0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: kard z flimu Chinatownkard z flimu Chinato...

Scenariusz Chinatown, nakręconego w roku 1974 filmu neo-noir, jest bardzo dobry. Tego typu ogólnikowe stwierdzenia wymagają doprecyzowania, jaką bowiem miarą oddać można określenie „bardzo dobry”? Dialogi były na dobrym poziomie, a może fabuła podkreśliła pewien szczególny aspekt ludzkiej kondycji? Niewykluczone.

Jack Nicholson gra prywatnego detektywa Jake’a Gittesa, który w Los Angeles, w roku 1937, przyjął zlecenie od – jak sądził – zamożnej i ustosunkowanej Evelyn Mulwray, co wkrótce okazało się mistyfikacją. Fałszywa pani Mulwray znika, ginie natomiast mąż prawdziwej Evelyn Mulwray, a detektyw staje się pionkiem w grze prowadzonej przez możnych: zaopatrzenie w wodę okazuje się elementem spekulacji gruntami, których cena najpierw spada, aby później wzrosnąć. Wspólnie z prawdziwą panią Mulwray Gittes odkrywa, że rak korupcji opanował nie tylko gospodarkę wodą w Los Angeles, a życie Evelyn oraz jej córki jest zagrożone.

W duchu Chandlera

Arbitrzy kultury, na przykład Gildia Pisarzy Amerykańskich, umieścili scenariusz Roberta Towne'a na trzecim miejscu listy wszech czasów, za „Casablanką„ i „Ojcem chrzestnym”. Zauważają mistrzostwo narracji, łączącej gwałt na środowisku naturalnym z odrażającym horrorem.

Towne nawiązuje do chandlerowskiej koncepcji prywatnego detektywa jako swego rodzaju współczesnego rycerza, który powinien zabić smoka i uwolnić dziewicę. Jednak film nie jest bynajmniej hołdem dla klasycznych produkcji gatunku noir z lat 40. ubiegłego stulecia jak „High Sierra”, Sokół maltański„ czy Rebeka”. Scenariusz Towne’a każe podążać filmowi ścieżką, która coraz bardziej się zapętla i w końcu prowadzi go tam, skąd nie ma już powrotu. Przesłanie, odarte z romantycznej nostalgii za dawnymi, dobrymi czasami, jest jasne: świat jest z gruntu niemoralny a jednostka – bezsilna. Podobnej dawki nihilizmu nie znajdziemy ani u Orwella, ani u Becketta.

„Chinatown” oddaje natomiast wiernie cynizm połowy lat 70. XX wieku: wojnę w Wietnamie, Amerykę w konwulsjach afery Watergate oraz widoczną dla każdego degrengoladę moralną jej prezydenta. „The Dark Side of the Moon” Pink Floydów było ścieżkę dźwiękową dla „Syndykatu zbrodni” Alana J. Pakuli oraz „Rozmowy” Francisa Forda Coppoli, które przedstawiają świat rozsadzany przez spiski i paranoję. Podobnie jak książę Hamlet Shakespeare'a, który niczym prywatny detektyw odnajduje zabójcę swego ojca, tak i cała generacja Hollywood lat 70. była przekonana, że „źle się dzieje w państwie duńskim”.

W opowieści Towne’a, osadzonej w roku 1937, przeszłość jest pretekstem, aby odnieść się do teraźniejszości i odsłonić odrażające tło początków Los Angeles. Dawne czasy wcale nie były takie dobre.

Zrozumiałe, że żadna rozmowa na temat „Chinatown” nie może zignorować zarzutów obciążających samego Polańskiego.

Oddzielenie dzieła od jego niemoralnego twórcy, który nigdy nie odpowiedział za gwałt na nieletniej, wcześniej odurzonej narkotykami, bywa trudne. Inni patrzą na „Chinatown” tak jak na „Pojmanie Chrystusa” Caravaggia: malarz był co prawda złym człowiekiem, ale jego dzieło jest niezwykłe.

Przeczytaj także:

Czarne serce Ameryki

Tak czy inaczej, wiele przemawia za tym, że to właśnie zaangażowanie Polańskiego zmieniło bardzo dobry scenariusz w arcydzieło: gdy zapoznał się z jego wczesną wersją, postanowił wrócić do Hollywood. Już w roku 1971 interesowała go brzydota ukrywająca się za fasadą piękna. Dostrzegł to również w scenariuszu Towne’a. Według licznych relacji, między innymi Petera Biskinda w „Easy Riders Raging Bulls”, książce o Hollywood lat 70., wiosną i latem 1973 roku Polański i Towne pracowali razem 10 tygodni, przy czym polski reżyser bezwzględnie ingerował w skomplikowaną fabułę Towne’a.

Jak wspominał Towne: „Kłóciliśmy się codziennie i o wszystko”,

Obaj byli na krawędzi mentalnej przemocy. Biskind zarejestrował na przykład taką wymianę słów:

Polański: „Chodziłem do szkoły artystycznej w Polsce!”.

Towne: „Ty dupku, szkoła artystyczna w Polsce to sprzeczność sama w sobie!”

Prawdziwą kością niezgody było zakończenie – powrócimy do niego później – niemniej zarówno Towne, jak i Polański pozostali wierni konwencji noir, wyznaczonej przez Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera.

A więc przede wszystkim detektyw nie może wiedzieć więcej niż widz, zatem Jake Gittes odkrywa tajemnice Chinatown wraz z publicznością. Wrażenie to pogłębia sposób prowadzenia kamery. Ewelin Mulwray jest archetypiczną femme fatale gatunku noir, jest piękna i tajemnicza, a przy tym nigdy nie wiemy do końca, czy jest pająkiem, czy może muchą w jego pajęczynie. John Huston, reżyser „Sokoła Maltańskiego”, klasyka gatunku, obsadzony w roli pociągającego za wszystkie sznurki czarnego charakteru, wypowiada niezapomniane słowa: „Widzi pan, panie Gittes, większości ludzi nigdy nie przytrafia się podobna sytuacja: znajdują się w odpowiednim czasie na właściwym miejscu i nie są w stanie zrobić nic”.

Dotąd wszystko jest jak najbardziej w konwencji noir. Sam Chandler nie zgłaszałby zastrzeżeń, a jednak nie mamy do czynienia z pastiszem. Polański i Towne porzucili cienie konwencji noir i ujęcia charakterystyczne dla niemieckiego ekspresjonizmu na rzecz tonacji spalonej sepii, oddającej atmosferę suszy.

Wyczuwalne zagrożenie jest bez porównania większe niż u klasyków gatunku, chodzi o coś więcej niż o wysadzaną klejnotami statuetkę sokoła, oszustwo ubezpieczeniowe czy też szantaż.

W „Chinatown” możni wyrządzają zło światu i nie cofną się przed niczym, aby zachować swoje sprawki w ukryciu.

Nie ma tu miejsca na sentymenty. Scenarzysta i reżyser nie przenoszą akcji do lat 30., do rzekomo lepszych czasów, powodowani sentymentem: rok 1937 okazuje się bowiem równie zdeprawowany jak 1973, w którym film powstał.

Scenariusz Towne’a ujawnia czarne serce Ameryki, głęboko skrywane i ukazuje zepsucie, które je toczy. Ale przecież, przy całej swej doskonałości, scenariusz ten potrzebował Polańskiego, który poprowadził „Chinatown” poza granice konwencji noir i uczynił z niego jeszcze sprawniejszy mechanizm destrukcji.

Bez happy endu

Czy jestem w błędzie twierdząc, że tylko ktoś, kto wycierpiał tyle, co Polański, był w stanie stworzyć najbardziej mroczny film gatunku noir? Dwadzieścia pięć lat oddziela śmierć jego ciężarnej matki w Auschwitz od zabójstwa jego ciężarnej żony w Los Angeles. Towne i Nicholson stworzyli bardzo dobry film, ale Polański uczynił z niego arcydzieło. I zrobił to rezygnując z happy endu, który napisał Towne. Doprowadziło to szefów studia do białej gorączki, ale Polański zaparł się i przeforsował zakończenie, na które stać było jedynie człowieka, który doświadczył Holokaustu i zbrodni Mansona.

W odróżnieniu od filmów noir lat 40. , w „Chinatown” sprawiedliwość nie zwycięża. Zło triumfuje. Zbrodnia nabiera wymiaru ludzkiej tragedii, a widz musi się zmierzyć z nagą prawdą:

Boga nie ma, jest tylko groza, chciwość i śmierć i to one wyznaczają ostateczny los wszystkiego.

Podobnie beznadziejną perspektywę odmalował Picasso w „Guernice” i takież czarne słońce naznacza dzieła Shakespeare'a powstałe po śmierci jego jedenastoletniego syna Hammeta. To samo uczucie beznadziejności przenika tajwański dramat historyczny „Miasto smutku”. Tym sposobem Polański oddał światu małą cząstkę nieludzkiego okrucieństwa, którym ów świat wcześniej go obdarzył.

Jeśli idzie o wpływy kasowe, to „Chinatown” zajęło w roku 1974 miejsce 14. ustępując takim produkcjom jak „Benji, The Life and Times of Grizzly Adams” oraz „Garbi znowu w trasie”. Widz atakowany jest przez wszechogarniającą, absurdalną świadomość, że wydarzy się najgorsze z możliwych. I nie ma cienia nadziei na promyk optymizmu.

Są ludzie, którzy nie potrafią uznać wielkości czegokolwiek, co nosi stempel Polańskiego. Trudno jednak pominąć to, co wniósł do tego filmu. Cierpienie i pesymizm, które przenikają „Chinatown”, w połączeniu z bardzo dobrym scenariuszem stworzyły jedno z największych osiągnięć kinematografii XX wieku.

Tłum.: Adam Lutogniewski

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;

Komentarze