zdecydowanie największą szansą na poprawę jakości życia w Chile. Napisali go ludzie, którzy nie są częścią politycznego establishmentu, pochodzili ze wszystkich warstw społecznych i nie mieli osobistych interesów, więc stworzyli carta magna, która mogła naprawdę zmienić instytucjonalne ramy kraju. Była to bardzo ludzka konstytucja. Teraz wszystko zależy od strategii politycznego establishmentu i układów wewnątrz niego. Prawdopodobnie pójdzie on na kompromis w niektórych kosmetycznych kwestiach związanych z polityką tożsamości i reprezentacją rdzennej ludności, ale system ekonomiczny i polityczny pozostanie nienaruszony aż do następnej rewolty. Ale nie sądzę, że w swoim życiu doczekam się kolejnej takiej okazji jak ta, którą właśnie mieliśmy.

Joaquin Montalva – filozof, publicysta, doktor ekonomii politycznej z Uniwersytetu Nottingham. Jego badania dotyczą chilijskiej myśli robotniczej z początku XX wieku, jak i nowoczesnych teorii politycznych. Publikował m.in. w magazynie Periscope i El Desconcierto. Jego dysertacja doktorska nosi tytuł: “In the name of the father, reason and the revolution: a reading of the Chilean working-class press (1870-1925)”. Był aktywnie zaangażowany w ruch na rzecz nowej chilijskiej konstytucji.

;
Wojciech Albert Łobodziński

ur. 1998, dziennikarz polityczny, tłumacz naukowy, studiujący filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Università degli Studi Roma Tre oraz zarządzanie biznesem na grande école Ecole des Hautes Etudes Commerciales du Nord w Lille. Publikuje również w języku angielskim, włoskim, bułgarskim i hiszpańskim. Między innymi w: Left.it, Cross-Border Talks, Mundo Obrero.

Komentarze