0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Zucchi-EnzoZucchi-Enzo

„Jeszcze zatęsknimy za Angelą Merkel” - to najczęstsza się opinia pojawiająca się w kontekście polityki zagranicznej Niemiec wobec Polski po odejściu pani kanclerz. Nawet sam Jarosław Kaczyński 4 lata temu w wywiadzie dla "Frankfurter Allgemeine Zeitung" mówił: „Merkel to dla nas najlepszy wybór”. Czy faktycznie powinniśmy się obawiać rządu, który wyłonią w Niemczech wybory 26 września?

Niemiecką kampanię wyborczą dla OKO.press opisuje Adam Traczyk*, autor cotygodniowego podcastu „Raport Berliński”, w którym przygląda się sytuacji politycznej w Niemczech przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu. „Raport Berliński” jest projektem Fundacji Global.Lab wspieranym przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Partnerem projektu jest Polis 180.

Angela Merkel i polski ślad

Antycypowana tęsknota za Angelą Merkel uzasadniana jest zwykle jej pochodzeniem. Nie chodzi tyle o jej dziadka Ludwiga Kasnera, urodzonego w Poznaniu jako Kaźmierczak. Dużo częściej wskazuje się, że Merkel wychowała się we wschodnich Niemczech i z Polską łączą ją zarówno polityczne jak i osobiste doświadczenia.

Pani kanclerz jako młoda chemiczka wielokrotnie odwiedzała Polskę. W sierpniu 1981 roku była m.in. w Gdańsku i Malborku. Gdy wracała, wschodnioniemieccy celnicy po przeszukaniu jej torebki odebrali jej wpinkę "Solidarności" i dwa zdjęcia pomnika ofiar Grudnia 1970. Trzy razy była na letniej szkole chemików kwantowych w Bachotku na Pojezierzu Brodnickim – ostatni raz w 1989 roku w czasie wyborów 4 czerwca. W listopadzie tego samego roku zaledwie 4 dni po upadku muru berlińskiego wygłosiła referat na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Osobista historia Angeli Merkel przeplata się więc z politycznymi przemianami w naszym regionie, a z Polakami dzieli ona zarówno doświadczenie życia w komunistycznej dyktaturze, jak i przezwyciężenia podziału Europy. To wszystko miało sprawiać, że czuła do naszego kraju pewną sympatię, albo przynajmniej była bardziej wyczulona na polską wrażliwość.

Tak bliskiej osobistej nici porozumienia z Polską nie ma żaden z potencjalnych następców Merkel.

Lider chadeków Armin Laschet, kandydatka Zielonych Annalena Baerbock jak i nadzieja socjaldemokratów Olaf Scholz są – w różny sposób – na wskroś zachodnioniemieccy.

Przeczytaj także:

Czy PiS powinien kibicować szefowi CDU?

Ale polityka przecież nie opiera się na sentymentach i dobrych wspomnieniach z młodości. W sprawach międzynarodowych Angela Merkel poruszała się między dwoma powojennymi tradycjami niemieckiej: Westbindung, czyli zakorzenieniem w instytucjach świata zachodniego i Ostpolitik, czyli budowaniem mostów na wschód, czasami nad głowami Polski. I tak też będzie robił kolejny rząd.

Bez względu bowiem na to, jaki gabinet powstanie po wyborach, będzie go tworzyła koalicja partii wchodzących w skład demokratycznego centrum. Są to współrządzące obecnie chadeckie CDU/CSU i socjaldemokratyczna SPD oraz Zieloni i liberalna FDP, które współrządziły już w przeszłości.

Po wyborach nie dojdzie więc do zasadniczej reorientacji niemieckiej polityki zagranicznej. Berlin pozostanie przewidywalną stolicą, a niemiecką polityką zagraniczną kierować będzie pragmatyczne podejście do realizacji niemieckich interesów.

Niemniej warto przyjrzeć się pewnym niuansom, które będą miały wpływ na podejście Berlina do Warszawy po zakończeniu ery Merkel.

Zacznijmy od chadeków, bo to właśnie ich lider wykonał niedawno znaczący gest, odwiedzając Warszawę z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.

Zachowanie Armina Lascheta jest warte odnotowania, bo nie każdy polityk w trakcie kampanii wyborczej jest gotowy poświęcić półtora dnia na wizytę w obcym kraju, szczególnie, gdy to nie on jest w centrum uwagi.

Laschet zresztą często nawiązuje do wątków historycznych, gdy wspomina o Polsce. Kilkukrotnie podkreślał kluczową rolę Polski w obaleniu komunizmu i przezwyciężeniu podziału Europy i samych Niemiec.

„Wolna Europa nie byłaby możliwa bez Polski i bez papieża Jana Pawła II” - mówił także w czasie ostatniej wizyty, dodając, że gdy był nastolatkiem, nad jego łóżkiem wisiała flaga "Solidarności". Z owych zasług historycznych Laschet wyciąga też wniosek, że „bez Polski Unia Europejska nie ma przyszłości”.

Słowa te oczywiście miło brzmią w polskich uszach, ale kryją się za nim także pewne pułapki. Laschet wykorzystuje historię także jako podkładkę, aby uzasadnić kontynuowanie dialogu niemiecko-rosyjskiego i utrzymywanie z Moskwą konstruktywnych relacji. W tym kontekście nie dziwi, że jest on zwolennikiem dokończenia gazociągu Nord Stream 2. W sprawach europejskich szef chadeków stawia natomiast na konieczność „zachowania jedności Europy” ponad ewentualne sankcje za łamanie zasad praworządności. Przyjmuje tu więc podobnie jak Angela Merkel, która również unikała otwartej krytyki, pobłażliwe stanowisko wobec rządu PiS.

Po Laschecie i CDU możemy się więc spodziewać podążania pragmatycznym – z niemieckiego punktu widzenia – kursem, jaki wyznaczyła w ostatnich latach Angela Merkel i który zawiera zarówno korzystne jak niekorzystne dla Polski elementy.

Zieloni twardzi wobec Rosji

Kontynuacji możemy się spodziewać także po SPD. Socjaldemokraci za sprawą byłego kanclerza Gerharda Schrödera stojącego na czele rad nadzorczych Nord Stream 2 i Rosneftu, ale i wsparcia aktywnych polityków dla budowy niemiecko-rosyjskiego gazociągu, często postrzegani są jako wyjątkowo przyjaźni Rosji. W gruncie rzeczy reprezentują oni jednak niemiecki mainstream. Musimy bowiem pamiętać, że zdecydowana większość Niemców popiera ukończenie budowy NS2. Sam Olaf Scholz jako wicekanclerz i minister finansów jeszcze w czasie rządów Donalda Trumpa brał udział w amerykańsko-niemieckich negocjacjach, które miały Berlinowi pozwolić udobruchać Waszyngton i dokończyć budowę.

Jednocześnie w przeciwieństwie do kampanii wyborczej cztery lata temu polskie wątki nie pojawiają się w przekazie socjaldemokratów. Wówczas kandydat SPD i były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz często wymieniał Polskę Kaczyńskiego i Węgry Orbána jako zagrożenie dla Unii Europejskiej. Dziś Olaf Scholz inaczej rozkłada akcenty swojej kampanii.

Na tle chadeków i socjaldemokratów Zieloni jawią się jako nadzieja na tchnięcie w niemiecką politykę zagraniczną nowych impulsów.

Z perspektywy Warszawy szczególnie obiecujący jest sprzeciw wobec Nord Stream 2, co Zieloni uzasadniają zarówno względami geopolitycznymi jak i klimatycznymi, jak i jest twarde – na niemieckie warunki wręcz jastrzębie – stanowisko wobec Rosji.

Współprzewodniczący Zielonych Robert Habeck zasugerował nawet, że Niemcy mogliby dostarczyć Ukrainie broń. Propozycja ta została szybko wyciszona, ale pokazuje, że w szeregach Zielonych trwa poważna dyskusja o roli Niemiec w regionie.

Zieloni za sprawą wpływowego posła Manuela Sarrazina byli tez jedyną partą, która podjęła temat reparacji wojennych. Zaproponowało on szereg gestów, które rząd niemiecki mógłby wykonać w odpowiedzi na żądania Polski, które – przypomnijmy – ciągle nie zostały przez rząd PiS oficjalnie sformułowane. Wśród propozycji Sarrazina pojawiło się m.in.:

  • przejęcie kosztów leczenia żyjących jeszcze ofiar wojny i wypłaty odszkodowań dla określonych grup poszkodowanych, które odszkodowań nie otrzymały,
  • stworzenia funduszu wspierania polskiej kultury, czy symbolicznych reparacji w formie dofinansowania projektów obywatelskich polsko-niemieckich,
  • w tle majaczył nawet pomysł wsparcia odbudowy pałacu Saskiego w Warszawie.

Inicjatywa Sarrazina nie wzbudziła jednak większego zainteresowania – nie tylko w Niemczech, ale i Polsce.

Doszło do pewnego znużenia sprawami polskimi

Problemem z punktu widzenia Polski może być podejście Zielonych do transformacji energetycznej. Nie chodzi tylko o same ambicje na polu polityki klimatycznej, ale przede wszystkim o sposób dojścia do zeroemisyjności, którą propagują Zieloni. Są bowiem zagorzałymi przeciwnikami energetyki atomowej, którą rząd chce rozwijać w Polsce. Biorąc pod uwagę, że uruchomienia NS2 może nie udać się już zatrzymać, Zieloni z faworytów Warszawy mogą więc stać się najtrudniejszym partnerem – tym bardziej, że Zieloni w naturalny sposób dużą wagę przywiązują do kwestii praworządności i ochrony praw mniejszości.

Ambiwalencję, która towarzyszy nastawieniu niemieckich elit politycznych do Polski, najlepiej oddaje stanowisko FDP. Liberałowie z jednej strony krytykują Polskę za łamanie zasad praworządności, próby polonizacji mediów czy dyskryminacji osób LGBT+, ale jednocześnie sygnalizują gotowość do konstruktywnej współpracy.

Wyrazem tego był złożony w maju wniosek frakcji FDP wzywający rząd federalny do zacieśnienia bilateralnej współpracy z Polską.

Czy już niedługo przyjdzie nam więc zatęsknić za Merkel? Raczej nie. Kolejny rząd, tak i ustępująca pani kanclerz, nie będzie się kierował sentymentami, ale głównie interesami i pragmatyzmem. Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że w ostatnich latach doszło już do pewnego znużenia sprawami polskimi. Symbolicznym tego wyrazem był brak konsultacji międzyrządowych, choć chęć do ich organizacji miała wyrazić Warszawa.

Czy po wyborach uda się tchnąć nowe życie w relacje polsko-niemieckie? To wątpliwe, ale jest pewna iskierka nadziei. Oprócz wizyty Lascheta w Warszawie, w ostatnim czasie doszło także do spotkań ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua z Annaleną Baerbock i Olafem Scholzem. Oby konsultacje z całą trójką możliwych kanclerzy zwiastowały próbę nowego otwarcia w relacjach polsko-niemieckich po wyborach.

;

Udostępnij:

Adam Traczyk

Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.

Komentarze